Maja Salamon: w biegu na szczyt
40 pokazów, sesje do prestiżowych magazynów. Ten sezon należy do Mai Salamon. Dziewiętnastolatka podbija świat mody. Projektanci kochają ją za zjawiskową urodę i unikatowy eklektyczny styl.
Maję poznałam, gdy miała 15 lat. Na sesję przyszła w dżinsach i T-shircie, ze szkolnym plecakiem. - Proszę pani, jak mam pozować? – pytała. – Nie mów do mnie „proszę pani”! – prosiłam co chwilę. – Tak, proszę pani – odpowiadała Maja.
Gdy trzy lata później przyjechała na sesję okładkową na 18-lecie ELLE, zobaczyłam inną osobę. Ubrana w koszulę we wzory w stylu lat 70., szorty i rockandrollowy kapelusz na głowie, z zapałem rzuciła się na wieszaki z ubraniami. – Ten look miałam na pokazie! O rany, muszę sobie kupić tę torebkę – zachwycała się. Z cichej dziewczyny zamieniła się w najbardziej wygadaną osobę w całym studiu. Ostatnio jedna z modelek opowiadała, że ekipa telewizyjna, która miała robić z nią wywiad, bardzo się spóźniła. – Robiliście wcześniej wywiad z Majką Salamon? – zapytała, znając odpowiedź. Świat mody był dla Mai ekspresowym kursem dorastania, do którego podeszła bardzo poważnie. Świetna znajomość języków, jeszcze lepsza mody, doskonały kontakt z ludźmi. To oprócz zjawiskowej urody sprawia, że Maja króluje na wybiegach i w kampaniach reklamowych.
Dwa lata temu byłaś gwiazdą naszej okładki. Co zmieniło się od tego czasu?
MAJA SALAMON Wtedy chodziłam jeszcze do szkoły. Mimo wielu nieobecności świetnie zdałam maturę. Dziś modeling to dla mnie praca na pełen etat. Wyprowadziłam się z rodzinnego Śląska. Mieszkam tam, gdzie akurat mam pracę. To bardzo dynamiczne życie. Podróże, ciągłe niewiadome, ale też wielka adrenalina. Dlatego nauczyłam się wykorzystywać każdy wolny dzień. Gdy nie pracuję, spotykam się z ludźmi, czytam książki, sama sobie organizuję zwiedzanie.
Jesteś rekordzistką. W tym sezonie chodziłaś na 40 pokazach. Jak wygląda Twój dzień podczas tygodnia mody?
W tej pracy nie ma „typowych” dni. Pewnie dlatego, że codziennie wstaje się o innej porze, spotyka się różnych ludzi, przebywa w innych miejscach. Sezon tygodni mody zaczynam od Nowego Jorku. Zazwyczaj przyjeżdżam tam z okołotygodniowym wyprzedzeniem. Codziennie wieczorem dostaję e-maila od agencji z planem na kolejny dzień. Castingi zaczynają się zazwyczaj około dziewiątej rano, a kończą nawet o trzeciej czy czwartej w nocy. W Nowym Jorku przemieszczam się metrem lub taksówkami, kiedy do castingów dochodzą przymiarki i pokazy. Często zdarza się, że jednego dnia robię pięć pokazów, kilka przymiarek i castingów, co sprawia, że praktycznie wszędzie przyjeżdżam z opóźnieniem. Na zagranicznych pokazach nie czeka się na przybycie celebrytek, ale modelek, które przybiegają z włosami i makijażem z poprzednich pokazów. Wtedy rzucają się na mnie trzej fryzjerzy, trzej makijażyści, cztery panie manikiurzystki i dyrektor castingu, który albo pogania, albo uspokaja. Niestety bywa i tak, że dziewczyny nie mogą dojechać na pokaz lub przyjeżdżają z tak dużym opóźnieniem, że projektant decyduje się rozpocząć pokaz bez nich. Mnie się to jeszcze nie przytrafiło.
Jak wygląda casting do pokazu?
W jednym pomieszczeniu czekają modelki, w drugim dyrektor castingu, czasami sam, częściej w towarzystwie projektanta, stylisty. Dziewczyny wkładają szpilki i czekają na swoją kolej, zapisując się na listę lub wpychając do kolejki, gdy listy brak. Casting rozpoczyna się zwykle krótkim „Hi, how are you?” i podaniem dyrektorowi castingu swojego kompozytu, czyli karty ze zdjęciem, z imieniem, wymiarami, nazwą agencji. Dziewczyna przechodzi tam i z powrotem, asystent robi zdjęcie. Jeżeli się spodoba, czasami już podczas castingów wstępnie mierzą jakiś ciuch z nowej kolekcji, nie oznacza to jednak, że kolejnego dnia na pewno spotkacie się na właściwych przymiarkach.
Słyszałam, że przymiarki do pokazów trwają godzinami.
Przymiarki to kolejny etap po castingu w drodze do pokazu. Najbardziej znane przymiarki to te u Prady, na których można spędzić cały dzień i noc, bo dziewczyny są wywoływane losowo i nigdy nie wiadomo, kto będzie następny. Jednak w fajnym towarzystwie nawet nerwowe oczekiwanie może być przyjemne. Są i rozmowy, i żarty, tańce i śpiewy, niektórzy przynoszą poduszki i koce i śpią, inni czytają książki lub jedzą, a jeszcze inni rozmawiają na Skypie lub przeglądają Instagrama. Jednak z mediami społecznościowymi trzeba być ostrożnym, ludzie Prady to szpiedzy najwyższej klasy i w internecie wyszperają wszystko, co dla niektórych kończy się skreśleniem z listy do pokazu.
Kursujesz między Nowym Jorkiem, Londynem, Mediolanem i Paryżem. Czym różnią się te miasta?
Praktycznie wszystkim. W Paryżu uwielbiam spacerować i jeździć miejskimi rowerami wzdłuż Sekwany, za każdym razem odkrywam tam jakieś nowe muzeum, ogród, którego nie widziałam. Nowy Jork, w przeciwieństwie do Paryża, który bywa leniwy, kojarzy mi się z ogromną energią. Ludzie są bardziej otwarci i pomocni, bez problemu nawiązują znajomości w parku czy kawiarni. To miasto uwielbiam również za studio bikram jogi, mojej pasji, którą zaraziłam m.in. Pati Gardygajło, Martę Dyks czy Magdę Jasek. W Londynie poranny bieg w Hyde Parku – to jest to! Za Mediolanem nie przepadam, jest trochę szaro-bury i mało atrakcyjny.
Mimo ciągłych zmian czasu nie rezygnujesz z biegania, ćwiczysz bikram jogę. Sport jest dla Ciebie ważny?
Nawet gdy o siódmej zaczynam pracę, o piątej idę biegać. Sport był w moim życiu od zawsze. Uwalnia endorfiny, to pomaga mi być w formie, co jest podstawą mojej pracy. Wiele osób pyta mnie, kiedy znajduję czas przy tak napiętym grafiku. Faktycznie momentami naprawdę nie mam czasu lub siły, bo przymiarki kończę o drugiej w nocy, by za dwie godziny wstać na poranny pokaz. Ale często wybieram bieganie zamiast snu. To bardziej relaksuje. Sport jest też moim planem na przyszłość. Poważnie myślę o tym, by założyć szkołę bikram jogi, gdy przestanę być modelką.
Modelki często mówią, że w każdym z tych miast jest preferowany inny styl. Dlatego najbezpieczniej jest włożyć czarne legginsy i skórzaną kurtkę. Ty natomiast chodzisz w kolorowych sukienkach Driesa Van Notena, butach Nike, kapeluszu. Czy Twój styl ma wpływ na Twoją pracę?
Nie lubię nudy w modzie. W szafie mam dużo kolorów, nadruków, mało czerni i prostych dopasowanych rzeczy. Nawet na castingach nie zobaczycie mnie w czarnych rurkach i topie, to zupełnie nie ja. Dzięki temu, co włożę, mogę być kimś trochę innym. Dla mnie moda to zabawa, więc po co traktować ją poważnie? Poza tym ludzie w tej branży patrzą, jak podchodzisz do tego tematu. Tym bardziej że obecnie dzięki fotografom mody ulicznej można się pokazać z innej strony, bardziej kreatywnej, nie tylko jako „żywy manekin”.
Jako pierwsza masz dostęp do najnowszych trendów. Co podpatrzyłaś na pokazach na ten sezon?
Podoba mi się powrót lat 60. w kolekcji Gucci, kolorowe peleryny u Miu Miu, górskie klimaty na koturnach Tommy’ego Hilfigera. Chętnie włożyłabym długą marynarkę bez rękawów Helmuta Langa czy kolorowy T-shirt z nadrukiem od Driesa Van Notena. Ale nie upnę włosów opaską w stylu Marca Jacobsa, nie zmienię się w męską wersję siebie jak u Alexandra Wanga, a na zakupy nie pójdę z torebką owiniętą w folię, nawet gdy jest to Chanel.
Z którym z projektantów pracuje Ci się najlepiej?
Zdecydowanie z Nicolasem Ghesquière’em, byłym projektantem Balenciagi, a obecnie Louis Vuitton. Jest profesjonalny, ale jednocześnie kreatywny i odkrywczy. Odkąd rozpoczęłam przygodę z modelingiem, brałam udział we wszystkich jego pokazach, począwszy od kolekcji Balenciagi na sezon wiosna–lato 2012, kończąc na pokazie kolekcji Louis Vuitton „Cruise 2015” w Monako.
Zawsze marzyłaś o karierze modelki?
Pierwsza myśl pojawiła się pod koniec gimnazjum, gdy moja mama wróciła z zakupów w Paryżu z modelką Joanną Horodyńską, które wygrała w konkursie. Wtedy też o modelingu zaczęło się robić głośno dzięki castingom do „Top Model”. Któregoś dnia spontanicznie wybrałam się z koleżankami na zdjęcia, wysłałam e-maile do paru polskich agencji i umówiłam na spotkania. Po kilkudniowym namyśle podpisałam kontrakt. Dokładnie trzy lata temu w wakacje pierwszy raz wyjechałam do Londynu, by poznać ludzi i zbudować portfolio. Od razu zrobiłam sesję do magazynu „i-D”.
Jak radzisz sobie z ciągłą rozłąką z bliskimi, samotnością?
Gdy tylko mam możliwość, zapraszam mamę i brata na pokazy. W lipcu zaprosiłam na pokazy haute couture chłopaka. Siedział ze mną po nocy na przymiarkach, poznał Donatellę Versace. To dla niego inny świat, jest chłopakiem z Mazur, nie ma nic wspólnego z modą. Dzięki wsparciu najbliższych o wiele łatwiej poradzić sobie z samotnością, która w naszej branży bywa naprawdę dokuczliwa. Przyjaźnię się z Magdą Jasek. Poznałyśmy się na pokazie Marca Jacobsa, od tego czasu jesteśmy nierozłączne.
Życie na walizkach jest trudne?
Tak, ale uwielbiam poznawać nowe miejsca, więc podróż do Monako, Japonii, Portugalii to dla mnie wspaniałe doświadczenie. Ostatnio robiłam sesję z Paolo Roversim w Rzymie. Udało mi się połączyć zwiedzanie z pracą. Teraz z Magdą Jasek wynajęłyśmy wspólnie mieszkanie w Nowym Jorku, na Williamsburgu. To stary loft z wielkimi oknami, bardzo duży jak na standardy tego miasta. Może będziemy szukać czegoś takiego na stałe.
Rozmawiała Ina Lekiewicz
1 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
2 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
3 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
4 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
5 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
6 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
7 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska
8 z 8
Maja Salamon: w biegu na szczyt
Maja Salamon: w biegu na szczyt, fot. Agata Pospieszyńska