Darujcie sobie internetowe coachki, liczenie kroków, czy sprawdzanie ilości białka w posiłkach. Tylko to noworoczne postanowienie ma sens
Tak naprawdę to nie powinnam pisać tego tekstu, a wy z pewnością go czytać, bo jestem mistrzynią składania sobie fałszywych obietnic bez pokrycia i łamania ich z perwersyjną niemal przyjemnością przy pierwszej możliwej okazji (zacznę medytować, nie będę jeść lodów w wannie). Jest jednak jedno postanowienie, które całkowicie zrewolucjonizowało moje życie w ostatnich latach na wszystkich poziomach.
W tym artykule:
- Noworoczne postanowienia — ryzykuj, bierz zamach na szczęście
- Noworoczne postanowienia — fake it till you make it
- Noworoczne postanowienia — w tym roku znajdę miłość
Kocham noworoczne postanowienia, to paliwo, które daje nam siłę, jeśli nie do transformacji, to choćby do refleksji, co jest przyczyną życiowego niedosytu. Dlatego lubię końcówkę roku spędzać w wyciszeniu, na trybie samolotowym i przyglądać się swoim myślom. Kilka lat temu, już grubo po trzydziestce, znalazłam się w życiowym impasie, byłam w beznadziejnym związku, a praca od dawna była jedynie źródłem cierpienia. Moje poczucie wartości szurało po dnie, chociaż CV pękało w szwach od zawodowych osiągnięć, a Instagram prezentował życie osoby co najmniej zadowolonej. I wtedy właśnie postanowiłam, że nie będę dłużej nieszczęśliwa, tylko, no właśnie, muszę zaryzykować wszystko i zrobić niebezpieczne salto.
Noworoczne postanowienia — ryzykuj, bierz zamach na szczęście
Nie będę się kreować na krynicę życiowej mądrości. Mnie w realizacji przemeblowania życia pomogła terapia, środek drogi i niedostępny dla wszystkich (ale jeśli masz górkę na koncie, nie wahaj się, dobry przewodnik jest warty więcej niż kolejne ciuchy w szafie). To, czego nauczyłam się tam w pierwszej kolejności, to nie bać się lęku, puścić te lejce, które trzymają nas w życiowym klinczu, nie bać się oceny i porażki, ustabilizować swoje poczucie wartości (a ono nie jest w żadnym stopniu zależne od wyglądu, co próbuje nam wmówić cała kapitalistyczna machina beauty).
„Żyjemy w strachu, nie widząc o tym. Towarzyszy nam niczym fantomowa obecność zjawy. Strach nas niepokoi i zdumiewa, a jednak… czemu nie miałybyśmy zaprzyjaźnić się z nim, tak jak w ciemności podchodzi się do niektórych wielkich zwierząt. [...] Nasze lęki stanowią oblicze naszego przyszłego zachwytu, początek każdej twórczości” – pisze w fantastycznej książce „Pochwała ryzyka” francuska psychoanalityka i filozofka Anne Dufourmantelle.
I ja wyszłam od wielkiego lęku, gdy rzucałam dochodową pracę i przed czterdziestką postanowiłam pisać. Wysłałam kilkadziesiąt maili do redakcji, żeby zatrudnili mnie choćby na staż. Trzy lata temu, po nowym roku, wyzerowałam licznik i zaczęłam wszystko od nowa. Ile razy przeklinałam swoją decyzję? Milion. Czy było warto? Jak cholera.
Noworoczne postanowienia — fake it till you make it
Brzmi naprawdę idiotycznie, ale działa. Jeśli boisz się rozmowy o podwyżce, marzysz o przeprowadzce do Włoch, albo po prostu chcesz zagadać do crusha, zrób to na siłę, na przekór sobie. Kiedy znów zapętlam się w swoich lękach, zawijam się w burrito smutku, użalając się nad niesprawiedliwością świata (bo czemu to nie ja popijam właśnie matchę latte w basenie na Kostaryce), wyciągam tę zasadę jak z rękawa. Przykład? Rok temu przyjęłam propozycję pracy sekretarzyni redakcji, choć nie miałam najmniejszego pojęcia, na czym polega. Słowo przypał odmieniłam przez wszystkie przypadki, ale przestałam wymagać od siebie perfekcjonizmu. Po kilku miesiącach udało mi się jak zgrabnej surferce skoczyć na tę falę, a satysfakcja była nieporównywalna z niczym innym.
Noworoczne postanowienia — w tym roku znajdę miłość
I znajdziesz. Jeśli będziesz szukać. Naprawdę wsadźmy między bajki historie, że miłość sama znajdzie cię w odpowiednim momencie. I tutaj znów wracamy do pochwały ryzyka. Randki to prawdziwe pole minowe, gdzie na każdym kroku musisz spodziewać się rozczarowania. Ale nie zrażaj się, uprzyj się, nie bierz do siebie odrzucenia (to naprawdę nie jest o tobie). Opuść gardę. Przypomnij sobie ostatnią scenę z „Tamtych dni, tamtych nocy”, gdy ojciec (Michael Stuhlbarg) pociesza syna (Timothée Hal Chalamet) po pierwszym miłosnym rozczarowaniu:
„To, jak żyjesz, to twoja sprawa. Ale pamiętaj... nasze serca i ciała to jednorazowy podarunek. I zanim to zrozumiesz, twoje serce się zużyje. A co do ciała, nadchodzi czas, kiedy nikt na nie nie patrzy i nikt się do niego nie zbliża. W tej chwili czujesz smutek, ból. Nie stłumiaj tych uczuć. A wraz z nimi radości, którą odczuwałeś”.
Każde spotkanie z człowiekiem może być początkiem wspaniałej przygody, a faceci naprawdę nie są aż tacy źli.
Więc jeśli miałabym złożyć sobie jedną obietnicę (której uda mi się dotrzymać), to w 2025 roku chciałabym po prostu żyć pełną piersią, a nie na wstrzymanym oddechu. Kochać, ryzykować, płakać, przeżywać zachwyty i rozczarowania. Skoczyć na główkę i zobaczyć, co się wydarzy.