Kupuj, jedz, szanuj zieleń - Singapur
Zakupy są tu narodowym hobby i ulubioną rozrywką. Zaraz po nich jedzenie. Czy jesteśmy w raju?
Najlepszy widok na Singapur roztacza się z basenu wiszącego 200 metrów nad ziemią. Basen leży na łączącym trzy szklane wieżowce dachu hotelu Marina Bay Sands. W wodzie zanurzyć się mogą tylko goście hotelowi, czyli wszyscy, którzy zapłacą za pokój (najtańszy 800 zł). Do baru i na taras widokowy wjechać może każdy.
W basenie mało kto pływa, wszyscy gromadzą się na jego krawędzi, gdzie woda zdaje się spadać pionowym wodospadem w dół, i wpatrują się w Singapur, Miasto Lwa. Szklane fasady wieżowców odbijają równikowe słońce. W pełnej drapaczy chmur dzielnicy biznesowej siedzibę mają wszystkie firmy inwestujące w Azji i ponad 250 banków. Dzieli je ode mnie tylko stalowo srebrna woda zatoki Marina Bay. Kiedyś było tu wejście do portu, założonego w 1826 roku przez Brytyjczyków. Dziś wielki zbiornik słodkiej wody dla miasta, które jeszcze niedawno całą wodę pitną sprowadzało z niedalekiej Malezji.
ŚWIĄTYNIA TOREBEK
Jednak dla mieszkańców Singapuru o wiele ciekawsze jest to, co mają pod stopami, gdy stoją na dachu Marina Bay Sands. Ogromne kasyno (500 stołów do gry i 1600 automatów), bijące się o palmę pierwszeństwa z tym w Makau i prześcigające obrotami wszystkie kasyna Las Vegas, i zaraz obok ogromne centrum handlowe. Witajcie w kraju, w którym zakupy stały się narodowym hobby!
Masz chwilę wolnego? Idź na zakupy. Chcesz się spotkać z przyjaciółmi – idź na zakupy. – Let’s go shopping! – rzuca po angielsku, który razem z malajskim, tamilskim i chińskim jest tu językiem urzędowym, mój singapurski kumpel Dong. – Wszystko jedno, co się kupuje, byleby miało metkę. I najlepiej, żeby to była torebka! – śmieje się Dong. Na potwierdzenie tych słów zabiera mnie na Orchard Road, ulicę, która jest Piątą Aleją i Polami Elizejskimi w jednym. Prosta jak strzała, ocieniona drzewami o rozłożystych koronach, a na niej sklepy wszystkich wielkich marek: Chanel, Bottegi Venety, Cartiera z fontanną przed wejściem, luksusowe galerie handlowe, jak Ngee Ann City, z marmurami i klimatyzacją, którą w tym lepkim upale naprawdę się docenia. Przy Orchard Road są aż cztery butiki Diora. No i jest oczywiście ukochany przez Azjatki Louis Vuitton, którego witryna lśni pod fasadą z podświetlonej na niebiesko fali giętego szkła. – Jeszcze do niedawna, gdy pojawiała się nowa kolekcja, kolejka wiła się wzdłuż ulicy! – opowiada Dong. Klienci nie mieścili się w środku, mimo że butik jest piętrowy. I można było kupować tylko po dwie torebki naraz.
Problem się rozwiązał, gdy rok temu z wielką pompą LV otworzył… swoją wyspę. Najnowszy sklep wygląda jak wynurzający się z wód zatoki czarny, szklany kryształ, który nocą, podświetlony, lśni niczym szlachetny kamień. Do tej świątyni LV prowadzi drewniany pomost i podwodny tunel.
KRABOWY IDEAŁ
Z różowym drinkiem Singapore Sling w dłoni siedzę w barze Lantern na dachu hotelu Fullerton Bay, naprzeciwko hotelu Marina Bay Sands. Jego charakterystyczny kształt szybko stał się nowym znakiem rozpoznawczym Singapuru, zastępując tryskającego wodą z lwiego pyska Merliona. Podobnie jak bary na dachach z widokiem na miasto wyparły te klasyczne. Do Long Baru hotelu Raffles, najstarszego w Singapurze, gdzie wymyślono drink Singapore Sling, chodzą już tylko turyści. A Singapurczycy? Gdy tylko się ściemni i upał ciut zelżeje, myślą o tym, co by tu zjeść. A że kuchni w Singapurze jest tak wiele jak typów rysów twarzy, można tu zjeść zarówno doskonałe sushi, jak i indyjskie curry, malezyjską laksę, chińskie pierożki wonton czy kaczkę po pekińsku. Jak wygląda ten róg obfitości, przekonuję się w Lau Pa Sat. Pod stalowym, wiktoriańskim dachem kryje się niemal 50 stanowisk z azjatyckim jedzeniem. W porze lunchu okupują je garniturowcy z okolicznych biur, wielu z nich przychodzi też po pracy. Wieczorem ulice na tyłach są zamykane i pojawiają się na nich grille, rożny, stoliki. W kłębach aromatycznego dymu sprzedawcy podają sataye, maleńkie szaszłyki polane sosem z orzeszków arachidowych, przysmak z Indonezji. Uchodzą za najlepsze w mieście.
Popija się je sokiem z wyciskanej na miejscu trzciny cukrowej. I choć zjeść tu niemal wszędzie można pysznie, to na chili z kraba, największą singapurską specjalność, trzeba wiedzieć, gdzie się wybrać. Chociażby do Long Beach Seafood. Tu w ogromnych akwariach prężą się przeróżne morskie stwory, które kucharz przyrządza w pieprzu lub chili. Piekielnie ostre przyprawy plus delikatne mięso – tutejszy ideał. Biesiaduje się tu przy okrągłych stołach całymi rodzinami. Mamy kruszą metalowymi szczypcami krabowe skorupy, wszyscy się przekomarzają. Tym sposobem odkrywam drugą po zakupach pasję Singapurczyków. – Jest jeszcze trzecia – zdradza Dong. – Zieleń. Natura.
ZAPACH ORCHIDEI
Najmniej oczywista, w maleńkim, położonym na wyspach państwie-mieście. Właśnie z powodu małej powierzchni Singapur pnie się w górę. A od jakiegoś czasu rośnie też wszerz. W1960 roku powierzchnia Singapuru wynosiła 581,5 kmkw., a dziś już 710. Wszystko dzięki odzyskiwaniu lądu z morza, czyli mozolnemu usypywaniu i utwardzaniu łach piachu i ziemi. Marina Bay Sands powstała w miejscu, gdzie jeszcze niecałe pół wieku temu było tylko morze. Podobnie lotnisko. Mimo tej walki o każdy metr lądu zawsze jest w Singapurze miejsce na zieleń. Jadących z lotniska do centrum wita szpaler drzew o bujnych koronach. Władze miasta wydały dopiero co 900 milionów dolarów na ogrody Gardens by the Bay. Po gigantycznych stelażach w kształcie drzew pną się pionowe ogrody. Obok, w szklarniach przypominających skorupy kosmicznych żółwi, po raz pierwszy w Azji wyhodowano 2,5 tysiąca roślin z chłodnych, suchych stref klimatycznych.
O wiele dłuższą, bo 150-letnią tradycję ma Narodowy Ogród Orchidei. Można tu odkryć 1000 gatunków storczyków i dwa razy tyle ich hybryd. Jak rozpoznać naturalne orchidee od krzyżówek? Te dzikie mają małe kwiaty i nie pachną. Sadzonki orchidei można tu też kupić. I spróbować wyhodować w domu małą pamiątkę z Singapuru, miasta-państwa, które umie korzystać z życia.
Niezbędnik podróżnika
Gdzie spać
Hotel Parkroyal*** – od 278 zł za dobę, ocena turystów: 4,9,
rekomendacja: 84 proc.
Hotel Carlton**** – od 311 zł za dobę, ocena turystów: 5,3,
rekomendacja: 100 proc.
Marina Bay Sands***** – od 800 zł za dobę, ocena turystów: 5,4,
rekomendacja: 85 proc.
Gdzie jeść
Pa Lau Sob – ocena turystów: 5,4, rekomendacja: 100 proc.
Longbar – ocena turystów: 5,4,
rekomendacja: 100 proc.
Więcej sprawdzonych i polecanych przez turystów hoteli, restauracji, atrakcji turystycznych szukaj na: www.holidaycheck.pl
TEKST: Anna Janowska
ŹRÓDŁO: magazyn ELLE
PODRÓŻUJ BEZPIECZNIE - SPRAWDŹ NAJLEPSZE UBEZPIECZENIA PODRÓŻY >>
1 z 4
fot. Fotolia
2 z 4
fot. Fotolia.
3 z 4
fot. Fotolia.
4 z 4
Kupuj, jedz, szanuj zieleń - Singapur
Most na jedną z wielu wysp Singapuru, Sentosę. fot. Fotolia.