Reklama

Kara Becker: Umberto Eco w „Historii piękna” pisał o tym, że piękno nigdy nie jest uniwersalne ani wieczne. Każda epoka definiuje je na nowo, zgodnie ze swoimi wartościami, lękami i marzeniami. Co Twoim zdaniem obecne jego kanony mówią o nas?

Reklama

Eryka Sokólska: Żyjemy w dwóch światach – rzeczywistym i wirtualnym. Po dwóch stronach czarnego lustra. I choć teoretycznie te światy się przenikają i mają punkty styczne, są skrajnie różne. Także gdy myślimy o pięknie. Po jednej stronie mamy bardzo mocny, przerysowany makijaż, który na nowo rysuje twarz. Odpowiada cyberpięknu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni w mediach społecznościowych. Po drugiej jest naturalność, która kojarzy nam się ze świetlistą cerą, a także z pewnymi niedoskonałościami, które sprawiają, że jesteśmy wyjątkowi, prawdziwi. We współczesnym pięknie widzę dużo smutku. W ciągłym dążeniu do perfekcji promowanej w wirtualnej przestrzeni jesteśmy przecież skazani na porażkę.

Jak cyberpiękno wpływa na Twoją pracę?

Wpływa na to, jak kobiety chcą wyglądać, jak chcą być malowane. Codziennie oglądamy dziesiątki, jak nie setki, zdjęć i filmów. Zderzamy się z wyidealizowanym światem. Konsekwencją zachłyśnięcia się cyberpięknem jest unifikacja. Zaczynamy wyglądać podobnie. Co więcej – sami tego chcemy.

Głosem sprzeciwu wobec tego była Twoja wystawa sztuki „Wymalowane” z 2022 roku, pokazana w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki.

Nazwałabym to głosem dialogu. Zaczęłam nad nią pracować, bo potrzebowałam przelać emocje na sztukę. Jako języka artystycznej wypowiedzi użyłam właśnie makijażu, choć na wystawie znalazły się też moje obrazy i ceramika. Główne zadanie make-upu to zwykle podkreślenie atutów urody, ale jak każde medium może być on nośnikiem wielu skomplikowanych znaczeń. Zależało mi, by prace pokazywały też drugie dno, poruszały istotne społecznie problemy i były osobistymi komentarzami do otaczającej mnie rzeczywistości. Tematów było szesnaście – od zmian klimatycznych i przebodźcowania czynnikami zewnętrznymi po wirtualny świat, który nas pochłania. Każdy opracowany przez inną ekipę topowych twórców. Przewinęły się również wątki biograficzne, związane z moją fascynacją łowickim folklorem, a także próby przepracowania doświadczenia choroby podczas ciąży. W artystyczny sposób podeszłam też do tematu unifikacji piękna i jego sztuczności.

Co masz na myśli?

Ujęłam to w sposób abstrakcyjny i symboliczny – przyklejając wykonany przeze mnie sylikonowy odlew konturów czerwonych ust, wychodzący poza naturalny zarys warg, albo doklejając rzęsy z kawałków czarnej bibuły, wyglądających jak nogi pająka. Pokazałam to w wersji przerysowanej, ale przecież tak wygląda dzisiejszy świat. Legiony klonów. Martwi mnie, że to staje się punktem odniesienia, matrycą dla młodych ludzi. To bardzo krzywdzące. W takich chwilach myślę o mojej ośmioletniej córce. Jako makijażystka uważam, że robienie make-upu, który zakrywa naturalną urodę i tworzy nową postać, dążąc przy tym do powielenia instagramowego filtra, jest smutnym zjawiskiem.

Wspominałaś, że potrzebowałaś przelać emocje na sztukę. To ona była Twoją pierwszą miłością?

Tak. Artyzm odziedziczyłam w genach. Dziadek od strony taty był postacią wybitną. Lekarz, inicjator budowy szpitala w Płońsku, jego dyrektor i ordynator, który pięknie władał słowem i kochał pisać. W czasie wojny, aresztowany przez gestapo, trafił do niemieckich obozów m.in. w Pomiechówku i Działdowie. Nieludzkie warunki obozowego życia opisał w pamiętnikach, które po jego śmierci zostały wydane. Tata zajmował wiele różnych stanowisk pracy, ale odziedziczył po ojcu zamiłowanie do słowa i do dzisiaj pisze artykuły. Babcia od strony mamy tworzyła rękodzieło ludowe. Tak samo zresztą jak mamy siostry. Ona sama ma wykształcenie plastyczne i odkąd pamiętam, malowała, a także pisała wiersze. Od dziecka więc biegałam między sztalugami i byłam rozkochiwana w poezji i zabawach słowami. Talent odziedziczyła też moja córka Malina, która od najmłodszych lat komponuje muzykę, pisze wiersze, maluje. Rodzice studiowali w Warszawie, ale później za pracą przenieśli się do Łowicza, gdzie spędziłam dzieciństwo i pierwsze lata młodości. To był trochę przypadkowy punkt na mapie naszego rodzinnego życia, ale dla mnie bardzo ważny.

Jak to wpłynęło na Twoją wrażliwość artystyczną i wyczucie piękna?

To małe, ale niezwykle artystyczne miasto. Ze względu na folklorystyczną tradycję sztuka była tam na porządku dziennym. Już jako dziecko widziałam, że Łowicz jest z tego dumny. Organizowano plenery malarskie, konkursy plastyczne, warsztaty. W przedszkolu oswajano dzieci z łowickimi tradycjami. Jestem pewna, że to miasto, Łowicki Ośrodek Kultury, w którym pracowała moja mama, i jej artystyczna dusza ukształtowały moją wrażliwość na sztukę i piękno.

To rodzice zwrócili uwagę na Twój talent malarski?

Tak. I już jako mała dziewczynka zaczęłam brać udział w regionalnych i ogólnopolskich konkursach plastycznych i poetyckich, które uwielbiałam. Wiązały się z nowymi wyzwaniami, bo każdy z nich miał zupełnie inny temat. Nie ukrywam, że bardzo często w nich wygrywałam. To dzięki konkursom pojechałam po raz pierwszy do Paryża, kupiłam martensy i mogłam słuchać muzyki na wygranym walkmanie, co było wtedy luksusem. Takie gadżety pod koniec lat 80. i na początku 90. nie były łatwo dostępne. A do tego miały szalone ceny.

Dlaczego nie poszłaś więc tą drogą i nie studiowałaś na akademii sztuk pięknych? To wydawał się oczywisty wybór.

Bardzo chciałam móc tworzyć, ale obawiałam się narzucanych przez akademię ram i porażki na egzaminach wstępnych. Ponadto pochodzę z rodziny, która była zamożna, ale przez wojnę straciła cały majątek. Artyzm był ważny, jednak praktyczne podejście do życia wydawało się najrozsądniejsze. Miałam wpajane, że muszę kształcić się w zawodzie, który zapewni mi finansową stabilizację. A doskonale wiedziałam, jak trudne jest to dla artystów. Obserwowałam wujka, brata mamy, absolwenta ASP, artystę, rzeźbiarza, który latami zmagał się z niedostatkiem. Dzisiaj może pochwalić się dużym majątkiem, ale praca w sztuce nigdy nie jest pewną ścieżką kariery. Dlatego wybrałam studia z kosmetologii, a potem kierunek magisterski – zdrowie publiczne na akademii medycznej. Zrobiłam to z rozsądku.

Jak trafiłaś do świata mediów?

Gdy zaczęłam studia, brakowało mi konkursów. Kiedy na drugim roku dowiedziałam się o tych z makijażu, nastąpił przełom. W szkole złożyłam wniosek o dofinansowanie sesji, która pozwoliłaby mi na zgłoszenie uczestnictwa. Tematem były lata 20., więc zrobiłam przydymione oko. Autorem zdjęć był młody student fotografii, mój życiowy partner, Jacek Grąbczewski. Zawsze bardzo mnie wspierał. Uczyłam się malować na koleżankach ze studiów, marnymi kosmetykami dostępnymi w drogerii. To był inny świat. Przed erą internetu, więc inspiracji szukałam w zagranicznych książkach i magazynach. I znów wygrywałam konkursy. Jeden po drugim. Dostałam się nawet na mistrzostwa świata.

W branży urody pracujesz od kilkunastu lat. Jakie są Twoje ulubione tipy, które wypracowałaś?

Jeśli chcesz powiększyć makijażem usta, kredką zarysuj najpierw boki górnych warg, dopiero później modeluj łuk. Tak łatwiej pracować nad naturalną dla każdego asymetrią. Ważnym elementem w makijażu jest róż, ale trzeba wiedzieć, jak odpowiednio go nałożyć. By wyszczuplić twarz, wystarczy wziąć pędzel i przyłożyć tak, by jego końcówki wyznaczały kącik ust i górną część ucha. To tworzy linię różu. A jeśli chcesz uzyskać młodzieńczy wygląd, narysuj sobie na nosie i policzkach piegi.

Jakie są Twoje ulubione produkty?

Reklama

Przez lata szukałam podkładu, który zapewnia efekt zdrowej, lśniącej skóry i wreszcie się udało! To Hollywood Flawless Filter od Charlotte Tilbury. Ostatnio zakochałam się w marce Gucci Beauty, szczególnie w jej różach i szminkach, które wyglądają i pachną jak kosmetyki retro. W kwestii tuszu do rzęs jestem wierna marce Max Factor, z którą od lat pracuję jako oficjalna makijażystka. Mój ulubiony to 2000 Calorie Pro Stylist. Pięknie podkręca i podkreśla rzęsy. Jeśli chodzi o pielęgnację, przerzucam się na kosmetyki naturalne, najchętniej te robione samodzielnie. Zajmuję się tym od niedawna. Korzystam z wosku pszczelego, oleju z dziurawca, maści z rozmarynem czy hydrolatu z wrotyczu, który jest bakteriobójczy i przeciwzapalny. Dużo czytam i uczę się o zielarstwie, grzebiąc też w starych słowiańskich przepisach. To fascynujące! Zresztą łączy się z nową wystawą sztuki, nad którą właśnie pracuję – wernisaż w Muzeum Mazowieckim w Płocku jest planowany na 2026 rok. Chcę pokazać zioła i ziołolecznictwo w kontekście makijażu i ceramiki, w tle umiejscawiając słowiańskie wierzenia i przesądy. Dla mnie makijaż i sztuka zawsze się przenikały i zawsze będą się przeplatać. To jest dla mnie piękno.

Reklama
Reklama
Reklama
Loading...