Reklama

Niebieskooka blondynka z burzą loków. Rozgadana, charyzmatyczna, ubrana zawsze z charakterem. Są takie osoby w świecie mody, których wizerunek staje się ikoniczny, jedno spojrzenie i wiesz, o kim mowa. Kiedy wchodzę do mieszkania Karli Gruszeckiej na Starym Mokotowie, a na półce z albumami dostrzegam lalkę, którą jedna z marek stworzyła specjalnie dla niej, myślę, że to właśnie ona jest jedną z takich osobowości w Polsce.

Reklama

Na Instagramie obserwuje ją ponad 75 tysięcy ludzi. Pracowała w niemal każdym polskim magazynie o modzie, a w latach 2015–2017 była stylistką ELLE. Jej znakiem rozpoznawczym do dziś są wielowarstwowe stylizacje. Regularnie dostaje zlecenia tworzenia edytoriali dla zagranicznych pism czy marek. Stylizowała sesje z Paris Hilton, Rosie Huntington-Whiteley, Lily Collins. Zajmuje się kreowaniem wizerunku polskich marek i ubiera na czerwony dywan gwiazdy show-biznesu. Kojarzą ją nawet ci, którym z modą nie jest po drodze. Gdy siądziesz z nią przy jednym stole, możesz być pewna, że dostarczy ci niezliczoną liczbę nowinek ze świata mody, a na twoje pytania będzie odpowiadać wieloma dygresjami, ale jedno jest pewne – nudno nie będzie.

Zawsze wiedziałam, że chcę pracować w modzie

– U mnie w domu strój od małego był sposobem wyrażania siebie. Na zdjęciach z dzieciństwa wspinam się na drzewa w garsonce z poduszkami z Hanoweru. Byłam rozrabiaką z anielskimi włosami, a moi rodzice strojem tylko podbijali diabelskie chochliki w oczach. Do przedszkola wkładałam kostium kąpielowy przywieziony przez babcię ze Stanów Zjednoczonych – opowiada, gdy pytam o pierwsze wspomnienia związane z modą. Mówi, że jej entuzjazm od samego początku wielu przerażał. „Nie” to nie była dla niej odpowiedź. Z rodzinnego Lublina wyjechała do Londynu, gdzie pracowała jako niania i chłonęła inspiracje z najbardziej ekstrawaganckiej stolicy mody. Wróciła na studia, po kolei: europeistykę, filozofię i dziennikarstwo, które kończyła, mieszkając już w Warszawie. – Zawsze wiedziałam, że chcę pracować w modzie, tylko nie wiedziałam, jak to zrobić i jak na tym zarobić. Nie bałam się za to marzyć. Niedawno znalazłam notes z 2007 roku, w którym napisałam, że moim marzeniem jest praca w ELLE. Brzmiało to abstrakcyjnie jak na dziewczynę, która świeżo przeprowadziła się do stolicy – śmieje się. W tym roku Karla świętuje dwie ważne rocznice. Po pierwsze – skończyła czterdziestkę, co sprawiło, że wiele spraw w życiu przewartościowała, po drugie – obchodzi 18-lecie pracy. Zawartość jej szafy to doskonała skarbnica polskiej mody, a także wielu historii zapisanych w rzeczach, które zgromadziła. Wchodzimy do garderoby. Porządkują ją głównie jej mama i siostra, kiedy przyjeżdżają w odwiedziny. W zamian pożyczają sobie ubrania. Wszystko jest w ciągłym obiegu, czy to w rodzinie, czy na sesjach. To nie eksponaty w muzeum.

W mojej szafie jest absolutnie wszystko. Jest ona zaprzeczeniem garderoby kapsułowej

– Nie gonię trendów. Lubię wracać do rzeczy. Dla mnie ubrania nie mają terminu ważności, dlatego najbardziej lubię kupować vintage. Noszenie tego samego jeszcze raz jest najbardziej cool – mówi i pokazuje mi swój ostatni łup z Vestiaire Collective – poncho od Toteme. Szafa Karli ma sekcje. Okrycia wierzchnie: długie, krótkie, zimowe, letnie. Sukienki: codzienne, wieczorowe. Swetry: tu w zależności od mięsistości. Spodnie: choć woli nosić sukienki i spódnice. Kurtki skórzane vintage: jej guilty pleasure. Basiki, nakrycia głowy, akcesoria… torebki! Tutaj mój wzrok zatrzymuje się najczęściej, ponieważ większość modeli to unikaty. Jak torebka Prady z 2014 roku, którą kupiła podczas tygodnia mody w Kopenhadze, czy pięć modeli z czasów Phoebe Philo w Celine. Buty zajmują niemal cały korytarz, ale ich liczba to pilnie strzeżona tajemnica (widziałam chyba ze 100!). Poza najwygodniejszymi sandałami na obcasie Khaite jest absolutnie uzależniona od kozaków: eleganckich w szpic, płaskich, kowbojek czy bikerów Miu Miu, które zaczęła nosić, zanim przyszedł na nie szał. – W mojej szafie jest absolutnie wszystko. Jest ona zaprzeczeniem garderoby kapsułowej, której nie uznaję, bo uważam, że kobieta ma wiele wcieleń, a ubrania pomagają jej to wyrazić. Jednego dnia jestem na planie w jakościowych dresach z The Love Love Life, wełnianej marynarce i wygodnych butach. Innego chcę być zauważona i wtedy szaleję. Mam dość ekstrawagancką garderobę, dlatego uziemiam ją dobrymi klasykami – mówi. Zauważam, że rozmowa z Karlą o ulubionych markach jest całkowicie inna niż z poprzednimi bohaterkami. Wymienia nazwy, a do tego daje konkretne porady, na jakie rzeczy warto u nich zwrócić uwagę. W Loewe poleca sukienki (podobno niezniszczalne), do Prady odsyła po denim, kaszmir docenia w Toteme, najlepsze legginsy znalazła w Wardrobe NYC (potwornie droga marka, ale ze świetnymi jakościowo ubraniami wartymi zachodu), a marynarki kocha od nieistniejącej już Raye.

To, że masz nielimitowany dostęp do ubrań projektantów, wcale nie oznacza, że dobrze się ubierasz

Selekcja polskiej mody ma w szafie Karli wyjątkowe miejsce. Większość jej garderoby to projekty przyjaciółek po fachu, jak piżamkowe stylizacje i bielizna Le Petit Trou Zuzanny Kuczyńskiej i torebki Zofii Chylak. Te rzeczy regularnie zabiera na tygodnie mody. – Mam wszystkie koszule One Shirt, uwielbiam dżinsy Łukasza Jemioła, marynarki i płaszcze Magdy Butrym, basiki Ani Kuczyńskiej i Le Brand, jedwabie Moye, sukienki z tafty MMC, swetry Bereniki Czarnoty, jeden z nich – Carlita — nazwała po mnie – tłumaczy. Kiedy pytam, jakie doświadczenie w karierze najbardziej ją ukształtowało, wspomina tworzenie stylizacji w poradniczym magazynie mody „Hot”. – Razem ze stylistką Alicją Werniewicz chodziłyśmy po galeriach handlowych, wypożyczałyśmy rzeczy i udowadniałyśmy, że pieniądze nie determinują dobrego stylu. To, że masz nielimitowany dostęp do ubrań projektantów, wcale nie oznacza, że dobrze się ubierasz. Pewnie dlatego tak bardzo lubiłam pracę w ELLE i ideę „mix & match”, czyli miksowania tańszych rzeczy z tymi z wysokiej półki – opowiada. Jakości w przystępnej cenie Karla szuka w H&M Studio, Levi’s, Massimo Dutti, COS czy Arket, jak sama mówi nie lubi przepłacać. – Dla mnie luksusem jest to, co limitowane, jakościowe i niedostępne, jak vintage – mówi. Swoje rzeczy regularnie sprzedaje w komisie Crush w Warszawie.

Reklama

Dekoratorstwo wnętrz to jej ogromna pasja, dlatego zaprojektowała mieszkanie razem z Zofią Wyganowską. Gdyby nie była stylistką, chętnie zajęłaby się architekturą lub otworzyła kwiaciarnię (w dniu wywiadu Karla jest właśnie po urodzinach i cały dom tonie w bukietach). W przestronnej, jasnej kuchni, która otwiera się na salon, większość mebli jest vintage. – Wszystko jest tu zaprojektowane tak, by rzeczy przesuwać, zmieniać, kombinować. W garderobie też to robię. Męczę się z jakąś rzeczą, to ją odkładam do tyłu, potem do niej wracam – mówi. Więcej niż ubrań ma chyba tylko sztuki użytkowej. Kolekcjonuje ceramikę Gropk, lampy Bimer, wazony Helle Mardahl czy zdobycze vintage z Desy. Albumy o modzie i sztuce to ozdoba mieszkania, uginają się od nich regały w sypialni. Kreowanie estetycznego świata wokół siebie to jej największa przyjemność. Jakie ma plany na przyszłość? – Za 10 lat będę dopiero dobrą stylistką. A może kostiumografką? Uważam, że szczyt mam przed sobą, spokojnie. Jeszcze się nie wybieram na emeryturę – śmieje się.

Reklama
Reklama
Reklama