BOHOBOCO jak koncert rockowy - wywiad z duetem
Nie lubią słowa sukces, a siebie samych uważają za „zwyczajnych chłopaków”. Ich największym marzeniem jest pokaz na nowojorskim Fashion Weeku. Bohoboco, czyli Michał Gilbert Lach i Kamil Owczarek.
W listopadowym ELLE przeczytaliście krótką rozmowę z duetem Bohoboco. To fragment większego wywiadu, który Kara Becker przeprowadziła po świetnym pokazie kolekcji jesień-zima 2013/14 w Soho Factory. Przeczytajcie całość i dowiedzcie się, skąd pochodzi nazwa duetu.
ELLE : Nad czym teraz pracujecie?
Kamil: Pracujemy nad zimową kolekcją. Ta, którą pokazaliśmy ostatnio na wybiegu nie wejdzie do sprzedaży. Musimy ją dopasować do potrzeb klientek. Zimowa kolekcja miała trudne długości , do pół łydki. Dlatego teraz musimy przekonwertować sylwetki z pokazu na to, co naprawdę trafi później do butików. Pokaz jest pewnego rodzaju show, a potem w sklepach znajdują się rzeczy do noszenia.
Gilbert: Chociaż ja już zaczynam myśleć na temat nowej kolekcji i nowych inspiracji.
ELLE: Mówi się, że wasz styl to mieszanka czterech stolic mody. Czy ta koncepcja przyświecała wam też przy tworzeniu najnowszej kolekcji?
Gilbert: Najnowsza kolekcja inspirowana była starymi filmami i gwiazdami lat 40. No i oczywiście Paryżem! Ale rzeczywiście, zakładając markę Bohoboco Kamil wpadł na świetny pomysł, że Warszawa to mieszkanka wszystkich czterech stolic mody. I ten miks odzwierciedla to, co chcemy tworzyć. Modę kobiecą i bardzo użytkową.
Kamil: Musimy przyznać, że po ostatnim pokazie zalała nas fala gratulacji. W Soho było 1200 osób. Jak na porządnym koncercie rockowego zespołu. I te długie brawa. Szkoda, że nie było z nami Magdy Jasek. Jest dla nas jak córka. Musimy się pochwalić, że jako jedyna europejska marka dostaliśmy zgodę od jej paryskiej agencji na współpracę. W Polsce zrobiła tylko naszą kampanię i okładkę ELLE.
ELLE: Pokazaliście również suknie ślubne. Czy to już będzie stały punkt programu?
Gilbert: Chcieliśmy powrócić do reguł, które kiedyś rządziły pokazami mody i zamknąć pokaz sukniami ślubnymi.
Kamil: To jest też sygnał dla naszych klientek – jak suknia ślubna to do nas!
ELLE: Po pokazie prasa rozpisywała się o fantastycznej kolekcji, ale jednak było kilka negatywnych komentarzy na temat organizacji. Czytacie w ogóle to, co o was piszą na portalach plotkarskich? I jak do tego podchodzicie?
Gilbert: Oczywiście doszły do nas takie informacje. Przy takim wielkim pokazie i tylu gościach ciężko jest wszystkim dogodzić. Tak naprawdę wiele osób dzwoniło do nas i mówiło, że pokaz był bardzo profesjonalnie zorganizowany. Z fochami niektórych ludzi nie jesteśmy sobie w stanie poradzić. Moim zdaniem to strata tej osoby, która nie miała okazji zobaczyć najnowszej kolekcji. Nam się nic wielkiego nie stało. Można powiedzieć, że z punktu marketingowego była to dla nas świetna reklama. Wiadomo, że nie lubimy takich sytuacji, ale przy takiej ilości gości naprawdę ciężko wszystko zgrać. A na tym pokazie były tłumy ludzi. Jeśli chodzi o pokazy mody w Warszawie to jest tak, że wszyscy przychodzą w jednym momencie. Przecież po to jest ta godzina między otwarciem drzwi a pokazem, aby każdy mógł spokojnie znaleźć swoje miejsce. Na naszym pokazie wszyscy chcieli wejść na raz. A wiadomo, że na sali nie ma nieskończonej ilości ludzi, którzy usadzają. Każdy musi trochę poczekać. A jeżeli dla kogoś za długie czekanie było problemem, to trudno.
Kamil: To jest też trochę tak, że ten świat mody u nas jeszcze raczkuje. Miałem okazję być na fashion weekach zagranicą i tam czekanie, kolejki, sprawdzanie zaproszeń to jest standard. Wtedy jest ten czas na życie towarzyskie, ludzie z całego świata wymieniają opinie, komentują swoje stroje. To taki networking. I to jest super! Ten czas przed pokazem jest dla wielu osób bardzo cenny – niektórzy z nich widzą się tylko dwa razy do roku.
Gilbert: A poza tym na świecie jest też taka tendencja, że tam ludzie potwierdzają swoją obecność i walczą o miejsca. Jeśli ktoś potwierdzi swoją obecność to jest pewne, że się pojawi. Pod tym względem polskie pokazy to ruletka. Zdarza się tak, że gwiazdy, dziennikarze potwierdzają swoją obecność i nie przychodzą. Ale na to miejsce przyjdzie kilka osób, które mówiło, że nie przyjdzie i nagle nie ma dla nich miejsc. Sztuka usadzania i organizacja rzędów vipowskich jest bardzo trudna do zapanowania. Wszystko tak naprawdę rodzi się na żywo.
Kamil: A poza tym jest też taka sprawa, że każda osoba z rzędu vip chce siedzieć na najlepszym miejscu, a my nie wiemy, które miejsce dla danej osoby jest najlepsze. Dlatego następują roszady. Ta pani chce siedzieć tu, a ta pani chce siedzieć obok koleżanki a my nie widzieliśmy , że one są dobrymi znajomymi. I rzeczywiście mimo najszczerszych chęci, żeby wszystko wypadło jak najlepiej zależy to też od ludzi. Nie chcemy tutaj oskarżać kogoś, że jest niekulturalny, ale zdarza się tak, że ktoś siada na czyimś miejscu, zrzuca karteczkę z nazwiskiem i obsługa nie może już znaleźć tego miejsca. Takie rzeczy zdarzają się też na innych pokazach i nie wydaje mi się żeby to był jakiś ewenement. Dla nas pokazy mody są prawie jak nasze urodziny, nasze święto. Jakbym ja poszedł do kogoś na urodziny i by mi nie smakowały koreczki to bym nie wypisywał w internecie, że u Kasi na urodzinach było super, ale były okropne koreczki.
Gilbert: Tak naprawdę to świadczy o kulturze osobistej danej osoby. Zwłaszcza, że wpis na facebooku nie był do końca zgodny z prawdą. Połowa rzeczy jest przekłamana i naciągnięta. Ważne, że zalała nas fala bardzo pozytywnych opinii gwiazd, dziennikarzy i klientek. Jeszcze nigdy nie było aż tak! Ludzie wyznawali nam wręcz miłość.
ELLE: Czy przy tworzeniu swojej ostatniej kolekcji inspirowaliście się pokazami światowych projektantów?
Kamil: Może nie samymi kolekcjami, ale inspirujemy się tym jak jest realizowane światło, jak wygląda scenografia, jak profesjonalnie zadbać o sale, jak usadzać gości, jak powinien wyglądać backstage. To napięcie, które buduje się podczas pokazu, żeby emocje widzów narastały. Takie rzeczy obserwujemy.
Gilbert: Chyba Kamil częściej ogląda zagraniczne pokazy. Ja staram się im nie przyglądać. Studiując jedna z profesorek wbiła mi do głowy taką teorię, że jak się ogląda inne kolekcje to po paru latach można wymyśleć coś, co się po prostu odtworzyło z tego co już powstało. My jak włączymy fashion tv to patrzymy jakie było oświetlenie, jakie makijaże lub fryzury. Ale jeśli chodzi o stylizacja to mamy taką koncepcję, że nikt lepiej nie wystylizuje naszej kolekcji niż my sami. Próbowaliśmy współpracować ze stylistami, ale stylista to jest taka nowa osoba, która chyba nie do końca czuje ducha kolekcji. I dlatego zajmujemy się tym sami.
ELLE: Jeśli miałabym kupić jedną rzecz z waszej kolekcji to co to by było?
Kamil: Na pewno płaszcze. Są uszyte ze stuprocentowego kaszmiru, miękkie i łatwe w noszeniu.
ELLE: Czy myślicie o stworzeniu linii męskiej?
Gilbert: To pytanie powtarza się często! Tak naprawdę najchętniej chcielibyśmy ubrać siebie samych od stóp do głów w Bohoboco i nie mieć problemu z tym, że jak jest jakieś wyjście to nie mamy się w co ubrać. Czasami żałujemy, że nie jesteśmy kobietami. Wtedy nie musielibyśmy robić zakupów. I z tego powodu jest to bardzo kuszące. Po drugie – co wywiad pada to pytanie, więc chyba coś musi być na rzeczy. Na razie chcemy mocno rozwinąć markę. Dopiero co przenieśliśmy się do nowej pracowni i zrobiliśmy pokaz. Teraz czas na rozwinięcie sieci sprzedaży. Zobaczymy- może za jakiś czas przyjdzie na to pora żeby pobawić się modą męską.
Kamil: Moda męska jest innym światem konstrukcji, krojów i tkanin. Nie tak łatwo przeskoczyć z projektu sukienki na projekt marynarki. Ale może niedługo wykiełkuje jakaś mała linia męska. Padają też pytania czy będzie linia dla dzieci- nie będzie. Czy będzie dla zwierzątek – też nie.
Gilbert: Jeszcze nie, ale w przyszłości może się o to pokusimy.
Kamil: Tak naprawdę trzeba mieć do tego odpowiednie warunki. Wielkie zagraniczne marki produkują w Chinach, Indiach czy Bangladeszu. U nas wzór powstaje na miejscu. Tak samo cała produkcja. To tutaj w atelier mamy wszystkie krawcowe. Ta produkcja wykonana jest w stu procentach w Polsce, a większość to wykroje ręczne z ręcznym wykończeniem. Nie mamy tutaj ogromnych maszyn przemysłowych. Dlatego nasze ubrania to takie haute couture, ale na co dzień. Ale my też ciągle się uczymy.
Gilbert: Moja mama jest lekarzem i mówi, że jej zawód polega na tym, że całe życie się uczysz a i tak umierasz głupi. I moda jest w tym bardzo podobna.
ELLE: Czyli na Bohoboco Home też będziemy musieli trochę poczekać?
Gilbert: Tak naprawdę to już mamy takie małe Bohoboco home w naszej pracowni. Na przykład to jest biurko, które sobie sami zaprojektowaliśmy. Większość mebli tutaj jest naszego projektu. Nie ukrywam, że bardzo mi się podoba taki sposób pracy twórczej, ale myślę że Polska jest jeszcze za małym rynkiem na to żeby zajmować się projektowaniem wnętrz. Jak już zrobimy karierę światową, to czemu nie?
ELLE: Planujecie rozszerzyć markę na cały świat?
Kamil: To jest nasz plan numer jeden.
Gilbert: Ale też już było wiele propozycji żeby wejść w ten wielki świat mody. Musimy tylko wyprzedzić sezony i w stu procentach czuć, że to jest ten moment i że tego nie zawalimy. Mamy wiele kontaktów i cały czas prowadzimy rozmowy.
ELLE: Zobaczymy was na zagranicznych fashion weeekach?
Gilbert: Naszym największym marzeniem jest pokaz na fashion weeku w Nowym Jorku. To jest nasze miasto. Podczas gdy wszyscy marzą o Paryżu to my tylko o Nowym Jorku.
Kamil: Jak odniesiesz sukces w Nowym Jorku to zna cię cały świat. To jest najlepsze miejsce na debiut. To otwiera drzwi na cały świat.
ELLE: Planujecie wrócić na Fashion Week w Łodzi?
Gilbert: My nigdy nie mówimy nie.
Kamil: Ale nie mamy tego w planach.
Gilbert: Teraz jak robimy własne pokazy, to ciężko byłoby wrócić do Łodzi. Jak masz tam pokaz to o twojej kolekcji napisze trzech blogerów i ELLE - to wszystko.
Kamil: Własne pokazy możemy zrealizować według naszego pomysłu. Fashion Week ma swoje ograniczenia w tym temacie.
Gilbert: Na własnych pokazach sami wybieramy modelki, muzykę i dzień, który nam pasuje.
ELLE: Dla kogo projektujecie?
Gilbert: Mamy taką wyimaginowaną dziewczynę Bohoboco. I ona co sezon jest zmienna, jak każda kobieta. Kamil kiedyś idealnie to określił, że tworząc jesteśmy menagerami jej szafy. Zawsze zastanawiamy się , w którym kierunku chciałaby pójść, co wymienić albo czego jej brakuje. Ale to nie jest nikt konkretny. Ona jest bez wiekowa, bo w modzie nie ma wieku.
Kamil: Nasza moda nie jest sfokusowana na konkretny wiek. Tutaj ten wachlarz krojów, form i tkanin jest tak uniwersalny, że każdy jest w stanie wybrać coś dla siebie.
Gilbert: Najważniejszym krytykiem dla nas jest nasza klientka. Musimy pamiętać, że z tego żyjemy i nie możemy zapominać o wielu typach kobiet, wielu sylwetkach i upodobaniach.
ELLE: Czy to prawda, że nazwa Bohoboco nie oznacza nic?
Gilbert: To prawda. To jest taka gra słowna. Jak się to rozdzieli po polsku to wychodzi „Boho, bo co?”. Stworzyliśmy tę nazwę jak byliśmy w naszym ukochany Nowym Jorku na wyjeździe. I tam panował wtedy trend na boho. Dlatego chodząc po ulicach bawiliśmy się tym słowem i wyszło „Boho, bo co” i to świetnie się czyta po angielsku. Ta nazwa ma taki energetyczny ładunek Nowego Jorku.
ELLE: Porozmawiajmy o waszych perfumach. Jak zrodził się pomysł na zapach i na nazwę?
Gilbert: Od dziecka marzyłem o własnych perfumach. Zawsze chciałem się zajmować wyglądem kobiet i do tego zapach jest niezbędny. Gdy otrzymaliśmy propozycję od firmy, która się tym zajmuje to stwierdziliśmy, że czemu nie pobawić się i tym? Trwało to dwa lata. To było super przeżycie! Wyszedł zapach, od którego niektóre kobiety się uzależniły i nasz flakon stoi między Pradą a Chanel. Pomysł na nazwę? Większość światowych projektantów nazywa swoje pierwsze perfumy No 1. A, że kolekcji nie nazywamy to tutaj też nie chcieliśmy specjalnie kombinować.
Kamil: Bo wyszedłby z tego jakiś „Dotyk Anioła” (śmiech) Miało być klasycznie.
Gilbert: Jako, że projektujemy bardzo matematycznie, to postanowiliśmy nazwać nasze perfumy po prostu No 1. Potem będzie No 2 i 3. Z tym w Polsce też był duży szum. Kilku niby specjalistów zarzuciło nam, że pod każdym względem podrobiliśmy Chanel. A ludzie na świecie z tego się śmieją. Przecież nie ma w tym nic z Chanel.
ELLE: W prawie każdej publikacji mówi się o was jako o duecie, który w zawrotnym tempie podbił serca Polek. Jaki jest wasz przepis na sukces?
Gilbert: Może ta zwyczajność. Naszą dewizą od początku było to, że nie chcemy być znani. Chcieliśmy żeby nasze projekty i nasza praca mówiła za nas. I może w tym tkwi sekret.
Kamil: Ja bym jeszcze nie mówił o sukcesie. Wiem, że to chwytliwie brzmi w nagłówku, ale dla mnie sukces to podsumowanie kariery, gdy osoby opiniotwórcze podsumowują działalność projektanta zestawiając te dobre i złe momenty w karierze. I gdy ten bilans jest na plus to dopiero wtedy możemy mówić o sukcesie. Po prostu w cztery lata sprawiliśmy, że ta niełatwa nazwa, która łamie język, z czymś się ludziom kojarzy.
ELLE: Jaką radę dalibyście początkującym projektantom, którzy marzą o takiej karierze jak wasza?
Gilbert: Na pewno trzeba mocno przemyśleć to, co chcemy robić i co chcemy zaoferować ludziom. Trzeba dużo pracować i co najważniejsze zaryzykować. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana! Nic się samo nie dzieje.
Kamil: Warto pójść gdzieś na staż, na przykład do gazety. Zobaczyć jak się biega z torbami i załatwia milion różnych rzeczy na różnych końcach miasta. Zobaczyć czy to jest to, czym chcemy żyć. Żeby nie być w szoku jak się zacznie własną działalność.
Rozmawiała Kara Becker