Zabić, jak to łatwo powiedzieć” (2012)

To drugi raz, gdy Pitt dostarcza konkretną rolę w filmie wyreżyserowanym przez Andrew Dominika (wcześniej we wspomnianym wyżej „Zabójstwo Jesse’go Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda”). Tym razem gra płatnego zabójcę na usługach mafii. Po raz kolejny bije od niego tak duża filmowa charyzma, że równie dobrze mógłby siedzieć w aucie i nic nie robić, a i tak dobrze by się to oglądało.

„Pewnego razu… w Hollywood” (2019)

W świetnym filmie Quentina Tarantino Pitt gra Cliffa Bootha, twardziela, który jest oszczędny w emocjach, ale cholernie groźny, o czym przekonujemy się dość szybko w wybornie zainscenizowanej walce z Bruce’em Lee. Zatrudniając Pitta do swojego filmu, Tarantino wiedział, co robi. Pitt zdecydowanie najlepiej wypada na ekranie, gdy przychodzi mu grywać bardziej wyluzowanych bohaterów. Dzięki temu widz może w pełni poczuć jego aktorską charyzmę. A ta w „Pewnego razu… w Hollywood” jest niesamowita. Każda scena z nim to złoto. Aktor zawsze znajduje odpowiednie środki, by podkreślić zachowanie Bootha.

„Ad Astra” (2019)

Gdzie w filmie Tarantino Pitt jest niewyobrażalnie cool, to w tym kameralnym dramacie science fiction Jamesa Gray jest zaskakująco stonowany. Można nawet powiedzieć, że aktor nigdy w swojej karierze nie stworzył kreacji tak poruszającej jak tutaj. Owszem, przychodzi mu grać amerykańskiego herosa, którego na ekranie widzieliśmy już w wielu innych filmach, ale jakość nadaje tutaj niezwykle wycofana emocjonalność aktora; sposób, w jaki wykorzystuje on swoją twarz, by stopniowo odsłaniać przed widzem zagubienie i wyobcowanie odgrywanej postaci. Jedna z jego trzech najlepszych ról.