Patrycja Gardygajło: mała księżniczka
Chłopak w Norwegii, rodzina w Stargardzie Szczecińskim, sesja w Nowym Jorku, pokaz w Paryżu. Jak Patrycja Gardygajło radzi sobie z tą układanką, opowiada tylko nam.
Wygląda o wiele delikatniej niż na zdjęciach. I młodziej, w rzeczywistości jest dziewczynką. Podczas rozmowy nieraz zaskoczy mnie dojrzałością, spokojem, mądrością, ale też tym, że nie kokietuje. Mówi wprost, także o tym, co niełatwe. No, ale świat mody to przede wszystkim przygoda: podróże, sława, torebki Chanel (ma jedną, długo się zastanawiała, czy wydać na nią oszczędzone pieniądze), prawda? Patrycja Gardygajło ma na sobie sukienkę z bieliźnianej kolekcji Zary, wykończoną koronką, i czarny, męski żakiet. Zero makijażu, wygląda bardzo po francusku. Jest przedpołudnie, pije kawę, jeszcze nie ma ochoty jeść, wczoraj cały dzień pracowała na planie sesji ELLE. I naprawdę trudno od niej oderwać wzrok.
Agenci, fotografowie, projektanci na świecie nie mają problemu z wymówieniem nazwiska Gardygajło?
PATRYCJA GARDYGAJŁO W ogóle go nie wymawiają. Jestem albo „Patrycja z trudnym nazwiskiem”, albo „Patrycja G.”. Zdarzają się próby. Niektórym się udało, zaskoczył mnie casting director w Mediolanie, który nauczył się wymawiać moje nazwisko perfekcyjnie.
A skąd Twoje niezwykłe nazwisko pochodzi?
Moj dziadek miał korzenie ukraińskie. Kiedyś się tym interesowałam, ale bardzo trudno było znaleźć cokolwiek więcej na ten temat.
W każdym razie trudne nazwisko nie przeszkadza w zrobieniu światowej kariery?
Zdecydowanie nie.
Jesteś gwiazdą?
Nie. Gwiazdą w tej branży jest Anja Rubik, która osiągnęła wszystko. Ja jestem modelką.
W jakim mieście bywasz najczęściej?
Ostatnio w Nowym Jorku. Tam jak na razie czuję się najlepiej. Bliski jest mi też Mediolan.
Twoja praca jest stresująca, czy można jakimś sposobem traktować ją na luzie?
Tak. Gdybym miała się tym wszystkim przejmować, to nie wiem, czy bym sobie poradziła. Oczywiście, zdarza mi się płakać, kiedy nic się nie układa, najczęściej podczas tygodnia mody. Stresują mnie wtedy oczekiwania agencji, bieganina od rana do nocy, presja otoczenia i to, że projektanci się wycofują, kiedy już wszystko wydaje się potwierdzone. Taki przykład: idę na przymiarki do Gucciego, w poprzednim sezonie zrobiłam ich pokaz. Oni zachwyceni, szyją na moje wymiary sukienkę. Następnego dnia próba, dzień przed pokazem. Wybierają na taką próbę tylko kilka dziewczyn, to jest wyróżnienie, że chcą zobaczyć akurat mnie. Pokaz ma być o dziewiątej rano następnego dnia, o 18 w przeddzień się dowiaduję, że w nim nie idę. Dlaczego? To się może zdarzyć zawsze i nikt tego nigdy nie tłumaczy. Dlatego nigdy nie mówię, że chodziłam u jakiegoś projektanta, zanim nie zejdę z wybiegu, po pokazie. Słyszałam, że Prada kasuje dziewczyny, nawet kiedy stoją już umalowane i ubrane w kolejce do wybiegu.
Patrycja Gardygajło: Mała księżniczka - Czytaj dalej >>
Jak sobie z tym radziłaś, żeby nie brać takich sytuacji do siebie?
Nie radziłam sobie, brałam je do siebie. To całkiem normalne, że na poczatku szukasz winy w sobie. Ale z czasem, kiedy takie rzeczy się powtarzają, zaczynasz rozumieć, że nie chodzi o ciebie. Zwłaszcza że innym dziewczynom też się to zdarza. Trzeba być pewnym siebie i iść dalej. Nie zastanawiać się dlaczego, bo nie ma w tym większej logiki ani nie ma się na to wpływu.
Rozmawiałyśmy o nazwisku. A Twoja oryginalna uroda pomaga Ci czy utrudnia pracę na świecie??
Jestem dość wyrazista, więc bardziej pomaga. Urodę odziedziczyłam po mamie, jesteśmy bardzo do siebie podobne. Po tacie mam jasną karnację i niebieskie oczy. Kiedy zaczynałam, mając 15 lat, byłam za niska i musiałam trochę schudnąć. Nigdy na przykład nie byłam w Japonii, dokąd jeździ większość początkujących modelek – usłyszałam, że jestem na ten rynek za bardzo kobieca, za mocna.
Ale teraz masz 23 lata i świat u stóp. Jak zaczynałaś?
Pierwsze kroki w modelingu stawiałam dawno, osiem lat temu. Przed maturą zrobiłam sobie przerwę. Potem, postanowiłam już iść na studia. Uznałam, że modeling to nie jest moja bajka. Ale to wynikało też z tego, że mi się nie udawało, nie miałam większych sukcesów. Nie byłam też wtedy gotowa, żeby naprawdę zaangażować się w tę pracę. Wyjeżdżałam robić sesje tylko w wakacje i ferie. Szkoła była ważniejsza.
Za gruba, za niska, szkoła ważniejsza. Po co w ogóle chciałaś zostać modelką?
Chciałam spróbować, czyli raczej z ciekawości. To były wakacje, nudziłam się, wysłałam zgłoszenie do agencji, odezwali się i wybraliśmy się z tatą do Warszawy. Pamiętam, że nie mogliśmy trafić na ulicę Burakowską, gdzie mieści się agencja. Nie znaliśmy Warszawy. Pół dnia jechaliśmy pociągiem. Myślałam, że dadzą mi do wypełnienia ankietę i zrobią zdjęcie, a dostałam od razu umowę. Spodobałam się. Ale tata był nieufny, mama była trochę bardziej otwarta. W końcu się zgodzili.
Pamiętasz swoją pierwszą pracę?
Moja pierwsza sesja była do ELLE, to była sesja urodowa z Marcinem Tyszką. 2005 rok. Do dziś mam ten egzemplarz. Byłam bardzo podekscytowana. Pamiętam, jak wypytywałam w kioskach o szóstej rano, czy można dostać nowe ELLE.
Przed maturą zrobiłaś sobie przerwę w modelingu. Kiedy podjęłaś decyzję, że na dobre wracasz do zawodu?
Chyba dopiero całkiem niedawno. Moja kariera zaczęła się rozkręcać dwa lata temu.
Pierwszy sukces światowy?
Kampania okularów Jil Sander.
To prawda, że chodziłaś sześć razy na pokazach Chanel?
Chyba tak, nie liczyłam. Może osiem? Był taki moment, że byłam jedyną Polką na pokazach Chanel.
Podobno, żeby znaleźć się na pokazie Chanel, trzeba przejść cały rytuał?
Najpierw przychodzi się na wstępny casting. Dostałam od agencji instrukcję, jak się zachowywać, bo w Chanel panuje prawdziwie francuska elegancja. Nawet jeśli siedzę w korytarzu i nikt mnie nie widzi, muszę siedzieć pięknie wyprostowana i gotowa, bo nigdy nie wiadomo, kto zaraz przejdzie. Więc żadnego swobodnego, wygodnego siedzenia, absolutnie nie na podłodze – nawet jeśli jesteś zmęczona po innych castingach. Buty na obcasie najlepiej włożyć już 100 metrów przez budynkiem. Najpierw mnie mierzą, zadają kilka pytań. Karl lubi Polki.
Patrycja Gardygajło: Mała księżniczka - Czytaj dalej >>
Jak myślisz, za co?
Polskie modelki są inteligentne i można z nimi porozmawiać na każdy temat. Karl pojawia się dopiero na przymiarkach i – co się nigdzie prawie nie zdarza – robi się je w pełnym makijażu i fryzurze. Kiedy już ubrana, umalowana staję przed nim, Karl nigdy nie jest sam, często towarzyszy mu Anna Wintour albo goście, których akurat przyjmuje. Nie zawsze mówi wprost do modelki, czasami pyta asystentkę, która przekazuje pytanie. Zupełnie inaczej jest u Dolcego i Gabbany. Szybko, z uśmiechem, bezpośrednio, po włosku. Pytają, jak minął ci dzień i gdzie byłaś na wakacjach.
Jakiego rodzaju wsparcia potrzebujesz na co dzień i od kogo je dostajesz?
Potrzebuję normalności. Nie mogę rozmawiać 24 godziny o modzie. Potrzebuję, żeby ktoś mi opowiedział, jak mu idzie na uczelni albo w pracy. Kawałka normalnego, codziennego życia. Wsparcie dostaję od rodziców i brata oraz od swojego chłopaka. Z rodzicami rozmawiam codziennie. Mam też dużą rodzinę, która mi kibicuje. Są ze mnie dumni, ostatnio ciocia dzwoniła do mamy, że właśnie zobaczyła mnie w telewizji, bo puszczali reklamę biżuterii Yes.
A pamiętasz, jak pierwszy raz poleciałaś w świat?
Pamiętam, jak pierwszy raz leciałam do Paryża, miałam 15 lat, tata mnie prawie zaniósł do bramki. Jeszcze słabo mówiłam po angielsku, nie wiedziałam, gdzie iść, jak się odbiera bagaż. Uczepiłam się wtedy jakiegoś Polaka i szłam za nim po odbiór bagażu. Byłam przerażona, ale nigdy nie miałam wątpliwości, że poradzę sobie sama. Tata pojawia się jako nieodstępujący Cię opiekun.
Do taty najlepiej się przytulić. Mama zawsze wysłucha i doradzi. A Ty czego oczekujesz od mężczyzny?
Partnerstwa, poczucia bezpieczeństwa. Nie znoszę mężczyzn, którzy nie mają własnego zdania. Facet to musi być facet. Ale jestem też dominująca i lubię mieć ostatnie słowo.
Twój chłopak jest Norwegiem?
Polakiem. Jakub od roku mieszka w Norwegii, ma tam rodzinę i tam pracuje. Poznaliśmy się jeszcze w Stargardzie Szczecińskim, na zwykłej imprezie u znajomych. Jesteśmy razem cztery lata. To jest związek na odległość, teraz nie widzieliśmy się już dwa miesiące. Zawsze liczę dni do następnego spotkania, ale to i tak nigdy nie jest pewna data, bo nie wiem, co będę robiła i gdzie będę za dwa dni.
Związek na odległość to przy Twoim zawodzie łatwiejsze czy trudniejsze?
Trudniejsze, ale niestety na razie nie mamy wyboru. Ostatnio przyjmuję to, co jest, przestałam się zastanawiać, co mogłoby być. W ciągu ostatnich czterech lat zmieniłam się o 180 stopni. Kiedyś dużo planowałam, dziś nie planuję niczego.
Kiedy patrzę na modelki na pokazach, idące automatycznie, z nieobecnym wzrokiem, zawsze się zastanawiam, co czują. Co się czuje na wybiegu? Zwłaszcza kiedy w pierwszych rzędach siedzą gwiazdy...
Staram się nie myśleć o niczym konkretnym. Koncentruję się, żeby nie nadepnąć sukienki, nie zgubić buta albo żeby wytrzymać do końca, bo buty są tak niewygodne. Jestem świadoma tego, że ludzie na mnie patrzą i jestem w centrum uwagi, ale to trwa sekundy, a główną rolę odgrywa mój outfit. Inaczej się idzie w ubraniu z kolekcji eleganckiej, a inaczej luźnej czy rockowej. Do każdej trzeba się dopasować.
A co lubisz najbardziej w swoim wyglądzie?
Bardzo lubię swoje oczy.
Jesteś świadoma siebie?
Myślę, że tak. Długo siebie szukałam w tym wszystkim. I chyba już znalazłam.
Czujesz się częścią wielkiego świata?
Trochę tak. I to bardzo fajne uczucie. Daje satysfakcję.
A jak się ta praca skończy, czego Ci będzie najbardziej brakowało? Tego, że ludzie na Ciebie patrzą?
Nie. Bardziej będzie mi brakowało sesji, tego, że na cały dzień mogę się stać kimś innym, odegrać swoją rolę, a wieczorem zmyć makijaż i znowu być sobą.
Tekst Anna Luboń