„Na Tinderze pisali, że jestem gruba i nikogo nie znajdę”. Gdzie szukać miłości (skutecznie)
Na pytanie o Tindera moi znajomi single tylko przewracają oczami. Aplikacje, które miały ułatwiać nawiązywanie znajomości, zafundowały nam jedynie pokoleniową traumę. Ale bez paniki – znamy alternatywy.

W tym artykule:
Życie singla ma wiele zalet. Można żyć na własnych zasadach i nie oglądać się na cudze humory. Ale miłość i to, co dają nam zdrowe, bliskie relacje, to wielka wartość i przygoda, której nie sposób zakwestionować – choć kultura narcyzmu i indywidualizmu chce nam wmówić co innego. Szukanie miłości to zatem nie tylko akt odwagi, ale także forma buntu przeciwko konsumpcjonistycznym koleinom, w które nieustannie jesteśmy wpychani przez pazerne korporacje. Tylko gdzie szukać tego jedynego, skoro aplikacje oferują nam głównie wyczerpujące emocjonalnie situationshipy bez przyszłości? Takie pytanie zadała mi ostatnio znajoma singielka, która spokojnie mogłaby zostać cover girl „Sports Illustrated”. Postanowiłam zatem poszukać odpowiedzi.
Już nie Tinder – biegiem po miłość
Jakiś czas temu aplikacja do monitorowania osiągnięć sportowych, Strava, wprowadziła nową funkcję – wysyłanie DM-ów bezpośrednio do innych użytkowników. I to był prawdziwy game changer, bo biegacze i rowerzyści zaczęli wykorzystywać wiadomości prywatne do… flirtu. Wspólna pasja to zresztą świetny fundament do budowania więzi.
Na Facebooku jak grzyby po deszczu wyrastają profile typu „Single na rowerze”, gdzie zaproszenia do wspólnych wycieczek mogą być subtelną propozycją randki. Grupa „Wspólne spotkania, pasje, aktywności: Kraków” zrzesza już ponad 30 tysięcy osób. Znajdziemy tam chaty podróżnicze, górskie, psychologiczne czy motoryzacyjne. Krakowskie ptaszki ćwierkają, że niektóre znajomości zakończyły się marszem Mendelssohna. Szukasz chłopaka, towarzysza na wesele lub kompana na majówkę do Paryża? Może warto wyjść z alternatywą?
Nowe historie miłosne
Czytanie nigdy nie było tak cool jak teraz (może poza czasami Jane Austen). Ucieczka do offline i popularność cyfrowych detoksów sprawiła, że znów chętnie sięgamy po książki. Swój czytelniczy klub ma Dua Lipa, a odcinek, w którym rozmawia z Olgą Tokarczuk, bije na YouTube rekordy popularności. W Nowym Jorku modniej jest się pokazać z nową powieścią Sally Rooney niż z vintage'ową Chanelką. Spotkania miłośników literatury są nie tylko okazją do wymiany myśli, ale też doskonałym sposobem na poznanie „pana właściwego”.
Znam przykłady osób, które poznawały się na spotkaniach autorskich. Disclaimer: w Polsce czytają głównie kobiety, ale przecież zdarzają się wyjątki.
Powrót swatek
Zawsze możemy liczyć na życzliwość przyjaciółek, które podsuną nam fajnego kolegę z zajęć muay thai, ale to niejedyna opcja. Na Facebooku istnieje profil „Swatki”, założony przez Ewę, która pierwotnie chciała wyswatać się sama (i jej się udało!).
„Na aplikacjach zdarzało się, że słyszałam, że jestem gruba i nikogo nie znajdę. Nawet gdy wstawiałam zdjęcie z siłowni, dostawałam komentarze, że nic mi to nie pomoże. W końcu wrzuciłam zdjęcie na grupę, gdzie były same dziewczyny, z krótkim opisem moich zainteresowań i oczekiwań. Po jakimś czasie odezwała się znajoma, która twierdziła, że zna kogoś fajnego o podobnych pasjach. Podała mi kontakt i… jesteśmy razem już pięć lat” – opowiada Ewa.
Ewa potwierdza moje przypuszczenia, że aplikacje to raczej targowisko próżności, gdzie każdy stara się zaprezentować wyidealizowaną, nierealistyczną wersję siebie, a osób zdecydowanych na stały związek jest tam jak na lekarstwo.
W przypływie chwili postanowiła założyć grupę na Facebooku, która zrzesza już ponad 4000 osób. Początkowo dziewczyny wrzucały tam zdjęcia kolegów-singli, którzy nie mieli szczęścia w miłości, ale z czasem zaczęły publikować również swoje autoprezentacje. Ewa uważa, że grupa ma przewagę nad aplikacjami, ponieważ jej uczestnicy mają jasną intencję – znalezienie stałego partnera.