Arkadius prawie spalił wszystkie swoje kolekcje. „Czułem, jakbym miał sztylet wbity w plecy” [WYWIAD]
Gdyby w latach 70. nie wpadłby mu w ręce artykuł z magazynu „Przekrój”, cała trajektoria życia Arkadiusza Weremczuka mogłaby potoczyć się inaczej. Ośmioletni Arek z Parczewa przeczytał wtedy, że Yves Saint Laurent, największy projektant tamtych czasów, urodził się w Algierii i wychował w małym miasteczku. „Wcześniej myślałem, że wielcy artyści muszą być z Paryża albo Londynu, a nie małej mieściny we wschodniej Polsce” - mówi mi Weremczuk, kiedy spotykamy się przed wernisażem celebrującym całą jego karierę. Okazuje się, że nie muszą.
Dwie strony na łamach „Przekroju” były katalizatorem reakcji łańcuchowej wydarzeń: studia na prestiżowej uczelni Saint Martins, błyskawiczny awans do śmietanki artystycznej Londynu, potem bankructwo i zniknięcie ze świata mody w oparach skandalu. Teraz, po niemal 20 latach, jego twórczość znowu jest doceniana.
Dość długo zajęło Ci podjęcie decyzji, żeby faktycznie zająć się projektowaniem, prawda? Kiedy zaczynałeś studia w Saint Martins, miałeś 25 lat.
ARKADIUSZ WEREMCZUK: Zacząłem kurs przygotowawczy w 1994 roku. Wcześniej studiowałem pedagogikę w Krakowie, bo w Polsce nie było wielu możliwości studiowania mody. Nie ryzykowałem dostania się na ASP w Łodzi, bo byłem chłopakiem z małej prowincji i bez koneksji. Studia na UJ pomogły mi poznać większy świat, doznać kultury i sztuki, ale po trzech latach czułem, że dłużej tak nie wytrzymam, muszę coś zmienić. Pojechałem do Włoch, zacząłem pracować i odkładać pieniądze, które pozwoliły mi na pierwszy wyjazd do Londynu.
Jak Ci się tam żyło?
Cudownie. Pojechałem tam w 1992 roku, miasto było wtedy niezwykle kreatywne i bardziej dostępne finansowo, nie takie zgentryfikowane jak dziś. Wszyscy, nawet Brytyjczycy, byli w podobnej sytuacji – musieliśmy pracować po godzinach w pubach albo mieć prywatnych klientów, żeby sobie jakoś poradzić. Ale wtedy dało się przeżyć za grosze.
Saint Martins był wtedy jeszcze w Soho. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ten budynek, pomyślałem: „Boże, jakie to jest brzydkie, wszystko takie zaniedbane, mury się sypią, farba wszędzie pochlapana". Ale to, co było w tym miejscu inspirujące, to sąsiadujący z modą wydział sztuki. To tam poznałem moją najbliższą przyjaciółkę, Goshkę Macugę, która dziś jest renomowaną artystką i wciąż mieszka i tworzy w Londynie. Przyjaźnie ze studentami innych kierunków bardzo poszerzyły mi horyzonty.
Z perspektywy osoby, która też studiowała na tej uczelni - zgadzam się, że to naprawdę otwiera oczy, zwłaszcza na pierwszym roku. Możliwość obcowania ze studentami innych dyscyplin jest niesamowita, bo te pierwsze przyjaźnie, nawet oparte na wspólnych wyjściach do pubu...
...mogą potem zaowocować pięknymi współpracami profesjonalnymi. Dokładnie.
Utrzymujesz kontakt ze starymi znajomymi ze świata mody?
Bardzo mało. Jednym z wyjątków jest Jimmy Choo, z którym się zaprzyjaźniłem. Z Sarah Burton piszemy do siebie e-maile, zaczęła staż u McQueena dosłownie dzień po mnie. Jako Brytyjka miała łatwiejszą sytuację finansową i mogła go kontynuować, ja musiałem wracać do college'u i robić zamówienia prywatne. Nasze drogi inaczej się potoczyły, ale do dzisiaj jesteśmy w kontakcie.
Pamiętam, jak obudziłem się w hotelu w Tokio po przylocie z Los Angeles i nie wiedziałem, gdzie jestem. Byłem tak zmęczony, że jet lag odbijał się na moim zdrowiu.
Rozmawialiście o tym, jak odchodziła z McQueena?
Tak, gratulowałem jej. Wejście w jego buty nie było łatwe, ale Sarah poradziła sobie świetnie. Krytykowano ją, że nie ma dramatyzmu i tak zwanego “cutting edge”, z którego McQueen słynął, ale ona wiedziała, co robi. Odpisała mi, że bardzo często o mnie myślała i być może niedługo odwiedzi mnie w Brazylii.
A jak zostałeś odkryty przez Isabellę Blow?
Wszystko zaczęło się od mojego pierwszego White Project, tradycji studentów Saint Martins. Stworzyłem sukienkę z calico, którą kupiła dziewczyna mojego współlokatora. To był mój pierwszy projekt i pierwszy sprzedany model. Od tamtej pory zaczęły się zamówienia od różnych kobiet, które chciały, żebym szył dla nich na zamówienie. Jedną z moich najważniejszych klientek była Tessa Keswick [szkocka arystokratka - przyp. red]. Powiedziała kiedyś, że muszę koniecznie poznać jej kuzynkę. Okazało się, że była nią Isabella Blow. Spotkaliśmy się w domu Philipa Treacy na Elizabeth Street. Isabella obejrzała moje portfolio i powiedziała, że musi używać moich rzeczy. Była otwarta na nowy talent, a moja polska tożsamość bardzo ją fascynowała - jej mąż, Detmar Blow, był historykiem i opowiedział jej o wkładzie polskich lotników w II Wojnie Światowej, co bardzo ją poruszyło. Od tamtej pory zaczęła używać moich projektów w różnych edytorialach. Jeszcze będąc na pierwszym roku widziałem moje ubrania obok Givenchy haute couture, Christian Dior haute couture, McQueena. To był pierwszy moment, kiedy poczułem, że drzwi naprawdę się otwierają.
Gdy zobaczyłem zdjęcia z Korą, nie wytrzymałem i rozpłakałem się. Poczułem jej obecność, jakby była dumna ze mnie.
Co było katalizatorem twojej wewnętrznej zmiany i przewartościowania? Wiem, że miało to związek z sytuacją finansową, ale ciekawi mnie, jak budowałeś obecny światopogląd. Czytałam twoje wcześniejsze wywiady i bije z nich sporo duchowej mądrości. Czy czytałeś może Eckharta Tolle'a? Bo doszedłeś do podobnych wniosków.
To była stopniowa zmiana, nic z dnia na dzień. Moje życie było wtedy bardzo intensywne. W ciągu pięciu lat miałem 30 pokazów na całym świecie – od Singapuru po São Paulo, Kuala Lumpur i Moskwę. Pamiętam, jak obudziłem się w hotelu w Tokio po przylocie z Los Angeles i nie wiedziałem, gdzie jestem. Byłem tak zmęczony, że jet lag odbijał się na moim zdrowiu.
Wkrótce potem Jimmy Choo zaprosił mnie na wakacje na Langkawi. Byliśmy w cudownym hotelu na pięknej plaży. Tam zobaczyłem mały domek na wzgórzu, otoczony naturą. Pomyślałem: po co tak się poświęcam, nie śpię, zaniedbuję życie osobiste? Uświadomiłem sobie, że pracuję, żeby mieć proste życie jak człowiek z tego domku. Kilka miesięcy później wybuchła bomba z polską firmą – malwersacje finansowe, niepowodzenia. Po roku czy dwóch doszedłem do wniosku, że nie ma sensu ciągle zaczynać od nowa; może warto się zatrzymać i zbudować swoją Arkadię teraz, bez większych oczekiwań. Życie jest krótkie, a pandemia pokazała nam, jak nieprzewidywalne może być.
To, co mówisz, kojarzy mi się z kartą z tarota – Wieżą, która symbolizuje bolesne doświadczenia niezbędne do odkrycia swojej prawdy. Te wyrzeczenia nie były na marne; masz teraz swoją retrospektywę. Jakie to uczucie?
To był bardzo wzruszający moment, kiedy przyszedłem tutaj dwa dni temu. Gdy zobaczyłem zdjęcia z Korą, nie wytrzymałem i rozpłakałem się. Poczułem jej obecność, jakby była dumna ze mnie. Pamiętam tę sesję w Londynie, oczywiście, ale oprócz tego byliśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi. Kiedy pakowałem kolekcje, trzymałem je w strasznych warunkach w kontenerze w Szkocji. Nigdy bym nie pomyślał, że nadejdzie dzień, kiedy moja twórczość zostanie odkryta na nowo i doceniona. To było ogromne wzruszenie.
Chciałeś nawet spalić te wszystkie rzeczy. Dlaczego tak drastycznie?
Chciałem zacząć nowe życie. Aby to zrobić, musiałem pozbyć się przeszłości, która niosła ze sobą dużo bólu. Czułem, jakbym miał sztylet wbity w plecy i chciałem go wyciągnąć, wyrzucić i zapomnieć, by móc zacząć od nowa.
Najważniejsza rada to: nie ufaj ludziom, szczególnie w show-biznesie. Można się na tym bardzo przejechać.
Dobrze, że przyjaciele Cię powstrzymali.
Tak, kolekcję uratował mój przyjaciel Adam Grad. Przechowywał ją przez trzy miesiące w swoim małym mieszkaniu w Warszawie, żeby później ją odnowić i dać jej nowe życie. On jest prawdziwym bohaterem tego wydarzenia.
Często bywasz w Polsce? W ostatnich latach na pewno częściej.
Tak, głównie ze względu na rodzinę. Straciłem ojca cztery lata temu, w czasie pandemii. Od tamtej pory staram się przyjeżdżać raz w roku na dwa tygodnie, żeby pobyć z mamą.
Jak wygląda Twoja rutyna w Brazylii?
Przede wszystkim łączę się z naturą. Dużo podróżuję do miejsc, które nie są zepsute, gdzie jestem tylko ja i przyroda. To zupełne przeciwieństwo mojego życia w Londynie. Właśnie to mnie teraz napędza.
Jaką radę dałbyś sobie sprzed 30 lat, gdybyś mógł porozmawiać z młodym Arkiem?
Najważniejsza rada to: nie ufaj ludziom, szczególnie w show-biznesie. Można się na tym bardzo przejechać. Byłem naiwnym chłopcem, otoczonym innymi artystami, dla których pieniądze nie miały znaczenia. Kierowali się ekspresją artystyczną, a nie chęcią zarabiania.
To częsta przypadłość twórczych osób, które potrzebują partnera z bardziej pragmatycznym podejściem. Trudno znaleźć kogoś, kto dobrze pokieruje biznesem.
To bardzo trudne. Yves Saint Laurent miał to szczęście. Galliano bankrutował trzy razy, ale miał Annę Wintour, której koneksje pomagały mu zawsze spaść na cztery łapy. McQueen miał Isabellę Blow. Ja miałem mniej szczęścia. Tak wyszło.
Dlaczego zakończyłeś dobrze prosperujący biznes z okularami? Chciałeś odciąć się od mody?
Prowadziłem Arcadius Goggles przez dwa lata. Rozwijał się tak szybko, że znów wpadłem w ogromny kierat. Miałem tylko księgowego i asystenta, a to było za mało. Biznes zaczął się rozrastać, a ja nie chciałem spędzić kolejnych 10 lat bez życia prywatnego, żeby mieć 20 czy 30 milionów w banku. Postanowiłem przekazać pałeczkę, ale w 2008 roku wybuchł kryzys i szwedzka firma, która miała przejąć projekt, zbankrutowała.
Interesujesz się jeszcze światem mody i tym, co robią teraz projektanci?
Na dzisiejszym rynku mody jest bardzo dużo talentu i ciekawych ludzi. Jestem absolutnie zakochany w twórczości Daniela Roseberry dla Schiaparrelli, jest bardzo Arkadiusowa. Kocham ostatni pokaz Galliano dla Margieli i uwielbiam to, co robią Iris van Herpen, Viktor & Rolf... uwielbiam nową formę Jean-Paul Gaultier. Takich ludzi dalej obserwuję i podziwiam.
Tęsknisz za projektowaniem?
Nie tyle za samym projektowaniem, ile za procesem artystycznym, odkrywaniem tematów. Zawsze pracowałem, tworząc historię i tytuł kolekcji, a potem zgłębiałem temat. Jestem bardzo ciekawy świata, uwielbiam robić research. Kiedy przeczytam jedną książkę, muszę sięgnąć po następną. Oglądam wywiad na YouTube i potem chcę obejrzeć dziesięć kolejnych. To mnie najbardziej fascynowało – ten artystyczny proces, nieprzespane noce, adrenalina, której czasem mi brakuje.
Wspominałeś kiedyś, że możesz wrócić do projektowania pojedynczych rzeczy dla samej radości tworzenia - ale to się nie wydarzyło, prawda?
Do tej pory nie, ale nie wykluczam tego. Myślałem o stworzeniu kapsułowej kolekcji – pięć, może piętnaście rzeczy, które byłyby dziełami sztuki kolekcjonerskiej - ale nie chciałem przyćmić głównego wydarzenia, jakim była wystawa moich prac z ponad dwóch dekad. Może stworzenie takiej minikolekcji na zakończenie wystawy byłoby dobrym zamknięciem jednego rozdziału i rozpoczęciem nowego.
Wystawę "Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje" można oglądać do 27 lipca 2025 r. w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi.
1 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
2 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
3 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
4 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
5 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
6 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
7 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
8 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa
9 z 9
Wystawa Arkadius. Wielkie namiętności. Konfrontacje w Centralnym Muzeum Włókiennictwa