Reklama

Już w sobotę (21 marca) Warszawskie Spotkania Teatralne przyłączą się do fetowania 250-lecia polskiego teatru publicznego. Słowo fetowanie nie jest w tym przypadku zbyt duże - większość biletów dawno wyprzedana, 35 edycja spotkań to wielki hit! Ogromne zainteresowanie widzów przekonało organizatorów do zwiększenia ilości pokazów, chociażby "Wycinki" w reżyserii Krystiana Lupy - najgłośniejszego spektaklu ostatnich miesięcy (Teatr Polski we Wrocławiu). Poza nim będzie można zobaczyć m.in. "Dziady" Radosława Rychcika (Teatr Nowy w Poznaniu), "Nie-Boską komedię. Wszystko powiem Bogu!" Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki (Stary Teatr w Krakowie), a także adaptację powieści Szczepana Twardocha "Morfina" w reżyserii Eweliny Marciniak (Teatr Śląski w Katowicach). Tak jak w poprzednich latach odbędą się spektakle dla najmłodszych widzów, a także - co jest nowością - pokazy telewizyjnych realizacji najsłynniejszych przedstawień w historii WST, m.in. "Dziś są moje urodziny" Kantora, czy "Ślub" Jarockiego.
Co wam będę mówić. Nic, nas - widzów, nie jest w stanie przygotować na taką ilość doskonałych spektakli.
Warszawskie Spotkania Teatralne, 21 marca - 1 kwietnia.

Reklama

Jak tylko skończą się Warszawskie Spotkania Teatralne koniecznie zobaczcie spektakl "Utalentowany pan Ripley". Sam reżyser, Radosław Rychcik jest już powodem, dla którego warto pójść do Teatru Studio. Na WST przyjadą jego "Dziady" z Teatru Nowego w Poznaniu, w których laureat Paszportu Polityki przeniósł Mickiewicza w rzeczywistość amerykańskiej popkultury. W "Utalentowanym panu Ripley'u" tytułowy bohater przemawia charyzmatycznie, podszywając się pod Baracka Obamę. Od początku pokazuje swój największy talent - umiejętność parodiowania, a wręcz przybierania cudzej tożsamości. Potem zaczyna się historia, którą świetnie znamy - Tom Ripley (Marcin Bosak) popada w konflikt z prawem, po czym otrzymuje lukratywną propozycję od bogatego biznesmena - ma sprowadzić jego syna do domu. To dawny kolega Ripleya - Dickie Greenleaf (Tomasz Nosiński), który ze swoją narzeczoną Marge (Natalia Rybicka) prowadzi szalone i spontaniczne życie we Włoszech. Tom powoli się do nich zbliża. I zaczyna popełniać kolejne zbrodnie.
Jest tu wszystko - początek, koniec oraz rozwinięcie w środku. Piękni aktorzy pięknie palący papierosy, estetyka filmów grozy, świetna muzyka, wspaniałe dekoracje, a przede wszystkim poczucie humoru. I dobry rytm.
Rychcik chciał, żeby widz wyszedł z teatru oszołomiony, w poczuciu przeżycia konkurencyjnego do kina. W moim przypadku zadziałało.
"Utalentowany pan Ripley", reż. Radosław Rychcik, Teatr Studio. Premiera: 15 marca.

Po pierwsze - wszyscy dziennikarze rzucają się dziś na reportaż, podczas gdy stary dobry wywiad jest przecież tak samo pożywny. A czasem nawet bardziej. Po drugie, słowo klucz książki, o ktorej mowa, ma bardzo dużo wdzięku, chociaż jest nieco staroświeckie i lekko przykurzone. Przygoda.
Cztery lata temu Agnieszka Drotkiewicz napisała "Jeszcze dzisiaj nie usiadłam" - zbiór rozmów, w których pytała o to jak żyć. Swoimi doświadczeniami podzielili się z nią m.in.: Sylwia Chutnik, Roch Sulima, Ewa Wieleżyńska i Dorota Masłowska. Tym razem, w książce "Piano rysuje sufit" pisarka pyta o przygodę. Znany kucharz Wojciech Modest Amaro mówi dlaczego ludzie w jego restauracji płaczą. Poetka Agnieszka Wolny-Hamkało opowiada o tym, jak odchorowuje pisanie wierszy. A dzięki Teresie Krasnodębskiej dowiadujemy się, że stanowisko inspicjenta w operze warszawskiej chronione jest ścianką z pleksi od czasu, kiedy mało co nie stratował jej koń szarżujący ze sceny w kulisy. Nie chcę wam zdradzać nic więcej - najlepiej przeczytać tę książkę z marszu, poznając osoby z którymi rozmawia autorka książki i cieszyć się świeżością ich spostrzeżeń. A, i jedno ostrzeżenie - nie są to osoby z pierwszych stron gazet. Na szczęście!
"Piano rysuje sufit" Agnieszka Drotkiewicz, wydawnictwo Czarne.
P.S. Już w najbliższą sobotę (o 19.30) zacznie się cykl spotkań w Barze Prasowym (ul. Marszałkowska 10/16 w Warszawie), podczas których Agnieszka Drotkiewicz będzie rozmawiać z wybranymi gośćmi o literaturze niemieckiej. Kolejne spotkania: 11.04/25.04/09.05/23.05.

Reklama

"Zrobiliśmy ten film dla niej. To miał być eksperyment, rodzaj ćwiczenia" - mówi o Juliette Binoche reżyser filmu "Sils Maria", Olivier Assayas, który poznał się z aktorką trzydzieści lat temu. Oboje byli debiutantami. Assayas napisał scenariusz, a Binoche zagrała początkującą aktorkę, uwikłaną w romans. Tak powstało "Randez-vous", które uczyniło z niej gwiazdę. Siedem lat temu Binoche zagrała małą rolę w dramacie Assayasa "Pewnego lata", i zaczęła domagać się większej. Reżyser zaczął myśleć o historii odwołującej się do ich znajomości. I wymyślil film o aktorce, która kiedyś grała młodą kusicielkę doprowadzającą do samobójstwa zakochaną w niej pracodawczynię. Artystka wraca do tej samej sztuki. Tylko tym razem ma zagrać pracodawczynię.
Maria przygotowuje się do roli w w odosobnionym, położonym wysoko w Alpach domu. Towrzyszy jej młoda asystentka (Kristen Stewart), która ma zupełnie inne spojrzenie na świat. Kobiety w każdej rozmowie przystawiają sobie nawzajem lustra i powoli zmieniają przekonania, przyzwyczajenia, zasady. Bardziej jednak zmienia się aktorka.
Można ten film porównywać z wieloma innymi na podobny temat - z "Premierą" Cassavetesa, czy "Birdmanem" Inarritu. Ale to, co wyróżnia "Sils Maria" to bohaterka, która akceptuje swój wiek. Tylko nie umie pogodzić się z tym, że pewien etap ma już za sobą. To jest film o zawodzie aktora, a nie starości.
Trochę przydługi, trochę staroświecki, ale na swój sposób ciekawy.
"Sils Maria", reż. Olivier Assayas, premiera: 20 marca.

Reklama
Reklama
Reklama