Reklama

Poniedziałek, 11 przed południem, cicha restauracyjka w zielonej dzielnicy Warszawy. Wcale nie chodzi o krakowskie klimaty, Maciej Stuhr nie jest sentymentalny. Spotykamy się tu, bo jest wygodnie: miejsce leży na szlaku między jego warszawskim domem, Nowym Teatrem i resztą codziennych spraw. Z telefonu, który przerywa naszą rozmowę, wiem, że aktor dziś jeszcze kupi karmę dla psa. Ale to już po tym, jak opowie o najważniejszych kobietach w swoim życiu. I rolach, nie tylko życiowych. Tej jesieni zobaczymy go w kinie w dwóch, być może najlepszych, jakie do tej pory zagrał. W szokującym „Pokłosiu” (inspirowanym wydarzeniami w Jedwabnem) i rewelacyjnej „Obławie” (historii oddziału AK). Podczas naszej rozmowy Maciej Stuhr wypija dwa czarne espresso i nie daje się namówić na ciastko.
ELLE Kiedy jest mi smutno, wynajduję w internecie Pana skecze. Zawsze działają. Zastanawiałam się, czy prywatnie też jest Pan duszą towarzystwa?
Maciej Stuhr Bywam. Ale najmniej w domu. Tam jestem całkiem inny: skryty, schowany, uspokojony. Jest mi dobrze. Czasem moi domownicy mają mi za złe, że ciężko ze mnie pół słowa wydusić. W towarzystwie inaczej: anegdota goni anegdotę. Lubię sprawiać ludziom przyjemność. Kiedy jedziemy w świat z teatrem Krzysztofa Warlikowskiego, stajemy się zgraną paczką wesołych kompanów. Spektakle kończymy grać późno w nocy, ale zdarza się, że śpiewamy modlitwę o wschodzie słońca po jakichś totalnych szaleństwach i wygłupach z kolegami, z Magdą Cielecką, Mają Ostaszewską, Andrzejem Chyrą, Jackiem Poniedziałkiem... Wystarczy nam przeciętny lokal z szafą grającą. Całą resztę dopełnia towarzystwo.
ELLE Lubi Pan ludzi?
M.S. Niektórzy mają mnie za naiwnego, ale ja naprawdę nie czuję, że za moimi plecami czai się zło. Lubię i mam wrażenie, że jestem lubiany. To się tak jakoś napędza i kręci, choć bycie takim powszechnie lubianym człowiekiem skutkuje dość powierzchownymi relacjami. Stuhr to taki fajny facet, z którym jest zawsze miło,pobawić się można. I tyle.

ELLE Co Pan lubi w mężczyznach, a co w kobietach?
M.S. No właśnie. Jestem, jak to mówił Przybora, starym, obiektywnym i nieprzejednanym heteroseksualistą. Ale bardzo przyjaźnię się z gejami. Zdałem sobie sprawę, że ja po prostu jestem uczulony na taki typowy, męski, brudny testosteron. Ta agresja, szorstkość w obyciu – to coś zupełnie mi obcego. Ci moi przyjaciele, piękni chłopcy, są tak wyluzowani, sympatyczni i beztroscy. Może dlatego najlepiej się wśród nich czuję.
ELLE To na czym polega męskość?
M.S. Na odpowiedzialności. A czułość i delikatność, z pozoru uznawane za niemęskie, są wspaniałymi cechami mężczyzny. Myślę, że kobiety bardzo tego potrzebują i są mile zaskoczone, kiedy mężczyzna się taki okazuje. I jeszcze coś: brak histerii. Histeria jest zaprzeczeniem męskości, jak widzę mężczyznę histeryzującego, od razu odwracam wzrok.
ELLE A u kobiet toleruje Pan histerię?
M.S. A mam jakiś wybór? Nie rozumiem u kobiet wielu rzeczy. Ale uważam, że próba zrozumienia wszystkiego jest bez sensu. Nigdy nie będziemy siebie do końca rozumieć. Fascynację i siłę trzeba czerpać z różnic, rzeczy nieprzewidywalnych.
ELLE W Polsce jest Pan jednym z najbardziej popularnych aktorów. Pana żona nie ma czasem dość?
M.S. Wydaje mi się, że jak idziemy ulicą i ktoś nas rozpozna, to ma większą delikatność wobec nas, niż gdybym szedł sam… Poza tym trochę się już do tego przyzwyczailiśmy, nie zauważamy tego tak bardzo. Zresztą, nigdy specjalnie nie robiliśmy z tego wielkiego halo. Nawet jeśli wielkie halo działo się wokół mnie czy nas.

ELLE A córka? Jest jej łatwiej, bo ma znanego tatę?
M.S. Sam jestem ciekaw, bo przecież miałem analogiczną sytuację w dzieciństwie. Raz, kiedy Matylda była jeszcze bardzo mała, poszliśmy na film, w którym ja dubbingowałem pieska. Jak usłyszała jego głos, cała zesztywniała. Nie wiedziała, co myśleć. W końcu powiedziała: „Ten piesek nazywa się tatuś”. Ale co to znowu za atrakcja, że tatuś jest pieskiem, skoro dziadek jest Osłem w „Shreku”! Poza tym – z tego, co zauważam – to teraz nie jest jakieś wielkie wydarzenie, że się widzi ojca w telewizji. Teraz każdy może wyciągnąć z kieszeni komórkę, nakręcić sobie tatę albo wujka czy siebie, wrzucić to na Fejsa i już. Ekran przestał być tabu, kiedyś mówiło się: magia srebrnego ekranu, a teraz na ekranie są wszyscy. Dla mnie jako dzieciaka to było niezwykłe zobaczyć ojca na ekranie.
ELLE A Pan był w szkole traktowany w sposób niezwykły z tego powodu, że Pana tata był znanym aktorem?
M.S. Bardzo mi zależało, żeby tak nie było. Chciałem być traktowany jak wszyscy. Do tego stopnia, że jak tata przywiózł z Włoch banany i mama dała mi je na drugie śniadanie, to nie wyciągnąłem ich z plecaka. Nie chciałem pokazać, że mam coś, czego inni nie mają.
ELLE Jest Pan wymagającym ojcem?
M.S. Nie jestem takim tatą, który cieszy się z każdego drobiazgu. To mam wyniesione z domu. Rodzice chwalili mnie tylko wtedy, kiedy zrobiłem coś wartościowego. Ale pamiętam też pewien niedosyt pochwał i staram się swojej córce nie stawiać wyzwań zbyt wysoko. Tym bardziej że widzę, że Matylda jest indywidualistką i chodzi zupełnie innymi ścieżkami niż reszta. Nigdy nie miałem napinki, żeby poszła do najlepszego liceum i była gwiazdą. Wydaje mi się, że znajdzie swoją drogę zupełnie gdzie indziej. Jestem bardzo ciekaw gdzie.

ELLE Ile ma teraz lat?
M.S. 12. Już zaczyna być kobietą. Zabawnie jest to obserwować. Czasem mnie wkurza, bo nic nie kuma. Chcesz traktować ją jak dorosłą, a jednak czasem się okazuje, że to jeszcze nie to. „Tato, po co idziesz znowu grać ten spektakl?”. „No bo to jest moja praca”. „A nie możesz dzisiaj nie iść?”. „Nie, bo ludzie kupili bilety”. „Przecież grałeś to tyle razy, mogli sobie wcześniej przyjść, ich wina!”. „No niestety, muszę iść i zarobić dla nas pieniądze”. „Ale przecież mamy pieniądze”. I tak w koło Macieju, że tak powiem...
ELLE Kiedy bywa Pan wobec niej bezradny?
M.S. Właśnie w takich momentach. Widzę, że moimi logicznymi wywodami nic nie wskóram, ona chce mieć tatę w domu i koniec. Myślę, że ona to wszystko rozumie, tylko właśnie w taki sposób chce przekazać swój komunikat, np. o swojej miłości. No więc jestem wobec tego bezradny.
ELLE Czym najbardziej rozczula Pana córka?
M.S. Bezgranicznym zaufaniem. To piękne i jednocześnie przerażające. Taką miłość dostaje się tylko od mamy i od córki.
ELLE Co jeszcze dostał Pan od mamy?
M.S. Mama to dom, ciepło, mądrość, miłość. Myślę, że pomijając sprawy zawodowe, byłem zapatrzony bardziej w mamę niż w ojca. Chciałem być taki jak ona.

ELLE A jakie emocje łączą się z siostrą?
M.S. Myśląc o Mariannie, mam pewien niedosyt w relacjach z nią. Zawsze byliśmy trochę obok siebie, z powodu dramatycznej różnicy płci i sporej – wieku. Teraz mieszkamy też w różnych miastach: ona we Wrocławiu, jest zresztą bardzo utalentowaną graficzką... Z czasem zbliżamy się do siebie coraz bardziej, na pewno czeka nas jeszcze wiele rozmów, których nigdy nie odbyliśmy. Ciągle jeszcze szukamy formy, żeby tę naszą miłość wyrazić odpowiednio. I na pewno ją znajdziemy.
ELLE Wychowywał się Pan w typowym krakowskim domu, z obrazami na ścianach i ciężkimi meblami?
M.S. Dość często się przeprowadzaliśmy. Dzieciństwo spędzałem w bloku, potem była kamienica, rzeczywiście trochę dulszczyzny. Potem rodzice wreszcie wyprowadzili się do domu i tam już było bardziej eklektycznie. Teraz mieszkam z Warszawie. Mój warszawski dom jest zupełnie inny, nowoczesny. To zasługa żony. Jest fotografem i grafikiem, właśnie robi doktorat na ASP. Kocham Kraków, ale w Warszawie czuję sie znakomicie. Fascynuje mnie energia tego miasta, która jest wyjątkowa, nawet w skali świata! Zwrócił mi na to uwagę kolega cudzoziemiec i dzięki niemu zobaczyłem Warszawę na nowo. Tu ludzie zawsze do czegoś dążą, naprawdę im się chce. Z Krakowa przywiozłem spokój, wewnętrzny, wypracowany. Ale nie zawsze udaje mi się go zachować.
ELLE A w pracy? Jestem ciekawa, jak Pan sobie radzi z emocjami, kiedy dotyka Pan ekstremalnych tematów. Jak ostatnio w ,,Obławie” i ,,Pokłosiu”.
M.S. Mam trochę inne podejście do zawodu. Praca z Władysławem Pasikowskim to wyżyny profesjonalizmu. Na pewno „Pokłosie” to jeden z najtrudniejszych filmów w moim życiu, bo na jego planie ciężko pracowałem fizycznie: gasiłem pożary, kopałem doły po kolana w wodzie. Ale to temat filmu: historia traumy polsko-żydowskiej, jest mocny, i to on uderzy w widza. Jednak nie powinien uderzać w aktora. On może myśleć o pomordowanych Żydach albo o tym, co jadł na obiad – to sprawa jego warsztatu, zdolności, wrażliwości i sztuczek. Jestem zwolennikiem takiego traktowania aktorstwa: ze stoicyzmem, wręcz z profesjonalnym dystansem.

ELLE I nigdy nie zdarzyła się rola, która by Pana wytrąciła z tego dystansu?
M.S. Zdarzyła się. To było przedstawienie Krzysztofa Warlikowskiego „Koniec”. Warlikowski zobaczył we mnie rzeczy, których ja sam sobie nie uświadamiałem. W przestrzeni zawodowej, ale też osobistej. Nie mam wątpliwości, że od momentu spotkania z Krzysztofem stałem się tak naprawdę aktorem. Pewnie gdyby nie Warlikowski, nie zagrałbym tak w „Obławie” ani w „Pokłosiu”.
ELLE A co zobaczył w Panu Warlikowski, czego wcześniej Pan sobie nie uświadamiał?
M.S. Przekonał mnie, żeby nie bać się pokazać bólu, smutku ani słabości, które każdy z nas nosi w sobie. Kiedy w „Aniołach w Ameryce” mój bohater płacze, ja też naprawdę płakałem. To był upust emocji. Do roli w „Końcu” musiałem znaleźć w sobie naprawdę mroczną stronę. Dotąd dłubałem, powtarzałem, aż w końcu znalazłem ją w sobie i to nie był najszczęśliwszy moment.
ELLE Mroczna strona – to określenie bardzo wbrew Pana wizerunkowi.
M.S. Im bardziej cię ludzie postrzegają jako miłego, sympatycznego chłopca, tym bardziej rośnie potrzeba, żeby powiedzieć: „Halo! Nie tylko taki jestem”. To było odreagowanie kabaretu, „Chłopaki nie płaczą” i „Fuksa”, które ukształtowały mój wizerunek na kilkanaście lat. Nie chcę mu zaprzeczyć, ale chcę powiedzieć, że mogę więcej.
ELLE Mówi się, że ludzie, którzy potrafią genialnie rozśmieszyć publiczność, na co dzień bywają smutni. Np. Jim Carrey od lat leczy się na depresję. Zgadza się Pan z tym twierdzeniem?
M.S. Tak, bo od komika wszyscy wymagają, że będzie tryskał humorem 24 godziny na dobę. Pamiętam z dzieciństwa taki obrazek: poszedłem z tatą do sklepu. Zrobiliśmy zakupy, tata wyszedł, a ja jeszcze się tam zawieruszyłem. I usłyszałem, jak zawiedzione ekspedientki między sobą mówią: „Eeee, nic śmiesznego nie powiedział”. Były rozczarowane, że Jerzy Stuhr robił zakupy na poważnie. Prawdę mówiąc, humorystyczny ogląd świata jest podszyty smutną, czasem wręcz tragiczną refleksją. Rzadko spotyka się kogoś obdarzonego dowcipem, kto byłby beztroski. Tak, potwierdzam. Im lepszy żart, tym więcej smutku pod spodem.
ROZMAWIAŁA: Anna Luboń
Zdjęcia: Artur Wesołowski
ŹRÓDŁO: magazyn ELLE

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama