Zoja Skubis: "Pamiętam jak leżałam w łóżku w domu rodzinnym i czułam, że nic mnie już w życiu nie czeka. (...) Ale w końcu pojawiło się światełko w tunelu" [WYWIAD]
Zoja Skubis została najmłodszą Polką, która zdobyła ośmiotysięcznik. W przerwach od ekstremalnych aktywności, prężenie rozwija swoje konta w mediach społecznościowych. W rozmowie opowiada o tym, co czuła po zdobyciu Manaslu, swoich planach na przyszłość i o tym, co umożliwiło jej życie na własnych warunkach.
JULIA ADYDAN: Zoja, jesteś najmłodszą Polką, która zdobyła ośmiotysięcznik – gratulacje. Jak samopoczucie?
ZOJA SKUBIS: Dziękuję! To tak się po prostu złożyło. Traktuję to raczej jako dodatek, ale oczywiście cieszę się – to bardzo miłe uczucie.
Dlaczego wybrałaś właśnie Manaslu?
To ciekawa historia. Kiedy miałam 14-16 lat, mieszkałam w bursie w Warszawie. Pewnego dnia powiedziałam, że jadę na weekend do domu, ale zamiast tego spakowałam plecak i pojechałam sama w góry. W schronisku spotkałam małżeństwo, które opowiedziało mi o swojej wyprawie do Base Camp na Manaslu. Słuchałam ich z zapartym tchem. Wtedy wydawało mi się to bardzo nieosiągalne, ale gdy pojawiła się możliwość zdobycia ośmiotysięcznika, Manaslu było pierwszym, o którym pomyślałam. Tę decyzję zawdzięczam więc dwojgu nieznajomym, z którymi nie mam kontaktu, ale mam nadzieję, że gdzieś tam sobie fajnie żyją.
Czy to pierwszy krok w stronę zdobycia Korony Himalajów?
Korona Himalajów to wielkie wyzwanie – ryzykowne, kosztowne, a także czasochłonne. Nie mam parcia na rekordy. Jeśli nadal będę miała ochotę wspinać się przez kolejne lata, może kiedyś, ale to na pewno nie jest mój cel. Wspinaczka jest dla mnie, a nie dla trofeów.
Masz już jakieś plany na przyszłość?
Planuję maraton na Antarktydzie w grudniu, a jeśli chodzi o góry, to myślę o powrocie w Himalaje na początku przyszłego roku. Nie chcę jeszcze zdradzać szczegółów, ale wszystko zależy od logistyki.
Czy wyprawa na Manaslu zweryfikowała Twoje oczekiwania? Miałaś zderzenie z rzeczywistością?
Zdecydowanie tak. Miałam duże zderzenie z rzeczywistością, bo ja mimo wszystko w górach się wychowałam. Mój dziadek chodzi po górach, mój tato chodził po górach, czytałam też książki o innych himalaistach z lat 80-tych, 90-tych, kiedy wspinaczki wyglądały zupełnie inaczej – słowem, wiedziałam na co się piszę. I to oczywiste, że czasy się zmieniły, natomiast nie oczekiwałam i na pewno nie wymagałam specjalnego traktowania, bo to mimo wszystko była wyprawa komercyjna. Natomiast byli tam ludzie, którzy nie powinni się tam znaleźć – nieprzygotowani kondycyjnie ani psychicznie, narzekający na zimno i trudności. Dla mnie to oczywiste, że w Himalajach będzie zimno i trudno.
Czy jest coś, co pomaga Ci psychicznie w tak trudnych warunkach? Jak sobie z tym radzisz?
Myślę, że każdy ma swoje sposoby. Ja wiedziałam, że będzie ciężko i przygotowałam się na to psychicznie. Dzięki solidnym przygotowaniom udało mi się utrzymać pozytywne nastawienie i zaskoczyło mnie, że dałam radę lepiej, niż się spodziewałam.
Jak długo trwały te przygotowania?
Stricte pod Manaslu przygotowywałam się rok. Oczywiście wcześniejsze wyprawy też miały znaczenie, ale ten rok był dedykowany konkretnie tej górze.
Wspomniałaś wcześniej o tacie i dziadku oraz twoim wychowaniu w górach. Skąd właściwie wzięła się ta pasja? Czy to właśnie od nich?
Tak, dokładnie. W góry jeździłam od dziecka, nawet kiedy jeszcze nie umiałam chodzić, byłam wnoszona. Tata i dziadek mieli na mnie ogromny wpływ, ale to dziadek najbardziej pielęgnował tę pasję. Każdego lata, od razu po zakończeniu roku szkolnego, pakował nas do samochodu i jechaliśmy w Bieszczady. Choć to raczej pagórki niż wysokie góry, co roku tam chodziliśmy i tak to się u mnie zaczęło. Myślę, że to dziadek miał na mnie największy wpływ, bo tata zaszczepił pasję, a dziadek ją pielęgnował.
Jak twoja rodzina reaguje na te wyprawy?
Nie są zachwyceni, szczególnie mama, ale staram się ich uspokajać. Mam takie małe urządzenie, które pozwala mi wysyłać wiadomości przez satelity, nawet gdy nie mam zasięgu. Wtedy piszę im: "Hej, wszystko jest okej, schodzimy" albo "Hej, wszystko jest okej, wchodzimy." W ten sposób wiedzą, że jestem bezpieczna. Martwią się na pewno, ale mimo to mnie wspierają, za co jestem bardzo wdzięczna. Mama czasami żartuje, że przez moje wyprawy nie może spać.
Widziałam też twojego TikToka o wychowaniu dzieci. Mówiłaś tam, że miałabyś konkretne zasady, które są dość niestandardowe jak na twój wiek. Czy to, jak byłaś wychowana, miało na to wpływ?
Miałam w domu rygor, ale wydaje mi się, że wszystko to było wprowadzane w dobrej wierze i ostatecznie wyszło mi to na dobre. Zwłaszcza, że przez większość swojego życia trenowałam jazdę na rolkach. Pamiętam, jak miałam około 12-13 lat – w tym wieku dzieci zazwyczaj nie są zbyt zdyscyplinowane, nawet jeśli wiedzą, że mają jakieś zobowiązania. Mój tato przychodził do mnie do pokoju o 4 nad ranem, zrywał ze mnie kołdrę i mówił: "Pora na trening". Mimo że mi się nie chciało, ogarniałam się, a potem jechaliśmy na trening o 5 nad ranem. Ja trenowałam na rolkach, a mój tato zawsze biegał. Po treningu wracaliśmy do domu, a ja szłam do szkoły. Po szkole czekał mnie drugi trening.
Choć brzmi to restrykcyjnie i może trochę hardkorowo, jestem przekonana, że finalnie mi to pomogło. Oczywiście, takie podejście nie sprawdziłoby się u każdego dziecka – niektóre mogłyby z tego wyjść z traumą – ale dla mnie to było korzystne. Moi rodzice widzieli, że czasem narzekam, ale ostatecznie nie cierpiałam z tego powodu.
Czyli to jest ten legendarny przypadek: „w przyszłości mi za to podziękujesz”.
Zoja, rolki, zdobywanie ośmiotysięczników, bieg po Antarktydzie – skąd bierzesz inspiracje do swoich wypraw?
To jest fajne pytanie, bo jako osoba aktywna w internecie widzę, jak wszystko dzieje się naraz. Każdy patrzy, co robi inny twórca, to jest naturalne, ale ja lubię cofnąć się w czasie i poczytać o podróżnikach, którzy dopiero odkrywali nowe miejsca. Istnieją historie o ludziach, którzy wierzyli, że wieloryby są symbolem szczęścia. Kiedy widzieli, że wieloryby płyną w jedną stronę, ruszali za nimi i w ten sposób odkrywali nowe lądy. Kiedy to przeczytałam, od razu pomyślałam: „Kurczę, a może stworzyć projekt śladami wielorybów, podróżując przez wszystkie wysepki, obserwując życie tych wielorybów i przedstawiając kulturę lokalnych społeczności?” Staram się nie wzorować na tym, co dzieje się obecnie w internecie, bo można się w tym naprawdę zatracić. Wolę raczej czytać o rzeczach, które działy się dawno temu, i dodać coś od siebie. Tak jak na przykład podróż dookoła świata... ale na rolkach.
W internecie często zdarza się, że osiągnięcia są umniejszane – nieważne, co kto zrobi, zawsze znajdzie się ktoś, kto to zbagatelizuje. Mimo wszystko uważam, że plusem Polski i naszego społeczeństwa jest mocno zakorzeniona polskość. Gdy ktoś odnosi sukcesy na arenie międzynarodowej, wszyscy są dumni i cieszą się, mówiąc „Polska górą!” Jednak równocześnie Polacy mają tendencję, żeby być nie tyle zawistnymi, co porównującymi. Zauważam to na własnym przykładzie. Jeśli jest pokaźny mężczyzna, który zdobył Manaslu kilka lat temu, a nagle widzi, że jakaś młoda kobieta się wspina, może poczuć, że jej sukces umniejsza jego osiągnięcie. Podobnie osoba, która nie działa aktywnie w danej dziedzinie, może czuć ukłucie, gdy widzi, że inni się rozwijają. To pewnego rodzaju zakorzeniona zawiść – była, jest i będzie.
Staram się jednak nie zwracać na to uwagi. Czytam czasem komentarze, ale bardziej dla rozrywki, żeby się pośmiać i złapać za głowę, widząc, co ludzie potrafią napisać. To już do mnie nie trafia, przestałam się tym przejmować, bo inaczej chyba nie starczyłoby mi życia.
Właściwie jak zbudowałaś sobie ten zdrowy dystans?
Na początku miałam zerowy dystans do wszystkiego, i dużo mnie kosztowało zbudowanie sobie tej odporności. Kiedy zaczynałam działać w internecie, wrzucałam vlogi w czasie, gdy byłam w klasie maturalnej na nauczaniu domowym. Mieszkałam już wtedy sama, miałam na głowie wszystkie domowe obowiązki, samodzielnie przygotowywałam się do matury, a w pewnym momencie pracowałam nawet w dwóch miejscach – w kawiarni i w biurze. Do tego dochodziły jeszcze treningi, bo mimo że wtedy miałam mniejsze plany górskie, to już stopniowo przygotowywałam się do wypraw. Żeby to wszystko pogodzić, musiałam wstawać o trzeciej rano, chodzić na siłownię, trenować – jakoś to wszystko łączyć.
Pamiętam, że kiedy dodawałam te vlogi, zaczęła się ogromna fala krytyki. Nie wiedziałam, czy robię coś źle, czy może faktycznie promuję toksyczną produktywność. Ale dla mnie to nie była toksyczna produktywność – ja po prostu musiałam łączyć te wszystkie obowiązki. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że każdy ma inne życie, i czasami ludziom się coś nie spodoba, a czasami wręcz przeciwnie. Na końcu dnia liczy się jednak to, że to jest moje życie, prawda? Nikomu niczego nie narzucam, ale zawsze znajdzie się ktoś, komu coś się nie spodoba i zacznie szerzyć niepochlebne opinie w komentarzach.
Zajęło mi trochę czasu, żeby zbudować sobie tę odporność, ale teraz już się tym nie przejmuję, co ludzie piszą.
Widzę, że mocno rozwijasz się w social mediach, ale ciekawi mnie, jak postrzegasz TikToka w porównaniu do innych platform. Czy czujesz, że każda z platform, na której jesteś ma dla Ciebie takie samo znaczenie?
Zdecydowanie wolę Instagrama od TikToka. TikTok, przez to, jak jest zbudowany i jaką anonimowość nadaje ludziom, powoduje, że w komentarzach jest znacznie większa nagonka niż na Instagramie. Dlatego właśnie uwielbiam Instagram, głównie ze względu na społeczność, która się tam zbudowała. To są ludzie, którzy mnie wspierają, i to wsparcie, które otrzymuję, czy to w komentarzach, czy w wiadomościach prywatnych, jest ogromnym napędem dla mnie. Czuję, że są ze mną, kibicują mi i oglądają to, co robię. Mam poczucie, że to, co tworzę, ma większy sens.
Często dostaję wiadomości od ludzi, którzy piszą, że na przykład widzieli moją podróż dookoła świata i dzięki temu zrobili pierwszy krok – polecieli sami do Francji czy gdzieś indziej. To mnie ogromnie cieszy, bo widzę, że mam realny wpływ na innych. Jeśli chodzi o Instagram, jestem bardzo związana ze swoją społecznością. Oczywiście, to jest też dla mnie źródło dochodu, ale nigdy nie planowałam być influencerką – to przyszło samo. Od początku bardziej skupiałam się na budowaniu tej społeczności i na inspirowaniu innych ludzi, idąc swoją własną drogą.
Czy czujesz w związku z tym jaką presję?
Nie, raczej nie czuję presji. Wcześniej miałam ją, szczególnie przed moją podróżą dookoła świata, bo pierwotnie planowałam po prostu standardową wyprawę. Pomyślałam jednak: "Kurde, tyle osób już to zrobiło, więc może dodam coś ekstra" – i tak wpadłam na pomysł podróży na rolkach. To był moment, kiedy próbowałam wymyślić, jak zrobić coś większego, lepszego, ale zdałam sobie sprawę, że nie o to chodzi. Chyba lepiej żyć w zgodzie ze sobą, niż ciągle gonić za tym, by stworzyć coś, czego jeszcze nie było w Internecie. Teraz staram się działać zgodnie z tym, czego sama chcę, robić to, co sprawia mi radość, i ciekawie to prezentować w mediach, zamiast dopasowywać swoje projekty do tego, co aktualnie dzieje się w sieci.
Wspominałaś wcześniej o nauczaniu domowym, a konkretnie o szkole w chmurze. Czy mogłabyś opowiedzieć, jak doszło do tego, że wybrałaś taką formę nauki?
Przeprowadziłam się do Warszawy i przez około rok chodziłam do stacjonarnego liceum. Jednak nie było to najlepsze liceum, a ja byłam bardzo niezadowolona z tej placówki. Czułam, że dosłownie nic nie robię poza siedzeniem w szkole, a rozwój osobisty właściwie nie istniał. Usłyszałam o szkole w chmurze i natychmiast zadzwoniłam do mojej mamy, mówiąc: „Mamo, zapisuję się do szkoły w chmurze i przechodzę na nauczanie domowe, będę uczyć się sama”. Odpowiedź? „Nie ma takiej możliwości!” [śmiech]. Trudno było to wytłumaczyć rodzicowi, zwłaszcza że byłam częścią tej pierwszej fali osób, która zdecydowała się na taką formę nauki, zanim chmura stała się popularna. To było zupełnie nowe zarówno dla mnie, jak i dla niej. Pamiętam, że musiałam jej dokładnie wyjaśnić, jak to działa, i poprosiłam o szansę. Ostatecznie zgodziła się: „Dobra, spróbujemy przez jakiś czas, zobaczymy, czy to działa, a jeśli nie, wrócisz do szkoły stacjonarnej”. To było dobre rozwiązanie, bo sama nie wiedziałam, czy sobie poradzę. Przepisałam się – i okazało się, że to była idealna opcja dla mnie.
Z perspektywy czasu, jakie widzisz plusy i minusy nauczania domowego w szkole w chmurze?
Ojej, uważam, że gdyby nie szkoła w chmurze, nie byłabym tu, gdzie jestem. To dosłownie matka mojego sukcesu. Jestem ogromną fanką tej formy edukacji, ale widzę, że nauczanie domowe to opcja nie dla każdego. Są osoby, które świetnie się w tym odnajdują, ale są też takie, które myślą, że to sposób na lenistwo – brak lekcji, nie trzeba chodzić do szkoły. Takie osoby często przestają się spotykać z ludźmi i marnują ten czas. A to ogromna zmiana – nagle masz cały dzień dla siebie, bo nie musisz spędzać 8 godzin w szkole i odrabiać lekcji po powrocie. Jeśli ktoś potrafi mądrze wykorzystać ten wolny czas, to nauczanie domowe jest świetną okazją do rozwoju. Ale wielu moich znajomych poczuło się zagubionych po przejściu na taką formę nauki i wracali do szkoły stacjonarnej. Myślę, że szkoła w chmurze to zbawienie dla tych, którzy mają pomysł na siebie i potrafią być samodzielni. To naprawdę duża szansa na rozwój.
Kiedyś w jednym z TikToków powiedziałaś, że jesteś normalną nastolatką. Czy po upływie roku wciąż się tak czujesz?
Uważam, że tak, chociaż to już mój ostatni rok nastoletni.
Wciąż czuję, że jestem „normalna”, mimo że to może brzmieć inaczej, patrząc z zewnątrz. Każdy ma swoje zainteresowania, a smutne jest to, że wielu moich znajomych rozwija się w różnych dziedzinach, ale nie mówi się o tym w mediach. Mam przyjaciółkę, która pisze przepiękne wiersze – czytam je z zapartym tchem, ale to nie jest tak medialne, jak inne rzeczy. Staram się otaczać ludźmi, którzy mają swoje pasje, rozwijają się, a to, że moje hobby – jak wspinaczka czy podróże – stało się bardziej medialne, to tylko przypadek. Wydaje mi się, że "fajny nastolatek" to ktoś, kto nie tylko siedzi na telefonie, ale też robi coś w realnym życiu, rozwija swoje pasje. Niestety, to nie zawsze jest tak zauważalne w świecie mediów.
Czy masz jakieś bardziej przyziemne plany na przyszłość, z którymi mogłoby się utożsamić więcej osób z Twojego otoczenia?
Zastanawiałam się nad zmniejszeniem dystansu między mną a moimi obserwatorami i chciałabym stworzyć coś bardziej dostępnego dla wszystkich. Na przykład myślę o założeniu klubu biegowego i zorganizowaniu trasy po Polsce, gdzie spotykałabym się z ludźmi w różnych miastach i biegała z nimi. Wszystko w różnym tempie, bez presji, bardziej w celu integracji i dobrej zabawy. Może przy okazji zebrać karmę dla schronisk? To byłaby fajna inicjatywa. Na pewno trzeba poczekać do lata, bo teraz będzie za zimno, ale taki pomysł bardzo mi się podoba. Chciałabym spędzić 2-3 tygodnie na objechaniu Polski i bieganiu z ludźmi w różnych miastach.
Gdybyś mogła powiedzieć coś sobie z przeszłości, z miejsca, w którym jesteś teraz, co by to było? Czego najbardziej potrzebowałaś wtedy?
Miałam bardzo trudny moment po śmierci taty – przez rok chorowałam na depresję i praktycznie nie wychodziłam z domu. Pamiętam, jak leżałam w łóżku w rodzinnym domu i czułam, że nic mnie już w życiu nie czeka. To był głęboki dół, z którego wydawało się, że nie ma wyjścia. Ale w końcu pojawiło się światełko w tunelu, które pozwoliło mi się podnieść. Gdybym mogła cofnąć się do tamtego okresu, poklepałabym siebie po plecach i powiedziała, że jeszcze dużo przede mną. Że warto przejść przez ten trudny etap, bo on jest potrzebny, choć bolesny. Ważne jest, żeby dać sobie czas na żałobę, nie przyspieszać procesu, ale też żeby mieć wsparcie.
1 z 4
Zoja Skubis: rozmowa
2 z 4
Zoja Skubis: rozmowa
3 z 4
Zoja Skubis: rozmowa
4 z 4
Zoja Skubis: rozmowa