Tanie spanie. Zamiast hotelu zamieszkaj u kogoś.
Kanapa w salonie z „lokalsem” za ścianą albo apartament z basenem. Tego lata zamiast płacić za hotel, nocujemy u miejscowych. Taniej i z przygodami.
Wczesna jesień w Barcelonie. Agnieszka pije kawę w ogrodzie na dachu nowoczesnego apartamentowca. Z tarasu ma widok na Sagradę Familię. Wrzuca zdjęcie na Facebooka. Zaraz pojawiają się komentarze znajomych: „Wow!”, „Niezły lans”. – Wszyscy myśleli, że się zatrzymaliśmy w czterogwiazdkowym hotelu – śmieje się. W rzeczywistości było to mieszkanie „lokalsów”, które Aga, project managerka w korporacji, znalazła na portalu Airbnb. – Wynajęliśmy je za 140 zł za noc od pary gejów, którzy byli wtedy na urlopie, więc mieliśmy cały dom dla siebie. Czasem wpadał tylko ich kolega Urugwajczyk.
Takich ofert jak ta w Barcelonie na Airbnb znajdziemy ponad 450 tys. w 34 tys. miast na całym świecie. W Warszawie jest ich 950. Wystarczy wejść na polską wersję strony: www.airbnb.pl, albo ściągnąć aplikację na Androida i zrobić rezerwację. Najpierw wpisujemy miasto i wybieramy okolicę. Wśród dostępnych kategorii są m.in. życie nocne, cisza i spokój, zakupy. Przy każdej z lokalizacji znajdziemy też pomocne tagi, np.: „Nocą uważaj na Boulevard de Clichy przy paryskim pl. Pigalle”. Po wybraniu dzielnicy dostajemy zdjęcia atrakcji (np. Moulin Rouge) i aktualne oferty mieszkań z cenami za dobę. Widzimy też profil gospodarza i czas odpowiedzi. 23-letni Vincent studiuje finanse i kocha podróże. Pokój dla dwóch osób w jego 48-metrowym mieszkaniu na Montmartre można wynająć już od 170 zł za dobę. Nawet jeśli nie planujemy wyjazdu w tej chwili, możemy dodać jego ofertę do WishList i udostępnić znajomym.
OD KANAPY DO WYSPY
Jest rok 2008, dwóch studentów w San Francisco nie ma za co opłacić czynszu. Mają za to wolny salon. Decydują się przemienić go w bed & breakfast. Wstawiają dmuchane materace i zaczynają wynajmować pokój turystom. Ogłaszają się w internecie. Rok później oferują nie tylko niskobudżetowe noclegi na kanapie, lecz także wynajem loftów, łodzi, tipi, prywatnych wysp. Na jedną noc, tydzień, a nawet kilka miesięcy. Powstaje wiele bliźniaczych stron, ale żadna nie jest tak wygodna ani czytelna jak Airbnb. Dziś firma jest wyceniana na 10 mld dolarów (jednym z akcjonariuszy jest Ashton Kutcher) i rośnie w zastraszającym dla hotelarzy tempie. Faktycznie mają się czego obawiać.
ZAMIAST PRZEWODNIKA
Airbnb oferuje bowiem to, czego nie da nam nawet najbardziej luksusowy hotel: kontakt z miejscowymi. A kto lepiej niż oni wie, gdzie pójść na najlepszy falafel czy jak ominąć kolejki w Luwrze. Aga podkreśla, że wszyscy gospodarze byli bardzo pomocni. – Przyjeżdżamy do Londynu, a właścicielka mieszkania wita nas „dzień dobry”. Okazało się, że jest Żydówką, a jej dziadkowie pochodzili z Polski. Opowiada nam o swojej rodzinie, o tym, że ma problemy przy wjeździe do Izraela, bo nie mówi po hebrajsku. Dzięki niej zwiedzamy multietniczne Portobello czy dzielnice hipsterów: Shoreditch i Brick Lane. Nocleg w Paryżu to znów strzał w dziesiątkę. Mieszkamy u dziewczyny z Prowansji, która radzi, żeby zamiast tygodniowych biletów kupić karnet na dziesięć przejazdów. Ma rację, bo Paryż najlepiej zwiedza się na piechotę. Z metra korzystamy tylko kilka razy. Wychodząc do pracy, Francuzka zostawia włączony komputer. – Wszystkie sprzęty były do naszej dyspozycji. Dla mnie to był szok, bo bałabym się wpuścić do domu obcą osobę – przyznaje Aga.
NOCLEG (NIE)IDEALNY
Mniej szczęścia z gospodarzem miała Nina. Jest dziennikarką i zapaloną globtroterką. – W marcu szykował mi się wyjazd służbowy do Tajlandii. Pojechałam wcześniej, bo chciałam spędzić kilka dni w Bangkoku. Nie lubię hosteli, a na hotele mnie nie stać. Zaczęłam szukać na Airbnb. Mieszkanie Chrisa, Amerykanina, miało 30 metrów, klimatyzację i kosztowało 130 zł za noc. Było czyste, ciche, w nowoczesnym budynku, blisko stacji metra i całe dla mnie. W domu mieszkali jednak sami biali, głównie Anglosasi. Nie było to spotkanie z „autentyzmem”. Do tego gospodarz okazał się mniej otwarty, niż myślałam. Byłam pewna, że zaproponuje wspólną kolację albo drinka (mieszkał w apartamentowcu naprzeciwko), ale wyglądał, jakby chciał już iść i był tym zawstydzony. Zapytałam, co poleca do zwiedzenia w okolicy, i też nie miał pomysłu. Potem się dowiedziałam, że niedaleko, w dzielnicy Ekkamai, była duża świątynia buddyjska. Czy po takim doświadczeniu zdecydowałaby się jeszcze skorzystać z Airbnb? Tak, ale bez oczekiwań poznawania miasta „od fajnej strony”. – Większość ludzi traktuje to jako biznes, a niektórzy mają „misję”. Powinno być jasne, czy gospodarz proponuje towarzystwo, czy tylko zgarnia pieniądze – podkreśla Nina.
CZYTAJ KOMENTARZE
Zwykle można jednak zaufać recenzjom na stronie. – W Londynie trafiliśmy na 20-metrowy pokój za 120 zł za dobę, ale użytkownicy narzekali na hałas z ulicy i pisali, że właściciel jest dziwny i potrafi wejść do turystów bez pukania. Odpuściliśmy – mówi Aga. Przy innej ofercie goście się skarżyli, że dostali pokój bez okien, jak w piwnicy. Większość gospodarzy za drobną opłatą zapewnia pościel i ręczniki, więc można ograniczyć bagaż do minimum. Wychodzi taniej niż w hostelu, a warunki są lepsze. – Za 70 zł od osoby musielibyśmy spać w dziesięcioosobowej sali na obrzeżach Londynu, a dzięki Airbnb mieliśmy pokój zamykany na klucz, dostęp do łazienki, kuchni, a nawet dobrze zaopatrzonej lodówki, dzięki czemu zaoszczędziliśmy na śniadaniach. Przekonałam się do jajek na bekonie z fasolką, choć rano zwykle mało jem – dodaje Aga.
Opcję swobodnego korzystania z kuchni i darmowej kawy ceni sobie też dziennikarz, autor książki o tanim podróżowaniu „Porada da radę” Jakub Porada. W Eindhoven rozpalił nawet grill w ogródku. – Nagrywaliśmy program w Holandii. Właściciel przekazał nam klucze i zniknął. Przy wyjeździe mieliśmy zostawić je w środku i zatrzasnąć drzwi. To była kawalerka w bloku z wielkiej płyty jak na Ursynowie, ale ten, kto je urządzał, jest pasjonatem, bo miał masę płyt winylowych. „Pięć minut od wieży Eiffla”, „Dwa kroki od Big Bena...” – Porada z dystansem podchodzi do informacji na stronie. – Wiem, że niektórzy koloryzują, dlatego patrzę na Google Maps, jak daleko jest do centrum. Najlepiej, gdy mogę wszędzie dojść na piechotę. Sprawdzam każde źródło i nie zawsze Airbnb jest najtańszą opcją. Gdy jechałem do Berlina, wycofałem ofertę, bo za tę samą cenę w hotelu mogłem mieć pokój ze śniadaniem.
Tekst Marta Krupińska