Miłosz Kulesza z DRE$$CODE: „To dzięki mojej społeczności mogę robić to, co kocham. Chcę, żeby community było filarem BLÁIRE”
Miłosz Kulesza dał się poznać jako członek grupy DRE$$CODE, czyli jednego z najpopularniejszych obecnie kolektywów w mediach społecznościowych. Teraz startuje z własną marką BLÁIRE, a my jako pierwsi rozmawiamy z nim o tym, czym jest dla niego styl i jakie wartości stoją za jego własnym brandem.

Robi rzeczy po swojemu i zawsze jest o krok przed wszystkimi w interpretowaniu trendów. Miłosz Kulesza tworzy ubrania od samego początku, od pomysłu przez wykonanie. Marka BLÁIRE to jednak coś więcej niż projekty. W jego działaniach czuć autentyczność, pasję i chęć budowania społeczności wokół wspólnych wartości. W rozmowie z ELLE opowiedział więcej o obecnie swoim najważniejszym projekcie.
Aleksandra Jóźwiak: Zacznijmy od początku. Wytłumacz proszę, czym jest kolektyw DRE$$CODE i jaka jest twoja rola w tej grupie.
Miłosz Kulesza: DRE$$CODE to grupa przyjaciół, których połączyła wspólna pasja do mody, muzyki i organizowania wydarzeń. Wszystko zaczęło się od Maćka i Bagiego – dwóch znajomych, którzy chcieli tworzyć imprezy w swoim stylu. Stopniowo dołączali kolejni ludzie, aż powstała dziesięcioosobowa ekipa, która nie tylko organizuje wydarzenia, ale również tworzy treści na YouTube, TikToka i Instagrama. Każdy z nas wnosi coś swojego – u mnie i mojej dziewczyny Gabi jest to moda, u innych częściej muzyka, lifestyle czy analiza trendów. DRESSCODE stał się dla nas wspólną platformą do działania i wyrażania siebie, ale każdy z nas robi też rzeczy wokół tego kolektywu.
Ty niedawno założyłeś markę odzieżową BLÁIRE.
Tak. Po raz drugi.
Po raz drugi?
Niewiele osób o tym wie, ale to drugie podejście do BLÁIRE. W 2020 roku założyliśmy markę z Gabi pod trochę inną nazwą. W czasach pandemii wróciliśmy do Polski, wyprodukowaliśmy dropy, wszystko się sprzedało, ale potem wyjechaliśmy znowu do Londynu i zamknęliśmy temat. Teraz wziąłem się za to już na poważnie. Dojrzałem do tego, co chcę projektować i wszystko dokładnie przemyślałem.

BLÁIRE powstało z potrzeby. Chciałem nosić ubrania, których brakowało mi w szafie – takie, które będą ponadczasowe, ale z charakterystycznym akcentem. Hasło marki to "80% minimalizmu, 20% maksymalizmu" – czyli bazowe kroje, ale z unikalnymi detalami. W pierwszej kolekcji są na przykład klasyczne t-shirty z potrójnym rękawem czy bluzy ozdobione metalowymi, biżuteryjnymi elementami, które nadają im wyrazistości.
Projektując ubrania, myślisz o tym, jak chcesz, żeby czuły się osoby, które noszą BLÁIRE?
Moja dziewczyna Gabi nauczyła mnie tego, żeby zawsze stawiać siebie na miejscu innych, więc tak, zdecydowanie się nad tym zastanawiam. Chciałem, żeby osoby, które wybiorą moje ciuchy, czuły się wyjątkowo i żeby nie musiały kminić nad stylizacją. Każda rzecz z BLÁIRE jest taka, że niezależnie od tego, z czym ją połączysz, będziesz wyglądać fajnie, poczujesz się lepiej właśnie przez to, że to są basic ubrania, ale z oryginalnymi fasonami, biżuteryjnymi detalami, pasują do wszystkiego, można je miksować. Niby zwykły dres, ale lepszy. Bo nie jest przypadkowy.

Cofnijmy się w czasie. Moda zawsze była w zasięgu twoich zainteresowań?
Tak, od dziecka zwracałem uwagę na to, co noszę. Moja mama jest elegancką kobietą z wyczuciem stylu, zawsze miała mnóstwo ubrań. Pamiętam, że razem z siostrą przebieraliśmy się w nie i stroiliśmy się od małego. Mając 16 lat wiedziałem już, że chcę wyjechać za granicę i studiować modę. Londyn był moim celem. Wtedy też zacząłem na ubraniach zarabiać, to z resztą połączyło mnie z Bagim [Mikołaj Bagiński - przyp. red.], któremu wysyłałem sneakersy i inne projekty z różnych dropów z Londynu, niedostępnych oczywiście u nas. W Polsce wydawało mi się, że jest mniej możliwości, a ja chciałem czegoś więcej. Pojechałem tam i to była jedna z najlepszych decyzji. Londyn poszerzył mi horyzonty, a potem przez rok mieszkałem we Włoszech i tam nabrałem więcej luzu, odblokowałem się.
To w którym momencie pojawiło się u Ciebie projektowanie? Bo mam wrażenie, że Ty tworzysz wszystko od podstaw – rysujesz, szyjesz... Popraw mnie, jeśli się mylę?
Nie mylisz się. Wszystkie rzeczy, które finalnie wychodzą spod mojej marki, są najpierw przeze mnie szkicowane, projektowane. Potem robię prototypy – sam je szyję albo szyję je wspólnie z osobami, z którymi współpracuję. Ale generalnie większość przechodzi przez moje ręce.
Czyli Ty faktycznie siadasz przy maszynie?
Tak, choć zacząłem szyć stosunkowo niedawno. Mam teraz 28 lat, a szyję dopiero od dwóch lat. Wcześniej nie miałem zupełnie styczności z produkcją odzieży. Nie projektowałem, nie szyłem – totalny świeżak. Wszystko zaczęło się, gdy wróciłem do Polski, mając jakieś 25–26 lat. Wtedy zaczęła się moja przygoda w branży – najpierw pracowałem u mojego ziomala Bagiego, potem u Piotrka Nowaka w marce Relab. Ucząc się u innych zdobyłem masę praktycznego doświadczenia. Dzięki temu, kiedy przyszedł moment startu mojej marki, wiedziałem, jak to ogarnąć – od konstrukcji, przez szwalnie, po wykończenie.
Często mówisz o tym, że ubrania nie mają płci, sam nosisz projekty z damskich kolekcji, łączysz high fashion ze street stylem. Twój styl zdecydowanie się wyróżnia. Wychodzenie przed szereg przychodzi Ci naturalnie?
Jasne, że tak. Moda ma dawać wolność, a nie ograniczać. Często pokazuję się w ciuchach, które ktoś uznałby za kobiece, ale ja się w nich po prostu dobrze czuję. Wiadomo – w internecie zawsze znajdzie się ktoś, kto skomentuje to negatywnie. Ale dla mnie to tylko znak, że idę w dobrą stronę. Bo jeśli nikt nie reaguje – to znaczy, że to nie porusza, nie wnosi nic nowego.

Mam taki filtr – jak nie jestem pewny outfitu, to pokazuję się mojej dziewczynie. Jak widzę jej minę, to wiem, czy przeginam, czy nie. [śmiech] Ona jest moim złotym środkiem.
Czyli pojawiają się nieprzyjemne komentarze, ale nie odbierasz ich jako coś złego?
Raczej to dla mnie potwierdzenie, że robię coś, co się wyróżnia. Bo często ludzie hejtują rzeczy, których nie rozumieją, które są dla nich nowe. A to właśnie nowość i oryginalność budzą emocje. Więc jak coś wzbudza kontrowersje – to znaczy, że to ma potencjał.
Odczuwasz to, że inspirujesz innych do poszukiwania własnego stylu i przełamywania schematów w modzie?
Tak, zdecydowanie. Szczególnie czuję to w bezpośrednich interakcjach, na przykład teraz przy okazji pop-upów. Po wyprzedaniu całego stocku w dwa dni – co już samo w sobie było szokiem – największą wartością były dla mnie rozmowy z ludźmi. Tyle komplementów, tyle dobrej energii, tyle historii o tym, że daję komuś odwagę do wyrażania siebie... To było najcenniejsze. Nie pieniądze. Do dziś nie policzyłem nawet, czy wszystko się zgadzało z kasą – serio. Bo to było doświadczenie, które dało mi mega energię.

I właśnie dlatego chcesz otworzyć własną przestrzeń w Warszawie, tak?
Tak, taki community space. Chciałbym stworzyć miejsce, które byłoby taką bezpieczną przystanią dla młodych, zajawkowych ludzi. Żeby mogli wpaść, pogadać, pokazać coś, czego nigdzie indziej nie pokażą. Organizować pop-upy, eventy – coś między kawiarnią a małym klubem. W dzień chill, kawa, praca, wieczorem DJ set, jakaś wystawa. Chcę, żeby każdy mógł tam wpaść i czuć się spoko, mieć miejsce na robienie swoich rzeczy i rozwijanie pasji.
Brzmi jak coś, czego naprawdę tu brakuje. Lokalsowe miejsce z klimatem.
Dokładnie! Chcę, żeby community było filarem BLÁIRE. To dzięki mojej społeczności mogę robić to, co kocham. Ludzi nie interesuje już wyłącznie produkt – pragną historii, emocji, przywiązania i bycia włączonym w proces tworzenia. Ja ich w ten proces angażuje i razem tworzymy to, czym jest BLÁIRE. Pytam o zdanie, pokazuję kulisy, dzielę się tym, co robię. To jest właśnie dla mnie esencja mojej marki.