Reklama

Pokaz nowej kolekcji Balmain rozpocznie się za 30 minut. Za kulisami Olivier Rousteing rozmawia z dziennikarzami. Jest wyluzowany, w ogóle nie widać po nim tremy. Przystojny, wysoki, świetnie ubrany. Jest ucieleśnieniem postawy cool. – Nie dajcie się zwieść pozorom. Żyję w ciągłym stresie, ale nie lubię zarażać nim innych – mówi z rozbrajającym uśmiechem. I robi wszystko, żeby uspokoić swój zespół, który w panice dokonuje ostatnich poprawek. W wieku zaledwie 27 lat Olivier stoi na czele jednego z legendarnych francuskich domów mody. Założył go w 1945 roku Pierre Balmain, a w latach 80. jego dyrektorem artystycznym został Oscar de la Renta. W 2006 roku stanowisko objął Christophe Decarnin. Przez pięć lat udało mu się dokonać w marce rewolucji, a każdy z projektów uczynić kosztownym obiektem pożądania. Olivier był jego asystentem, a gdy Decarnin nie wytrzymał presji i odszedł, przejął jego stanowisko. – Nie wahałem się zbyt długo. Szefowie dali mi wielką szansę. Odrzucenie jej nie byłoby ani grzeczne, ani mądre. Ogrom możliwości przyprawiał mnie o zawrót głowy. Na szczęście miałem pracować z zespołem, do którego miałem całkowite zaufanie. To, że miałem odpowiadać swoim nazwiskiem za powodzenie marki, było wielką odpowiedzialnością – tłumaczy młody projektant. Olivier przyjął nowe wyzwanie z entuzjazmem. I udało mu się spełnić oczekiwania zarządu. I to ze sporym naddatkiem.
EGZAMIN Z ŻYCIA
W czasach kryzysu Balmain zwiększył zyski o kilkanaście procent. Ale Rousteing ma potencjał, żeby swoje imperium uczynić jeszcze potężniejszym. Ma za sobą świetną szkołę projektowania. Zanim trafił do francuskiego domu mody, pracował jako asystent Petera Dundasa u włoskiego projektanta Roberto Cavallego. Wcześniej studiował na Esmod, prestiżowej uczelni mody w Bordeaux. – Egzamin wstępny na studia zdałem z dwuletnim wyprzedzeniem. Zapisałem się na uczelnię i w wieku 18 lat wyjechałem do Włoch, żeby cieszyć się la dolce vita – opowiada. – Po sześciu miesiącach wakacji moi rodzice postanowili, że nie będą dłużej dawać mi kieszonkowego. Wtedy do Florencji i trafiłem na praktyki do Roberto Cavallego. Peter Dundas był moim mistrzem. W firmach włoskich, które są prawdziwymi imperiami mody, trzeba umieć robić wszystko: od haftowania na skórze po krojenie dżinsów czy robienie nadruków. Pracowałem tak intensywnie, że zapomniałem nawet o własnych urodzinach – wspomina.

Reklama

POTĘGA WYOBRAŹNI
Pięć i pół roku później Rousteing postanowił wrócić do Paryża. Wysłał swoje CV do Balmaina i został zatrudniony jako asystent Christophe’a Decarnina. Moda zawsze była częścią życia Rousteinga. – Zacząłem projektować bardzo wcześnie. Ale rzemiosło to nie wszystko. Żeby tworzyć modę, trzeba umieć marzyć. Właśnie obejrzałem film dokumentalny o legendarnej dziennikarce mody Dianie Vreeland „The Eye Has to Travel”. Ona cały czas żyła marzeniami. Powtarzała: „Wasza wyobraźnia jest waszą rzeczywistością”. Zajmowanie się modą wymaga uruchomienia wyobraźni. A ja to uwielbiam – opowiada Olivier. Wybrał drogę odległą od tej, jaką zaplanowali dla niego rodzice. – Dorastałem w Bordeaux. Miałem zostać adwokatem specjalizującym się w prawie międzynarodowym. Zacząłem studia, ale szybko zmieniłem kierunek – mówi ze śmiechem. Nigdy nie ogląda się za siebie. Nie wygląda na niespokojnego ducha, którym targają sprzeczne emocje. Nie jest jak inni projektanci, którzy zanim odpowiedzą na pytanie, długo się wahają. Pytam o jego korzenie. – Pierwsze półtora roku życia spędziłem w domu dziecka. Jestem adoptowany. Moja matka jest brunetką z zielonymi oczami, a ojciec blondynem z niebieskimi. To oczywiste, że wszyscy zadają nam pytania o moje pochodzenie – wyznaje. Jedynak, od małego całe dnie spędzał na projektowaniu ubrań, zamknięty w swoim pokoju. – Moja rodzina myślała, że to tylko pasja. A ja miałem nadzieję, że pewnego dnia stanie się moim zawodem. To jeden z wielkich celów w życiu, nieprawdaż?
Ale marzenia syna o świecie mody na początku nie zadowalały rodziców. – Uspokajałem ich, przeglądając dziennik sportowy „L’Équipe”, chociaż najbardziej lubiłem czytać ELLE. Z czasem zmienili podejście. Przyszli na mój pierwszy pokaz i byli zachwyceni. Nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo intensywna jest moja praca. A ja im tego nie mówię. Gdyby wiedzieli, to być może nie byliby tak entuzjastycznie nastawieni. Chcę nadal być dla nich tym małym Olivierem, który nie może zostawiać okruszków na stole. Cieszę się, kiedy matka, oglądając moje zdjęcie w jakimś artykule, pyta: „Nie jest zbyt zimno, żeby nosić tak wydekoltowaną koszulkę?”. Ona kocha mnie nie tyle za moją miłość do domu mody, ile pomimo jej. A ja jestem szczęśliwy – opowiada. Jedno jest pewne: moda kocha Oliviera.
NOWY DUCH BALMAIN
Ludzie z zespołu Rousteinga są bardzo młodzi. Wyglądają, jakby codziennie po pracy chodzili na hipsterskie paryskie
imprezy. Żeby sfotografować Oliviera w showroomie, włączamy muzykę. – Nie będzie przeszkadzać twoim pracownikom? – pytamy. – Jesteśmy przyzwyczajeni – odpowiada mi młody praktykant, który wygląda na szczęśliwego, że znalazł się w legendarnym domu mody, w którym jednak panuje swobodna atmosfera niczym w młodzieżowej marce. – Przed pokazem włączamy muzykę relaksacyjną, ponieważ jestem szalenie niespokojny. Pracuję z wrażliwcami, którzy wiedzą, kiedy jestem zestresowany. A na wybiegu każdy z nas pokazuje swoje dzieci: paski, buty, hafty... – wyjaśnia. Po odejściu Christophe’a Decarnina Olivier zręcznie przejął pałeczkę. Ale nie kopiuje swojego poprzednika, tylko wprowadza nowe zasady. Więcej couture, mniej grunge’u. Jednak kobieta Balmain pozostała taka sama: silna i pewna siebie. Lubi łączyć elegancję z casualem i nie boi się wyrazistych ubrań w barokowym stylu. – Dziennikarze często pytają mnie, czy mam świadomość, że przeżywamy głęboki kryzys ekonomiczny – opowiada nam Olivier Rousteing. – Pewnie, że o tym wiem. Ale zamiast widzieć świat w czarnych barwach, przygotowuję kolekcje pełne kolorów. To jest mój wybór: chcę, żeby ludzie umieli marzyć. Nie przeszkadza mi to być pragmatycznym realistą, jeśli chodzi o finanse firmy. Walczymy o klientki, obniżając ceny prekolekcji. Na początku pracy Rousteing zanurzył się w archiwach domu mody, żeby przesiąknąć duchem Balmain. Teraz szanuje tradycję, ale w kolekcjach przemyca elementy własnego stylu. Mimo że nie skończył Esmod, doskonale radzi sobie z szyciem. – To, że nie zrobiłem dyplomu, może być moim atutem. Mój umysł nie został sformatowany przez szkolne schematy. Moja wyobraźnia nie ma granic, bo nikt ich nigdy nie wyznaczył.

Reklama

Z FRANCUSKIM AKCENTEM
Rousteing przyznaje, że inspiruje go muzyka. – Mój gust jest eklektyczny. Słucham wszystkiego: od Sade, przez Joe Dassina i Rihannę, po The Smiths. Fascynują mnie też lata 90. i top modelki: Cindy Crawford i Linda Evangelista. Jestem fanem amerykańskiej popkultury. Chciałbym spędzić więcej czasu w USA i podszlifować angielski. Jeśli poznam jakiegoś Amerykanina, wtedy szybciej się nauczę, prawda? – śmieje się. Olivier jest wobec siebie bardzo krytyczny. I chociaż biegle włada nie tylko angielskim, lecz także włoskim i niemieckim, a nawet mówi trochę po grecku, wydaje mu się, że w jego angielskim wciąż słychać francuski akcent. Równie wymagający jest wobec swojej pracy. Nie należy do tych, którzy uważają, że ich projektom należy się specjalne traktowanie. – Lubię, kiedy ubrania Balmain wyjmowane są z kontekstu, w jakim je sobie wcześniej wyobraziłem. To genialne, kiedy w jakimś magazynie widzę naszą bluzę w zestawie z szortami Balenciagi z czasów Nicolasa Ghesquière’a. W świat mody wszedłem, oglądając jego kolekcje – opowiada. Ma szacunek także do wielu innych projektantów. – Miałem szczęście spotkać Toma Forda na ostatnim balu Met w Nowym Jorku. Bardzo lubię Karla Lagerfelda, Haidera Ackermanna, Rolanda Moureta... – wylicza. Podziwianie innych i przyjmowanie krytyki to jedne z jego głównych zalet. Podobnie jak niezaspokojony apetyt na nowe inspiracje. – Namiętnie czytam recenzje swoich kolekcji. Zaglądam na Facebooka, Twittera, śledzę wszystkie komentarze, zarówno te pozytywne, jak i negatywne. Niektóre słowa krytyki pomagają mi się rozwijać – przyznaje. Gdy mieszka w Paryżu, jego terminarz jest wypchany po brzegi. Ma mieszkanie w 4. dzielnicy, chociaż niedługo przeprowadzi się do 11., nieopodal placu Republiki. – Nie mam czasu na odpoczynek. W Paryżu jedyną moją rozrywką są kolacje z moim zespołem albo z przyjaciółmi. Najczęściej idziemy do tajskiej restauracji Mme Shawn albo do południowoamerykańskiej Anahi, ponieważ są otwarte do późna. Nie chodzę do kina, ale w samolotach oglądam seriale. Podczas lotu nie mogę spać, więc oglądam całe sezony „Willa & Grace” albo „Sześciu stóp pod ziemią”.
PRACA MNIE RELAKSUJE
Nie czuje się zmęczony? – Chciałbym mieć więcej czasu na sport. Kiedy wracam z wakacji i przypominam sobie te wszystkie wspaniałe ciała, które widziałem na plaży, natychmiast dzwonię do swojego trenera, ale motywacji wystarcza mi na dwa tygodnie. Potem wracam do ćwiczeń dopiero po kilku miesiącach – oświadcza ze śmiechem. A w jaki sposób relaksuje się po intensywnym okresie pokazów? – Nie mam potrzeby wielkiego relaksu. Zaraz po pokazie opada napięcie, a my zaczynamy myśleć o sprzedaży i przygotowaniu kolejnych kolekcji. Najlepiej odprężam się w pracy. Kocham projektowanie! Na przykład teraz, podczas tego wywiadu, jestem naprawdę zrelaksowany. Olivier Rousteing ma tysiące nowych pomysłów. Po wypuszczeniu na rynek perfum Ivoire, pierwszego zapachu domu mody, już przygotowuje następne. Firma kontynuuje swoją ekspansję i otwiera nowy sklep w Hongkongu i kolejny w Brazylii. – Nie chcę przegapić inauguracji w São Paulo, będzie niesamowicie! – mówi podekscytowany. Czego oczekuje od dalszej przyszłości? –Jedynie tego, bym mógł dalej wyrażać siebie przez modę i żeby ludzie marzyli razem ze mną – odpowiada. Misja chyba już zakończyła się sukcesem, bo klientek marki Balmain przybywa z sezonu na sezon. Zmieniam zdanie. Olivier Rousteing nie jest po prostu cool. Bez cienia wątpliwości przyznaję, że osiągnął poziom über-cool.
TEKST Sophie Gachet Girardclos

Reklama
Reklama
Reklama