Michał Szulc - wywiad dla ELLE.pl
W październiku pokazał doskonałą kolekcję "Statues" na FashionWeek Poland, teraz otworzył showroom na warszawskim Powiślu. Michał Szulc opowiada nam o rozwoju i wizji swojej marki.
Z Michałem Szulcem spotykamy się w jego nowym, warszawskim showroomie, położonym w sąsiedztwie modnych klubów Na Lato i Syreni Śpiew. To minimalistyczna biała przestrzeń z widokiem na klimatyczne podwórka Powiśla. Na wieszakach - aktualna kolekcja "Carbon" i "Statues" na wiosnę przyszłego roku. Obie znalazły się w naszych zestawieniach najlepszych pokazów kolejnych edycji FWP.
ELLE.pl: Podbijasz Warszawę. Prywatnie przeprowadziłeś się tu z Łodzi cztery lata temu. Czy Warszawa to konieczność?
Michał Szulc: Jeśli chce się pracować ze stylistami i dziennikarzami, to trzeba być w Warszawie. Wcześniej ubrania wisiały u mnie w mieszkaniu. Było to mało komfortowe, przewożenie ich... Wreszcie doczekałem się showroomu, jestem przeszczęśliwy. Wiszą tu kolekcje, na miejscu jest zawsze ktoś, kto wypożycza je stylistom. Wygląda to tak, jak powinno wyglądać. Przerobiłem kiedyś wysyłanie ubrań dla ELLE pociągiem z Łodzi, jak jeszcze nie wszystko było tutaj na miejscu. Pracując w ten sposób zabierasz komuś tylko czas i energię.
Z drugiej strony nie wiem czy Warszawa to absolutna konieczność. Jest Misbehave, które działa w Krakowie. Są ludzie z Poznania, którzy świetnie dają sobie radę.
Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe
ELLE.pl: Co dalej? Planujesz sprzedaż stacjonarną?
Michał Szulc: Jeżeli chciałbym się zmierzyć z jakimś fajnym miejscem, mówię tu o okolicy Mokotowskiej, to jeszcze długa droga przede mną. Mokotowska ma plusy i minusy, ale wydaje mi się, że ten kierunek jest właściwy. Projektując ubrania marzysz o tym, żeby je sprzedawać, żeby mieć własny sklep. Po otwarciu showroomu trochę odetchnąłem. Mam wreszcie miejsce, do którego można przyjść, zobaczyć kolekcje, przymierzyć coś i kupić. Na razie nie myślę o przestrzeni sklepowej z witryną.
ELLE.pl: Jesteś wierny FashionWeek Poland. Po ostatniej, 9. Edycji, kolekcja „Statues” zebrała świetne recenzje. Dotąd nie byłeś chyba zadowolony z ocen swoich pokazów, czułeś się niezrozumiany?
Michał Szulc: Wracasz do dawnych czasów, to chyba dwa lata temu…
ELLE.pl: Rzadko udzielasz wywiadów...
Michał Szulc: Tak, to prawda. Wtedy mówiłem o swoich wrażeniach po pierwszych FashionWeekach… FWP był potrzebny mi, innym projektantom, dziennikarzom. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, jaki będzie. Do pierwszej edycji wysłałem zgłoszenie, bo znałem organizatorów ze Złotej Nitki. Miejsce było to samo, zmieniła się nazwa, ale nikt nie wiedział, co to dokładnie będzie. Na pierwszym pokazie, który był w niedzielę o 13, miałem chyba 30 osób na widowni. Myślę, że stąd wynikały takie przemyślenia.
Od tego czasu dużo się zmieniło. Polska moda gna do przodu. Wydaje mi się, że nadganiamy wszystko, co mieliśmy do nadrobienia dużo szybciej, niż to się działo na Zachodzie. Pojawiają się blogi, moda na dresy i casual; wszystko zapala się i gaśnie bardzo szybko, wiele się uczymy po drodze. Wydaje mi się, że jest coraz lepiej.
ELLE.pl: W ciągu tych dwóch lat wiele zmieniło się też w odbiorze mody. Pojawia się coraz więcej sklepów internetowych, targów z modą od projektantów…
Michał Szulc: Moda przestała być celebrycka, choć w dużej mierze nadal tak funkcjonuje. Relacje z pokazów w dwutygodnikach to głównie zdjęcia celebrytek. Może taka jest specyfika naszego rynku, może trzeba to przeczekać. Na szczęście są też analizy. Dziennikarze, którzy publikują w internecie, chcąc zróżnicować swoje relacje z pokazów, zaczynają głębiej wchodzić w kolekcję. Mniej mówi się o dosłownych inspiracjach, częściej szuka kontekstu, sięga do poprzednich prezentacji, wyciąga wnioski. Oceny mają swoje uzasadnienie.
Czytaj dalej >>>
ELLE.pl: W stricte wieczorowych kolekcjach nie jest nawet pewne, czy te inspiracje w ogóle są.
Michał Szulc: Powinny być. Od samego początku spinają spójność kolekcji. Jeżeli rzeczywiście się tego trzymasz, to nie pozwala ci „skoczyć w bok”. Wydaje mi się, że później to widać – oglądasz 30 sylwetek na pokazie i dwie są z zupełnie z innej bajki. Dlatego, że wyruszyło się gdzieś poza inspiracje.
ELLE.pl: Tak się uczy na ASP? Trzeba zacząć od zdjęć, pomysłów i trzymać się tego?
Michał Szulc: Tak, chociaż jeszcze kilka lat temu w Łodzi temat kolekcji był tylko „mówiony”. Mówiło się: „to będzie kolekcja inspirowana czymś tam”. Teraz bazujemy na materiałach wizualnych, zdjęciach, rysunkach, szkicach. Ale musi to być określone, a nie opisywać klimat kolekcji. Klimat trudno przenieść na formę ubrania, łatwiej np. na choreografię pokazu.
W mojej pracowni stawiamy na to, żeby pracować nad całą kolekcją. Jedną super sylwetkę może zrobić każdy. Ale żeby to wszystko spiąć w pełną całość, składającą się z 10, 12, 30 sylwetek – to już bywa trudniejsze.
ELLE.pl: Twoje kolekcje zawsze są spójne, precyzyjne. Szulc kojarzy mi się z matematyką. Jak myślisz, dlaczego ostateczny efekt jest tak poukładany?
Michał Szulc: Nikt mnie tego nie nauczył. To doświadczenie i analiza tego, co zrobiłem wcześniej. Czasem „przeginam” jedną sylwetkę, żeby następną trochę „odpuścić”. Po sylwetce bardziej skomplikowanej, na wybieg wychodzi prostsza. Tylko po to, żeby był „oddech”, zróżnicowanie napięcia.
A ta matematyczność, o której mówisz wynika chyba z tego, że od 2005 r. pracuję dla przemysłu i od początku projektuję męskie kolekcje. Męska kolekcja, która ma się sprzedać, to właśnie matematyka. Choć musi mieć też coś takiego, co w zalewie bardzo podobnych rzeczy ją wyróżni. W modzie męskiej, przeznaczonej na polski rynek nie zrobisz czegoś zupełnie „od czapy”, trzeba podejść do tego kreatywnie. Żeby się sprzedawało musi być klasyczne, a jednocześnie mieć jakiś „twist”.
ELLE.pl: Kolekcje twojej własnej marki nie są pomyślane „pod klienta”, pod rynek?
Michał Szulc: Przemysł to hardcore’owa praca w biurze, gdzie rola projektanta jest gdzieś na przedostatnim miejscu korporacyjnej hierarchii. Przed nami są PMi, plannerzy, buyerzy, visualmerchendising, budżety, bestsellery, kity… Ja tak naprawdę mam mało do powiedzenia.
W swoich kolekcjach oczywiście pilnuję, żeby asortymenty trzymały się w ryzach założeń. Ale jeśli chodzi o myślenie o sprzedaży - jakie tkaniny czy formy się sprzedają - totalnie to sobie odpuszczam. Inaczej wychodząc z pracy, wcale bym z niej nie wychodził. Więc robię, co mi się żywnie podoba. Proste w formie ubrania bazujące na konstrukcji, zwykle z jakimś detalem.
ELLE.pl: Masz opinię projektanta, który umie bardzo dobrze konstruować. To wcale nie jest takie oczywiste na rynku.
Michał Szulc: Niestety rzeczywiście nie jest. U mnie wynika to z tego, że szkoła dała mi takie możliwości. Nauczyła podstaw i dała jasny komunikat: jeżeli chcesz w to wejść dalej, to bardzo proszę, jestem, przychodź. A jeśli nie, jeśli chcesz tylko projektować, nie chcesz szyć, konstruować, to są od tego specjaliści. Dziś pracuję z konstruktorem i ze szwalniami, nic nie robię sam. Chociaż kilka konstrukcji w „Statues” jest moich, wróciłem do studenckich czasów...
Ale łatwiej rozmawia się ze specjalistami, jeżeli wiesz o czym mówisz. Praktyka pomaga.
ELLE.pl: Droga od szkicu do ubioru jest bardzo daleka i pewnie pełna bezimiennych bohaterów?
Michał Szulc: W historii mody, mówię tu o latach 20., projektanci robili rozmalowane szkice, mieli panią zarządzającą pracownią, która tak naprawdę była „projektantem”. Przekładała szkic na formę. Projektanci zatrudniali świetnych artystów, którzy rysowali im piękne ilustracje modowe. Osobiście chyba nie zatrudniłbym nikogo do rysowania „żurnali”, chociaż z rysowaniem jest u mnie różnie. Dzięki Bogu jest komputer.
ELLE.pl: Jak wygląda problem autorstwa w polskiej modzie? Ile tak naprawdę robi się samemu, a ile się deleguje?
Michał Szulc: Na pewno projektanci sami wybierają tkaniny, od tego nie uciekną. Jeśli chodzi np. o projektowanie form, to jeśli się nie potrafi zrobić rysunku technicznego… Ja właśnie na tym bazuję, ubrania rysuję ‘na płasko’. Bardzo rzadko robię coś na sylwetkach. Ale to głębszy temat, na długą dyskusję.
ELLE.pl: Jak dobierałeś tkaniny do ostatniej kolekcji „Statues”? Ten charakterystyczny żakard w plusiki powstał na zamówienie czy go gdzieś odkryłeś?
Michał Szulc: Żaden z polskich projektantów nie robi żakardowych tkanin na zamówienie. Nie ma nikogo w Polsce, kto udźwignąłby takie zamówienie. Żakard według własnego projektu to powyżej 3 tysięcy metrów produkcji. Ja do dyplomu na ASP projektowałem tkaniny. To był jedyny raz, kiedy miałem żakardy zaprojektowane przez siebie.
Niestety, oprócz druków, bazuje się na tkaninach gotowych. Ale wydaje mi się, że i to się zmieni. Właśnie kończę doktorat, robię kolekcję opartą na tym, co się jeszcze produkuje w Łodzi. Znalazłem tkalnie, które mają jeszcze uruchomione przemysłowe krosna, garbarnie, które według tradycyjnych receptur wyprawiają skóry.
Jest szansa, że polski przemysł odzieżowy się wkrótce odrodzi, tym bardziej że stajemy się cenowo konkurencyjni z Dalekim Wschodem. Produkcja chyba wróci do nas.
Czytaj dalej >>>
ELLE.pl: Wykładasz na ASP i w MSKPU. Jak praca pedagoga wpływa na ciebie jako artystę?
Michał Szulc: Strasznie lubię tę pracę z ludźmi, którzy są absolutnymi pasjonatami. Nie myślą o biznesie i pieniądzach. Zajęcia już na początku studiów bazują na ich projektach. Rzucamy im temat, oni rysują, my omawiamy. Taka współpraca z młodymi ludźmi daje mnóstwo energii.
ELLE.pl: Co mówisz swoim studentom o rynku?
Michał Szulc: Z jednej strony jest przemysł, z drugiej kreacja. W szkole staramy się balansować, przesuwając jednak szalę w stronę kreacji. Po pół roku pracy na ASP miałem rozmowę z bardzo zdolną studentką. Pojechała na praktyki do dużej firmy odzieżowej i po powrocie spytała, dlaczego nie opowiadałem, jak projektowanie wygląda w przemysłowej praktyce. Myślałem o tym, ale stwierdziłem, że lepiej im pozostawić zderzenie z rzeczywistością. Jak długo bym nie opowiadał o tym, co się dzieje w przemyśle i tak by mi pewnie nie uwierzyli. Nie jest to bajka.
ELLE.pl: Namawiasz ich, żeby zakładali własne marki, próbowali na własny rachunek?
Michał Szulc: Jeśli mają zaplecze finansowe, to tak. Studenci nas obserwują. Wiedzą, że i Małgosia Czudak, która jest profesorem, i ja, pracujemy w szkole, w przemyśle, robimy swoje kolekcje. To dla studentów jakiś drogowskaz, sugestia, że nie warto iść jedną ścieżką.
ELLE.pl: Projektant to praca na dwa etaty?
Michał Szulc: Przynajmniej na dwa. U mnie jest ASP, MSKPU, przemysł - pracuję dla dwóch firm. Ale przynajmniej dużo się dzieje. Kiedyś pracowałem tylko dla jednej korporacji i siedziałem w jednym miejscu 8 h dziennie, to było bardzo stagnacyjne. Teraz praktycznie żyję w samochodzie.
ELLE.pl: Wracając do „Statues” – twoja najnowsza kolekcja jest mniej uniformistyczna, bardziej kobieca. To trwały zwrot czy tylko kaprys?
Michał Szulc: Chyba trwały zwrot. Moje kolekcje pokazywane na pierwszych FWP były konstrukcyjnym działaniem na zasadzie prostokąta, bez żadnego zaznaczania talii. Teraz dzieje się coś innego, forma ewoluuje. Rzeczywiście nowe sylwetki są coraz bliżej punktów kontrolnych – biust, talia, biodra. W przypadku „Statues”, zorientowałem się w połowie pracy, że dopasowanie jest ekstremalne, więc dla kontrastu powstały rzeczy, które „odpychają” od sylwetki, trochę ją zniekształcają.
W następnej kolekcji na jesień-zimę, te dwie drogi będą jeszcze bardziej widoczne. Z jednej strony będzie użytkowe dopasowanie, z drugiej deformacja sylwetki, zachowująca jej właściwą kompozycję.
ELLE.pl: Ale nie zaczniesz szyć kreacji wieczorowych? Często mówisz, że nie lubisz „kiec”.
Michał Szulc: To prawda, chociaż w poprzednich kolekcjach zawsze była jedna taka sylwetka. To żart dla wprowadzenia kontrastu w ramy kolekcji. Np. w „Violent” kieca musiała się pojawić, były nawet dwie. Wynikało to ze śmiesznego podłoża, może mniej wizualnie, bardziej ideologicznie.
„Kieca” to temat, którego wcześniej nie eksploatowałem. Kiedyś w każdej kolekcji starałem się używać tkanin, których nie używałem wcześniej. Takich, o których mówiłem „nigdy, absolutnie nie”. Tak przerobiłem obrzydliwą koronkę, cekiny, kwiaty na welurze.
Zawsze jest też kolor, przynajmniej jeden. Nie znoszę pomarańczu i to było wyzwanie (w kolekcji „Carbon”- przyp. red.). Kolorowe druki na jedwabiu z „Violent” – to też był hardcore. Później jest najprzyjemniejsza część – trzeba to wszystko „zgnieść” i zmieścić w jedną konwencję.
W następnej kolekcji chcę się skupić na formie, nie na dekoracji, tkaninach, kolorystyce. Temat wymaga kiec.
ELLE.pl: Zdradzisz, jaki będzie temat nowej kolekcji?
Michał Szulc: Marina Abramović. Ale nie w trakcie happeningu czy performance’u, tylko po zejściu ze sceny, nie odgrywająca żadnej roli. Jej mimika twarzy, to jak przewraca włosy…
ELLE.pl: Gdy myślę o Marinie i kiecach, to widzę ją w czerwieni. Taka była w „The Artist is Present”, taka była w sesji dla ELLE.
Michał Szulc: Ona była na okładkach najważniejszych gazet, była twarzą Givenchy. Ale chcę uciec od tych czerwonych kiec, skupić się na tym, jaka jest, gdy wychodzi z roli. W filmie jest mnóstwo scen z płaczącymi ludźmi i Nią – skupioną, naturalną, z ukrytymi emocjami. Gdy jest u siebie w pracowni, wygląda jak zołza, aktorka, „sztuczydło”. To jest dla mnie temat na kolekcję, oczywiście jeden z wielu.
ELLE.pl: Jak powstają twoje kolekcje? Jak wygląda proces twórczy?
Michał Szulc: Zwykle szybko. Po wybraniu inspiracji pomysły wpadają do głowy o różnej porze dnia i nocy. Kiedy wszystko jest wymyślone, spotykam się z konstruktorem, omawiamy formy i detale. Najdłuższy etap to właśnie konstrukcja.
ELLE.pl: A „Statues”?
Michał Szulc: „Statues” to dwa tygodnie łącznie z konstrukcjami. Konstruktor śmiał się ze mnie, że powinniśmy zaczynać później, bo wtedy są lepsze recenzje.
I to dwa tygodnie z przygodą z drukami cyfrowymi…. Znalezienie firmy, która wydrukuje zdjęcie na naturalnej dzianinie trwało długo, ale się udało. Drukarnia dostała wykrojone elementy, na nich miało być nadrukowane zdjęcie, które sam zrobiłem.
Półtora tygodnia przed pokazem okazało się, że nadruk jest zmniejszony o 50%. Zamiast 46 cm ma 23. Ale udało się znaleźć nowego producenta, który wszystko zrobił ekspresowo i bez zastrzeżeń.
ELLE.pl: Skąd ten grecki heros na nadrukach koszulkach i tunikach? Nie zdradzisz?
Michał Szulc: Nie, ale chodzi bardziej o formę, niż ideologię. Wszystko w kolekcji miało się składać w jedną całość i moim zdaniem się złożyło.
ELLE.pl: Nie lubisz mówić o inspiracjach? Kiedyś mówiłeś, że projektanci wymyślają je po skończeniu kolekcji, żeby dziennikarze mieli o czym pisać.
Michał Szulc: Często tak jest. Ja pracuję na wizualnych inspiracjach, ale boję się trochę o tym mówić, bo wydaje mi się, ze w polskiej modzie temat jest strasznie spłaszczony, banalny, trywializuje same ubrania.
ELLE.pl: Chodzi o przekładanie inspiracji jeden do jednego?
Michał Szulc: Tak. Z drugiej strony, nie mówiąc o inspiracjach, ale robiąc kolekcję tak, żeby były widoczne, dajesz jakieś pole interpretacyjne odbiorcy. Doceniasz to, że ktoś może chcieć o tym pomyśleć.
ELLE.pl: Masz specyficzne, przewrotne poczucie humoru. A to sukienka specjalnie za ciasna w biodrach, a to perfumy sprzedawane w ciemno, przez internet…
Michał Szulc: Młodzieńczy bunt? Bardzo cenię konceptualizm w modzie. Strasznie lubię Husseina Chalayana, chyba Chalayana najbardziej. Bardzo lubię oglądać jego pokazy i później czytać, jakie były inspiracje. Np. ostatnia kolekcja, inspirowana plażą. Na pierwszy rzut oka coś wygląda jak normalna sukienka, a później okazuje się, że punktem wyjścia był ręcznik.
U mnie chyba wszystko wynika z braku martwienia się o sukces komercyjny. Bawię się tym bez przymusu. To jak moje sesje z Łukaszem Ziętkiem, absolutnie bez ciśnienia. I mam nadzieję, że to ciśnienie się nie pojawi. Może dlatego nie powinienem otwierać sklepu…
ELLE.pl: Łukasz Ziętek nadal dobiera ci modelki?
Michał Szulc: Bardzo długo na zdjęciach była Kaja Werbanowska z Model+, przy pierwszej sesji jeszcze Karolina z D’Vision, Marzena Pokrzywińska, Ania Jóźwiak. Łukasz rzeczywiście decydował, ale miał moje absolutne zaufanie. Pracuje od lat, odnosi sukcesy. Nie wchodzę w ogóle w jego kompetencje i zawsze jestem pewny efektu. On też odpowiada za to własnym nazwiskiem.
Choć ostatnie kolekcje nie są uwiecznione na sesjach, to kolejna być musi. Kieca, plener, Łazienki, z fontanną! (śmiech). Nie wiem, co Ziętek na to, cholera…
Rozmawiała Natalia Kędra
1 z 9
Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe
2 z 9
Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe
3 z 9
Fashion Week Poland: Michał Szulc wiosna-lato 2014, fot. Seweryn Cieślik / Magnifique Studio
4 z 9
Sesja wizerunkowa kolekcji Violent, fot. Łukasz Ziętek
5 z 9
Sylwetka z kolekcji Michała Szulca Statues wiosna-lato 2014, fot. Seweryn Cieślik / Magnifique Studio
6 z 9
Marzena Pokrzywińska w sesji promującej perfumy Michała Szulca SALE 01, fot. Łukasz Ziętek
7 z 9
Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe
8 z 9
Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe
9 z 9
Showroom Michała Szulca na warszawskim Powiślu, fot. mat. prasowe