Reklama

Znajdziesz tu najbardziej cool marki, głównie polskie. Są concept store’y, jak Wonders Warsaw, Lui Store czy Kyosk. Autorskie butiki: Bizuu, Le Collet, Łukasza Jemioła, 303 Avenue, She Is Sunday, Undress Code, a także kameralne urodowe przestrzenie, jak Bogdao, kultowa niszowa neoperfumeria Galilu czy niedawno otwarta La Bomba. Ale tym razem odwiedziłam kilka innych adresów. Wszystkie miejsca stworzyły kobiety: LeBrand – Paulina Pyszkiewicz, Jagg – Jagoda Maruda, Chylak – Zofia Chylak, Le Petit Trou – Zuzanna Kuczyńska, i The Odder Side – Brygida Hendzelewicz-
-Wacławek i Justyna Przygońska. Każda z tych marek powstała dekadę temu. Jaki jest ich klucz do sukcesu?

Reklama

Rok 2014
Na mapie Warszawy jak grzyby po deszczu wyrastają kultowe dziś dla polskiej mody marki: The Odder Side, LeBrand, Chylak, Le Petit Trou, a rok wcześniej Jagg. Decyzje o tym, by założyć je właśnie wtedy, nie wynikały ani z wyjątkowego programu dofinansowań ministerialnych, ani ze sprzyjającej numerologii. Motorem do działań był impuls. – Skończyłam pracę w muzeum, rozesłałam sto CV, nikt nie zaprosił mnie na rozmowę. Zaproponowałam założenie The Odder Side Brygidzie i ona nie powiedziała „nie”, mimo że wówczas pracowała w dziale mody miesięcznika „Glamour” – mówi Justyna Przygońska. Hasło „polska marka” zaczynało wtedy raczkować. – W 2014 roku miałam 21 lat, dwuletnie dziecko, studiowałam historię sztuki i miałam mnóstwo optymizmu, gdy zaczęłam myśleć o stworzeniu marki. Szukałam czegoś dla siebie. Na naszym rynku były albo sieciówki, albo znani projektanci, jak Gosia Baczyńska czy Maciej Zień. Marki takie jak Nenukko stawiały pierwsze kroki. Nie istniał nikt taki jak my – tłumaczy Paulina. Autorskie koncepty stawały się pomostem między sieciówkami i projektantami z wysokiej półki. Dużą rolę w promocji rodzimych twórców odegrały wówczas targi Mustache, wędrujące z miasta do miasta, na których wystawiały się setki firm. – To był boom – kiedy przyjeżdżałyśmy do szwalni, ludzie patrzyli się z politowaniem i myślą: „Kolejne przyjechały, żeby coś szyć” – wspomina Brygida Hendzelewicz-Wacławek. Bez wątpienia ważną datą było też powstanie kolektywu Elementy Wear i Balagan oraz wprowadzona przez nich koncepcja transparentnej ceny, czyli rozłożenia wartości produktu na czynniki pierwsze. To był jasny przekaz i jednocześnie edukacja klientów, dlaczego za rzecz „made in Poland” muszą zapłacić więcej niż w sieciówce.

Filar 1: oryginalność
Dziś pod hasłem „polska marka” znajdują się setki, jak nie tysiące, nazw. Niemal w każdym miesiącu powstaje nowa. Większość z nich niczym komety wypalają się bardzo szybko. Dlaczego? Bo nie miały oryginalnego pomysłu, który w przypadku moich rozmówczyń był kluczem do sukcesu. – Jeśli marce brakuje autentyczności, przekreśla ją to już na starcie – mówi Justyna. Znakiem rozpoznawczym The Odder Side są intrygująco wycięte plecy na koszulkach i styl miejskiej surferki. LeBrand zaczęło od elegancji szytej na miarę ze skór i wełny wysokiej jakości, a po pewnym czasie zdominowało rynek słynnym wzorem paisley na premierowej bandanie, który dziś zdobi też torby i ubrania. Zofia Chylak zaproponowała klasyczne torebki ze skóry tłoczonej we wzór krokodyla czy pytona, najpierw o kształcie worka, następnie prostokąta czy półksiężyca, które w niecały rok określono mianem pierwszych polskich it-bags. Le Petit Trou, zgodnie ze swoją francuską nazwą, wprowadziło majtki z czarującą dziurką na tyle, a następnie kolekcje dekoracyjnej bielizny, której nie przystoi chować pod warstwami ubrań. Jagg zaczęło od biżuterii robionej ręcznie metodą soutache, a potem zachwyciło wprowadzaniem do obiegu biżuterii vintage, jak słynne dewizki, które prywatnie są największą pasją Jagody Marudy. Dziś mnóstwo marek buduje swoje DNA na ich sukcesie. Gdy pytam swoje rozmówczynie o to, co poradziłyby na starcie młodym twórcom, temat oryginalności pojawia się jako pierwszy. – Kluczem do sukcesu jest indywidualne podejście i dobry research rynku. Nie kopiowanie innych, lecz stworzenie nowej jakości. Zastanowienie się, czego u nas jeszcze nie ma, i zaproponowanie własnego punktu widzenia – mówi Paulina. – Dekadę temu, kiedy pracowałam jako stylistka ELLE, zdałam sobie sprawę z tego, że nikt nie robi modowej bielizny. Pomyślałam: dlaczego powstaje kolejna firma z sukienkami, a nie to, czego brakuje? – opowiada o swoich początkach Zuzanna Kuczyńska. – Z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się to niebywałe, że ponad 10 lat temu nie miałam żadnej konkurencji. Chciałam wypełnić niezagospodarowaną niszę i w krótkim czasie udało mi się zdobyć rozgłos. Od tamtej pory powstało wiele marek, które specjalizują się w torebkach. Kiedy moje zyskały zagraniczne uznanie, pojawiło się wiele podobnych wzorów. Ale nauczyłam się chronić swoje prawa autorskie. Po pierwsze, bronię ich w sądzie, po drugie – robię nowe, coraz bardziej skomplikowane produkty, które trudno skopiować – mówi Zofia.

Filar 2: lokalizacja
Rok 2017. Gdyby umieścić wszystkie polskie marki na mapie Warszawy, mamy niewielki sklep The Odder Side na Powiślu, mikrownętrze Jagg Jewels na Żoliborzu, butik LeBrand na ul. Mokotowskiej i przestrzeń Chylak x Le Petit Trou pod numerem 14 na Koszykowej. Współdzielenie wnętrza, wtedy i dziś, przez Zofię i Zuzannę jest ewenementem. – Przyjaźnimy się od lat, wielokrotnie sobie pomagałyśmy i doradzałyśmy w swoich biznesach. Wspólna przestrzeń była czymś naturalnym. Mamy zupełnie różne marki, ale okazało się, że estetycznie potrafimy się świetnie dogadywać. Dzięki temu projektowanie kolejnych wnętrz nigdy nie sprawiało nam problemu – opowiada Zofia. – Obie nie miałyśmy odwagi podjąć tego kroku w pojedynkę. Razem czułyśmy się pewniej, dlatego gdy nasza decyzja okazała się sukcesem, drugi butik też otworzyłyśmy wspólnie. Nigdy nie czułyśmy między sobą rywalizacji, tylko po prostu kobiecą solidarność – mówi Zuzanna. Róg Koszykowej i Mokotowskiej przyciąga marki, bo jest to nieoczywiste miejsce w centrum Warszawy. Butiki w tej lokalizacji cieszą się większą sprzedażą niż w innych częściach miasta. Pierwszą decyzję o przeprowadzce podjęły Justyna z Brygidą, wynajmując lokal na Koszykowej przy skrzyżowaniu z Natolińską. Kolejna była Paulina. Gdy dowiedziała się o wolnej powierzchni, bez wahania przeniosła swój sklep z Mysiej 3. Miejscem, o które trwała zacięta walka wśród najemców, była stara biblioteka. – Marzyłam, by przeprowadzić tam butik Jagg, który mieścił się wtedy po drugiej stronie ulicy. Gdy obejrzałam lokal, okazało się, że jest dla mnie za duży. Odezwałam się do Zosi i Zuzy i wynajęłyśmy go razem, dzieląc przestrzeń – opowiada. W ten sposób marki zaczęły z sobą sąsiadować, tworząc w Warszawie unikatowe miejsce zakupowe i dając przykład, że doprowadziło je do tego wsparcie, a nie rywalizacja. – Każda z nas jest pracowita i bardzo zaangażowana. Szanujemy się wzajemnie i pomagamy sobie. Kiedy widzę, że dziewczyny robią coś super, to cieszę się z nimi. Ich sukces dodaje mi skrzydeł i motywuje do działania – mówi Jagoda.

Filar 3: ekspansja
Dokonania polskiej marki dekadę temu były mierzone szybkością odniesienia sukcesu za granicą. Każda z firm po swojemu planowała ekspansję na rynek międzynarodowy, wierząc, że to ugruntuje jej pozycję. – Pamiętam presję, którą czułam jako założycielka małej polskiej marki. Wydawało mi się, że jedyną drogą do sukcesu jest sprzedaż za granicą nie tyle dla zysków, ile dla prestiżu, który mógłby mnie ustawić w odpowiednim rzędzie – mówi Zofia. Jej torebki pojawiły się na luksusowej platformie Net-a-Porter zaraz po bieliźnie Le Petit Trou.Marka Zuzanny z czasem zaczęła być też dostępna we francuskich galeriach Lafayette i w butiku Journelle w USA. LeBrand, regularnie prezentujący swoje kolekcje w show-roomie podczas tygodnia mody w Paryżu, został dostrzeżony przez Moda Operandi i określony „it-marką”. Wydawać by się mogło, że te lukratywne współprace oznaczają finansowe eldorado. Okazało się jednak, że platformy mają problem z wypłacalnością. Kiedy w trakcie współpracy ogłaszają upadłość, tak jak Matches Fashion czy Farfetch, nie odzyskasz nic. Podobna historia zdarzyła się Zofii. – Po kilku sezonach naszej współpracy z Net-a-Porter, kiedy najnowsza kolekcja była już dla nich wyprodukowana, wybuchła pandemia. Zamówienie nie zostało odebrane, a ich magazyny w Europie i Stanach zamknięto na trzy miesiące. Dostałam informację, że może zgłoszą się po nie za kilka miesięcy. Postanowiłam jednak, że sprzedam wszystko sama. Finalnie, mimo że był to ryzykowny ruch, okazał się korzystniejszy finansowo. Nauczyłam się podchodzić do takich współprac z większą rezerwą. Czasy się zmieniły. Ludzie częściej kupują bezpośrednio od marek, stąd m.in. problemy tak wielkich platform – opowiada Zofia. Przez wiele lat Paulina ściśle trzymała się międzynarodowego kalendarza i regularnie pokazywała kolekcje z półrocznym wyprzedzeniem podczas tygodnia mody w Paryżu. – To było wymagające czasowo i finansowo, by LeBrand był w kalendarzu wholesale. Z pewnością, gdybym dalej ciągnęła wyjazdy do stolicy Francji cztery razy w roku, opłacała showroom i szyła gigantyczne kolekcje, przyniosłoby to rezultaty – twierdzi Paulina. Jeszcze inną drogę wybrało The Odder Side. Ich ekspansja od początku zakładała otwieranie butików w innych polskich miastach, a następnie w Paryżu i Amsterdamie. Bycie blisko klientek jest dla Justyny i Brygidy najważniejsze. – Myślę, że miejsce kolejnego sklepu na naszej mapie marzeń to Los Angeles. Mieliśmy już nawet lokal przed pandemią. Tworzenie nowej przestrzeni jest dla nas świetnym przeżyciem. Jesteśmy bardzo zaangażowane. Nie oddajemy tego nigdy w stu procentach projektantowi. To my przedstawiamy pomysł, a nie odwrotnie. Meble i artystów, których prace tam zawisną, również wyszukujemy osobiście. Uważam po prostu, że mamy dużo więcej zainteresowań niż same ubrania, dlatego tworzymy cały świat The Odder Side – tłumaczy Justyna.

Filar 4: finansowanie
Wydawać by się mogło, że bez inwestora albo gigantycznego nakładu środków finansowych nie ma szans na otwarcie biznesu. Jednak każda z właścicielek marek, z którą rozmawiałam, zaczynała od wkładu nieprzekraczającego 30 tysięcy złotych. Dziś pewnie by to nie wystarczyło. Wtedy taka kwota pozwoliła postawić pierwsze kroki. – U mnie sprawdziło się ostrożne podejście – szyłam małe ilości i nie przeskalowywałam produkcji. Miałam też ogromną pomoc ze strony przyjaciół z branży – makijażystów czy fryzjerów, którzy bezpłatnie pracowali ze mną przy pierwszych sesjach. Teraz mogę im się odwdzięczyć, podejmując płatne współprace – wspomina Zuzanna. – Kiedy zakładałam markę, miałam 25 lat i właśnie wróciłam ze stażu u Proenza Schouler w Nowym Jorku. Na pobyt tam wydałam wszystkie pieniądze. Mimo że miałam już pomysł na torebki, musiałam zająć się czymś, co pomoże mi na nie zarobić. Zaczęłam od szycia ubrań na miarę – opowiada Zofia. Zachowanie ostrożności w podejmowaniu decyzji, szycie małych ilości i reinwestowanie zarobionych pieniędzy spowodowało, że marki wzrastały organicznie. Warto tu jednak dodać, że ich założycielki wywodzą się ze środowisk kreatywnych i nie posiadają biznesowego wykształcenia. Sam pomysł na markę to dopiero połowa sukcesu. Trzeba go jeszcze zamienić w złoto. Biznes ma przede wszystkim zarabiać na siebie, dlatego w każdym zespole to Excel musi dopełniać artyzm. – Nie miałam biznesowego przygotowania, ale świetną intuicję. Rok po założeniu marki poznałam Katarzynę Partykę, która jest menedżerem sprzedaży Le Petit Trou i moją prawą ręką. Dzielimy razem biuro i to ona dba o naszą firmę od strony biznesowej – tłumaczy Zuzanna. – Studiowałam historię sztuki, w Nowym Jorku zdobyłam doświadczenie w kwestii produkcji, ale brakowało mi biznesowego know-how. Kluczowy dla mojego sukcesu był mój mąż Adam. Studiował na SGH ekonomię i zarządzanie i do tej pory pomaga mi prowadzić firmę – wyjaśnia Zofia. Po sześciu latach działalności LeBrand Paulina zdecydowała się na sprzedaż 14 proc. udziałów zaufanemu inwestorowi. Dzięki temu udało jej się przyspieszyć wiele procesów, podjąć nowe wyzwania z większym poczuciem bezpieczeństwa. – Finansowanie kosztów związanych z wyjazdami do Paryża też było łatwiejsze dzięki nowym środkom w spółce. Nadal posiadam pakiet większościowy i jestem w pełni decyzyjną osobą, co bardzo sobie cenię – mówi Paulina.
Gdy pytam założycielki marek, czy dziś otworzyłyby firmę, część odpowiada, że nie, część się waha. Startując dekadę temu, można sobie było pozwolić na amatorskość i popełnianie błędów – teraz bez wypracowanej strategii często jest to trudniejsze, co nie znaczy, że niemożliwe. – Zaczynałyśmy od przyjmowania klientek w moim mieszkaniu, potem w butiku na ul. Rozbrat, gdzie same stałyśmy za ladą i doradzałyśmy
– wspomina Justyna. – Nie miałyśmy strategii ani biznesplanu. Działałyśmy tu i teraz, a marka podążała za naszym życiem i pasjami. Wszystko robiłyśmy same. Tak było choćby ze sklepem w Chałupach. Pewnego razu Justyna wróciła z wakacji na Helu i zaproponowała, by stworzyć pop-up w przyczepie kempingowej – dodaje Brygida. – To luźne podejście do biznesu zmieniłyśmy półtora roku temu. Nasz zespół jest już tak duży, że ustrukturyzowanie firmy okazało się kluczowe, by utrzymać się na rynku. Przyznałyśmy same przed sobą, czego nie potrafimy, i zatrudniłyśmy odpowiednich ludzi, którzy nam pomogli, np. coacha czy dyrektora finansowego – opowiada Justyna. – Długo się przed tym broniłyśmy, bo nie chciałyśmy ani trochę kojarzyć się z korporacją. Jak ognia unikałyśmy właśnie struktury, ale w większej firmie porządek musi zostać zachowany – tłumaczy Brygida.

Reklama

Filar 5: korzenie
Po wielu latach podboju zagranicznego rynku (z sukcesem) i wielu kampaniach reklamowych zrealizowanych od Nowego Jorku po Londyn, w 2020 roku Zofia prezentuje najnowszą kolekcję na zdjęciach uwiecznionych w historycznej willi Pod Jedlami w stylu zakopiańskim, zbudowanej według projektu Stanisława Witkiewicza. Przestają ją interesować światowe stolice i przenosi narrację Chylak do Polski. W kolejnych kampaniach nad Dunajcem czy w Beskidzie Żywieckim przytacza rodzinne historie, podkreśla swoją zażyłość z tradycją i miłość do folkloru. – Teraz, kiedy patrzę wstecz, widzę, że musiałam dorosnąć do tego, by odnaleźć swoją drogę. Jest ona dla mnie bardzo ważna, inspiruje do dalszych działań
i pozwala układać autentyczne historie, które rezonują z ludźmi. Właśnie dlatego stworzyłam w tym roku linię Heritage, czyli rękodzieło autorstwa utalentowanych rzemieślników, jak chusty wykonane przez hafciarki z Żywca. To projekt niekomercyjny, głównie wizerunkowy, prezent dla mnie samej – tłumaczy Zofia. – Zawsze podkreślamy, że jesteśmy z Polski, bo za granicą to oznaka świetnej jakości – mówi Zuzanna. Ruch wspierania polskich marek w pandemii umocnił pozycję moich rozmówczyń na rynku, ale pokazał też, że są dla klientek ważne. – Niesamowite wsparcie ze strony kupujących podczas pandemii sprawiło, że firma rozwijała się mimo tak trudnego dla wszystkich czasu. Zdecydowałam się przenieść większość działań marketingowych na polski rynek, doceniając zainteresowanie marką. Nasza sprzedaż poza krajem rozwija się organicznie, wróciliśmy do korzeni. Odkąd nie muszę trzymać się zagranicznych harmonogramów tworzenia kolekcji, mam większą swobodę działania, możliwość reagowania na potrzeby klientów, na nowe trendy. Jestem tu i teraz, organizuję aktywności wokół społeczności LB girls, można mnie też często spotkać w naszym warszawskim butiku – mówi Paulina. Lokalność, a także tworzenie wokół siebie społeczności kultywują również pozostałe marki. The Odder Side organizuje w Chałupach bezpłatny festiwal Sunset to Sunrise, na który zaprasza swoje klientki, Paulina raz w miesiącu tworzy dla kupujących bukiety kwiatów pod hasłem „Flower Weekend”, Jagoda niedługo rusza z cyklem spotkań edukacyjnych przybliżających historię biżuterii, Zofia założyła magazyn, który regularnie będzie przybliżał świat jej inspiracji, a Zuzanna zaprosiła ostatnio swoje wierne klientki na Tor Wyścigów Konnych „Służewiec” w Warszawie. – Dziesięć lat temu zdecydowałyśmy, że w sklepie witamy się z wszystkimi, mówiąc „cześć”. Dziś to podejście już nikogo nie dziwi. Chcemy, by nasza obsługa była przyjazna i otwarta, a klientki czuły się komfortowo w naszych butikach – opowiada Brygida. Polska marka to coś znacznie więcej niż moda, to określenie przynależności. Wielokrotnie na ulicach Warszawy mijamy kobiety ubrane w rodzimą modę od stóp do głów. Takiego widoku życzymy sobie i wszystkim polskim markom na kolejne dekady.

Reklama
Reklama
Reklama