Dolce vita - co czyni Włochy i ich mieszkańców wyjątkowymi?
Słodkie życie. Składa się na nie wszystko to, co czyni Włochy i ich mieszkańców wyjątkowymi. Od północy po południe. Od Amalfi po Triest i od porannego espresso po wieczorne limoncello.
- Michał Zaczyński
A jak Amalfi. I Capri. Ale i Portofino, Forte dei Marmi, Taormina, Monopoli, by wspomnieć tylko o miejscach położonych nad morzem. Bo poza nimi – Matera, Como, Lecce, większość Toskanii… Włoska prowincja, nie mniej wystawna i bogata co Wenecja czy Rzym, to gotowa scenografia najpiękniejszego dnia naszego życia. Każdego dnia. Wieńczące go limoncello, wypite o zachodzie słońca w kawiarnianym ogródku pod cytrynowym drzewem, brzmi kiczowato. Ale nie bez powodu kicz jest nazywany sztuką szczęścia. A Włochy – „bel paese”, krajem piękna.
B jak Bella Figura. Dokładniej: „fare bella figura”, czyli robić dobre wrażenie. Zarówno wyglądem, jak i zachowaniem. Włosi doszli w tym do perfekcji. Nikt nie pokaże się publicznie w nieładzie i nie-modzie. Podobnie nie do pomyślenia są: zniecierpliwienie, brak manier. Nie, żeby prywatnie bywało dużo inaczej. Nie ma tu tzw. ciuchów „po domu”. Tu „modnie” rymuje się z „godnie”.
C jak Cinecitta. Największe miasteczko filmowe w Europie. Tu w latach 50. przyjeżdżało całe Hollywood kręcić „Kleopatrę” czy nomen omen „Rzymskie wakacje”. I to owe Hollywood: blichtr, zbytki i – nazwijmy rzeczy po imieniu – zdemoralizowanie, uwiecznił w filmie „Słodkie życie” Federico Fellini. Scena z Anitą Ekberg kąpiącą się z Marcellem Mastroiannim w fontannie di Trevi przeszła do historii kina. Podobnie jak Fellini, zdobywca pięciu Oscarów. I sama włoska, niemająca sobie równych kinematografia, której potęgę stworzyli m.in. Antonioni, Pasolini, De Sica, Rossellini, a później Tornatore, Moretti czy Guadagnino, a także Anna Magnani, Giulietta Masina, Monica Bellucci, Roberto Benigni i boska Sophia Loren.
D jak Dolce far niente. Słodkie nieróbstwo. Nie jest lenistwem (choć zarozumialcy z północy pewnie byliby skłonni określić tak tych z południa), lecz ustawienia priorytetów. Po co zarzynać się dla pieniędzy czy kariery, kiedy tak ładny kolor ma dzisiaj morze? Po co męczyć się i unieszczęśliwiać, gdy można posiedzieć z kumplami czy pójść na lody? Wyważenie proporcji pracy i czasu wolnego, cały ten work-life balance, na którego nauce fortuny zbijają domorośli trenerzy, tu jest gratis.
E jak Espresso. Szybkie, jak nazwa wskazuje. Oraz mocne, małe i smaczne. Synonim kawy, bo reszta to bliżej niezidentyfikowane dziwactwa na bazie kawowych ziaren. Żadnych przelewów, dripów i innych wynalazków, które zabierają czas, a dodają powagi. Bo kawa w barze to radość – śmiech przy piciu, brzęk filiżanek, syk pary w ekspresie i szelest gazet, które nadal namiętnie się tu czyta. Wymiana poglądów, serdeczności i plotek. Od baru zaczyna się dzień.
F jak Famiglia. Rodzina. Tu może być nią każdy, bo im dalej na południe, tym bardziej się rozrasta. O członków faktycznych – stryjów, kumy, swatów, świekrów – i o dobranych: znajomych sprzedawców, sąsiadów. Zalety – przyniosą obiad, podwiozą, pomogą. Przykryją folią pranie, gdy zacznie padać. Co w zamian? Przysiądą się na plaży, dosiądą się nieproszeni do stolika, odwiedzą bez zapowiedzi. To nie kraj dla introwertyków.
G jak Giorgio Armani. Klasyk elegancji, symbol włoskiego szyku. Na przełomie lat 70. i 80. ubrał czołówkę gwiazd na rozdanie Oscarów, co błyskawicznie zapewniło światowy rozgłos zarówno jemu, jak i włoskiej modzie. Pomyśleć, że w stereotypowo zdobnych i cielesnych Włoszech wybił się na minimalizmie, beżach i luźnych konstrukcjach.
H jak Harmonia. Od kolumn rzymskiego Panteonu, przez rzeźby barokowych fontann, po współczesny design. Wrodzona skłonność do harmonii sprawia, że formą potrafi tu uwieść wyciskarka do cytrusów, lekkością – lodówka czy pralka, a sportowe samochody mogłyby mieć certyfikat dzieł sztuki. Za niestosowny kolor elewacji czy okiennic, nielegalną reklamę dają niemal dożywocie. Szpetoty tu się nie wybacza.
I jak Influencerzy. Z badań Parlamentu Europejskiego 2,2 proc. wszystkich Włochów to influencerzy. I mimo kłopotów niektórych z nich (patrz: Chiara Ferragni, która z powodu licznych matactw zdaje się skończona) każdy chce lub jest już gwiazdą. To tu narodzili się zresztą paparazzi. Dlaczego akurat Włosi? Lubią się chwalić tym, co ładne i nowe. I pierwsi chcą wiedzieć, co modne. Nowy wymiar dolce vita.
K jak Kuchnia. Przedmiot skrajnej ortodoksji: zwyczajów, nakazów, zakazów. Gdzieś w Lombardii może ledwie zasłabną na widok sypania parmezanu do linguine z krewetkami, ale w Neapolu przy pizzy wiecie z czym (o tym się nie pisze, o tym się nie mówi) naprawdę mogą dostać zawału. Albo sięgnąć po nóż, chwilowo zapominając o wspomnianej bella figura. Ale kuchnia i jedzenie to też główny obiekt zainteresowania i temat rozmów w kraju. Nie dziwi, zważywszy na jej wiodące cechy: świeżość, prostotę i smak. Oraz urodę. Te soczyste czerwienie pomidorów, fiolety cebul, zielenie ziół. Te jedwabiste faktury risotto, setki pociesznych kształtów pasty. Te mięciutkie boczki margherity, lśniące obłoczki burraty, pergaminowe stróżki trufli! I mimo to – najszczuplejszy naród w Europie.
L jak Leonardo. Da Vinci. Odwieczny idol Włochów. Malował („Ostatnia wieczerza” do obejrzenia w Mediolanie, „Mona Liza” – w Paryżu, „Dama z gronostajem” – w Krakowie), wynajdywał (m.in. czołg, maszyny latające), odkrywał (działanie układu krwionośnego), rzeźbił. A także projektował architekturę, grał, pisał, obliczał. Był człowiekiem renesansu, epoki narodzonej oczywiście we Włoszech. Dokładnie we Florencji, gdzie wpływowa rodzina Medyceuszy uznała, że pora skupić się na człowieku i nie czekać z przyjemnościami do życia wiecznego, tylko korzystać z nich na ziemskim padole. Brzmi jak definicja dolce vita.
M jak Mediolan. Albo Missoni. To właśnie do tego miasta udał się ten dom mody po wygnaniu z wybiegów we Florencji. Powód? Za dużo przezroczystości. Rzecz miała miejsce w 1967 roku. Missoni wykluczono z florenckich bachanaliów, bo rzekomo uraziło pruderyjnych lokalsów, tj. Toskańczyków. W Mediolanie marka poczuła się jak ryba w wodzie. W sensie dosłownym, bo na jej pierwszym pokazie, zorganizowanym w ośrodku sportowym, modelki powpadały do basenu. Za Missoni poszli inni i przemysłowa stolica Lombardii szybko stała się centrum awangardy.
N jak Nonszalancja. Po włosku „sprezzatura”. Tajnik i fetysz tutejszego stylu. Dotyczy głównie tego męskiego. To niewymuszona (choć podglądając panów, wręcz wystudiowana) elegancja, noszona z wdziękiem i skutecznie udawaną beztroską. Często ogranicza się do łączenia marynarki ze spodniami, czego w Polsce admiratorom włoskiego stylu mało, więc dodają sobie poszetki, kapelusze, muszki, paski, barwne skarpetki, saszetki. Na ulicy Włosi wzajemnie lustrują się wzrokiem, zaciekawieni jeden u drugiego fasonem butów czy strukturą wełnianych włókien garnituru.
O jak Okulary przeciwsłoneczne. „Służą ochronie wzroku przed promieniowaniem, a nie wyglądowi” – co roku w mediach eksperci załamują ręce. Według badań nawet 89 proc. Włochów kupuje okulary dla mody. Noszone przez cały rok są obiektem rywalizacji i licytacji – kto ma ładniejsze, nowsze, droższe. Ubranie może być z sieciówki, ale okulary – od projektanta. Produkowane przez kilkaset zakładów, zarówno te największe, jak Luxottica czy Safilo, jak i małe, typu Retrosuperfuture, powstają dla liczących się marek z Pradą, Saint Laurentem i Marni włącznie. Zmonopolizowały rynek, stworzony zresztą przez samych Włochów. Do XVIII wieku przyciemniane okulary w lustrzanych ramach zakładały weneckie kobiety i dzieci jako „gondolowe”, by chronić oczy przed blaskiem wody w kanałach. Zamożni Wenecjanie nosili z kolei modele „goldoni” – przyciemniane, z kawałkami materiału jako osłonami przeciwsłonecznymi po bokach. A ponoć pierwszym trendsetterem był cesarz Neron, lubiący oglądać walki gladiatorów w szlifowanych szmaragdach.
P jak Paninari. Chłopcy (z czasem i dziewczyny) początkowo spotykali się na jednym z głównych placów Mediolanu i przy barach kanapkowych („panino” to po włosku kanapka) epatowali kosztownymi markami ubrań. Zjawisko szybko rozprzestrzeniło się w całych Włoszech. Włosi ze zdumiewającym efektem potrafią łączyć rzeczy wyrafinowane z przyziemnymi i niezmiennie ważna jest przystępność. Także cenowa. Kawa za jedno euro, prosecco zamiast francuskiego szampana, tak samo przecież smaczne. Nie byliby modową potęgą, gdyby w latach 50. i 60. nie zaoferowali światu mody tak dobrej jak francuska, ale o jedną trzecią tańszej. Dzięki temu za sprawą ekscentrycznego arystokraty Giovanniego Battisty Giorginiego, który we własnej florenckiej rezydencji zorganizował pierwszy włoski fashion week i zaprosił kupców zza oceanu, włoscy projektanci trafili do domów towarowych całej Ameryki. Która rozsławiła ich tak jak żołnierze amerykańscy wracający z europejskiego frontu wypromowali na świecie pizzę.
R jak Relacje. Nic tu bez nich się nie osiągnie. Wspólnie wypita kawa to rodzaj testu zaufania i sympatii: zdecyduje o wynajęciu mieszkania, zatrudnieniu, wspólnych interesach. O tych sprawach jednak przy niej się wtedy nie rozmawia.
S jak San Remo. Festiwal. Ojciec chrzestny Eurowizji. Instytucja, narodowe dobro, świętość. Tu kreuje się trendy muzyczne i estetyczne. I nic, że oglądany ciurkiem bywa nie do wytrzymania. Pięć (!) wieczorów schodzenia gwiazd w długich sukniach po jeszcze dłuższych schodach, jak w starych wodewilach, by w nieskończoność ględzić z rubasznymi konferansjerami. Są anegdoty, facecje, żarty. Ale gdy już zaczną śpiewać, czynią to tak sugestywnie, że aż się chce zdzierać z szyi naszyjniki pereł i rzucać na złocistą otomanę, szlochając z żalu nad (zwykle) utraconą miłością podmiotu lirycznego. Nie dziwi ani legenda włoskiej piosenki, ani jej renesans w ostatnich latach. Święta trójca to Mina, Ornella Vanoni i nieżyjąca już Raffaella Carà. Z młod(sz)ych – Mahmood, Annalisa, Madame, Colapesce Dimartino i Måneskin.
T jak Teatr. Czy raczej: teatralność i zamiłowanie do dram. Spektaklem bywa sprzedaż dorady czy kilku brzoskwiń na targu. Sceny zazdrości – filmowe, na całą ulicę. Płacz, rozdzierający, z głębi trzewi. Że nie wspomnę, jak wyglądają wszystkie świeckie obrządki i religijne procesje.
V jak Vespa. Po włosku: osa. Bo smukła, z talią i bzyczy. Najładniejsza motorynka świata, produkowana przez markę Piaggio. W plebiscytach na „the best of” włoski design też na podium lub w jego okolicach. Nic dziwnego, że zasiliła stałe zbiory Triennale w Mediolanie czy nowojorskiej MoM-y. Przede wszystkim jednak symbol włoskiego stylu życia – brawurowych przejażdżek nad urwiskami, wolności, romansu i wiecznych wakacji. To Włochy – egzaltacja wliczona w cenę.
X jak XD. Radość. Z czegokolwiek, bo każdy powód (także wszystkie omówione w tym tekście) jest odpowiedni.w jak Włoskie szpilki. Kształt kraju zobowiązuje. Symbol rzemieślniczej finezji, podniesionej tu do rangi sztuki, uprawianej w niemal czterech tysiącach firm z Ferragamo, Tod’sem i Giuseppem Zanottim na czele. „Daj dziewczynie odpowiednią parę szpilek, a podbije świat” – mawia ten ostatni. Artystów i rzemieślników się nie przeciwstawia, ale stawia razem w jednym szeregu. Gdyby nie fakt, że szereg jest ostatnią rzeczą, jaką odnajdujący się zwykle w chaosie Włoch jest zainteresowany.
Z jak Zmysły. – Pieszczą je drobne przyjemności – wyjaśnia Karolina Barwicz, italianistka, autorka, jakże by inaczej, zmysłowej powieści „Stopy Aniołów” rozgrywającej się w Apulii, którą poprosiłem o naświetlenie tego definiującego życie we Włoszech zjawiska. – Przezroczyste, lazurowe morze, degustacje sezonowych plonów na miejskich placach, ludowe święta pełne ulicznych tańców do muzyki na żywo, w których uczestniczą całe rodziny, sąsiedzkie spotkania na grę w warcaby i w karty przy butelce limoncello z meczem piłki nożnej w tle, złoty wisiorek z Matką Boską na głębokim dekolcie, intensywność czerwieni szminki, kult opływowych bioder i pośladków, „Ciao Bella” serwowane wraz z pachnącą focaccią i spojrzeniem pełnym aprobaty. Włoski kanon piękna to wciąż kobiecość bez cenzury, „wszystko, co sprawia, że wolisz pić wino i jeść spaghetti, niż nosić rozmiar 34”, jak mawiała Sophia Loren – podsumowuje Karolina.
Ź jak Źródło. Skąd to wszystko wiem? Choćby z własnych doświadczeń. Mieszkam tu czwarty rok.
Zdjęcie: Lise-Anne Marsal/Trunk Archive
1 z 1
Dolce vita