Vanessa Aleksander: "Będąc w szkole słyszałam, że aktor nie pojawia się w pracy tylko, jeśli nie żyje" [WYWIAD]
Na koncie ma główne nagrody aktorskie przyznawane na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi, Telekamerę, debiut kinowy u Jana Komasy i autorską audycję, której odcinki wielokrotnie trafiały na listę najczęściej słuchanych podcastów w Polsce. Teraz dała poznać się telewizyjnej publiczności również jako niesamowita tancerka w 15. edycji „Tańca z gwiazdami”. I choć wydawać by się mogło, że wszystko, czego dotknie się Vanessa Aleksander momentalnie przemienia się w złoto, tylko ona wie, ile pracy i wyrzeczeń włożyła w to, aby się tutaj znaleźć.
Julia Lubecka: Vanessa, spotykamy się w niezwykle ciekawym momencie w twojej karierze, a mianowicie już niedługo zobaczymy dwa bardzo różne programy z twoim udziałem. 15 września zadebiutujesz jako uczestniczka 15. edycji „Dancing with the Stars”. Z jakim nastawieniem rozpoczęłaś treningi do programu?
Na ten moment towarzyszy mi już jedynie ogromna ekscytacja. Muszę przyznać, że z „Tańcem z Gwiazdami” wiąże się u mnie dosyć długa historia. Po pierwsze było to moje marzenie z dzieciństwa, które kiełkowało od pierwszej edycji, kiedy to oglądałam sama program i dorastałam razem z nim. Po drugie, towarzyszyła mi rosnąca obawa, kiedy po raz pierwszy zaczęła się pojawiać ta propozycja (udział w programie proponowano mi kilka razy), dotycząca tego, co pomyśli o mnie środowisko aktorskie. Przejmowałam się tym, w jaki sposób to może wpłynąć na odbiór mojej pracy aktorskiej i właściwie to była jedyna rzecz, która przez lata powstrzymywała mnie przed podjęciem tej decyzji. A ponieważ za dwa lata będę świętować trzydzieste urodziny, obiecałam sobie, że do tego czasu chcę podejmować decyzje w zgodzie ze sobą, a nie w obawie przed tym, co pomyślą o mnie inni.
Jestem osobą wysoko lękową i na co dzień mierzę się z masą obaw, choć większość z nich generuję sobie sama. W końcu pomyślałam sobie, że jeżeli przed spełnieniem dziecięcego marzenia powstrzymuje mnie właśnie lęk, to pewnego dnia będę tego żałować.
A gdy odmówiłam po raz kolejny udziału w programie, mimo że go oglądałam i kibicowałam moim znajomym, kolegom i koleżankom, naszła mnie myśl, że naprawdę żałuję, że nie jestem tam razem z nimi. Obiecałam sobie, że jeśli jeszcze raz ta propozycja do mnie przyjdzie, to po prostu się nad tym poważnie zastanowię. A ponieważ akurat przesunęły mi się nagrania do filmu, miałam wrażenie, że jest to idealny moment, żeby posłuchać serca i pójść za intuicją. Na ten moment, jak już zaczęły się treningi i wyłączyłam szum tej lękowej strony, została tylko ekscytacja i duża radość z tego, że tam jestem.
Chciałabym jeszcze na moment zatrzymać się przy lęku, o którym mówisz. Sama odniosłam wrażenie, że widzowie rzadko pozwalają artystom na eksperymentowanie, eksplorowanie różnych dziedzin sztuki, co przecież jest naturalnym, a wręcz pożądanym przez artystów procesem. Nie bałaś się, że jako „poważna aktorka”, biorąca udział w programie, show rozrywkowym, nagle stracisz pozycję, na którą pracowałaś przecież tyle lat?
To była moja największa i, tak naprawdę, jedyna obawa. Pomyślałam jednak, że czasy się zmieniają. Jeżeli jeden z największych polskich aktorów, Andrzej Seweryn, zasiada w jury programu rozrywkowego o drag queen, jeżeli wspaniali aktorzy teatralni biegają po Ameryce Południowej walcząc o jakiś talizman, czy Adam Woronowicz z Agatą Kuleszą próbują się nie roześmiać w zamkniętej przestrzeni, to chyba rozrywka nabrała innej wartości. Jest już lokowana w innym miejscu, szczególnie w czasach social mediów, gdzie okazuje się, że w cenie jest pokazywanie siebie prywatnie w pewnych okolicznościach, a ze wszystkich programów rozrywkowych ten jest najbliższy mnie. Wielokrotnie dostawałam zaproszenia do podobnych formatów telewizyjnych i zawsze odmawiałam, bo nie czułam, że chciałabym się sprawdzić w takiej formule. W przypadku „Tańca z Gwiazdami” wiedziałam, że ruch, taniec, to jest forma ekspresji, która mnie bardzo interesuje. Więc tak, na pewno miałam taką obawę, ale już widzę reakcje osób ze środowiska, które po ogłoszeniu mojego udziału pisały pokrzepiająco. Jeżeli pani Krystyna Janda mówi, „bardzo dobrze, że to zrobiłaś”, Dawid Ogrodnik pisze „chyba pierwszy raz na kogoś wyślę SMS-a” czy młode aktorki z mojego pokolenia mówią, „bardzo dobrze, że to robisz, bo robisz to też dla nas”, to naprawdę upewniam się, że można się realizować w rozrywce i to niczego nie zabiera.
Pewnie i bez tych głosów bym miała poczucie, że to jest dobra decyzja, ale po prostu daję te przykłady, żeby może uzmysłowić też szerszej publiczności, że sztuka i rozrywka coraz częściej żyją w symbiozie i powoli stają się nierozerwalne. Podam inny przykład - niedawno na spotkaniu twórców serialu z aktorami, producentka zaleciła wszystkim aktorom siedzącym przy stole prowadzenie social mediów. Otwarcie powiedziała nam, że w dzisiejszych czasach ma to znaczenie. Sama zresztą miałam takie sytuacje, czy to na przesłuchaniach w Stanach, czy tutaj w Polsce, gdzie na liście castingowej, przy imieniu i nazwisku była podana ilość obserwatorów na social mediach i to (niestety) jest rzeczywistość, w której my, aktorzy, istniejemy i do której musimy się dostosować. Możemy się na to obrażać, możemy oczywiście dyskutować czy to jest fajnie, czy nie, ale rzeczywistość jest dokładnie taka. To absolutnie nie było dla mnie motywacją w podjęciu decyzji o udziale w programie, ale jest jakimś małym suplementem. Uważam, że ta decyzja jest dobra. Dobra przede wszystkim dlatego, że posłuchałam siebie, a nie swojej lękowej strony, która mówi: „a co ktoś sobie o mnie pomyśli?”.
Jako córka łyżwiarzy figurowych pewnie byłaś przyzwyczajona do intensywnych treningów.
Myślę, że nie byłam przyzwyczajona do aż tak intensywnej aktywności fizycznej i nie spodziewałam się, że udział w programie będzie aż tak wymagający. Są to jednak 6-, czasem 8-godzinne treningi, siedem dni w tygodniu. Tryb zdjęciowy wygląda tak, że załóżmy, jeżeli w niedzielę jest emisja odcinka na żywo, w sobotę dowiadujemy się, co będziemy tańczyć i na przygotowanie choreografii mamy około 4-5 dni. To jest naprawdę bardzo mało. Nagle się okazuje, że te sześć godzin treningu to też jest niewystarczająco w ciągu dnia. Jest to bardzo wyczerpujący tryb. Myślę, że nie da się za wczasu przygotować na taką intensywność. Faktycznie, moi rodzice są sportowcami, tak jak wspomniałaś, ale ja sama nigdy żadnego sportu profesjonalnie nie uprawiałam. Fortunnie przed samym rozpoczęciem treningów, kiedy już wiedziałam, że decyduję się na udział w programie, podjęłam współpracę z dietetykiem klinicznym i z trenerką, staram się do tego wyzwania podchodzić z głową, żeby moje zdrowie na tym zyskało, a nie ucierpiało.
Myślisz, że wrażliwości na sztukę i doceniania tego kunsztu, ale też samej etyki pracy nauczyłaś się właśnie od rodziców?
Wrażliwości na pewno tak. Moja mama ma duszę artystyczną, jest bardzo wrażliwa, empatyczna i uważna na uczucia innych, czasem aż przesadnie, ale to na pewno jej pomaga w odbiorze sztuki i w kreowaniu jej, w tym wypadku, na tafli lodowiska. Mój tato jest znacznie bardziej racjonalny i postrzega świat bardzo pragmatycznie, ale myślę, że dzięki temu ja jestem gdzieś pośrodku. Posiadam mocno rozwiniętą wrażliwość, ale jednocześnie staram się twardo stąpać po ziemi i potrafię to robić. Jeśli chodzi o etykę pracy, na pewno poniekąd miała na nią wpływ dyscyplina sportowa, którą oglądałam w domu, właśnie odziedziczona po rodzicach. Dodatkowo myślę, że jest to wypadkowa mojego przebywania w środowisku teatralnym i „starej” szkoły, o którą zahaczyłam podczas mojej edukacji teatralnej, gdzie szalenie ważne było oddanie pracy. Dziś uważam, że powinno się pracować z uwzględnieniem swoich emocji, swojej kondycji psychofizycznej. Jeszcze będąc w szkole słyszałam, że z zajęć zrezygnować nie można nawet przy najgorszej chorobie, że aktor nie pojawia się w pracy tylko, jeśli nie żyje itd. Słuchanie takich haseł przez lata na pewno sprawiło, że na jakiś czas w to uwierzyłam. Podejrzewam, że obawa, o której mówiłam wcześniej - przed tym, co ludzie o mnie pomyślą - wynika z podobnego miejsca. Teraz myślę, że to zamierzchłe podejście, nieaktualne. Młode pokolenie kreuje świat inaczej i warto to robić na własnych zasadach.
Zauważyłaś, żeby twój perfekcjonizm przejawiał się także na parkiecie?
Oczywiście! W tym kontekście bywam nie do zniesienia. Widząc ile popełniam błędów, nie potrafię się cieszyć z tego, że biorę udział w przygodzie, tylko jestem surowa wobec siebie i się krytykuję, karcę. Myślę, że ten program też będzie dla mnie lekcją odpuszczania. Przez wiele lat próbowałam robić wszystko jak najlepiej potrafię, ale teraz już wiem, że nie może się to odbywać za wszelką cenę.
Co jeszcze chciałabyś wynieść z udziału w programie?
Chciałabym się zmierzyć ze swoimi lękami, odstawić je na bok i cieszyć się z tego wyzwania. Dopiero teraz odkrywam, że, być może, moja decyzja o byciu aktorką jest, na bardzo podświadomym poziomie, walką o bycie uznaną, uwzględnioną. To jest moment, w którym będę musiała to odpuścić, bo jestem pewna, że negatywnych komentarzy, i trudnych momentów, będzie sporo. Więc przede wszystkim czeka mnie walka z lękiem, z perfekcjonizmem, z kompleksami, ale też upatruję w tym szansę na przyjrzenie się samej sobie w zupełnie innych warunkach i nauczenia się nowych rzeczy. Dużym zwycięstwem dla mnie już na tym etapie jest to, że po prostu poszłam w końcu za głosem serca.
W przeszłości na castingach słyszałam, że jestem zbyt komercyjna, mam zbyt nudną, typową urodę. Mam wrażenie, że poniekąd te komentarze sprawiły, że za wszelką cenę usiłowałam podejmować decyzje, które uplasują mnie w miejscu aktorki zaangażowanej, która decyduje się tylko na artystyczne projekty. I nagle zorientowałam się, że to i tak nie ma znaczenia, bo finalnie decyzja jest subiektywna, a najważniejsze jest to, żebym to ja była szczęśliwa.
Udział w programie nie jest pierwszym „nietypowym” projektem, którego się podjęłaś. Wystarczy wspomnieć audycję movie:my w newonce radio. Czy ta chęć próbowania nowych rzeczy jest u ciebie wrodzona, czy jest to raczej umiejętność, którą nabyłaś z czasem?
Z moją audycją było podobnie jak z decyzją o "Tańcu". To był wspaniały czas. Było to dla mnie niesamowicie rozwijające, otwierające. Zaskoczyło mnie także to, ile osób słuchało mojego podcastu. Były odcinki, które potrafiły być w pierwszych 15. najbardziej słuchanych podcastów w Polsce na różnych platformach streamingowych. Jeśli chodzi o próbowanie nowych rzeczy, jest to u mnie pewien paradoks. Jak wspomniałam, często towarzyszy mi lęk, więc nie zawsze przychodzi mi to z łatwością, jednak mimo wszystko zawsze ważniejsza od obaw okazuje się intuicja.
W jednym z wywiadów wspominałaś, że w aktorstwie najbardziej kręci cię transformacja, przemiana do roli. Zmiana związana z rolą Gabi w „Hejterze. Sali samobójców” sporo cię jednak kosztowała w tamtym czasie. Dziś możesz już powiedzieć, że znalazłaś balans między zaangażowaniem, a zatraceniem się dla sztuki?
To zależy od projektu. Bardzo lubię angażować się w swoją pracę i się jej oddawać, jednak potrafi to być zgubne. Często by uzyskać efekt, który sobie zamierzyłam, kopałam w prywatnych doświadczeniach. Tylko prawda jest taka, że widz oglądający aktora w emocjonalnej scenie, nie będzie w stanie powiedzieć, czy ten rozgrzebuje swoją trudną przeszłość czy pracuje tylko na bazie oddechowych ćwiczeń i zaciskania mięśni w konkretny sposób, które sprawiają, że lecą mu łzy. Wierzę, że aktorstwo powinno się opierać na tym drugim - na warsztacie i sprawnym wykorzystaniu narzędzi danych w szkole teatralnej. Nie będę jednak udawać, że nie zdarzają mi się takie momenty, w których w bezradności sięgam do trudnych emocji, zdarzeń, wspomnień. Jest to proces, ale walczę, aby moje zdrowie jak najmniej ucierpiało przy takich scenach i wymagających projektach.
Przy okazji promocji „Hejtera” wspominałaś także o terapii, której się później podjęłaś i nauce stawiania granic. W ostatnich latach sporo zaczęło się mówić o pracy z ciałem i komforcie aktorów i aktorek na planie, ale nie wydaje mi się, że wciąż za mało dyskutuje się o pomocy od strony psychologicznej. Jak ty radzisz sobie z emocjonalnym pokładem, jaki wkładasz w rolę?
Super, że o to pytasz. Mam takie przekonanie, że wsparcie psychologiczne powinno być na każdym planie lub w każdym teatrze - tak jak jest w każdej korporacji. Praca na planie jest wymagająca. Często trwa rana do nocy i opiera się na bardzo głębokich i trudnych emocjach, więc naturalne, że wiąże się z tym duże wyczerpanie. Ja wciąż korzystam z terapii. Kiedy zaczęłam na nią uczęszczać przy okazji „Hejtera”, nie zrezygnowałam z niej. Jestem cały czas w kontakcie z psychoterapeutką i widzę, jak bardzo mi to pomaga. Bardzo istotne stało się dla mnie dbanie o swoje zdrowie - o dietę, o sen, o czym wcześniej tak dużo nie myślałam. Przyznam szczerze, że wcześniej podchodziłam do tego za bardzo beztrosko. Fortunnie nigdy nie brałam żadnych używek, prawie nie piję alkoholu, ledwo imprezuję, więc to są na pewno aspekty, które bardzo mocno trzymają mnie w pionie. Podejrzewam, że gdyby moje priorytety były inaczej rozłożone, to w tym natężeniu emocji i odczuwając tak silną presję zawodową, mogłabym się bardzo szybko wykończyć.
Niestety nasze środowisko, aktorskie, jest mocno obciążone uzależnieniami. Wydaje mi się, że tu ponownie pokutują wzorce wyciągnięte ze „starej szkoły”, gdzie za kulisami aktorzy często wyciągali alkohol, „żeby się lepiej grało”. Zdarzało się, że w szkole teatralnej studenci potrafili przychodzić pijani na zajęcia i pedagogowie nie zwracali na to uwagi, nie było komentarzy na ten temat. Więcej, pojedynczy profesorowie sami potrafili przyjść pod wpływem lub na bardzo dużym kacu i, jakkolwiek to dziwnie nie zabrzmi, było to odbierane jako coś nieodbiegającego od normy. Wydawało się, że tak skoro środowisko funkcjonuje tak od lat, to będzie tak zawsze funkcjonowało. Były też oczywiście wyjątki - Maciej Stuhr, który uczył nas pracy z kamerą, uczulał nas, żebyśmy nie dawali się skusić na alkohol w pracy, uprzedzał, że możemy otrzymywać takie propozycje często, ale żeby nie traktować ich jak coś normalnego. Myślę, że duże przyzwolenie na używki w pracy, które jest w środowisku aktorskim sprawia, że tyle młodych aktorów uznaje potem, że jest to jakiś naturalny, wręcz normalny sposób radzenia sobie z presją. Na szczęście jednak, i to się zmienia. Jest coraz mniejsza tolerancja na używki w pracy i w Akademii, a „młodzi” są coraz bardziej świadomi ryzyka, jakie niesie za sobą nadużywanie.
A skąd u ciebie ta odwaga, żeby zacząć mówić otwarcie o terapii i zdrowiu psychicznym?
Teraz już nie widzę tego jako akt odwagi, lecz jak coś zupełnie normalnego. Chociaż przyznaję, że jeszcze kilka lat temu omijałam ten temat z obawy o to, co pomyślą o mnie inni. Lecz gdy kilka lat temu zaczął się mój proces terapeutyczny, zrozumiałam, że dbanie o swoje zdrowie psychiczne jest wręcz powodem do dumy. Dziś mam wrażenie, że jest to po prostu oznaka siły i sygnał, że człowiek się nie poddaje. Wiadomo, czasami - jak każdy - ulega swoim demonom, ale jednocześnie próbuje coś z tym zrobić. Nie wiem nawet co było motywacją, żeby zacząć to nazywać, ale chyba przekonanie, że to po prostu istotne i ważne. Mam też takie poczucie, że jeżeli mam platformę na której znajdują się odbiory, którzy chcą mnie słuchać, to chcę wykorzystać te narzędzie. Być może w ten sposób będę mogła zachęcić kogoś do dbania o swoje zdrowie i komfort psychiczny.
Na początku naszej rozmowy wspomniałam o projektach w twoim życiu zawodowym. Poza „Tańcem z gwiazdami” już w listopadzie będziemy mogli oglądać cię w czwartym sezonie „The Office PL”. Spodziewałaś się, że serial tak przypadnie do gustu publiczności? Sama wcześniej wspominałaś, że mockumenty nie mają dobrej passy na polskim rynku…
Myślę, że nikt się nie spodziewał. Szczególnie po tym jak wypłynęła pierwsza informacja do mediów o rozpoczęciu kręcenia - otrzymaliśmy wtedy ogromny hejt. Zaskoczyła nas wtedy ilość memów, negatywnych komentarzy, wiadomości. Spodziewałam się, że ludzie zareagują raczej sceptycznie na wiadomość o polskiej wersji The Office, ale nie przewidziałam, że reakcje będą aż tak negatywne. W tamtym momencie nic nie dawało nadziei na to, że ten format będzie kontynuowany. Okazało się, że nasze zaangażowanie w ten projekt, ale przede wszystkim to, że był on robiony na własnych zasadach, nie był przepisanym scenariuszem amerykańskim czy brytyjskim, było kluczem do sukcesu. Nagle okazało się, że Polacy lubią siebie oglądać w krzywym zwierciadle i się z tego pośmiać.
My kochamy ten projekt. Naprawdę myślę, że mogę mówić w imieniu całej ekipy, zarówno tej stojącej przed, jak i za kamerą. Kochamy być na tym planie, kochamy się śmiać razem z widzami, realizując te sceny. To jest jedna z najfajniejszych przygód, jaką było dane mi realizować w życiu zawodowym. Cieszę się też, że miałam szansę w końcu pokazać się w takim komediowym wydaniu, bo ja prywatnie bardzo się lubię wygłupiać, uwielbiam się śmiać, moi znajomi głównie mnie z tego kojarzą. Ogrom radości z tego projektu daje mi jednak przede wszystkim to, że spotkałam się na planie z ludźmi, przy których się fantastycznie czuję, od których się mnóstwo uczę. To jest w ogóle chyba moja największa wygrana, jeśli myślę o swoim życiu zawodowym, ludzie, z którymi się spotykam na ścieżce zawodowej. Czy to przy moim pierwszym większym projekcie, „Legendach polskich” z Tomkiem Bagińskim, czy potem „Hejterze” z Jankiem Komasą. Miałam szansę poznać i uczyć się od naprawdę wspaniałych fachowców. I przy tym projekcie też tak jest.
A co przyciągnęło cię do roli Patrycji?
Wszystko. Kocham tę rolę. Uważam, że jest absurdalna, barwna, wielowymiarowa i niejednoznaczna. To największa radość, grać tak charakterne postacie. Przy okazji pracy nad rolą Patrycji, mogłam przeprowadzić ją przez zróżnicowane stany – od totalnej euforii, przez spektakularny upadek, bycie uzależnioną, aż do bycia w skrajnej biedzie w czwartym sezonie. Mam wrażenie, że co sezon jest innym wydaniem Patrycji, co jest dla mnie fantastycznym wyzwaniem, by tworzyć ją za każdym razem na nowo i jednocześnie trzymać się korpusu postaci, który zbudowaliśmy w pierwszym sezonie.
Na koniec chciałam porozmawiać o drugiej stronie twojego zawodu. W jednym z wywiadów wspominałaś, jak kostium, szczególnie dla aktorki stawiającej pierwsze kroki w teatrze, ma duże znaczenie w odgrywaniu roli. Czy ubrania także pomagają ci odnaleźć się poza sceną i przed fleszem aparatów?
Lubię otaczać się estetycznymi rzeczami, cieszy mnie moda, ale nigdy nie była moją wielką pasją, przez co nie jest dla mnie wsparciem w kryzysowych momentach. Otaczam się dobrymi ludźmi, przyjaciółmi i rodziną, i to oni są dla mnie dodatkowym oparciem. W życiu prywatnym najważniejszą dla mnie wartością jest autentyczność. Staram się to pokazywać, czy to na swoich mediach społecznościowych, czy w wywiadach. Rzadko spotykam się z fleszami aparatów, o których wspomniałaś, bo nieczęsto decyduje się na występy na ściankach. Właściwie dotychczas działo się to wyłącznie przy okazji promowania swoich projektów, albo wspierania projektów najbliższych mi ludzi. Wyjątki się zdarzają, i zrobiłam jeden przy okazji 30-lecia ELLE, ale było to zmotywowane wiarą w projekt i chęcią wsparcia pisma i redakcji, bo po prostu bardzo ją lubię, aniżeli w celu „pokazania się”, bo to szczerze mówiąc nie sprawia mi radości. Dążę do tego, że kreacje nieszczególnie pomagają mi się odnaleźć, chociaż cieszę się z tego, że przy takich okazjach mogę pokazać swoją estetykę.
A jakie znaczenie w twoim życiu prywatnym ma w takim razie moda?
Wspomaga. Lubię wyrażać swój nastrój przez biżuterię, elementy garderoby. Uważam, że moja babcia jest bardzo szykowną kobietą, moja mama tak samo, i to od nich uczyłam się niewymuszonej elegancji, klasy. Takimi kobietami się inspiruję. Moda to po prostu jakiś suplement do mojego codziennego dnia, który mnie bardzo cieszy, ale nie jest moją naczelną pasją. Lubię się ładnie ubrać, do czego też kiedyś wstydziłam się przyznać, bo wydawało mi się, że może to zostać odebrane jako płytkie, próżne, a teraz bez obaw to powtarzam. Dużą radość sprawia mi fajne wystylizowanie czegoś, czy spotkanie się z koleżankami i docenienie ich ubioru.
Zdradzisz swoje ulubione marki czy sklepy vintage, w których najczęściej uzupełniasz szafę?
Bardzo dużo rzeczy kupuję od polskich marek albo w drugim obiegu. Aplikacja Vinted jest moją ulubioną i stamtąd mam większość swoich oversize'owych marynarek, butów czy markowych akcesoriów. Na przykład, moje ukochane balerinki Tabi Maison Margiela znalazłam właśnie tam, za 1/4 swojej oryginalnej ceny. Normalnie nie byłoby mnie na nie stać. Markę, którą bardzo cenię za łączenie awangardy i świeżego spojrzenia z klasą i elegancją, jest Acne Studios. Uwielbiam także markę Miasta. Inspiruje mnie moda skandynawska, czyli np. Djerf od Matildy Djerf. Z polskich marek uwielbiam Monday Artwork, Dianę Milkanovą i Orange Studio, ale także wspieram komisy ubraniowe. Bardzo lubię Pracownię Vintage, lecz to z Igen mam najwięcej perełek. Dziewczyny prowadzące markę już mnie tam dobrze znają i mocno im kibicuję. Ważnym elementem ubioru jest dla mnie biżuteria. Jestem zawsze obwieszona naszyjnikami, nausznicami, bransoletami. Myślę, że moim stylem jest właśnie takie łączenie prostej, ponadczasowej elegancji z akcesoriami, które sprawiają, że outfit jest bardziej awangardowy i świeży.
1 z 2
Vanessa Aleksander
2 z 2
Vanessa Aleksander