Tomasz Schuchardt - mężczyzna z przyszłością. Wywiad ELLE!
Ma 26 lat, a już dwie nagrody filmowe w Gdyni na koncie. Dwa lata temu za ,,Chrzest”, w tym roku za ,,Jesteś bogiem”. Tomasz Schuchardt, dla przyjaciół Szuszu.
Wygląda jak młody DiCaprio. To samo zadziorne spojrzenie, szarmancki gest. Na nasze spotkanie przychodzi z „Przeglądem Sportowym” i mówi, że gdyby miał telewizor, nie wychodziłby w ogóle z domu, tylko oglądał rozgrywki, mecze i turnieje. Do roli hiphopowego artysty Fokusa w „Jesteś bogiem” schudł 15 kg. W każdą rolę wchodzi totalnie, jak mówi: na maksa. Zagrał też w nowym, owianym tajemnicą filmie Małgorzaty Szumowskiej „Nigdzie” i w „Wałęsie” Andrzeja Wajdy – w epizodycznej roli dziennikarza. W serialu „Misja Afganistan” wciela się w przeciwnika Pawła Małaszyńskiego, porucznika Żądło. Człowieka z zasadami. Jego nazwisko czyta się: Szuchard.
Elle: Wkurzyło Cię, że Ewa Wiśniewska, która wręczała Ci nagrodę w Gdyni, źle wymówiła Twoje nazwisko?
Tomasz Schuchardt: Nie, to byłoby gwiazdorzenie. Wiem, że jest trudne. Moja rodzina ma korzenie polsko-niemieckie. Gdy miałem osiem lat, w szkole, na kartkówce sam źle napisałem swoje nazwisko. Podpisałem się przez „sz”. Mimo to dostałem piątkę. Byłem z siebie dumny, pokazałem tacie, a on kazał mi tysiąc razy napisać „Schuchardt”.
Elle: Dostajesz nagrody na zawołanie. Najpierw za debiut w filmie ,,Chrzest”, teraz za drugi duży film, ,,Jesteś bogiem”. Czujesz się jak bóg?
T.S. Nie, to wielka radość, ale od razu zapaliła mi się lampka „stop!”. Nie robię sobie ołtarzyka. Z pierwszą nagrodą wiąże się zresztą śmieszna historia świadcząca o moim kompletnym oderwaniu od świata. W przeddzień gali dostałem SMS-a od organizatorów: „Proszę zadzwonić pod ten numer, do pana Zienia”. Nie miałem pojęcia, kim jest „pan Zienio”! Zadzwoniłem: „Panie Zieniu, kazali się do pana zgłosić, ale ja nie wiem po co”. „Jak do mnie, to pewnie w sprawie kostiumu”, odpowiedział, więc pomyślałem, że to ktoś z garderoby. Dopiero moja dziewczyna mi powiedziała, że to Maciej Zień, bardzo znany projektant. Ubrał mnie w superdrogą marynarkę!
Elle: Często Ci się zdarzają podobne historie?
T.S. W Bydgoszczy, podczas festiwalu Plus Camerimage, ktoś mnie zaczepił pytaniem, czy mam zapalniczkę. Po angielsku. Ulica, ranek, słońce, ja zaspany. Nie patrzyłem, dałem. „Thank you”, odpowiedział. Głos znajomy. Odwróciłem się. To był Keanu Reeves.
Elle: Czujesz się już częścią świata show-biznesu?
T.S. Żadna szkoła aktorska nie uczy, jak funkcjonować w tym świecie. Kiedyś myślałem, że to, co robię, jest moją najlepszą reklamą. Tymczasem po nakręceniu „Chrztu” nie miałem pracy przez siedem miesięcy. To było bardzo trudne, bo już myślałem, że jestem w tym światku, skoro zrobiłem film, a tu koniec. Gdyby Marcin Wrona nie zaprosił mnie do serialu „Ratownicy”, nie wiem, co by było.
Elle: Małgorzata Szumowska mówi, że castingi do filmu ,,Nigdzie” były dla niej koszmarem, aż przyszedłeś Ty i nagle okazało się, że jest super. Są różnice w pracy z reżyserem mężczyzną i reżyserem kobietą?
T.S. Od początku częściej pracowałem z kobietami. Hajewska, Fudalej, Segda, Polony, Dymna miałem u nich egzaminy w szkole teatralnej. Potem w teatrze reżyserowały mnie Agata Duda-Gracz i Małgorzata Bogajewska. To są bardzo silne kobiety i pewnie dlatego praca z nimi była dla mnie trudna. Przed takimi kobietami dłużej się otwieram. I boję się ich, i ciągnie mnie do nich. Szumowska jest niesamowicie szczera, ma świetną wrażliwość na ludzi, totalne otwarcie. Ale jej prawdomówność może zaboleć. Czasem trafia w najbardziej ukryte kompleksy, a wystarczy, że trafi raz na jakiś czas.
Elle: Skoro mowa o wykładowczyniach, dostałeś się do szkół w Krakowie i w Warszawie. Wybrałeś Kraków. Dla nazwisk?
T.S. Dla miejsca. Warszawa mnie męczyła, była za szybka. Potrzebowałem stacji przesiadkowej między swoją prowincją, wsią Sobowidz na Pomorzu, a wielkim miastem. Kraków nadawał się idealnie. Złożyłem papiery do szkół teatralnych. Do łódzkiej filmówki nawet nie próbowałem, bo byłem pewien, że do filmu się nie nadaję. Teatr był czymś bardziej intymnym, schowanym przed mediami. Myślałem, że na scenie będę anonimowy.
Elle: Chyba rzadko się zdarza, żeby ze wsi iść na studia, i to na aktorstwo.
T.S. Namówił mnie nauczyciel historii, wielki mistrz i przyjaciel. Co mi szkodziło spróbować? Gdybym się jednak nie dostał za pierwszym razem, więcej bym nie zdawał. Maturę robiłem w klasie o profilu matematyczno-fizycznym. Mam prawie fotograficzną pamięć, więc zawsze dobrze się uczyłem. Moja mama jest pielęgniarką, ojciec kierowcą. Mówili nam: „Uczcie się, pracujemy po to, żebyście mieli możliwości”. Ale starałem się tego nie nadużywać. Szkoła organizowała dwie wycieczki: do Pragi i do Paryża. Ta druga dużo droższa. W domu powiedziałem tylko o Pradze, żeby nie musieli pożyczać na Paryż. Wyniosłem naprawdę proste zasady: dobre jest dobre, a złe jest złe. Nie mam problemu, żeby to rozróżnić.
Elle: Byłeś grzecznym chłopcem?
T.S. Raczej tak. Chociaż pamiętam taką historię, wracałem zimą ze szkoły po zamarzniętej tafli jeziora. Można było iść drogą, ale wolałem skrót. Szedłem sam, nagle lód pękł. Zaklinowałem się nogami w przeręblu i jakoś wygrzebałem. Mogłem zginąć, miałem wtedy 11 lat. W domu musiałem ukrywać „dowody zbrodni”, mokre spodnie schowałem gdzieś na dnie szafy, wyschły na zielono, od glonów. Mama nawet nie dociekała. W domu czworo dzieci, ciągle ktoś robił jakiś numer.
Elle: Imponujesz rodzeństwu?
T.S. W moim domu nie rozmawia się o tym, co kto robi. Wyobrażasz sobie, jakie to musi być głupie, kiedy rodzina zaczyna cię traktować jak gwiazdę? Pamiętam, jak wszyscy razem poszliśmy na „Chrzest”. To było podczas festiwalu w Gdyni. Po seansie wychodzimy z kina i idziemy w totalnym milczeniu nadbrzeżem. Mama podchodzi do jakiegoś straganu i coś ogląda. Ciągle to milczenie. Nagle ojciec, który w ogóle rzadko się odzywał, mówi: „Też bym tak zrobił jak twoja postać. Gdybym wiedział, że tak będą maltretować mojego przyjaciela, też bym go zabił”. Nikt już nigdy więcej w mojej rodzinie nie odezwał się w sprawie „Chrztu”, ale myślę, że film im się podobał. Nauczyłem się wyłuskiwać komplementy z niedopowiedzeń. W rodzinie nigdy nie mówiło się wprost.
Elle: Ukrywacie coś przed sobą?
T.S. Nie, po prostu nie rozmawiało się o uczuciach. Mama raz powiedziała mi „kocham”, jak wyjeżdżałem na studia do Krakowa. Ale to było takie „kocham”, że ciarki przeszły po plecach. Mama płakała.
Elle: Nie brakuje Ci takich słów?
T.S. Nie musimy mówić sobie, że się kochamy, my to wiemy. Moja pierwsza wizyta w domu po wyjeździe do Krakowa: poszliśmy z ojcem na piwo, pierwszy raz wspólnie. Przez trzy godziny nie rozmawialiśmy prawie o niczym, a powiedzieliśmy sobie wtedy wszystko. Wiedziałem, że jest ze mnie dumny, i cieszyłem się, że mnie docenia. Skończyliśmy piwo, powiedział: „Chodź do domu, pewnie obiad już gotowy”.
Elle: A Ty powiedziałeś kiedyś mamie ,,kocham”?
T.S. Mój kolega z akademika miał problemy z rodziną. Kiedyś nie wytrzymał i zwierzył się: patologie, nieszczęścia. Zrozumiałem, jakie mam szczęście. Zadzwoniłem do mamy. Od razu w nocy, bo musiałem jej to powiedzieć. „Dzięki, że jesteś, mamo!”. Ona przerażona, że coś się stało! To, że u nas nie mówiło się o miłości, nie znaczy, że jej nie było. Ja nigdy nie czułem jej braku.
Elle: Kobiety nie lubią, kiedy się nie wyznaje miłości. Nie miałeś nigdy przez to problemu?
T.S. Oczywiście, że mam, ciągle. Tym bardziej że moja dziewczyna pochodzi z domu, w którym ciągle wszyscy się przytulają i mówią sobie „kocham cię”.
Elle: Jak inaczej okazać kobiecie uczucie?
T.S. Czynami, troską, opieką, dbaniem o to, żeby było jej dobrze. Obserwuję ludzi. Wiem, co czują. Czy muszę z nimi o tym gadać? Wolę usiąść obok i być. Kamila właśnie skończyła szkołę teatralną w Krakowie i przeprowadza się do Warszawy. Za chwilę zamieszkamy tu razem. Jesteśmy totalnymi przeciwieństwami: ja żyję z dnia na dzień, ona wszystko musi zaplanować.
Elle: Długo z sobą jesteście?
T.S. Ponad cztery lata. Jestem długozwiązkowcem, nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej.
Elle: Naprawdę nigdy nie pociągały Cię krótkie, szybkie przygody z kobietami?
T.S. W seksie chyba to jest fajne, że się można poznawać i pracować nad dopasowaniem. Chwilowe przygody raczej to wykluczają. Ale nikogo nie potępiam. Ja tego po prostu nie potrzebuję. W szkole miałem opinię kobieciarza, zupełnie niezasłużoną. Wzięło się stąd, że nigdy nie zostawiałem dziewczyn samych w mieście, po każdej imprezie je odprowadzałem. No i rodziły się plotki.
Elle: Podobałeś się dziewczynom na studiach?
T.S. Jako nastolatek byłem brzydki. Blondynek z piegami, wstydziłem się ich. Nie zaliczałem się do fajnych chłopaków, z którymi chodzą fajne dziewczyny. Na mnie ewentualnie patrzyły te mniej fajne. Dopiero jak przyszedłem do szkoły teatralnej, coś się zmieniło. „Szuszu, jaki ty fajny, przystojny”. Nie umiałem przyjmować tych komplementów.
Elle: Co najbardziej lubisz w kobietach?
T.S. Brzuchy... No dobrze, na poważnie: lubię, jak sobie radzą. Ale nigdy, nawet na jeden dzień, nie chciałbym być kobietą. Z powodu emocji i tego pędu, który odbywa się w ich głowie. Co sekundę wszystko się niesamowicie zmienia. Mnie by to zabiło. U mężczyzn nie ma takiego przeskoku między stanami emocjonalnymi kompletnie z sobą niezwiązanymi.
Elle: Więc jak na to reagujesz?
T.S. Akceptuję. Czasem dam się sprowokować, ale wtedy żałuję, bo przegrywam. Nie potrafię zrozumieć tych stanów. Jedyne, co mogę zrobić, to próbować sobie wyobrazić, że ktoś tak ma.
Elle: Robisz wrażenie bardzo silnego i poukładanego mężczyzny. Bywasz słaby?
T.S. Kiedy nikt nie widzi. To też wyniesione z domu. W chwilach słabości zapadam się w siebie i myślę o wszystkim, co się ostatnio zdarzyło. Na balkonie, na dachu albo nad morzem. Byle spojrzeć w dal.
Elle: Bez pomocy psychologa?
T.S. Nie wierzę w psychologów. Najlepszą terapią są ludzie, których spotykasz. Tę terapię powinniśmy odbywać cały czas: siebie stawiać w sytuacji drugiego i drugiemu pozwalać postawić się w naszej.
Elle: Jaki model związku wyniosłeś z domu?
T.S. W Polsce rządzą matki. Czasem są na tyle uprzejme, żeby dać poczuć facetowi, że on decyduje. Zresztą wydaje mi się, że faceci wcale nie mają ochoty na to, by rządzić w domu. Wycofują się zszokowani, że kobiety tak nagle, fajnie i płynnie przeszły do tej rzeczywistości, w której same o sobie stanowią.
Elle: A Ty?
T.S. Mam świadomość, że tak się dzieje. Kocham silne kobiety, ale jednocześnie boję się ich. Bardzo mnie interesują rozmowy z nimi, ale chowam się. Chciałbym to jakoś przewalczyć. Zauważyłem, że zaczynam nawet dążyć do konfrontacji. Silne kobiety mi imponują.
ROZMAWIAŁA: Anna Luboń
Zdjęcia: Agata Pospieszyńska, Włosy i makijaż Aneta Kostrzewa, Stylizacja: Zuzanna Kuczyńska, Produkcja: Magda Gołdanowska
ŹRÓDŁO: magazyn ELLE
1 z 2
Tomasz Schuchardt fot. Agata Pospieszyńska
2 z 2
Tomasz Schuchardt - mężczyzna z przyszłością. Wywiad ELLE!
Tomasz Schuchardt fot. Agata Pospieszyńska