Na wstępie wspomnę jedynie, że w rankingu nie uwzględniłem krótkometrażówki Scorsesego pt.: „The Audition” z 2015 roku, gdzie Robert De Niro pojawił się obok Leonardo DiCaprio i Brada Pitta. To zresztą słaba rzecz, zrobiona jedynie pod kątem promocji kasyna w Makau. Istnieje za to duża szansa, że DiCaprio i De Niro zagrają u Scorsesego w czymś rokującym nadzieje na dobre kino, czyli w filmie o nazwie „Killers of the Flower Moon”, który opowiadać będzie o tajemniczych morderstwach z lat 20. w Oklahomie.

CZYTAJ TEŻ: „Irlandczyk”: pierwszy zwiastun nowego filmu Martina Scorsesego. W rolach głównych Al Pacino i Robert De Niro

Jednak zanim cokolwiek wyklaruje się w powyższym projekcie, jeszcze w tym roku zobaczymy epicko zapowiadającego się „Irlandczyka”, gdzie De Niro gra obok Ala Pacino i Joego Pesciego. Zakładam, że po seansie tego filmu ta lista zapewne ulegnie zmianie, ale póki co skupiam się na ośmiu dotychczasowych filmach Scorsesego i De Niro. A zdecydowanie jest na czym.

8. Przylądek strachu (1991)

Oryginalny film z 1962 roku nie potrzebował remaku, ale w Hollywood istnieje zasada, że do wszystkiego trzeba powrócić prędzej czy później. Scorsese przejął projekt od Stevena Spielberga, który raczej nie zrobiłby z nim nic dobrego. W 7. wspólnym filmie De Niro wciela się w Maxa Cady’ego, gwałciciela zwolnionego z więzienia po 14 latach, prześladującego rodzinę adwokata, który nieskutecznie bronił go w sądzie.

Choć jest to rzecz zręcznie nakręcona i przyzwoicie zagrana, to jednak trudno mówić tutaj o czymś, co może zwalić z nóg (pomijając może rolę De Niro, który jest w tym filmie niepokojący). To moim zdaniem najsłabszy film Scorsesego i De Niro, ale nie oznacza to, że mamy do czynienia z całkowitą porażką. Wręcz przeciwnie. „Przylądek strachu” jest bardzo solidnym thrillerem. Sprawdza się jako kino gatunkowe i raczej nic więcej. Inna sprawa, że ta dwójka przyzwyczaiła nas do czegoś lepszego.

7. „New York, New York” (1977)

Wielu uznaje ten dramat muzyczny za najsłabszy film Scorsesego i De Niro, ale jak dla mnie na to miano zasługuje wspomniany wyżej „Przylądek strachu”. Akcja „New York, New York” dzieje się w powojennej Ameryce i skupia się na miłości saksofonisty i piosenkarki. Scorsese, wielki pasjonat i znawca kina, pomyślał swój film jako hołd dla musicalu, lecz nie wszystko poszło po jego myśli. Przede wszystkim „New York, New York” sprawia wrażenie chaotycznego filmu, gdzie wątki nie do końca pasują do siebie. To akurat efekt tego, że w tamtym czasie Scorsese był uzależniony od kokainy. Tym samym nie miał całkowitej kontroli nad swoim projektem. A w przypadku tak dużej produkcji jest to konieczność.

Pomimo tego, film ogląda się w miarę bezboleśnie i byłoby zbrodnią nazwać go złym. Ba, ośmielę się powiedzieć, że jest po prostu dobry. Wiarygodna gra De Niro i Lizy Minnelli oraz parę świetnych sekwencji sprawiają, że „New York, New York” to ciekawe kuriozum w repertuarze obu panów. Do wielkiego kina sporo brakuje, ale jest coś urokliwego w tej produkcji.

6. Ulice nędzy (1973)

Pierwszy wspólny film Scorsesego i De Niro to bardzo udane i nad wyraz autentyczne kino gangsterskie, gdzie Robert De Niro po raz pierwszy w pełni ujawnił swój talent aktorski. Główną rolę gra akurat tutaj świetny Harvey Keitel, który wciela się w bohatera pracującego dla mafii kontrolującej nowojorską Małą Italię. Na drodze do upragnionego awansu w przestępczej hierarchii staje mu przyjaźń z zadłużonym cwaniaczkiem Johnnym Boyem. Boya gra rzecz jasna De Niro.

„Ulice nędzy” są bardziej chropowate niż inne filmy tej pary. To sprawia wrażenie, jakbyśmy oglądali dokument z życia ulicznych gangsterów. Bardzo możliwe, że Scorsese przekładał na taśmę filmową wydarzenia i historie, które musiał zaobserwować lub usłyszeć, gdy dorastał w Nowym Jorku. Warto obejrzeć już dla niesamowitej sekwencji wejścia De Niro do baru przy dźwiękach „Jumpin’ Jack Flash” Stonesów. Czysta poezja.

5. „Kasyno” (1995)

Ósma kolaboracja Scorsesego i De Niro przedstawia historię hazardzisty i bukmachera, Sama „Ace’a” Rothsteina, który na polecenie mafii zostaje szefem jednego z największych kasyn w Las Vegas. Złośliwi mogą powiedzieć, że „Kasyno” jest cyniczną powtórką stylu z „Chłopców z ferajny”, gdzie niby zmęczona obsada (De Niro i Joe Pesci) gra na autopilocie. Jednak rzecz jest tak niesamowicie wyreżyserowana i dopieszczona w każdym calu, że tego typu kwestie po chwili nie mają znaczenia, bowiem oglądamy film jak zahipnotyzowani.

Scorsese co chwilę zalewa nas różnymi detalami, zachwyca pomysłowością kadrów, doskonałym tempem narracji (w ogóle nie czujemy, że film trwa trzy godziny), wybornym prowadzeniem aktorów (Sharon Stone zagrała tu swoją drugą najlepszą rolę po „Nagim instynkcie”). To pod kątem formalnym prawdziwa maestria. A De Niro gra tutaj jak z nut.

4. Taksówkarz (1976)

I tu się zaczynają prawdziwe schody, bowiem pierwsza czwórka filmów z tej listy w moim przekonaniu to prawdziwe arcydzieła, które tak naprawdę pod kątem jakości właściwie nic nie dzieli. Widziałem je wielokrotnie i za każdym razem przekonywałem się tylko, że jakiekolwiek ustawianie ich w kolejności jest niedorzecznym pomysłem. Ale skoro się go podjąłem, to niech będzie.

„Taksówkarz” to jedno z największych osiągnięć kina amerykańskiego w historii. Popis zarówno reżysera, scenarzysty (Paul Schrader) i aktora. Travis Bickle w wykonaniu De Niro to ten rodzaj postaci, która z miejsca trafia do panteonu kina. Już samo oddanie Nowego Jorku drugiej połowy lat 70., miasta brudnego i bardzo niebezpiecznego, prawdziwego piekła na ziemi, czyni z „Taksówkarza” dziełem epokowym. Jest to też film w pewien sposób problematyczny, bowiem wyraźnie gloryfikuje broń jako środek do osiągnięcia konkretnego celu, ale ostatecznie nie ma to najmniejszego znaczenia. „Taksówkarza” można oglądać w kółko.

3. Chłopcy z ferajny (1990)

A to kolejny film, który można oglądać w kółko i być pewnym, że nigdy się nie znudzi. „Chłopcy z ferajny” to film niesamowicie stylowy, kinetyczny, widowiskowy i szalenie ekscytujący. Jestem przekonany, że kino gangsterskie nie zaoferowało nic lepszego – nawet dwie pierwsze części „Ojca chrzestnego” (w końcu obie wybitne) nie dają takiego kopa jak arcydzieło Scorsesego. „Chłopcy z ferajny” to produkcja tak zaraźliwa jak wspaniałe kawałki z jej ścieżki dźwiękowej – nie dość, że nie wychodzi nam z głowy, to jeszcze chce się do niej wracać. De Niro wraz z doskonałą obsadą (Pesci, Ray Liotta) sprawiają, że kibicujemy kolesiom, którzy kradną i zabijają, by spełnić swój amerykański sen. Amoralność w kinie rzadko była i jest przedstawiana w tak pociągający sposób, jak tutaj.

2. Król komedii (1982)

To być może najbardziej niedoceniany film w karierze Scorsesego. Opowiada o kolekcjonerze autografów i aspirującym komiku, który nęka znaną gwiazdę showbiznesu. Po pierwsze, De Niro w roli Ruperta Pupkina jest przegenialny; w wielu scenach oglądanie jego żałosnych poczynań jest wręcz nieprzyjemne. Po drugie, niewiele jest filmów Hollywoodzkich, które tak bezlitośnie rozprawiają się z mediami i przede wszystkim kultem wokół celebrytów. Na nasze szczęście 20th Century Fox zauważyło zdecydowało się dać pieniądze Scorsesemu na nakręcenie tej czarnej komedii. Oczywiście film okazał się klapą finansową (zbyt ambitne dla szerszej publiczności), ale nie ma to żadnego znaczenia – to jedno z największych arcydzieł ostatnich czterech dekad.

1. Wściekły byk (1980)

Biografia boksera Jake’a La Motty to film, który zaciekle degraduje męskość do poziomu tępej, brutalnej siły wymierzonej w najbliższych. To także film, który ujmuje swoją autokrytyką (był to pierwszy obraz Marty'ego po niemal śmiertelnej przygodzie z kokainą). „Wściekły byk” jest przy okazji jednym z najlepszych portretów obsesyjnej zazdrości, jaką kiedykolwiek uchwycono na taśmie filmowej. Przy tym w frapująco niejednoznaczny sposób oddaje seksualność głównego bohatera.

W żadnym innym filmie nie ukazano walk bokserskich w tak ekspresjonistyczny sposób, jak tutaj. Są one nie tylko brutalne i w zamierzony sposób nierealistyczne, ale także cudownie wystylizowane i wręcz odrealnione. Jak słusznie zauważył amerykański krytyk Dennis Lim, za każdym razem, gdy akcja przenosi się na ring, widz wkracza tak naprawdę w zmaltretowaną świadomość La Motty. O roli De Niro można by napisać bardzo długi pean – jej genialność jest niepodważalna. „Wściekły byk” w moim przekonaniu jest szczytowym osiągnięciem tej dwójki. Zaledwie garstka filmów amerykańskich od 1980 roku doskoczyła do poziomu tego arcydzieła.