Czy masz "Carrie complex"? To źle wróży dla twoich przyjaźni (i innych związków)
Jeśli męska walidacja daje ci zastrzyk dopaminy nieporównywalny z niczym innym, a unikający etykietek facet jest ulubionym tematem rozmów... czytaj dalej.
Wychodzisz na drinka z przyjaciółkami, rozmowa przepływa od biurowych plotek do ochów i achów nad słodkimi zdjęciami waszych futrzaków. Przychodzi twoja kolej - bierzesz głęboki wdech... i zaczynasz monolog o (kolejnym) situationshipie, który cię zghostował. Brzmi znajomo? Być może cierpisz na "Carrie complex".
Czym jest "Carrie complex"
Neurotyczność Carrie i jej liczne wady sprawiają, że jest fascynującą antybohaterką - bez jej afer i wpadek "Seks w Wielkim Mieście" byłby zdecydowanie bardziej nudny. Kochamy oglądać jej dramy, ale czy chciałybyśmy się z nią przyjaźnić? Owszem, większość z nas od czasu do czasu pozwala sobie na zwierzenia o chaosie w życiu miłosnym, ale istnieje różnica między okazjonalnym wylewaniem żali przy kieliszku wina a traktowaniem romantycznych komplikacji jako głównej cechy tożsamości. Carrie jest patronką tego drugiego. Kultowa pisarka była pionierką pod wieloma względami - przekształcając swoje romantyczne wpadki w karierę i demonstrując moc zabójczej pary szpilek od Manolo - ale jest też najlepszym przykładem pozwalania, żeby miłość (lub jej brak) przysłaniała wszystko inne.
Czy to bez słowa wystawiając Mirandę, żeby w ostatniej chwili zjeść kolację z Bigiem, czy też porzucając Charlotte w teatrze, bo w oddali wypatrzyła swojego byłego - Carrie raz po raz przekładała swoje chaotyczne życie uczuciowe nad kobiety, które zawsze ją wspierały. A kiedy kolejny romans się rozpadał, opierała się na swoich przyjaciółkach, które pomagały jej pozbierać się do kupy - tylko po to, by powtórzyć ten cykl po kolejnej pierwszej randce. W jednej z kultowych scen drugiego sezonu Miranda wyrzuca jej wreszcie:
Wszystko, o czym rozmawiamy, to Big, albo jaja, albo małe penisy. Jak to się stało, że cztery tak inteligentne kobiety nie mają o czym rozmawiać poza chłopakami?
To właśnie to nieustanne skupienie na sobie, w połączeniu z potrzebą zewnętrznej walidacji, definiuje kompleks Carrie - i jest bardziej powszechne, niż chciałybyśmy przyznać. Od dziecka wielu z nas wpaja się przekonanie, że miłość jest największym życiowym osiągnięciem. Bajki, komedie romantyczne, nawet nasze rodziny - to wszystko umacnia ideę, że nasza wartość jest związana ze statusem związku. To normalne, że pragniemy bliskości i uczuć, ale kiedy pozwalamy, by to pragnienie sterowało każdą konwersacją i decyzją - cóż, wtedy mamy problem.
Jak wyswobodzić się z "kompleksu Carrie"
Jeśli czytasz to i myślisz: „O rany, to ja”, nie panikuj. Odrobina samoświadomości może wiele zdziałać. Zacznij od urozmaicenia swoich rozmów - zamiast po raz kolejny analizować ostatnią wiadomość od byłego, podziel się swoimi zwycięstwami w pracy, najnowszym serialem wartym obejrzenia albo rosnącą kolekcją roślin na parapecie. Jeśli czujesz, że przesadnie skupiasz się na zawirowaniach w życiu miłosnym, zadaj sobie pytanie, dlaczego jest to dla ciebie aż tak ważne. Czasami to, czego naprawdę pragniesz, to nie związek - to pewność siebie, cel albo poczucie kontroli nad swoim życiem. Może i jesteśmy głównymi bohaterkami własnego życia, ale to nie daje nam przepustki do traktowania przyjaciółek jak postaci epizodycznych.