Ola Żebrowska: Patrzę na siebie łagodniej. Wywiad dla ELLE Polska
To małe przyjemności pozwalają cieszyć się chwilą, poczuć się znowu sobą” – mówi Ola Żebrowska, mama czwórki dzieci i właścicielka marki odzieżowej. Na profilu instagramowym balansuje między życiem rodzinnym a zawodowym, nie tracąc poczucia humoru, równowagi, nie lukrując rzeczywistości.
Kto powiedział, że równowaga musi być podstawą udanego życia? A może warto zacząć szukać jej w chaosie? Chciałyśmy się o tym przekonać, spędzając dzień z Olą Żebrowską, żeby doświadczyć wrażeń, jakie serwuje bycie mamą czwórki dzieci oraz prezeską firmy. Ale jak to często w macierzyństwie bywa – plany zmieniają się szybciej niż pogoda w Tatrach. Potrzeba naprawdę dużych zdolności logistycznych, żeby misternie budowany harmonogram rodzinny nie runął w jednej chwili od kichnięcia, które szybko przeradza się w zbiorowe przeziębienie. Ostatecznie Ola znalazła czas na pyszne śniadanie z ELLE w restauracji na warszawskiej Saskiej Kępie. A w związku z tym, że nie ma bardziej zorganizowanych osób niż młode matki, poranek w zupełności wystarczył, żeby porozmawiać o tym, co najważniejsze.
Udaje Ci się zachować równowagę w życiu?
Tak samo jak w diecie – czasem jem kaszę jaglaną z jarmużem, a czasem pizzę z frytkami.
Masz czwórkę dzieci. Najstarszy syn skończył 12 lat, a najmłodsza córka to jeszcze niemowlę. Do tego prowadzisz firmę. Jak znajdujesz czas dla siebie?
Od ponad dwóch lat nie przespałam ani jednej pełnej nocy. Czasami brakuje mi czasu, żeby umyć włosy. Z każdej strony zalewają nas rady – „zrób coś dla siebie”, „zajrzyj do wnętrza”, „stwórz rytuał dla ciała”, a ja zwyczajnie chciałabym się wyspać. Chyba pogodziłam się z tym, że nigdy nie osiągnę balansu, jaki często widuję na instagramowych kontach bardziej zorganizowanych mam. Podobno, paradoksalnie, równowagę można odnaleźć w chaosie. Pozostaje mi wierzyć, że tak jest.
A co z rytuałami?
Rytualnie każdy sezon jesienno-zimowy rozpoczynamy serią zakażeń górnych dróg oddechowych. Mniej więcej do marca chorują wszyscy – na zmianę i w kółko. Wtedy o równowagę pomagają nam zadbać liczne bajki i gry, niestety nie tylko planszowe. Zaczynając przygodę z rodzicielstwem, byliśmy bardzo dumni z tego, że w naszym domu nie było telewizora. Teraz oboje podchodzimy do wychowywania dzieci z większym dystansem.
Po co pokazywać bałagan i nieuczesane włosy? ano po to, żeby choć kilka mam uratować przed poczuciem winy czy wstydu. Z bezsilności można płakać, ale można się też wspólnie pośmiać.
Byliście zgodni, że chcecie mieć taką dużą rodzinę?
Michał tak (śmiech). Ostatnio coraz częściej łapiemy się na tym, że już przecież mieliśmy w miarę odchowane dzieci, a znowu otworzyliśmy rozdział pieluch, nocnego karmienia i łagodzenia histerii na temat tego, która z 10 identycznych łyżek nadaje się do zjedzenia płatków z mlekiem…
Jak bardzo wczesne macierzyństwo bywa szalone, pokazujesz na Instagramie. Czy zdjęcia z życia od kuchni to rodzaj buntu przeciwko przekolorowanym obrazom w social mediach?
Bunt to za mocne słowo. Macierzyństwo potrafi być cholernie trudne. Najpierw rośnie ci brzuch, potem nagle z brzucha wychodzi człowiek, a twoje piersi z dnia na dzień zaczynają produkować mleko. Wszyscy przyklaskują, bo to normalne i zachowują się, jakby nic się nie zmieniło. Tymczasem wiele z nas po urodzeniu dziecka płacze w poduszkę ze zmęczenia i niemocy. Też tak miałam. Dlatego moment, gdy odkryłam, że w tych trudach nie jestem sama i że wiele kobiet czuje podobnie, był szalenie ważny. Niektórzy komentują: po co pokazywać tak intymne momenty jak karmienie nabrzmiałą piersią, bałagan w mieszkaniu czy nieuczesane włosy? Ano właśnie po to, żeby chociaż kilka mam, które zadają sobie pytanie: „Co ze mną jest nie tak?”, uratować przed poczuciem winy czy wstydu. Z bezsilności można płakać, ale można się też wspólnie pośmiać.
I uwierzyć, że to w końcu minie, a wtedy będzie można spokojnie skorzystać z toalety – to aluzja do Twojego szeroko komentowanego w sieci zdjęcia, kiedy siedzisz na sedesie z dzieckiem przy piersi. Wiedziałaś, że wywołasz skandal?
Swoje konto prowadzę dosyć spontanicznie, co może nie jest najlepsze pod względem algorytmu, ale dzięki temu chyba wiele osób dobrze się przy tym bawi. To zdjęcie było częścią sesji wizerunkowej mojej marki z odzieżą dla mam. Jej zamysł polegał na pokazaniu różnych odcieni macierzyństwa. Gdy pierwszy raz musiałam zabrać niemowlaka do łazienki, bo odłożenie go było niemożliwe, to pamiętam, że siedząc na sedesie, czułam, że bycie mamą mi nie wychodzi. Że nie tak miało wyglądać. Że przecież każda „normalna” matka, która kocha swoje dziecko, cieszy się, zamiast płakać, a już na pewno może w spokoju skorzystać z toalety. Wydaje mi się, że takie zdjęcia są potrzebne.
A co z prywatnością dzieci?
Nie pokazuję twarzy naszych dzieci w social mediach. Ale nawet pod zdjęciami, na których ich nie widać, zdarzały się uwagi, że dziecko kiedyś dorośnie i przeze mnie będą się z niego śmiali w szkole. Przyszło mi wtedy na myśl: jak okrutni muszą być dorośli ludzie, którzy zakładają, że zwykła codzienność jest powodem do wstydu i szyderstwa. Staramy się rozmawiać o tym z dziećmi i liczymy na to, że uda nam się je wychować tak, by oprócz poczucia własnej wartości miały też poczucie humoru.
Na Twoich zdjęciach jest sporo nagości. Lubisz swoje ciało.
Gdy dorastałam, tak jak większość nastolatek miałam kompleksy. W wieku kilkunastu lat zamartwiałam się, że jeszcze nie urosły mi piersi, podczas gdy koleżanki nosiły już staniki. Potem żyłam w przekonaniu, że mam krzywe nogi i szerokie biodra, planowałam operację nosa – brodę i czoło też przydałoby się skrócić, bo idealny kształt twarzy według gazet dla nastolatek to owalny. A moja jest w kształcie stopy. Zawsze znajdzie się coś, co nie pasuje do ideału, co wypadałoby poprawić. Zmiany w ciele, które towarzyszą ciąży, tylko to potęgują: jeśli się dobrze przyjrzysz, wszystko jest do wymiany – piersi, uda, brzuch. Przynajmniej w porównaniu do tych, które widzimy na co dzień w mediach. Tymczasem nie powinniśmy mieć poczucia, że kobiece ciało musi wyglądać w określony sposób. A już na pewno nie po to, by podobać się innym. Przez wiele lat, gdy stawałam przed lustrem, od razu widziałam to, co w moim przekonaniu było niedoskonałe. Teraz patrzę na siebie znacznie łagodniej. Nie chodzi o to, żeby nagle przestać o siebie dbać – jeśli ćwiczenia, dieta, zabiegi są dla nas ważne, mamy na nie siłę, to wspaniale. Ja już wiem, że gdy ma się 20 lat i jedno dziecko, to ciało szybciej wraca do formy niż po trzydziestce i czwartym porodzie. Mogłabym cierpieć z tego powodu i udawać, że tak nie jest, ale wolę to zaakceptować, a dzielenie się tym z innymi mamami jest pokrzepiające.
Ciężko znaleźć wytłumaczenie, dlaczego urodzenie dziecka ma być mniej wyjątkowym wydarzeniem niż ślub. Na swój ostatni poród zabrałam bezalkoholowe wino i dwa kieliszki.
Na niektórych zdjęciach widać Cię z kieliszkiem w ręku. Matka karmiąca poleca i sprzedaje bezalkoholowe wino – czy Polska jest na to gotowa?
A czy Polska jest gotowa na coś innego niż cierpiętnicze podejście do porodu i macierzyństwa? Na pewno gotowe są na to mamy, które wraz z urodzeniem dziecka mają poczucie, że ich dotychczasowe życie się skończyło. Pytałaś o życiową równowagę – myślę, że to właśnie małe przyjemności pozwalają nam cieszyć się chwilą, poczuć się znowu sobą. Nie przypadkiem w naszym sklepie dla kobiet w ciąży bezalkoholowe bąbelki są częścią zestawów porodowych dla mam – z koszulą i skarpetkami. W wielu zagranicznych szpitalach po porodzie rodzicom serwuje się kieliszek musującego wina do obiadu. Ciężko znaleźć wytłumaczenie, dlaczego urodzenie dziecka ma być mniej wyjątkowym wydarzeniem niż ślub. Na swój ostatni poród zabrałam bezalkoholowe wino i dwa kieliszki.
Ale pojawiły się głosy krytyki, że to jednak promowanie spożywania alkoholu, utrwalanie złych nawyków.
Mam dokładnie odwrotny cel – promocję zdrowych zamienników, z których mogą skorzystać nie tylko kobiety w ciąży czy matki z dzieckiem przy piersi. Coraz więcej Polaków po prostu już nie chce pić alkoholu. Sama tęsknię czasem za smakiem aperola czy lampki wina do obiadu. Ale nie za upojeniem alkoholowym czy kacem. Testowałam wiele bezalkoholowych zamienników i wreszcie trafiłam na napoje, które naprawdę mi smakują.
Twoja firma ma już sześć lat, a macierzyństwo i własny biznes nie brzmią jak work-life balance. Nie za dużo wzięłaś sobie na głowę?
Mój mąż twierdzi, że za dużo. Założyłam Francis & Henry po urodzeniu Frania i Henia, żeby mieć poczucie odpowiedzialności innej niż ta związana wyłącznie z dziećmi i ich potrzebami. Chciałam robić coś, co daje mi satysfakcję i pozwala wyżyć się kreatywnie. Poza tym miałam potrzebę stworzenia czegoś wyjątkowego dla kobiet w okresie okołoporodowym. Kiedy rodzi się dziecko, matki zazwyczaj są stawiane na drugim miejscu. Ubranka, które dostajemy w prezencie na baby shower, pakujemy do szpitala – są śliczne i doskonałej jakości. Same nosimy niewygodne koszule nocne albo T-shirty mężów, rozcięte z przodu, byle dało się w nich karmić. To nie poprawia i tak mocno nadszarpniętej samooceny. Postanowiłam stworzyć coś wygodnego i ładnego, co chciałabym nosić – z brzuchem lub bez – i co mnie samej ułatwiłoby życie.
Wychowałaś się z siedmiorgiem rodzeństwa, mechanizmy działania wielodzietnej rodziny są Ci znane. Teraz Ty dowodzisz. Czy to przypomina kierowanie firmą?
Dostrzegam wyraźne różnice: w rodzinie jako mama zostajesz szefową bez żadnego doświadczenia, pracujesz na cały etat, ale nikt ci za to nie płaci. Dodatkowo zarządzasz zespołem humorzastych, nieprzewidywalnych podwładnych, którzy są gotowi na wszystko oprócz tego, co zaplanujesz. Mój tata jest logistykiem, myślę, że to była główna przewaga moich rodziców, którzy radzili sobie w prowadzeniu 10-osobowej rodziny.
Ty miałaś sześć sióstr i jednego brata. Teraz wychowujesz trzech synów i córeczkę. Proporcje płci się zmieniły. Co Cię najbardziej zdziwiło w wychowaniu synów?
Kiedyś nie wyobrażałam sobie, jak to jest mieć synów, i to trzech. Teraz, wychowując chłopców, dużo łatwiej jest mi zrozumieć mężczyzn i dostrzec ich wrażliwość. Dużo mówimy o feministycznym wychowaniu, ale chłopcom też społecznie stawiamy wygórowane wymagania i nie dajemy przyzwolenia na słabości. Cieszy mnie, że nasze dzieciaki widzą, że Michał też się czasami wzrusza i się tego nie wstydzi.
Wychowałaś się w rodzinie katolickiej. Nawet trafiliście na okładkę religijnego pisma „Słowo wśród Nas”, czym pochwaliłaś się na Instagramie. Czy swoim dzieciom także przekazujesz te wartości?
Moją rodzinę postrzegam bardziej jako wierzącą niż religijną. Mimo że chrzest czy pierwsza komunia już dawno dla wielu Polaków stały się wyłącznie tradycją, zgodnie zdecydowaliśmy, że nie ochrzcimy dwójki najmłodszych dzieci. To był czas, gdy Kościół zajmował stanowisko w naprawdę ważnych kwestiach – pedofilii, in vitro, aborcji, migrantów. Miał szansę pojednać ludzi, pokazać, na czym polega miłosierdzie, co oznacza dobro i wspólnota według chrześcijańskich wartości. A zrobił coś dokładnie odwrotnego: podzielił, upokorzył i wykluczył. W naszym poczuciu byłoby niewłaściwe i niesprawiedliwe przymykać na to oko. Nie chcieliśmy kierować dzieci do instytucji, z której stanowiskiem się radykalnie nie zgadzamy, a wręcz się go wstydzimy.
Co czujesz, gdy wokół toczy się awantura o in vitro i aborcję?
Doświadczenia poronienia nauczyły mnie pokory. Przestajesz wtedy tak szybko oceniać innych ludzi, bo nie wiesz, o jak traumatycznych przeżyciach nie chcą mówić głośno. Wiesz też, że niektórych rzeczy nie potrafisz sobie wyobrazić ani zrozumieć, dopóki ich sama nie przeżyjesz. To są prawdziwe tragedie wielu rodzin. Tymczasem właśnie te bolesne tematy cynicznie wywleka się na forum publiczne nie po to, by komukolwiek pomóc, tylko po to, żeby ideologiczną dyskusją, która z góry jest skazana na awanturę, wywołać emocje i odwrócić uwagę od tematów, z którymi rządzący sobie nie radzą. Nie jest sztuką podzielić społeczeństwo, biorąc pod uwagę to, jak wiele nas różni. Sztuką byłoby dyskutować o trudnych sprawach, dając głos zwłaszcza tym, których temat dotyczy. Nikt – ani rząd, ani tym bardziej Kościół – nie ma prawa z takich tematów czynić ideologicznych dyskusji, których jeszcze nigdy nie udało się poprowadzić mądrze i z szacunkiem.
A jednak to się dzieje.
Niestety. Ale wierzę, że w końcu pójdziemy po rozum do głowy. Może zrobią to za nas dzieci. Nasz syn zapowiedział, że kiedyś zostanie ministrem edukacji. Ma nawet plan –jeden dzień szkoły, jeden dzień wolnego. Grunt to równowaga.
Rozmawiała: Agata Jankowska
Zdjecia: Adam Pluciński
1 z 5
Ola Żebrowska
2 z 5
Ola Żebrowska
3 z 5
Ola Żebrowska
4 z 5
Ola Żebrowska
5 z 5
Ola Żebrowska