Śmieciowe związki
O etat w miłości jest dziś równie trudno jak o umowę na czas nieokreślony. Najczęściej tworzymy razem związki o dzieło lub na zlecenie. Niestety, często z zyskiem tylko dla jednej strony tego układu.
Zasady „miłosnej śmieciówy” są proste – możemy uprawiać seks, chodzić do kina i gotować razem tajski makaron. Możemy nawet mieć wspólnych znajomych i mieszkanie na wynajem. Ale uczucia i emocje lepiej trzymać na smyczy, bo ten kontrakt nie jest do negocjacji. Kto liczy na wiecej - wypada z gry. I z łóżka.
Związek - tak, ale nie kontrakt
- Jak powiedział, tak zrobił. Po roku wspólnego życia spakował się i odszedł. Dziwił się, że płaczę. Przecież nasza umowa od początku była jasna: on niczego nie obiecuje. Czego nie zrozumiałam? Na co liczyłam? – Anna, 34-letnia kustoszka sztuki, zadaje sobie dziś pytania, które rozsądek nakazywałby postawić 12 miesięcy temu. Ale wówczas górę nad rozsądkiem wzięły emocje. Zaczęło sie klasycznie, to znaczy od łóżka. Anna po kilku latach wróciła z Nowego Jorku do Warszawy i na wernisażu pojawił sie on. Wrażliwy, wysoki, trochę z innej bajki. Artysta. Kilka drinków, tańce i dziki seks u niego w pracowni wsród farb i pędzli. Miesiąc później zamieszkał u niej. – Na wszelki wypadek, żebym nie rościła sobie praw do naszej znajomości, znajomym przedstawiał mnie jako przyjaciółkę. Naszą relację nazywał układem, nigdy związkiem. Ale wówczas nawet mi to pasowało. Dostrzegałam same zyski: dobry seks, wolny czas spędzany w ciekawym towarzystwie, a do tego brak oczekiwań. Bomba! Tak minęło pół roku. Ani sie obejrzeli, jak razem oglądali „Grę o tron” i wyszukiwali drobiazgi do domu na pchlim targu. Zdecydowali się nawet przygarnać ze schroniska psa, którego wspólnie wyprowadzali na spacer, a artysta okazał sie nad wyraz rodzinnym człowiekiem, bo zamiast samotnie odbębniać niedzielne obiadki u rodziców, zabierał ze sobą "przyjaciółkę".
- Czułam się wyróżniona, w końcu nie z każdą mamą chłopaka popijałam wino i plotkowałam. Wszystko wskazywało na to, że niezobowiązująca umowa dryfuje w kierunku czegoś poważnego. W końcu Anna sama zaczęła nalegać na zmianę statusu ich związku. Tęskniła za poczuciem bezpieczeństwa. Ale im bardziej naciskała, tym on reagował bardziej nerwowo. – Mówił, że jest wolnym strzelcem i nie interesują go stałe kontrakty. Zgłupiałam. Jego zachowanie
mówiło coś innego niż słowa. Skoro nie kocha, to czemu jest czuły? Skoro nie chce być razem na dobre i złe, to dlaczego nie odstępuje mnie na krok? W końcu podczas kolejnej mojej próby rozmowy o przyszłości spakował walizki. Na odchodne rzucił tylko, że nasz układ musiał się kiedyś skończyć. Tak jak kończy się malowanie obrazu. Zdejmujesz płótno ze sztalugi i stawiasz nowe. Czyste, dziewicze. A dzieło – no cóż – choć piękne, już jest skończone.
Od jedego zlecenia do drugiego
Czy relacje „śmieciowe” to znak naszych czasów? Czy fakt, że zerwaliśmy z zasadami, których trzymały się poprzednie pokolenia, służy (stałym) związkom? – Dziś ważniejsza jest umowa interpersonalna między partnerami niż to, co ludzie powiedzą. O tym, co wypada, a co nie, decydujemy my, a nie sztywne, obyczajowe ramy. To jest plus zmiany konwenansów – ocenia Małgorzata Ohme, psycholożka. Ale Przemysław Staroń, także psycholog i filozof z Uniwersytetu SWPS w Warszawie, dostrzega ciemną stronę obyczajowej wolności: – Choć wiemy, że stare, sztywne ramy nas uwierają, nie wiemy, o co i czy w ogóle warto w życiu walczyć. Błądzimy, szukamy po omacku. Taka relacja z góry traktowana jako tymczasowa jest wygodna, bo eliminuje stres. Nie przewiduje kryzysu, trudnych chwil. Skupia się na przyjemności tu i teraz. A gdy kończy się łatwy bieg z górki i zaczynają się schody – po prostu zrywamy umowę. Zamieniamy jedno zlecenie na inne, tylko pozornie lepsze, bo nowe. Plusy śmieciowych związków? Na przykład dowolnie regulowany czas wspólny i elastyczne metody działania, częsta zmiana zleceń, brak rutyny oraz, co istotne dla niektórych, krótki czas wypowiedzenia. Najczęściej wymieniane profity płynące z klasycznych związków etatowych to stabilizacja, bezpieczeństwo (chociaż zdaniem niektórych pozorne), świadczenia socjalne, prawo do zasiłków i wreszcie możliwość dociekania własnych praw w sądzie. W związku śmieciowym jesteśmy zdani tylko na siebie.
Kryzys na rynku damsko-męskim
- W moim życiu z kobietami jest jak z pracą. Miałem kiedyś ciepłą posadę, ale ją straciłem. Pozostały mi szybkie fuchy na boku – tak o swoich relacjach, nie tylko zawodowych, opowiada Mariusz, 37-letni informatyk. I nie chodzi wcale o to, że kobiety traktuje instrumentalnie. - Jeśli od razu poczuję, a prawie zawsze tak jest, że z tej mąki chleba nie będzie, mówię prosto z mostu: „Mogę ci dać dużo rozrywki, ale nie oddam ci swojego serca”. Czy to kwestia kryzysu na rynku, że dziewczyny godzą się na taki układ? Mariusz twierdzi, że zawdzięcza swoje podboje odpowiednio prowadzonej rozmowie kwalifikacyjnej. Najpierw bada grunt, próbuje wyczuć, czy dziewczyna jest chętna. – Potem rzucam półżartem, że szukam kochanki, nie żony. Jeśli podtrzyma temat - negocjujemy warunki umowy. W przypadku gdy ma wyższe wymagania – trudno, więcej się nie zobaczymy. Mariusz żyje od jednego zlecenia do drugiego już osiem lat. Tyle minęło od rozstania z jego ostatnią „prawdziwą” dziewczyną. Przyznaje, że sknocił sprawę. Zbyt dużo godzin w pracy, a po godzinach imprez. Zbyt mało troski o ich relację. Zamiast wspinać się po szczeblach wspólnej kariery w związku, wolał zostać wolnym strzelcem. Dziś żałuje. I choć ma nadzieję, że jeszcze spotka w życiu kobietę, z którą założy rodzinę, racjonalnie kalkuluje, że nadzieja jest matką głupich. – Podejrzewam, że mam wyidealizowany obraz miłości. Nie przewiduję komplikacji ani kryzysów. Chciałbym, żeby wszystko było doskonałe, a to chyba niemożliwe, prawda? – pyta retorycznie. Dlatego już
na starcie z góry skazuje związek na tymczasowość.
– Czerwona lampka zapala mi się, gdy słyszę o poznawaniu rodziców i gdy ona przestaje żyć swoim życiem po to, aby żyć moim. Wtedy zaczynam trzymać gesty na wodzy. A jeśli nie mam wyjścia, zrywam umowę. Tak jak zrywam współpracę z każdym nieuczciwym klientem. Wydaje się, że kobiety częściej niż mężczyźni wierzą, że ich urok osobisty i zdolności terapeutyczne skruszą excelowską tabelkę zysków i strat ułożoną przez „śmieciowego” partnera. Jednak założenie, że tylko one cierpią w związkach bez zobowiązań, jest błędne. – W naszej kulturze wciąż pokutują podwójne standardy płci. Gdy mężczyzna nie chce się wiązać na stałe, myślimy: „Jemu wolno, widocznie nie jest gotowy na trwały związek”. Gdy tak postępuje kobieta – otoczenie nazwie ją puszczalską ladacznicą – ocenia Małgorzata Ohme i dodaje: – To niesprawiedliwe. Kobiety tak jak mężczyźni mają prawo do takich relacji i decyzji, które same wybrały.
Nie mogę ci więcej dać
Marika, 36-letnia dziennikarka, przekonała sie o tym nawłasnej skórze. – Od początku sprawę stawiałam jasno – mam dwoje dzieci, karierę, dom. Nie potrzebuję więcej miłości. Nie mogę ani nie chcę też jej nikomu dać. Szukam przyjaciela i kochanka. Związki z perspektywą ślubu mnie nie interesują – opowiada. I wspomina poprzedniego kochanka. On też miał dziecko. Mówił, ze rozumie, gdy tłumaczyła, że łączenie rodzin w patchwork jest złym pomysłem. Mieszkali osobno, ale weekendy spędzali razem, relaksując się przy gotowaniu, seksie i winie. – Im bardziej ja byłam zachwycona taką partnerską wolnością, tym bardziej jego ta wolność przytłaczała. Zaczął wymagać wyłączności, deklaracji i zaangażowania. Gdy odmówiłam, bo przecież nie taka była umowa, nazwał mnie wyrodną matką – wspomina z żalem Marika. Niedawno znowu ustnie zawarła podobny kontrakt. Nowy partner tym razem podobno naprawdę rozumie, że brak deklaracji nie wyklucza wspólnego życia i dobrej zabawy. Marika mu wierzy, ale tym razem postanowiła być ostrożniejsza. Na wszelki wypadek unika wspólnych wypadów za miasto i posiłków przy świecach. Poprzestaje na winie i seksie.
– „Jesli chcesz, troszcz się o mnie, tylko pozbądź się złudzeń, nie zacznę cię kochać, choć przy tobie się budzę. Jesli chcesz, to dbaj o mnie, badź zawsze pod ręką. Jeśli pójdę z inną, nie mów, że serce ci pękło” – Łukasz, 41-letni muzyk, cytuje tekst piosenki rapera Skubasa. To, jak przekonuje, numer właśnie o nim. Kiedyś kochał nad życie, ale się sparzył, gdy ona odeszła z innym, porzucając go wraz z ich wspólnym dzieckiem. Dziś starcza mu uczucia tylko dla nastoletniej córki, którą sam wychowuje. – Nie chcę się więcej zakochać, jestem wyjałowiony z uczuć. Nie czuję się samotny, bo księżniczkę w domu już mam. Będę szczęśliwy przy boku takiej, która zrozumie, ze miłość jest przereklamowana. Wystarczy przyjaźń, szacunek i troska, aby stworzyć fajny układ – opowiada. Ale choć nie poddaje się w poszukiwaniach, wie, że łatwo nie bedzie. – Byłem juz w trzech takich związkach i zawsze jedna strona jest poszkodowana. Pojawiają się oczekiwania, a jeśli ktoś im nie daje rady sprostać – rozczarowania. Przykro mi, gdy muszę powtarzać kobietom, ze nie mogę dać im więcej, niż już dostały. I nie dziwię sie, ze odchodząc ze złamanym sercem, nienawidzą mnie. Ale to ich iluzje, nie moje.
Umowa na wyłączność
Pomysł, ze umowa śmieciowa na dłuższą metę da nam szczęście, jest naiwny i złudny. Bo człowiek z natury dąży do bliskości i stabilizacji – uważają psychologowie. –Potrzeba miłości jest silniejsza niż potrzeba unikania bólu – podkreśla Staron. – Logicznie patrząc na zjawisko luźnych zwiazków – wszystko gra. Jest umowa, jasne zasady i sankcje za ich złamanie. Problem w tym, ze człowiekiem rządzą emocje, nie logika. Nikt nie potrafi przez cały czas sie kontrolować. Nie sposób trzymać uczuć na smyczy i chodzić w kolczatce przez całe życie. Teoretycznie problemu nie ma, jesli obu stronom taki układ odpowiada. Ale jesli kolejny raz godzimy się na cudze warunki, choć odbiegają one od naszych potrzeb, łatwo wpaść w pułapke destrukcyjnej relacji. Hanka, 32-letnia menedżer restauracji, wciąż nie wie, dlaczego od lat nie udało jej się stworzyć pełnoetatowego związku. – Pragnę fajnego męża, ale zawsze wybieram przeintelektualizowanych za rozumialców. Kończy się depresją i złamanym sercem. Wiem o tym, a mimo to wciaż naiwnie mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. W maju poderwała kolejnego inteligentnego ważniaka. Tym razem własnego szefa. Seks z nim, jak twierdzi, to tsunami i trzęsienie ziemi w jednym, w dodatku świetnie gotuje. – I chociaż czuję, że jest mi z nim dobrze, znam przecież zakończenie tej bajki. Nie, nie będziemy żyli długo i szczęśliwie. Co zatem zrobi? Wzrusza ramionami. Gdy przyjdzie czas, zerwie umowę i poszuka etatu. Zarówno w pracy, jak i w życiu.
– Bo żeby inni cię cenili, musisz sama się cenić – podpowiada 33-letnia Zofia, właścicielka sklepu i, jak mówi o sobie, rasowa zołza. Gdy chłopak, który jej się spodobał, zaproponował jej związek śmieciowy, roześmiała się mu w twarz i życzyła miłego życia. – Ale nie ze mną, bo mi takie warunki nie odpowiadają - wspomina. Nie musiała długo czekać, żeby zmienił zdanie i poprosił ją o nową umowę. Tym razem na wyłączność.
Tekst: Agata Jankowska