Reklama

"Różnice kuszą"
Magdalena i Jacek Żakowscy, dziennikarze
Z tego, co pamiętam, chciałeś… wyrzucić mnie z pracy! – Magda Żakowska, wówczas Cytowska, śmieje się do męża, wspominając początek ich znajomości. – Moja żona była kuzynką producenta programu i dostała tę pracę po znajomości – wyjaśnia Jacek Żakowski. – Nie lubię takich rzeczy. Do tego, mówiąc delikatnie… nie była pracowita – dodaje. – Byłam już wtedy szefową działu kultury w dzienniku „Życie”. Lubiłam tę pracę, pochłaniała mnie kompletnie, tyle że „Życie” właśnie upadało i przez dwa miesiące z rzędu nie dostawałam pensji. Wujek mnie uratował, ale cóż, fakt, że się nie przykładałam. Jak wyglądał ich pierwszy dzień? Studio telewizyjnej Dwójki. Nagranie programu „Autograf”, prowadzący Jacek Żakowski, znany publicysta. Za kulisami 24-letnia Magda Cytowska, researcherka i asystentka produkcji. – Unikałam Jacka. Był gwiazdą, trzymał ludzi na dystans – opowiada Magda. – Otaczam się Chińskim Murem, bo od lat mam zasadę: nie koleguję się z ludźmi z pracy! – broni się Jacek. Bliżej poznają się dopiero wtedy, gdy program zdjęto z anteny. Ekipa spotyka się na pożegnalnej imprezie. – Jacek, pewny siebie pan z telewizji, był przy mnie spięty i nieśmiały! Odpalał papierosa od papierosa, nie patrzył mi w oczy! Ulga. Wtedy nagle przestałam się bać, że wyjdę przy nim na blondynkę! – śmieje się Magda. – Wreszcie zobaczyłam w nim faceta, a nie redaktora, no i natychmiast się zakochałam! – wspomina. Jacek pamięta ten wieczór trochę inaczej. – Magda mi się podobała, na imprezie utknęliśmy w kuchni. Ludzie przychodzili i wychodzili, a my wciąż tam byliśmy. Prawdę mówiąc, to było trochę krępujące – opowiada. Początkowo on ma obawy: jest prawie dwa razy starszy od Magdy, ma dwoje dorosłych dzieci: Maćka i Martę. Usta-bi-li-zowane życie. Fascynacja wygrywa. Trzy dni później Magda wprowadza się do Jacka. Jej rodzice są w szoku. Ale szybko im mija. Jaki jest ich związek? To relacja mistrz – uczeń? Coś z klimatu Pigmaliona? Nie w ich przypadku. Zresztą ustalili zasady BHP: nie czytają swoich tekstów, nie oglądają występów w telewizji, nie krytykują. Nie przejmują się, gdy docierają do nich plotki, że „on załatwił jej pracę i dyktuje teksty”.
Są 10 lat razem, sześć po ślubie. Łączy ich pięcioletni syn Stefan, zamiłowanie do kawy i papierosów, dom z kominkiem, wielkim stołem, psem, kotem, a nawet gekonem. – Poza tym różni nas prawie wszystko – mówi Magda. Uzu-pełniają się. On nie ogląda telewizji, za to ona potrafi zarwać noc, żeby obejrzeć sześć odcinków serialu „Dziewczyny” pod rząd. On dzięki niej odkrywa Pakto-fonikę i kojarzy (z trudem) nazwiska gwiazd z portalu Pudelek. Ona dzięki niemu wreszcie łapie, o co chodzi w reformie służby zdrowia. – Nazywam taką pomoc przywilejem generacyjnym – mówi Jacek. Jak pracują? On nawet w weekendy i na urlopach. A jeśli w domu, to zaszywa się w gabinecie. – Wychodzi, gdy szuka puenty, np. do tekstu o krótkich spodenkach, mówi: „Nie mam takich pięknych łydek jak…”, i się zawiesza. A ja na to: „Natalia Siwiec!” – opowiada Magda. O świcie, gdy on jedzie do radia, ona śpi. O siódmej otwiera jedno oko, bo budzi się Stefan, jedzą razem śniadanie, potem on do przedszkola, a ona do pracy. Jeśli pisze w domu, to przeważnie wieczorami, w łóżku, gdy syn już śpi. Jacek ma tylko dom i pracę. Magda także odskocznię – częste spotkania z przyjaciółmi. I biegi. – Przez nie daje zajęcie ortopedom – docina Jacek. – Mieszkałam z wszystkimi swoimi chłopakami, wszystko robiliśmy razem. Z Jackiem jest inaczej. Ostatnio nawet widujemy się niezbyt często. Właśnie wrócił ze Stanów, za chwilę znów leci, tym razem do Chin – mówi Magda. Stefan widuje go rzadko, ale jak już jest, to na sto procent. Jacek nadrabia prezentami. Ostatnio przeszedł pół Londynu w poszukiwaniu zabawki dla Stefana, ulubionego pluszaka, bohatera gry Angry Birds. Stefan zostanie dziennikarzem? Jacek: – Oby nie. Na razie najbardziej lubi bawić się w wampira.

Reklama

"Smaki które łączą"
Agnieszka Mielczarek i Pascal Brodnicki, menedżerka i kucharz
Historia ich związku zaczęła się w jednej z warszawskich knajpek. Dziewięć lat temu. – Byłam na spotkaniu z klientką z Francji. Rozmawiałyśmy po francusku. Wszedł Pascal – wspomina Agnieszka. – Zakochałem się od pierwszego wejrzenia! Byłem przekonany, że jest Francuzką. Miała perfekcyjny akcent – dopowiada kucharz. – Studiowałam romanistykę, kiedyś mieszkałam w Paryżu – wyjaśnia Agnieszka.
Tamtego dnia nie wymienili się jednak numerami telefonów. – Dopiero gdy znów pojawiłam się w tamtej restauracji, jej menedżer dał mi numer Pascala i powiedział, że muszę do niego zadzwonić – opowiada Agnieszka. Przyznaje, że to musiało być przeznaczenie. Po dwóch latach zostaje jego menedżerką. Gdyby nie to, prawie w ogóle by go nie widywała. – Na początku robił 80 pokazów kulinarnych rocznie, czyli dwa razy w tygodniu niosło go gdzieś w Polskę – tłumaczy. A dziś? Pascala nosi po całym świecie. – Program „Smakuj świat z Pascalem” był moim marzeniem. Pracowałem nad nim dwa lata – tłumaczy. W ciągu ostatniego roku był w Indiach, Meksyku, Wietnamie, Laosie, Tajlandii, Gruzji. – A ja mu nie zazdroszczę. Wystarczy mi polski Bałtyk – mówi Agnieszka. Nieobecność Pascala rekompensują sobie tym, że non stop wiszą na telefonie. – Nasz operator komórkowy jest zachwycony – żartuje Aga.
Ich życie toczy się w kuchni. I prywatne, i zawodowe. Kiedyś te dwie sfery często się mieszały. – Teraz Pascal się nauczył, że jak przyjeżdża do domu po trzech tygodniach nieobecności, natychmiast wyłącza telefon. I nie ma mowy, żeby odebrał go w trakcie zabawy z Leo – wyjaśnia Agnieszka. Ich prawie pięcioletni synek jest oczkiem w głowie pary. – Długo nie mogłam zajść w ciążę. Gdy Leo w końcu przyszedł na świat, Pascal poszedł w odstawkę. Dopiero teraz wiem, jak to wszystko pogodzić. Jestem żoną, matką i bizneswoman w jednym – śmieje się Aga.
W ubiegłym roku najdłuższy pobyt Pascala w domu trwał pięć dni. Wszystkie obowiązki domowe spadły na Agę. W tym gotowanie. – Aga świetnie gotuje. Najchętniej azjatyckie potrawy. Jest wegetarianką, więc jemy bardzo zdrowo – zachwala Pascal. – Czy ją pouczam? Nieustannie – śmieje się. – Kiedy widzę, że ma fatalny przepis na czekoladowe ciasto, mówię to wprost. Ona jednak nie słucha. Nic dziwnego, że zamiast ciasta z pieca wyjmuje czekoladowy beton – mówi. Ale w jego głosie słychać, że lubi jej pewność siebie. – Pascal jest przemądrzały. Takie wpadki mi się nie zdarzają – przewraca oczami Aga. Rok temu zdecydowała, że nie może być tylko „żoną przy mężu”, nawet symbolicznie, bo ślubu nie mają, i że już czas na coś swojego. Otworzyła swój internetowy komis odzieżowy. A co do ślubu: pobiorą się, jeśli Leo, ich syn, będzie naciskał. – Proszę mnie nie posądzać o brak romantyzmu. W końcu jestem Francuzem, to my wymyśliliśmy romantyzm! – śmieje się Pascal. – To prawda. Kiedy Pascal chce mnie do czegoś przekonać, zabiera mnie na weekend do Paryża – dodaje Aga. – I przynoszę ci kwiaty bez okazji. Robię niespodzianki, pamiętasz, jak wracając z Bawarii, zajechałem do Rzeszowa, gdzie byłaś, by zrobić ci śniadanie? – wylicza Pascal. Nic w tym dziwnego, Aga to kobieta jego życia. Pascal przekonuje, że ma na niego kojący wpływ. Nie byłby sobą, gdyby nie użył kulinarnego porównania, więc mówi: – Jestem jak kipiące mleko. Agnieszka zdejmuje mnie z ognia.

"Zabawa i kłótnia"
Ania Dąbrowska i Paweł ,,Józek” Jóźwicki, wokalistka i menedżer
Anka wydała mi się zamknięta w sobie, dumna i harda, co spowodowało, że od razu chciałem ją poznać! – wspomina Paweł Jóźwicki. Ania Dąbrowska startowała w telewizyjnym „Idolu”. To było 10 lat temu. – Miała też niesamowity głos, ale dziewczyn z niesamowitym głosem jest na pęczki – dodaje Józek. Zobaczył ją na ekranie i błyskawicznie zorganizował warsztaty dla uczestników programu, bo wiedział, że Ania na nich będzie. Natychmiast zostali parą. W pracy i życiu. Początki? Koszmar. Nieustanne kłótnie. On trzaska drzwiami. Ona non stop płacze. On przeprasza. Zgoda jest, ale na krótko. – O tę samą rzecz potrafimy się kłócić sto razy. Jesteśmy wyjątkowo odporni na siebie – wyjaśnia Józek. – Mam mnóstwo powodów, by się wściekać na Józka. On zawsze służy dobrymi radami, których nie znoszę! Do tego nie może znieść mojego gustu. Ja jestem zwykłą popową dziewczyną, którą on przez lata próbował na siłę naginać do swojego wyobrażenia. Od początku wiedziałam, że łatwo nie będzie. To choleryk. Musiałam walczyć o siebie. I nadal to robię. Spędzamy z sobą całe dnie, ale w naszym związku nie ma domowego ciepełka, kapci ani oglądania telewizji. Nie grozi nam, że staniemy się niczym brat i siostra – dodaje. Józek złości się, że Ania ma słomiany zapał i niczego nie doprowadza do końca. I że nie okazuje uczuć. Za to podoba mu się, że Ania nie wykorzystuje swojej pozycji ani nie gwiazdorzy.
Z powodu muzycznej niezgodności charakterów ustalili zasadę: w domu nie rozmawiają o muzyce. – Gdy robi się ciężko, straszę go, że zerwę wszystkie kontrakty, zbiorę manatki i znajdę sobie nowego menedżera – przyznaje Ania. – Rzeczywiście, przed wydaniem ostatniej płyty Anki „Bawię się świetnie” zastanawiałem się, czy nie będzie lepiej, gdyby zajął się nią ktoś inny – potwierdza Józek. W historii ich związku jest kilka rozstań. Idą jednak do przodu. Mają dwuletniego syna Stasia, wiosną przyjedzie na świat ich drugie dziecko. – Jestem maksymalnie skupiony na Staśku. Kiedy odkryłem, że kręci go zamykający się szlaban, codziennie przed pracą jeździłem z nim na przejazd kolejowy i gapiliśmy się na ten szlaban. Anka jest od edukacji, ja od spełniania życzeń – mówi Józek. Przyznaje, że Ania i ich syn bardzo go zmienili. – Złagodniałem. Nie wydzieram się na wszystkich dookoła, tylko na niektórych. Nie jestem już tym samym gościem co kiedyś – śmieje się Józek. I dziwi go, że Anka potrzebuje przestrzeni. Marzy o wyjeździe na wakacje z przyjaciółką, bez niego, bez dziecka. A on nie wyobraża sobie, żeby miał gdzieś pojechać sam. – Samotność jest interesująca artystycznie! Chociaż jak zostaję sama na dwa dni, to zaczynam wariować – mówi Anka. Nie mają ślubu, ale wiedzą, że to związek na całe życie. – Kredyt na mieszkanie łączy trwalej niż małżeńska przysięga! Wiem, to mało romantyczne, ale gdy kupiliśmy dom, uświadomiłam sobie, że czas swobodnego randkowania dobiegł końca – śmieje się Ania. Józek robi jej czasem wyrzuty, że za dużo wydaje. – Uważam to za kompletnie niestosowne, ale nie mogę go tego oduczyć! Józek jest oszczędniejszy niż ja, może dlatego, że zdążył się już nacieszyć pieniędzmi – ripostuje Ania.
– Brakuje mi w naszym związku komplementów – przyznaje Józek. – Anka nie potrafi przyjmować pochwał. Wiele osób, które poznały Ankę, uważa ją za naburmuszoną pannę. Nie jestem zwolennikiem głaskania z byle powodu, ale przez te wszystkie lata nazbierało mi się sporo powodów, by być z niej dumnym. Nie mogę jej tego powiedzieć, bo umarłaby ze wstydu. Strasznie mnie wkurza ta dziewczyna…

Reklama

"Rozmowy w tańcu"
Maria Żuk i Siergiej Popow, tancerze
Mój facet występuje na scenie w „Tristanie” – Maria siedzi na widowni Teatru Wielkiego. – Uwielbiam patrzeć, jak tańczy. Tylko czasami bywam zazdrosna, gdy widzę go w tańcu z inną kobietą – tłumaczy Masza. Na co dzień soliści Teatru Wielkiego, Maria Żuk i Siergiej Popow rzadko występują osobno.
Trzy lata temu. Próba. Ona gwiazda „Jeziora łabędziego” i „Dziadka do orzechów”, od dwóch lat w Warszawie. Wcześniej był rodzinny Krasnodar, po drodze Lublin. On od niedawna w Polsce, mówią o nim „baletmistrz z Petersburga”, tańczył tam w Teatrze Maryjskim. Ma za sobą role Romea i książąt w „Śpiącej królewnie” i „Dziadku do orzechów”. – Cześć, będziemy razem tańczyć – powiedziała do mnie na korytarzu. Co miałem zrobić, zgodziłem się – śmieje się Sierioża. To była „Bajadera” Ludwiga A. Minkusa. On nie jest w jej typie: blondyn, delikatny. A jednak: wystarczy, że tańczą miłosny duet w pierwszym akcie. Kończy się spektakl, zaczynają wspólne spacery, kolacje i randki w… lokalnym sklepie spożywczym. – Mieszkaliśmy sto metrów od teatru. Na tej samej ulicy – Moliera, w mieszkaniach teatru. Ona pod ósemką, ja pod dwójką – opowiada Siergiej. Cieszą ich proste przyjemności: wspólnie przygotowują kolację, rozmawiają po rosyjsku, wtrącając polskie słowa. Razem oglądają telewizję. Ona czyta książki, on maluje. W weekendy robią sobie wycieczki po Polsce. Siergiej co roku wraca do Petersburga. W rodzinnym mieście zachwyca go nawet wilgotny zapach petersburskiego błota. Ciężko mu wsiąść w powrotny samolot. Masza tęskni za rodziną, ale nie za robotniczym Krasnodarem. – Ludzie się tam nie uśmiechają. To miasto bez perspektyw, możliwości zdobycia dobrej pracy – tłumaczy.
Od półtora roku mieszkają razem, blisko Łazienek. Podczas przeprowadzki obiecują sobie, że tradycja spacerów zostanie. Została. W ich związku panuje niezwykła symbioza. Osiem godzin pracują razem i nie chcą od siebie odpocząć. – Po raz pierwszy spotkałem kogoś, z kim chcę być cały czas. Wcześniej nie wytrzymywałem w tak intensywnej relacji nawet tygodnia – mówi Siergiej. – A ja miałam problem, bo niewielu z moich byłych rozumiało, że balet to moje życie. „Hobby, kaprys”, mówili z lekceważeniem – wspomina Masza. Dla niego to oczywiste, że balet to numer jeden w życiu. Gdy przed premierą Masza bierze kostium baletowy do domu, on ćwiczy z nią piruety na dywanie, a potem ogląda filmiki, które nagrali telefonem na próbach. Analizuje. – W kółko oglądamy każdy ruch, ułożenie rąk, aż nic nie wychodzi – tłumaczy Sierioża. Walczą o doskonałość, ale nie konkurują z sobą.
Gdy nie układa się na scenie, życie osobiste wisi na włosku. Pierwszy kryzys w ich związku? Tak, z winy baletu. Trzy lata temu. Podczas inscenizacji „Chopina” on łamie nogę na scenie. Martwi się o karierę, chce być sam. – Nasz związek skończył się równie szybko, jak się zaczął – wspomina Masza. Nie widzą się przez całe wakacje, jadą do rodzinnych miast. Rozpoczyna się nowy sezon w teatrze. – Jedziemy ze spektaklem do Poznania. Zachwycił mnie tym, jak tańczył. Ale nie na scenie, tylko ze mną, w klubie! – mówi Masza. Wracają do siebie. Na poważnie. Spędzają z sobą każdą chwilę. Tylko garderoby w teatrze mamy na innych piętrach. – Jesteśmy już o siebie spokojni – mówi Sierioża. – Romantyczne uniesienia przeżywamy na scenie. Ja gram księżniczki, on walecznych rycerzy. Teraz w „Dziadku do orzechów” jestem Klarą, on Księciem. Adrenalina nam skacze – mówi Masza. Mówią, że para baletmistrzów przypomina związek współuzależnionych. Od wielkich emocji na scenie, dążenia do perfekcji, dyscypliny. – Jak coś nie wychodzi w tańcu, czasem myślę, że to jej wina, a ona, że to przeze mnie. Tego jednak nigdy sobie nie mówimy – śmieje się Sierioża. – Zdarza się, że za kulisami na siebie krzyczymy. Kiedy jednak zaczynamy tańczyć, nagle czuję, że on jest częścią mnie – dodaje Masza. Co będzie dalej? Jeśli będą mieli dzieci, Sierioża chciałby wychować je na tancerzy. – Zamęczyłbyś je! Codziennie rzucałbyś komendę: rozciągaj się! – żartuje Masza. A on przekonuje, że warto ciężko pracować, by któregoś dnia bezbłędnie wykonać solówkę Czarnego Łabędzia.

Reklama
Reklama
Reklama