Reklama

W tym artykule:

  1. Wakacje z mamą - czy jest w tym coś dziwnego?
  2. Freudowski kompleks czy święta więź matki z dzieckiem?
  3. Uzależniony od mamy: emocjonalnie czy finansowo?
  4. Ustalenie granic między pomocą, a nadopiekuńczością
  5. Jak powinien przebiegać proces separacji, opuszczania rodzinnego gniazda?
  6. Koniec Matki-Polki. Początek Matki-Przyjaciółki
Reklama

Wakacje z mamą - czy jest w tym coś dziwnego?

Na pierwszym planie przystojny trzydziestolatek i atrakcyjna kobieta po pięćdziesiątce. Oboje pozują uśmiechnięci, w ciemnych okularach. W tle włoskie knajpki. Para jest na Sycylii, o czym informuje podpis pod zdjęciem na Facebooku. No, ale dla mnie najciekawsze jest drugie zdanie tego posta: „Nie ma jak wakacje z mamą!”. Tomek, czyli chłopak z fotografii, jest specjalistą od marketingu i reklamy. Poznałam go na gruncie zawodowym, ale szybko przeszliśmy na ten towarzyski, m.in. „polubiliśmy się” w mediach społecznościowych. – Wakacje z mamą? – wyrażam w pracy na głos zdziwienie. Przeglądam kolejne wpisy i wygląda na to, że Tomek – choć ma swoje mieszkanie, pracę, przyjaciół – najwięcej wolnego czasu spędza właśnie z matką. – Co w tym dziwnego? Ja też spędzam wolny czas ze swoimi dziećmi. I robimy to nie z poczucia obowiązku, ale z przyjemności przebywania z sobą – odpowiada mi koleżanka zza biurka, której jedno dziecko jest nastolatkiem, a drugie właśnie zaczęło studiować. Faktycznie, często opowiada o bliskiej, niemal przyjacielskiej więzi, która ich łączy. Zwierzają jej się z problemów sercowych, radzą w sprawach edukacyjnych, konsultują się co do przyszłej kariery. Przykład? Gdy starsze zapisało się do organizacji studenckiej, moja koleżanka wymyślała tematy debat i szukała namiarów na prelegentów. Ja ostatni raz pojechałam z rodzicami na wakacje, gdy miałam 14 lat i – z tego co pamiętam – strasznie się nudziłam. Choć bardzo kocham mamę (a może właśnie dlatego), nie chcę dzielić się z nią intymnymi historiami czy zawodowymi zawirowaniami. Do naszej rozmowy dołączają inne osoby, a że zespół jest różnorodny także wiekowo, mam przegląd różnych punktów widzenia. I wygląda na to, że to ja jestem w mniejszości. Zaczynam się zastanawiać, jak wygląda prawidłowa relacja matka – dorosłe dziecko. Czy w ogóle jest jakiś wzorzec? Jak przebiega ten naturalny przecież proces przecinania pępowiny? A może rośnie nam – lub, o zgrozo, już wyrosła – generacja maminsynków i mamincóreczek?

Freudowski kompleks czy święta więź matki z dzieckiem?

Wiem, że porywam się z motyką na słońce, a dokładnie na świętą więź matki z dzieckiem (co z tego, że dorosłym?). Na szczęście nie ja pierwsza i mogę podeprzeć się autorytetem Zygmunta Freuda. Spokojnie, nie będę cytowała dzieł ojca psychoanalizy. Wrzucę tylko mem z Freddiem Mercurym z zespołu Queen, który śpiewa swoje słynne „Mamaaaa…”, na co zatroskany Freud odpowiada: „Uuuuu…”. Skoro o gwiazdach mowa – warto zwrócić uwagę na to, co celebryci odpowiadają na pytanie o ich idola, wzór, największą inspirację. Niemal zawsze: „Mama”! Może mówią prawdę, a może tak wypada, bo mamie byłoby przykro? Na jedno wychodzi. Co ciekawe, czasem to właśnie ta sama mama umawia wywiad gwiazdy, pilnuje sesji zdjęciowej i na koniec wprowadza poprawki do autoryzacji. A w przypadku Michaela Jordana także negocjuje kontrakt reklamowy. Jestem głęboko przekonana, że gwiazdy to tacy sami ludzie jak my (być może mają tylko lepszych menedżerów, a raczej matki menedżerki) i wszyscy borykamy się z podobnymi problemami emocjonalnymi, ale na wszelki wypadek postanawiam to sprawdzić u prof. Barbary Józefik, psycholożki i psychoterapeutki, specjalizującej się w terapii i komunikacji rodzin. Na początku naszej rozmowy zaznacza:

– Balansujemy między dwoma pojęciami: więzi i zależności. Więź buduje się we wczesnym dzieciństwie i jest ona niezbędna do prawidłowego rozwoju. Daje poczucie bezpieczeństwa, jest osią naszego późniejszego życia, także w związkach romantycznych – podkreśla pani profesor. W pewnym momencie powinien nastąpić jednak proces separacji, dzięki któremu człowiek może zbudować odrębność.

– Jest wiele czynników, które ten proces mogą komplikować czy w skrajnych przypadkach zaburzać. Wtedy właśnie może pojawić się zależność, która utrudnia budowanie własnej autonomii – tłumaczy prof. Józefik.

Uzależniony od mamy: emocjonalnie czy finansowo?

Zanim wydamy pochopny wyrok, że ktoś jest „uzależniony od mamy”, za radą prof. Barbary Józefik przyjrzyjmy się, skąd dana osoba pochodzi – zarówno w skali makro, jak i mikro. Najpierw spojrzenie globalne, takie geograficzno-społeczne. Na północy kontynentu, choćby w Danii, Szwecji czy Wielkiej Brytanii, dzieci szybko uniezależniają się finansowo, często są też wysyłane do szkół z internatem, a to sprzyja oddzieleniu się od rodziców, także emocjonalnie. Z kolei na południu, choćby we Włoszech, w Chorwacji czy Grecji długo mieszkają z mamą i tatą (słynni włoscy bamboccione, czyli „duże dzieci”), a także prowadzą ożywione życie rodzinne. Zachowanie, które dla Włocha jest przejawem troski, Szwed weźmie za nadopiekuńczość. I odwrotnie – Włoch może uznać za „zimny chów” i „chłód emocjonalny” coś, co dla Szweda będzie zdrową normą, pozwalającą dziecku się prawidłowo rozwijać i na własną rękę eksplorować świat. A gdzie na tej mapie leży Polska? Cóż, dane spychają nas bardzo mocno na południe.

Jak podaje Eurostat, odsetek tzw. gniazdowników, czyli dorosłych Polaków w wieku 25–34 lat, którzy mieszkają z rodzicami, z roku na rok rośnie i w 2022 wyniósł rekordowe 51 proc. (dla porównania w Szwecji to 4 proc., w Chorwacji 59 proc.).

Czy to wynika tylko z ekonomii? Z trudności ze znalezieniem własnego mieszkania, problemu z wzięciem kredytu, efektu pandemii, gdy nie opłacało się wynajmować kawalerki w obcym mieście, skoro można było pracować zdalnie? A może jednak „nie ma jak u mamy”? Wygodnictwo – i emocjonalne, i finansowe? Zostawmy te pytania, wrócimy do nich za chwilę. Na mapę geograficzno-społeczną nakłada się kolejna. – Każda rodzina też ma swoją kulturę – mówi prof. Barbara Józefik. Są rodziny, w których w naturalny sposób jest dużo wymiany, dzielenia się, pomagania sobie nawzajem. Ale też takie, w których wspierających zachowań jest znacznie mniej, co nie znaczy, że członkowie danej rodziny się nie kochają. I teraz wystarczy sobie wyobrazić wizytę przedstawiciela jednego typu rodzin u rodziny drugiego typu. Dla kogoś, kto wychował się w innej kulturze, ta nowa będzie niewłaściwa, taka właśnie „za” – w jedną lub drugą stronę. Po czym więc poznać, że naprawdę jesteśmy „za blisko” z mamą? – Najlepszym wskaźnikiem jest nasze subiektywne odczucie – mówi prof. Józefik. – Na ile czujemy się uwikłani i mamy dyskomfort w tej relacji – dodaje. Czy nie możemy podjąć żadnej decyzji bez konsultacji z mamą? Czy stale zastanawiamy się: „A co by ona zrobiła?”? Może dostajemy od niej sprzeczne sygnały – z jednej strony słyszymy: „Poradzisz sobie”, „Jesteś dorosła”, z drugiej nasze wybory i odczucia są od dzieciństwa kwestionowane, więc nie mamy poczucia własnej wartości i odwagi, by się
usamodzielnić? Uważamy, że brak nam takich kompetencji jak mama, żeby o sobie decydować.

Ustalenie granic między pomocą, a nadopiekuńczością

Maja ma 24 lata i jest samodzielną mamą trzylatki. Choć akurat w jej przypadku przymiotnik „samodzielna”, opisujący rodzicielstwo w pojedynkę, nie jest najlepszy. Co prawda z ojcem córki Maja rozstała się jeszcze przed porodem, ale dziecko wychowywała razem ze swoją mamą. Szczerze mówiąc, trudno było się zorientować, kto jest kim w tej rodzinie. To babcia wybrała przedszkole, to babcia decydowała, kiedy mała idzie spać i co będzie jadła na kolację, to babcia mówiła, do którego lekarza trzeba zaprowadzić dziewczynkę i na co ją zaszczepić. I pewnie wszystko trwałoby tak latami, gdyby Maja się nie zakochała. Tak bardzo, że mogła góry przenosić! A z pewnością samą siebie do innego mieszkania. – Poczułam, że żyję. Niestety, moja mama zrobiła mi piekło – opowiada Maja. – Nie tylko zabroniła wyprowadzki, lecz także zakazała kontaktów z chłopakiem, twierdząc, że jest kryminalistą. Dlaczego? Zobaczyła na jego ramieniu tatuaż. Gdy przeciwstawiłam się i powiedziałam, że wyprowadzę się z dzieckiem, padły naprawdę mocne i wulgarne słowa, a także groźby, że odbierze mi prawa rodzicielskie – opowiada Maja. Czy byłoby to realne? Pewnie nie, ale Maja naprawdę się wystraszyła. W końcu matka znała wszystkie jej tajemnice i słabe strony. Dzięki wsparciu nowego partnera, przyjaciół, a także psychoterapii udało jej się zamieszkać i z chłopakiem, i z córką. Uczy się decydować o zwykłych sprawach, takich jak rodzaj sera na kanapkach czy kolor pościeli w sypialni. Jak po kilku miesiącach wyglądają jej relacje z matką? – Nie wyglądają. Mama zablokowała połączenia telefoniczne, zmieniła zamki w drzwiach. Widocznie musimy dać sobie czas – mówi dojrzale Maja.

Jak powinien przebiegać proces separacji, opuszczania rodzinnego gniazda?

Przyznam, że ta historia bardzo mnie poruszyła. Proszę o komentarz dr Martę Majorczyk, psycholożkę i psychoterapeutkę związaną m.in. z Uniwersytetem SWPS. – Maja po urodzeniu dziecka – co naturalne – potrzebowała pomocy. Wszystko wskazuje na to, że ponownie weszła w rolę córki. Pojawienie się mężczyzny w jej życiu wywróciło do góry nogami dotychczasowy porządek i wywołało gwałtowny sprzeciw matki – uważa. Jak więc powinien przebiegać proces separacji, żeby nie dochodziło do takich turbulencji? – Psychologia rozwoju mówi, że osoba, która się usamodzielnia i opuszcza dom rodzinny, nie powinna czuć się winna, że odchodzi od rodziców. Powinna raczej zachowywać się tak, jak młode ptaki jesienią. Wylatują z gniazda, potrafią znaleźć sobie pożywienie, są samodzielne, choć jeszcze nie tak doświadczone jak rodzice – mówi obrazowo dr Majorczyk. Dlaczego więc tak wielu jest w Polsce gniazdowników – pomijając względy ekonomiczne? I dlaczego tak dużo osób jest bardzo silnie psychicznie związanych z rodzicami, zwłaszcza z matkami? Być może to nie tylko wina wygodnych dzieci, lecz także matek, które chcą być cały czas potrzebne, więc tę potrzebę kreują. A to wyolbrzymianiem swoich chorób i czyhających zagrożeń, a to umniejszaniem samodzielności dzieci.

– Być może dziecko zapełniało emocjonalną pustkę w relacji z partnerem i teraz para boi się zostać sama. Z wyjściem dziecka z domu rodzic uświadamia sobie, że się starzeje. To nie jest łatwe – mówi dr Majorczyk.

Innymi słowy, separacja jest trudnym krokiem dla obu stron – dziecko boi się dorosłości, matka – starości. Ale paradoksalnie to po „rozstaniu” zyskuje przestrzeń na rozwijanie pasji i zainteresowań. Być może podniesienie kwalifikacji zawodowych albo przebranżowienie. Taka druga młodość, która może się wydarzyć tylko wtedy, gdy przyznamy, że coś już minęło.

Koniec Matki-Polki. Początek Matki-Przyjaciółki

Coś mi się tu wciąż jednak nie zgadza. I jest to stereotyp matki Polki! Przypominam: chodzi o postać umęczonej, poświęcającej się dla dzieci i – co tu kryć – przepełnionej bierną agresją kobiety. Bo skoro ona cierpi, one powinny jej w tym cierpieniu towarzyszyć, a przynajmniej o nim stale pamiętać. Choć matkę Polkę w naszej kulturze się hołubi, to mieszkać z nią jest wyjątkowo trudno. Nic dziwnego, że pociechy wyprowadzają się z takiego domu błyskawicznie. Przyglądam się swoim koleżankom, które mają dorastające dzieci. I tego rysu cierpiętnictwa po prostu nie widzę. To radosne dziewczyny, a nie przepełnione goryczą matrony! Nie stękają, nie wzdychają, nie dręczą swoich dzieci. Akceptują je takimi, jakimi są. Dają im mnóstwo wolności, bo same ją cenią. Pozwalają na to, na co ich rodzice im samym nie pozwalały. Moje spostrzeżenia potwierdza prof. Barbara Józefik.

– Jednym z ważnych motywów opuszczenia domu zawsze była chęć decydowania o sobie, w tym swoboda seksualna. Tak długo, jak się mieszkało z rodzicami, była ona niemożliwa. Dzisiejsi rodzice z klasy średniej są na tyle tolerancyjni, że często nie mają problemu z tym, że ich dziecko prowadzi życie seksualne pod ich dachem, nawet gdy to są często zmieniający się partnerzy – mówi prof. Józefik.

Reklama

Z jednej strony to dobrze, z drugiej bodziec do opuszczenia domu, którym było marzenie o swobodzie seksualnej, odpada. Podobnie jak inne powody wynikające z konfliktu pokoleń, bo tego konfliktu w tych rodzinach właściwie już nie ma. – A to właśnie ten zdrowy konflikt wspiera proces separacji – zaznacza prof. Józefik. Dochodzi do tego aspekt materialny. Być może kobiety, które swoją niezależność, także finansową, budowały w drapieżnych latach 90., dziś wolą podobnego wysiłku swoim dzieciom na razie oszczędzić. I dlatego nie mają nic przeciwko, żeby syn czy córka jeszcze pocieszyli się beztroską tak długo, jak to możliwe.

Reklama
Reklama
Reklama