Terapia dla par - kiedy się na nią zdecydować? "Kryzys przechodzi większość par. Jeśli związek miał dobre fundamenty, to para zwykle radzi sobie z wyjściem z tego impasu"
Czy miłość, która wygasła, może się odrodzić? Kiedy iść na terapię par, a kiedy przestać naprawiać relację i zająć się sobą? Podpowiada psychoterapeuta dr Bartosz Zalewski.
Rozmawia Ewa Pągowska
Kiedy nie ma już sensu ratować związku?
Dr Bartosz Zalewski Mogę powiedzieć o sytuacjach, w których my, terapeuci, odmawiamy przyjęcia pary na terapię. Pierwsza to aktywne uzależnienie jednego z partnerów, np. od alkoholu, narkotyków, leków czy internetu. Podam stereotypowy przykład – jeśli mężczyzna pije, to przecież nie będziemy pracować nad tym, żeby oni się do siebie zbliżyli, bo to będzie przeciwko jego partnerce. Najpierw on musi przestać pić, a potem można zająć się naprawą ich relacji. Druga sytuacja to ta, gdy jeden z partnerów prowadzi podwójne życie – ma kochanka lub kochankę. Pewnie można znaleźć terapeutów, którzy przyjmą taką parę, ale ja sobie nie wyobrażam pracy nad tym, żeby np. mężczyzna był bliżej emocjonalnie swojej partnerki w ciągu dnia, jeśli ona wieczorem pójdzie się przespać z innym. Trzeci przypadek to ten, kiedy partnerzy wykluczają zmianę w sobie. Mężczyzna mówi: ona ma być taka i taka, a kobieta oczekuje od mężczyzny tego samego.
Ta ostatnia sytuacja to chyba norma w terapii par. Przecież decydują się na nią ci, którzy mają do siebie mnóstwo pretensji.
Rzeczywiście, na początku zazwyczaj każdy z partnerów utrzymuje, że przyczyną problemów w związku jest druga osoba i to ona ma się zmienić. Jednak dość szybko dochodzą do tego, że oboje mają swój udział w tym konflikcie. Często w gabinecie rozgrywa się taki scenariusz: terapeuta tłumaczy, że nie da się zmienić drugiej osoby wbrew jej woli, a para nadal upiera się przy swoim. Wtedy sprawdzamy: „Czy pan jest w stanie być takim, jak pani chce?”. On odpowiada: „Broń Boże!”. „A pani mogłaby zmienić się tak, jak pan sobie życzy?”. I znów pada ta sama odpowiedź, więc terapeuta mówi np.: „No to mamy tę sprawę załatwioną. Już wiemy, że to się nie uda. Czy jest jeszcze coś, czym chcieliby państwo się zająć na terapii?”. W tym momencie partnerzy zwykle zaczynają szukać innego rozwiązania, dopuszczać możliwość, że ono istnieje. Tym, którzy nadal twierdzą, że to partner musi się zmienić, bo wszystko jest jego winą, psycholodzy nie mogą pomóc, bo nie mają takich narzędzi.
Co się dzieje, kiedy podczas terapii widać czarno na białym, że jeden z partnerów ewidentnie ten kryzys spowodował?
Oczywiście są pary, które przychodzą do nas jak do sądu. Oczekują, że spojrzymy na nie mądrym okiem, powiemy, kto jest winny, wymierzymy karę, każemy partnerowi przeprosić i obiecać, że jego zachowanie już nigdy więcej się nie powtórzy. Ale my nie możemy tego zrobić.
Czy to nie spowoduje, że ta druga osoba będzie miała poczucie krzywdy, że terapia jest niesprawiedliwa?
Terapia nie jest od wymierzania sprawiedliwości, od tego są sądy. Poza tym, jeśli powiem klientowi: „Pan się zachował okropnie! Jak cham!”, to on potem powie partnerce: „Na drugą sesję idź sobie sama”, albo od razu wstanie i wyjdzie. Bo po co ma zostać? Od oceniania to on ma cały świat. Rodziców, pracowników, szefa, żonę… Po co mu jeszcze oceniający terapeuta?
Zastanawiam się, czy ktoś, kto nie wie, czy walka o jego związek ma sens, mógłby posłużyć się kryteriami, które Państwo stosują, przyjmując parę na terapię.
Myślę, że to jest pewien trop. Jeśli partner jest uzależniony albo mnie zdradza, to ja nie pracowałbym nad poprawą naszej relacji.
W takiej sytuacji lepiej się odsunąć i powiedzieć np.: „Poczekam, aż to załatwisz, zerwiesz z kochanką”.
Prawdę mówiąc, ja bym takiej osobie powiedział: „Nie czekaj, tylko zajmij się sobą. Przestań naprawiać ten związek, przyjrzyj się sobie, zastanów się, o co ci chodzi. Po ci kobieta, która pije, czy facet, który ma piątą kochankę?”. Zamiast ciągnąć partnera na terapię par, może lepiej idź na terapię indywidualną. Kiedyś Wojciech Eichelberger napisał książkę pod cudownym tytułem: „Pomóż sobie, daj światu odetchnąć”. I ja bym to właśnie poradził osobie, która się zastanawia, co dalej z jej związkiem. Niech nie zostaje w bierności, nie czeka, aż on czy ona się poprawi, bo po co sobie życie marnować.
A co z przemocą? To też jest sytuacja, gdy lepiej sobie podarować walkę o związek?
Na pewno nie ma sensu trwać w związku, w którym jest przemoc. I mówię nie tylko o przemocy fizycznej, lecz także psychicznej czy finansowej. Nie czuję się kompetentny, żeby odpowiadać na pytanie, jak to powinno wyglądać w przypadku przemocy fizycznej, bo od tego są specjaliści z ośrodków przeciwdziałania przemocy w rodzinie. Do nas na terapię par przychodzą osoby żyjące w związku, w którym jeśli dochodzi do przemocy, jest to raczej ta psychiczna lub ekonomiczna. Czasem stosuje ją jeden partner, czasem oboje. Wtedy pracujemy nad jej zatrzymaniem. To jest priorytet. Dopiero jeśli się uda, można myśleć o ratowaniu związku.
Jakie właściwie są szanse na uratowanie pokiereszowanego związku?
To zależy, czy pyta pani o wyjście z kryzysu, czy o naprawę związku, w którym od dawna, czasem od początku, źle się dzieje, bo to są dwie różne sprawy. Kryzys przechodzi większość par. Jeśli związek wcześniej dobrze funkcjonował, miał dobre fundamenty, to para zwykle radzi sobie z wyjściem z tego impasu, szanse na uratowanie relacji są duże. Zwłaszcza jeśli trudności są związane z jakimś pojedynczym wydarzeniem. Para stosuje wtedy znane sobie wcześniej mechanizmy naprawcze i po pewnym czasie wraca do sytuacji, która była wcześniej.
Kiedy można powiedzieć „dobre fundamenty”?
Wtedy, gdy między partnerami jest tzw. bezpieczny styl więzi. Jeden czuje, że może zaufać drugiemu, jest pewny, że ten drugi go z premedytacją nie skrzywdzi. Jeśli nawet sprawi ból, to dlatego, że głupio postąpi, bezmyślnie, a nie dlatego, że będzie miał taką intencję. Można więc czuć się bezpiecznie, nie ma lęku, można być czułym, mieć różne pragnienia, dążyć do bliskości. Z kolei niebezpieczny styl więzi jest wtedy, gdy jest się przekonanym, że partner skrzywdzi, pytanie tylko, kiedy i w jaki sposób. Czasem nawet nie wiemy, że żyjemy w takiej relacji, ale kiedy się zastanowimy nad swoim zachowaniem, zauważymy, że obawiamy się skrzywdzenia, i obserwujemy partnera, starając się przewidywać różne jego reakcje i im zapobiegać. To bardzo męczący sposób funkcjonowania. Taki związek też może przechodzić kryzys i też może z niego wyjść. Ale ponieważ kryzys rzadko prowadzi do zmiany struktury związku, para wraca do starego układu, w którym jest dużo cierpienia.
Nadal jest tak źle jak wcześniej.
Tak. I jeśli chcielibyśmy związek naprawić, czy z powodu kryzysu, który przyszedł i pogorszył sytuację, czy dlatego, że mamy już dość ciągnącego się latami cierpienia, to musielibyśmy zmienić jego strukturę, czyli każdy z partnerów musiałby zmienić coś w sobie.
Dostrzec swoją odpowiedzialność za to, co się dzieje?
Powiedziałbym raczej: swój wpływ na sytuację. Bo tylko jeśli wiem, co wprowadzam do związku, mogę go przebudowywać, wymieniając to, co daję, na coś innego.
To jest chyba bardzo trudne.
To prawda. Dlatego kiedy konieczna jest zmiana struktury związku, przydaje się pomoc terapeuty. Podobnie jak w sytuacji, gdy para przechodzi długotrwały kryzys. Z nim nawet ci partnerzy, którzy kiedyś dobrze razem funkcjonowali, mogą sobie nie poradzić. Na przykład przychodzą do mnie małżonkowie i mówią, że mieli dobry związek przez pięć lat, trzy lata temu zostali rodzicami i od tego czasu wciąż się kłócą. Wrzeszczą na siebie, a dziecko to słyszy. To już przemoc i poważny kryzys.
Gdzie jest ta granica, której przekroczenie oznacza, że już tylko terapia par może nas uratować?
Nie ma takiej granicy. Nie można określić, jak bardzo nieszczęśliwy powinien być związek, żeby partnerzy musieli szukać pomocy. Są ludzie, którzy z naszego punktu widzenia żyją w bardzo złym związku, ale gdybyśmy im to powiedzieli, usłyszelibyśmy: „O czym ty mówisz?! Wszystkie związki na świecie tak wyglądają”. Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek idzie na terapię, kiedy ma wystarczająco dość swojego życia. Więc ja skorzystam z analogii i powiem: jeśli masz wystarczająco dość życia w swoim związku, to zapraszamy. Chodzi o sytuację, w której cierpienie staje się już nieznośne. Terapia par nie jest po to, by nasz związek stał się fajniejszy, bo od tego są różne warsztaty, tylko po to, by wyleczyć relację.
Jak wygląda terapia par?
Zwykle spotykamy się raz na dwa tygodnie. Zaczynamy od konsultacji. Partnerzy starają się określić, co im w związku nie odpowiada. Sprawdzamy, czy doskwiera im to samo, czy coś innego. Próbujemy się dowiedzieć, jak oni chcieliby się czuć w tej relacji. Bo niby każdy jakoś sobie wyobraża ten optymalny związek, ale często są to ogólniki: duża rodzina, miło i przyjemnie. Z konkretami jest już gorzej. Potem wspólnie ustalamy cele terapii. Zastanawiamy się, czy oczekiwania partnerów można zrealizować. Zdarza się np., że ona chce, by on znów zaczął kochać ją miłością z pierwszej randki. A on nie tylko nie jest na to gotowy, ale nawet nie wie, o czym jest mowa. Naszym zadaniem jest pomóc partnerom usłyszeć siebie samych i siebie nawzajem. Bardzo dużo rozmawiamy o uczuciach i potrzebach. Zajmujemy się też tzw. nieuświadomionymi pragnieniami, które – jak sama nazwa wskazuje – samodzielnie trudno zauważyć. Może np. się okazać, że jeden z partnerów lub oboje mają potrzeby, których nie da się zaspokoić w dorosłej relacji, np. chcą bezwarunkowej miłości, której nie doświadczyli w dzieciństwie.
Powiedzmy, że podczas terapii się tego dowiedzą. Co im to da?
Inne podejście do związku. Co innego, gdy czuję się nieszczęśliwy w związku, bo partnerka nie spełnia moich potrzeb, a co innego, gdy mam świadomość, że moje potrzeby tak naprawdę są skierowane
do kogoś innego i nie ma nic dziwnego w tym, że moja kobieta ich nie spełnia.
Co więc może być celem terapii?
Cele mogą być bardzo różne. Najważniejsze, by nie były sprzeczne, bo jeśli jej zależy na zakończeniu związku, a on chce o ten związek walczyć, nic tu nie poradzimy. Na przykład bardzo dobrym celem
terapii jest zorientować się, czy my w ogóle chcemy razem być. Albo zrozumieć, dlaczego między nami wygasło uczucie.
To mnie Pan zaskoczył! W życiu bym nie poszła sprawdzić, dlaczego we mnie uczucie wygasło.
Pani by nie poszła, ale są tacy, którzy idą. Chociaż właściwie nie rozumiem, co pani przeszkadza w tak sformułowanym celu terapii.
Dla mnie byłoby to niepotrzebne rozdrapywanie ran. Gdybym miała sprawdzać, dlaczego uczucia we mnie wygasły, żeby np. móc odbudować związek, to jeszcze rozumiem.
Oczywiście, że uzyskanie tej wiedzy ma być krokiem do celu! Zrozumienie tego, co powoduje, że moje uczucia gasną, jest bardzo ważne w życiu. Dzięki temu nie działam na ślepo. Jeśli po terapii zdecyduję się zakończyć związek i wejdę w nowy, mam szansę inaczej go poprowadzić. A jeśli postanowię walczyć o obecny, to będę umiał to zrobić. Bo jeśli wiem, co sprawia, że uczucia gasną, to wiem też, co je budzi.
Czy to znaczy, że można coś zrobić, by odrodziła się miłość?
Oczywiście! Chociaż jeśli się to uda, to ta miłość będzie już w innej wersji, bo partnerzy są na innym etapie życia.