Czym dziś jest feminizm?
Słowo na "f". Drażni, niepokoi, paraliżuje. Długo kojarzył się z wrzeszczącymi frustratkami, które nienawidzą mężczyzn.
Dziś feminizm to najmocniejszy trend 2015 roku.
Feminizm jeszcze nigdy nie był tak bardzo glamour. Duża w tym zasługa gwiazd, które chcą się z nim identyfikować.
Z dyskryminacją walczą słowem, poczuciem humoru i seksapilem. Swoim przesłaniem dzielą się z tysiącami fanów na portalach społecznościowych. Gdy 21 września 2014 roku młoda aktorka Emma Watson wygłosiła w nowojorskiej siedzibie ONZ przejmującą mowę o równouprawnieniu i napisała o tym na Twitterze, jej wpis dotarł do 1,5 miliona użytkowników. Watson zdeklarowała się jako feministka i zaprosiła mężczyzn, aby dołączyli do kampanii „He for She”, której jest ambasadorką. – Potrzebujemy waszej pomocy. Feminizm, gender i prawa kobiet nie mają nic wspólnego z nienawiścią wobec facetów. Żeby położyć kres nierównościom płci, wszyscy musimy się zaangażować – mówiła stanowczym głosem. Na jej apel odpowiedziało aż 166 tysięcy mężczyzn, m.in. aktor Joseph Gordon-Levitt.
Watson wydaje się dobrze przygotowana do prowadzenia misji, która ma przekonać mężczyzn do feminizmu. Ma czterech braci, a od piątego roku życia, po tym jak jej rodzice się rozwiedli, spędzała większość czasu z ojcem. – Tata angażował nas w to, co sam lubi: łowienie ryb, krykieta, tenis, książki. Długo nie wiedziałam, że istnieją zabawy zarezerwowane tylko dla dziewczynek i tylko dla chłopców – wyjaśniała w wyjątkowym, feministycznym wydaniu brytyjskiego ELLE z grudnia 2014 roku. – Mam szczęście, że zostałam wychowana w przekonaniu, że moja opinia się liczy. Ja i moja mama mówiłyśmy w domu tak samo głośno jak chłopcy.
Jednak coś nie dawało jej spokoju. – Zaczęłam zastanawiać się nad kwestią gender dawno temu. Gdy miałam osiem lat, w szkole uważali, że jestem apodyktyczna, bo chciałam reżyserować sztuki, które wystawialiśmy dla rodziców. Ale o chłopcach nikt tak nie mówił. Gdy miałam 14 lat, zaczęłam być traktowana przez media jako obiekt seksualny. Gdy miałam 15 lat, moje koleżanki rezygnowały ze swoich ulubionych sportów drużynowych, bo nie chciały być zbyt muskularne. Gdy miałam 18 lat, moi męscy przyjaciele nie potrafili wyrazić tego, co czują. Wtedy stwierdziłam, że jestem feministką – powiedziała Watson w ONZ, zbierając owacje na stojąco.
Wbrew schematom
Tak pozytywna reakcja to duża zmiana, bo feminizm, nazywany ironicznie brzydkim słowem na „f”, długo był naznaczony negatywnymi stereotypami. – W latach 70. kojarzył się z zaniedbaną kobietą, która nienawidziła mężczyzn. Do powszechnej świadomości wszedł dopiero na przełomie lat 80. i 90. Zmienił też swoje oblicze, okazało się, że można być jednocześnie feministką i piękną kobietą – potwierdza socjolog, autor książki „Tożsamość, ciało i władza w kulturze instant”, prof. dr hab. Zbyszko Melosik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Feministki wciąż jednak są szufladkowane jako ziejące jadem brzydule. I to właśnie z tymi etykietami chce walczyć Watson. Dla niej i współczesnych emancypantek najważniejsza jest wolność wyboru. – Feminizm nie jest po to, by coś ci dyktować. Jeśli chcesz kandydować na premiera, możesz to zrobić. Jeśli nie, nic nie szkodzi. Noś włosy pod pachami albo je zgól, jednego dnia włóż płaskie buty, innego obcasy. Kobiety powinny czuć się wolne – tłumaczyła. Zwróciła też uwagę, że słowo „feminizm” nie jest neutralne płciowo. – Historycznie było kojarzone z agresją i ma w sobie cząstkę kobiecości, przez co z trudem przechodzi facetom przez gardło. Ale nie ma innego słowa. Mam nadzieję, że przez to, co robię, uda mi się odmienić jego postrzeganie.
Feminizm w krainie popkultury
Emma Watson nie jest jedyna w Hollywood. Z feminizmem chętnie flirtują też kolejne młode gwiazdy, którym przewodzi scenarzystka i odtwórczyni głównej roli w łamiącym stereotypy serialu „Dziewczyny”, Lena Dunham. W niedawno wydanej książce „Nie taka dziewczyna” mówi sporo o feminizmie („wychowywała mnie matka feministka i długo myślałam, że wszyscy ludzie na świecie to feminiści”). Wieszczy też jego odrodzenie dzięki popfeministkom. – Takie gwiazdy, jak Beyoncé i Taylor Swift, sprawiają, że ten temat jest nam bliższy. Stały się ekspertkami w sztuce prostego wyjaśniania, na czym polega feminizm – podkreśla.
Wspomniana Taylor Swift nawróciła się na feminizm właśnie dzięki Dunham, która jest jej przyjaciółką. W wywiadzie dla „The Guardian” z sierpnia 2014 roku piosenkarka przyznała: – Gdy byłam nastolatką, wydawało mi się, że feminizm polega na nienawiści do facetów. Teraz widzę, że wiele kobiet przeżywa przebudzenie, bo wreszcie rozumieją, co to słowo oznacza naprawdę: to, że mężczyźni i kobiety powinni mieć równe prawa i możliwości. Gdy zaprzyjaźniłam się z Leną i zobaczyłam, że naprawdę wierzy w to, co mówi, zaczęłam mieć feministyczne nastawienie, nie nazywając tego po imieniu – wspomina. Tak narodziła się Taylor Swift feministka. Zabawne, że jej fanka, studentka Clara Beyer, ponad rok przed „coming outem” Swift założyła na Twitterze profil @FeministTSwift, który ma ponad 102 tysiące followersów. Zamieszcza tam zabawne, profeministyczne wpisy, które mogłyby być cytatami z piosenek Taylor, np. „I’m not a princess/ This ain’t a fairytale/ I’m writing my own story/ With a strong female hero” (Nie jestem księżniczką. To nie bajka. Sama piszę własną historię. Z silną główną bohaterką).
Moje ciało, moje prawo
Popemancypantki wywołują jednak kontrowersje. Bo czy można nazywać się feministką i kręcić tyłkiem w opiętych szortach jak Beyoncé i Miley Cyrus? A dlaczego nie? Ikona feminizmu Gloria Steinem przyznała, że była króliczkiem „Playboya”. Członkinie popularnego w latach 90. punkowo-feministycznego ruchu Riot Grrrl sprzeciwiały się przemocy wobec kobiet i żądały seksualnego wyzwolenia. Frontmenka zespołu Bikini Kill i autorka manifestu Riot Grrrl, Kathleen Hanna, występowała na scenie w topie z napisem „slut“ (dziwka) na brzuchu i śpiewała: „Chciałabym być facetem i mieć te wszystkie dziewczyny u swoich stóp”. Niedawno Hanna stanęła w obronie Cyrus. – Dobrze, że młode kobiety używają słowa „feministka”, cokolwiek ono dla nich oznacza. Może dla niej jest to wolność seksualna i słowa, że może sypiać, z kim chce, i mówić, co chce. Również Lena Dunham nie uważa, że seks i feminizm muszą się wykluczać. W związku z promocją książki nagrała zabawną serię filmików „Ask Lena” (Zapytaj Lenę). W jednym z nich na pytanie: „Jestem feministką, ale lubię ubierać się seksownie, jak to pogodzić?”, odpowiada: „Być feministką to pozwolić innym kobietom na wybory, których my same może byśmy nie dokonały. Wydaje ci się, że chęć pokazania ciała jest sprzeczna z twoimi poglądami, ale w rzeczywistości dają ci one prawo, aby wyglądać sexy, jeśli czujesz, że tego chcesz”.
Tak jak Beyoncé, która na scenie wije się w wyzywających pozach, ale za jej plecami na telebimie świeci wielki napis „Feministka”. Już trzy lata temu w hicie „Run the World (Girls)” śpiewała, że dziewczyny rządzą światem. W piosence „Flawless” z ostatniej płyty wykorzystała cytat z wypowiedzi nigeryjskiej pisarki Chimamandy Ngozi Adichie o tym, że od dziecka jesteśmy przygotowywane do roli uległych żon i że trzeba wreszcie to zmienić. W 2014 roku dla fundacji Shriver, która bada sytuację kobiet na świecie, piosenkarka napisała list otwarty, w którym zachęcała do walki o lepsze posady i pensje. Sama jest idealnym przykładem równości społecznej, ekonomicznej i medialnej. W zeszłym roku znalazła się na liście 100 najbardziej wpływowych osób świata magazynu „Time” i zajęła pierwsze miejsce wśród najbogatszych celebrytów (jej mąż Jay Z był dopiero na 60. pozycji). Ma też ogromny zasięg – na samym Twitterze śledzi ją 14 milionów fanów. Podobnie Miley Cyrus (19 milionów followersów), która mówi o sobie: „Jestem jedną z największych feministek, bo niczego się nie boję”. Na dowód tego wsparła ruch Free the Nipple (Uwolnić Sutki), walczący m.in. przeciwko blokowaniu kont na Instagramie użytkowniczkom, które wrzucają na profil swoje zdjęcia topless. Poza Cyrus spotkało to m.in. Carę Delevingne i Rumer Willis (córkę Demi Moore), które również włączyły się w akcję. Willis w ramach protestu wyszła nawet nago na ulicę w Nowym Jorku. O działalności ruchu powstał film „Free the Nipple”. Jego autorka Lina Esco tłumaczyła, że sutki stał się symbolem opresji wobec kobiet. – Dlaczego w internecie roi się od porno i zdjęć z egzekucji, a selfie z gołym biustem jest od razu blokowane? – pytała retorycznie, zyskując poparcie celebrytek, które nie godzą się na e-cenzurę.
We wspólnym interesie
Jednak ani Miley, ani Beyoncé nie wymyśliły nic nowego. – Pionierką popfeministek jest Madonna, która potrafiła wpływać na tożsamość dziewczyn na całym świecie przez sygnalizowanie: możesz być taka jak ja. Wysyłała feministyczny przekaz: nie czekaj na faceta, tylko wyjdź naprzeciw swojemu losowi, zaurocz go, a potem porzuć – wyjaśnia prof. Melosik. Zaznacza jednak, że gwiazdy żonglują feminizmem, przywołując go i odwołując w zależności od potrzeb i trendów. Raz Madonna występuje w teledyskach jako radykalna feministka, innym razem jako dziewica. Inne kobiece gwiazdy pop też zmieniają tożsamości. Mogą być konserwatystkami, rebeliantkami, a ostatnio feministkami. Dlaczego? Bo dzisiejszy wykształcony odbiorca nie chce kobiety zniewolonej. – Współczesne gwiazdy są kreowane tak, by w ich wizerunku mogli się odnaleźć przedstawiciele wszystkich grup społecznych. Feminizm jest dla nich jak gadżet, po który sięgają, żeby zabawić się z widownią i pokazać, że są wyzwolone – tłumaczy profesor. Właśnie dlatego kontrowersyjne słowo na „f” znalazło się na stworzonej przez „Time” liście słów zakazanych w 2015 roku. Redaktor naczelna magazynu tłumaczyła potem, że chciała tylko wywołać dyskusję, bo nie podoba jej się, że „feminizm stał się tematem, na który musi wypowiedzieć się dziś każda celebrytka”. Popfeministki, nazywane też ironicznie feministkami pierwszego świata, mogą irytować i są oskarżane o lansowanie się na równouprawnieniu, ale to dzięki nim słowo na „f“ trafia do masowej świadomości.
Patrząc na polskie gwiazdy, wydaje się, że jeszcze nie odkryły feminizmu, bo raczej omijają ten temat.
A co w tej kwestii mówią same Polki? Z sondażu „Women in Society: The Happiness Index”, przeprowadzonego przez ELLE International na czytelniczkach w 42 krajach, wynika, że w miarę nieźle oceniamy swoją sytuację. 88 proc. z nas twierdzi, że w Polsce jest wystarczająco dużo kobiet na wysokich stanowiskach w polityce i biznesie. Jesteśmy wykształcone (prawie 60 proc. w trakcie studiów lub po nich) i świadome swoich praw (83 proc.). Gorzej w praktyce – tylko 9 proc. Polek interesuje się prawami kobiet. – Część Polek uzna: po co mi feminizm, skoro już jestem wyzwolona? Myślą, że wszystko zależy od nich – tłumaczy prof. Melosik. Rzeczywistość nie jest jednak tak różowa. – Mniej zarabiamy, mamy mniejsze szanse na awans. W polityce nie możemy wywalczyć parytetu i „suwaka”. Jest ustawa kwotowa, gwarantująca 35 proc. kobiet na listach wyborczych, ale bez „suwaka”, który zapewnia miejsca na kluczowych pozycjach, niewiele może ona zdziałać. Kobiety wciąż są poddawane presji, że powinny rodzić dzieci. Ale gdy są w ciąży, często spotyka je potępienie ze strony pracodawcy – mówi wicemarszałkini Sejmu Wanda Nowicka.
Tu właśnie jest pole do działania, nie tylko dla feministek. Ale jak dodaje Wanda Nowicka, pewne zmiany nie dokonają się bez wsparcia drugiej płci. – Znam wielu panów, którzy wspierają ruch prokobiecy i rozumieją, że nierówności krzywdzą i kobiety, i mężczyzn. Utrzymywanie porządku społecznego, w którym obie płcie mają ściśle określone role, ogranicza nasz potencjał, wybory i decyzje życiowe – tłumaczy wicemarszałkini. Zamiast walki – współpraca, zamiast konfliktu – porozumienie. Tylko razem możemy odnieść sukces w drodze do równouprawnienia. Z korzyścią dla wszystkich.
Marta Krupińska