Nowe pokolenie bizneswoman. Jak odnieść sukces?
Od dwudziestu lat ELLE wspiera kariery kobiet. Przez ten czas wyrosło nowe pokolenie bizneswoman. Nie boją się ryzyka i ciężkiej pracy. Nam radzą, jak dojść do wielkich pieniędzy.
Biuro firmy Femi Pleasure na warszawskim Powiślu. Atmosfera jak w rodzinie. Pracują tu wyłącznie dziewczyny, które kochają snowboard i surfing. Co tydzień spotykają się na wspólnym firmowym śniadaniu, organizują sobie pikniki. Na ścianie napis: „Wszystko jest możliwe, tylko trzeba wymyślić, jak to zrobić!”.
MIERZ WYSOKO
Wszystko zaczyna się 10 lat temu. Siostry Kama i Anita Nawarkiewicz ostro wkręcają się w snowboard. Wyglądać kobieco na stoku? Można, tyle że nie w Polsce. Kolorowe, dziewczyńskie ciuchy? Można kupić... za granicą. – Postanowiłyśmy, że to my je wyprodukujemy! – wspomina Anita moment, gdy zdecydowały z Kamą założyć firmę. – Femi Pleasure. To będzie światowa marka! Naprawdę od razu taki był plan, choć byłyśmy wtedy małolatkami! – wspominają. Siostry muszą szybko nauczyć się samodzielności. Jako młode dziewczyny tracą rodziców. Na szczęście mają wsparcie babci i dziadka. Wiedzą, że życie musi toczyć się dalej. Wynajmują dom po rodzicach, zdają na fizjoterapię. Zakochują się w snowboardzie. Trochę później w surfingu. Na Freestyle’owy Dzień Kobiet w Szczyrku, czyli snowboardowe zawody tylko dla dziewczyn, przyjeżdżają już jako Femi Pleasure. Spotykają kobiety pełne pasji, tak jak one. Widzą, że pomysł na Femi to było to.
NIE ZRAŻAJ SIĘ ŁATWO
Pierwszy projekt Femi Pleasure? Zwykła, kolorowa bluza z logo na plecach. Anita i Kama jadą do Łodzi po tkaniny. Na miejscu się dowiadują, że bluz nie szyje się z tkaniny, tylko z dzianiny. Kapitał? Minimalny.Trochę pieniędzy z wynajmu domu. Mają szczęście. – Trafiłyśmy na dwie przeurocze panie dziewiarki. Oczarowałyśmy je opowieścią o naszej „firmie”. „No dobra, dziewczyny, wybierzcie kolory. Zrobimy wam to zamówienie” – mówią dziewiarki. W maleńkiej szwalni powstaje pierwsza seria 100 bluz.To tak mała liczba, że produkcja nie bardzo się opłaca. Zamiast próbować je sprzedać, Kama i Anita rozdają koleżankom. – To był niezamierzony chwyt marketingowy! – śmieją się dziewczyny. Ich przyjaciółki stają się żywą reklamą. Wszyscy chcą wiedzieć, co to jest Femi Pleasure.
ŁAP OKAZJE
„Muszę zobaczyć waszą przyszłoroczną kolekcję!” – Anita odbiera telefon z Austrii. Dzwoni producent strojów snowboardowych. Ale one nie mają żadnej przyszłorocznej kolekcji! Projektują ubrania z dnia na dzień, równocześnie studiując. (Rzucają fizjoterapię, są na grafice w ASP i na projektowaniu ubioru). – Po tym telefonie w kilka nocy zrobiłyśmy kolekcję i katalog – wspominają. Jadą z nim do Innsbrucka. I... zdobywają gigantyczny kontrakt! Dziś firma jest ogromna, ale nadal przez ręce Kamy i Anity przechodzi każda metka, zamek, sznurek, guzik. „Włożyłabyś to?” – pytają jedna drugą. Gdy pada „nie”, projekt ląduje w koszu.
RÓB TO, CO KOCHASZ
Chiny, kilka lat temu. Marta Ferenc i Ola Pastusiak-Lepetow są tłumacz- kami. Obie po sinologii, pracują dla polskich biznesmenów handlujących z Chińczykami. „Mam kasę, to wy- magam! Co, nie da się?! Wszystko się da! O, k..., połowa towaru nie mieści się w kontenerze!” – wścieka się biznesmen. – Zamawianie rzeczy bez sprawdzenia, jak są pakowane i jaką mają objętość, obrażanie Chińczyków – to była codzienność – wspominają Ola i Marta. Wiele razy ratują pracodawcom interesy, negocjują za nich, podpowiadają: „To się w Polsce nie sprzeda”, „Uważaj na jakość. Dla Chińczyków »podobne« równa się »identyczne«!” – ostrzegają. Aż postanawiają: „Dość zabawy w tłumaczenia! Zakładamy własny biznes”. Warunki są trzy: nie mogą „ukraść” pomysłów swoich ekspracodawców, to musi być coś, co nie wymaga kapitału ani magazynowania. – Unikatowe gadżety reklamowe, a nie kubeczki i długopisy z logo firmy, jakich pełno. To był strzał w dziesiątkę! – wspominają. Ich firma Alma-Import szybko zaczęła przynosić dochody. Jak się robi interesy z Chińczykami? Im świetnie. – Uwielbiamy Chiny! Gdyby nie to, nasza firma by nie powstała. Dałybyśmy sobie spokój z Chińczykami już na etapie tłumaczeń – mówi Marta. – Ja studiowałam w Jinanie, Ola w Pekinie. Byłyśmy w miejscach, których nie widzieli nasi chińscy kontrahenci. Szanują nas za to, że znamy ich kraj. A do tego Chińczycy robią interesy przy stole: trzeba razem zjeść, napić się. W lot łapiemy ich teksty i nie potrzebujemy tłumacza – opowiada Marta. – Wiemy, jak odróżnić Chińczyka „przewala- cza” od uczciwego. Do tego negocjujemy skuteczniej, bo bezpośrednio z fabrykantami. – Raz podkusiło nas, by sprawdzić, czy Chińczycy nas nie oszukują – wspominają Marta i Ola. – Udawałyśmy, że nie znamy chińskiego. Udawałam polskiego bossa, Ola moją asystentkę. Podsłuchiwałyśmy fabrykanta i tłumacza. Oszukiwali nas! Wtrąciłam po chińsku: „Przepraszam, powiedzieliście inną cenę. Która jest prawdziwa?” – wspomina Marta. „Ty mówisz po chińsku?! Oszukałaś nas!” – wykrzyknął. – Wyrzucili nas za drzwi. I oni, i my straciliśmy wtedy ogromne pieniądze – wspomina Marta.
wymyśl swój biznes
– Mogę to powiedzieć każdej kobiecie: wymyśl biznes, zanim utkniesz w macierzyństwie na dobre. Potem będzie za późno! – mówi Marta Ferenc. – Siedzisz w domu trzy lata, do pracy już nie wracasz na to samo stanowisko. One tak właśnie zrobiły. Założyły firmę, zdobyły pierwsze kontrakty. Potem był czas na dzieci. – Rodziłyśmy na zmianę. Któraś z nas zawsze była w firmie na pełnych obrotach – mówią. – Macierzyński? Tylko pół roku. I szukanie świetnych niań.Zresztą z powodu różnicy czasu Chińczycy wychodzą z pracy w czasie, gdy w Polsce jest południe. – Dzieci idą spać, a my w środku no- cy wysyłamy e-maile. Potem relaks? Nie. – W Polsce w korporacjach zwykle wszyscy zaczynają działać za pięć siedemnasta! Całą dobę nie rozstajemy się z laptopami – mówi Marta.
NIE BÓJ SIĘ RYZYKA
Co jeszcze doradziłyby dziewczynom, które marzą o robieniu dużych pieniędzy? – Więcej odwagi! – mówi Marta. – Mężczyźni garną się do biznesu. Wiedzą, że firma to wielkie ryzyko, ale i szansa na wielkie pieniądze – mówi. Ich firma sprowadza z Chin gadżety reklamowe dla korporacji. Także te nietypowe, na specjalne zamówienia. Dbają o jakość, jeśli już kubki, to z porcelany, a nie porcelitu. Podpisują wielomilionowe kontrakty.
„Dziewczyny! Nie ma takiego budżetu! Nie wystawicie się na tylu targach w jeden sezon. To 200 tys. zł!” – księgowa często schładza zapędy sióstr Nawarkiewicz. A one nie lubią kompromisów ani nie boją się ryzyka. Realizują swoje marzenia, nawet te najbardziej szalone. Ostatnia sesja do katalogu Femi Pleasure powstawała tak: Szkocja, sam środek powodzi i huraganów. Z campera można wyjść tylko kilka minut na dobę. Gdy usta- je wichura, światło jest wtedy genialne! Mogły to zrobić 10 razy taniej. – Ale tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o ideę i serce – tłumaczą dziewczyny.
TWARDO NEGOCJUJ
– W biznesie trzeba być twardym. Musiałyśmy się tego uczyć – mówią Anita i Kama z Femi Pleasure. Zagraniczni klienci za każdym razem walczą, by zeszły z ceny. Mimo wszystko wciąż nie porzuciły swoich ideałów. Szyją niezmiennie w Polsce. Ich ubrania są wysokiej jakości. To kosztuje. Nie starają się zarobić za wszelką cenę, ale czasem muszą powiedzieć „nie”. Dzięki temu są uczciwe wobec klientek, a to procentuje.
Marta i Ola też nauczyły się skutecznie negocjować. Gdy któryś z kontrahentów je zwodzi, wyznaczają deadline, wysyłają e-mail: „Jeśli do jutra do godz. 11 nie będzie podjęta decyzja, produkcja się przesunie. Będziemy musieli negocjować nowy termin”. – Jesteśmy twarde. Ucinamy w zarodku sytuacje, gdy ktoś nas próbuje na coś naciągać – mówi Marta.
ZACZEKAJ Z WYDAWANIEM
– Często ktoś mnie pyta, czemu nie zamienię toyoty na land rovera? – mówi Marta Ferenc z Alma-Import. Ale ona wie, że nie warto szastać pieniędzmi. Nierozważne wydawanie po pierwszych sukcesach to domena mężczyzn. By zarabiać duże pieniądze, trzeba nimi obracać, ryzykować, a nie trzymać na bezpiecznej lokacie. To jak hazard. Czasem właścicielki Alma-Import mają czarne myśli, bo kryzys nie omija i ich branży. Na szczęście, gorsze dni nigdy nie dopadają ich równocześnie. „No coś ty?! My, stare baby, miałybyśmy pracować dla jakiejś korporacji?! Nie! Damy radę! Rozkręcamy dalej firmę!” – któraś zawsze mówi to pierwsza. – Średnio dwa razy w roku nie nadążamy, mamy ochotę wszystko rzucić! – przyznają także właścicielki Femi Pleasure. Wiedzą, że przydałby się im inwestor, ale z tym zwlekają. – Próbowałby narzucić komercyjne myślenie. A Femi Pleasure to wolność! – mówią.
STWÓRZ ZESPÓŁ
Dziś ubrania Femi Pleasure można kupić w 150 sklepach na całym świecie. Powstała niemal sekta „dziewczyn Femi”. – Spotykają się w naszych sklepach, żeby pogadać, napić się kawy, przejrzeć magazyny o snowboardzie, umówić się na jogę – mówi Anita. Właścicielki Femi Pleasure organizują na Helu zawody Girls Polish Surf Champs, prowadzą bloga, na którym udzielają się ich fanki. Mają też zgrany kobiecy zespół. – W biznesie zaufany wspólnik to skarb. My mamy dobrze: jesteśmy siostrami i przyjaciółkami. I się uzupełniamy. Kama jest świetna w negocjacjach. Ja w projektowaniu – mówi Anita. Wspierają ich dziadkowie. Mieszkają we Wrocławiu, śledzą Femi na Instagramie, lajkują wszystkie posty, komentują zdjęcia w katalogach. Żyją firmą. – Mamy szczęście do ludzi. Panie z szwalni z Łodzi pomogły nam na starcie. Współpracujemy z nimi do dziś. Tyle że zamiast 100 bluz zamawiamy u nich po 300 tys., i to w kilku kolorach! – mówi Anita.
Femi tworzy teraz także kolekcje dla dzieci, zwłaszcza od kiedy siostry same je mają. Kama jest mamą dwuletniego blondynka Gucia, a za miesiąc spodziewa się drugiego synka. Anita ma siedmiomiesięcznego bruneta Henia. Plany Femi na przyszłość? Podbój USA. A prywatnie? Domek nad oceanem w Australii. Poranny surfing z dziećmi. Widok fal za oknem.
Tekst Agnieszka Sztyler-Turovsky
Cały artykuł znajdziesz w październikowym numerze ELLE!