Natalia Kaczmarek: "Nie lubię, gdy ktoś umniejsza moim dokonaniom ze względu na płeć, ale nigdy nie zostanę też feministką" [WYWIAD]
Igrzyska Olimpijskie w Paryżu trwają, a my rozmawiamy z wyjątkową postacią. Natalia Kaczmarek to wybitna biegaczka, medalistka i rekordzistka bieżni, która już po raz drugi reprezentuje Polskę na Olimpiadzie. To właśnie ona, dzięki swojej medialności, ma szansę zmienić wiele w tematach, o których wstydzimy się często dyskutować. Teraz jest jej czas.
W Rzymie pobiłaś rekord Ireny Szewińskiej, którego nie udało się przebić od 48 lat. Wyobrażałaś sobie ten sukces, czekałaś?
Ciężko jest w zasadzie zaplanować sobie taki rekord. A czy czekałam od dawna? Trochę tak, gdyż już miałam dość pytań o możliwości jego pobicia. Za każdym razem poprawiałam swoje życiowe rekordy, zdobywałam medale, byłam bardzo blisko osiągnięcia tego wyniku.
Codziennie muszę być dyspozycyjna, bo pracuję nad świetną formą. To wszystko składa się w całość. Faktycznie tak się stało w Rzymie – dobra forma, warunki również, nie był to dla mnie ciężki turniej. Zrobiłam to z przytupem i bardzo się cieszę, nikt już nie będzie mnie na ten temat przepytywał.
Dyscyplina i forma liczą się też w Wojsku Polskim, a Ty jesteś zawodową żołnierką. Skąd taki wybór?
Tworzymy tak jakby armię mistrzów w CWZS, czyli Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym, i to jest przestrzeń tylko dla zawodowych sportowców. Dyscyplina, punktualność, mocno wyznaczone cele i zadania – sport i wojsko mają wiele punktów wspólnych. Cieszę się, że mogę reprezentować barwy narodowe nie tylko jako sportsmenka, ale także jako żołnierz, patriotka. Wydaje mi się, że to wszystko się dopełnia. Moim zadaniem jest też propagowanie polskości armii i zachęcanie innych do wstąpienia w jej szeregi.
Pochodzisz z małej miejscowości Drezdenko, niedaleko Gorzowa. To tam zaczęłaś uprawiać sport na poważnie?
Mieszkałam w Drezdenku, ale to nie było miejsce dające możliwości większego rozwoju. Na miejscu nie było trenera, klubu sportowego. Chodziłam do sportowej klasy, gdzie głównie grałam w siatkówkę. Zawsze zresztą bardzo to lubiłam, bo kocham ruch i jestem superaktywna. Byłam też dobra w bieganiu i często wystawiano mnie w szkolnych zawodach w powiecie lub województwie, gdzie zajmowałam wysokie miejsca. Nie trenowałam jednak na poważnie, bo nie miałam w rodzinnej miejscowości takiej okazji. Tak naprawdę dopiero kiedy w liceum przeniosłam się do Gorzowa, jeden z trenerów zauważył mnie na zawodach i zaprosił na trening.
Wróćmy pamięcią do szkoły, a konkretnie do zwykłej lekcji w-f (bo temat dotyczy nie tylko sportowczyń). Już wtedy, z pewnością, w dziewczęcej szatni pojawiał się wątek, który z jakiegoś niezrozumiałego powodu jest tabu – menstruacja w sporcie. Dlaczego teraz zdecydowałaś się go podjąć?
Dla mnie jest to dość naturalne. Jestem kobietą, mam regularnie miesiączkę, to część mojego życia i nie da się jej po prostu wymazać czy odwracać wzrok. Nigdy nie miałam problemu z rozmową na temat fizyczności, moje najbliższe otoczenie też nie. Jednak zauważyłam, że dla większości ludzi jest to jakiś problem. Najczęściej dla młodszych dziewczyn (być może przez niewybredne komentarze) to wstydliwy temat. Uważam, że nie powinien taki być. Jeśli mogę trafić do innych dzięki swoim zasięgom, to po prostu zabieram głos. Odbiór całej akcji jest naprawdę fajny, dostaję dużo prywatnych wiadomości, w których dziewczyny dziękują, że mówię o menstruacji, że zachęcam do rozmowy z trenerem/ nauczycielem/ rodzicem. Odzywają się zwłaszcza osoby trenujące.
No właśnie. Menstruacja to temat istotny już od szkoły podstawowej. Niedostateczna wiedza, słaba edukacja sprawiają, że dziewczyny czasem nadużywają możliwości skorzystania z tzw. niedyspozycji w trakcie lekcji w-f. Czy Ty uważasz, że jesteś w stanie realnie zmienić to podejście?
Nie przeskoczymy biologii. Jako sportowiec robię treningi również w czasie miesiączki. Jasne, że czasem są one lżejsze, ale bardzo rzadko całkowicie odpuszczam. Wydaje mi się, że nieco zapętliliśmy się w myśleniu, że trening musi być nie wiadomo jak ciężki. Spacer, rolki czy stretching to też aktywność i trzeba o tym pamiętać. Mam wielką nadzieję, że mówiąc o tym, zmienię trochę podejście. Chociaż jeśli ktoś szuka wymówki, to tę wymówkę znajdzie. Całego świata nie zmienimy.
Oczywiście, całego świata nie zmienimy, ale gdyby udało się przekonać chociaż część dziewczyn i kobiet do większej aktywności fizycznej dzięki Twojemu ambasadorstwu, to już byłoby coś. Czujesz się trochę w tym wszystkim role model, feministką?
Odpowiedziałabym, że tak pół na pół. Jestem dumna z bycia kobietą, cieszę się, że mogę mówić w naszym imieniu, że startuję (w zawodach – przyp. red.) jako kobieta. Nie lubię, gdy ktoś umniejsza moim dokonaniom ze względu na płeć, ale nigdy nie zostanę też feministką. Wiem, że jesteśmy różni od siebie, nigdy nie wygram w sporcie z mężczyzną i nie chciałabym też z nimi konkurować. Mają inną fizjonomię, gospodarkę hormonalną. Oczywiście, chciałabym, żeby kobiety były w życiu traktowane na równi z mężczyznami, uważam, że idziemy w dobrym kierunku, ale biologia jest biologią.
W temacie fizjologii – czy dajesz ciału i głowie odpocząć przed swoim startem w Igrzyskach? Znajdujesz takie momenty?
Jestem osobą, która potrzebuje spokoju, bo mam na co dzień bardzo dużo bodźców. Nie tylko tych związanych z treningami, ale są to np. obowiązki medialne. Nie narzekam, staram się robić wszystko, ale jesteśmy tylko ludźmi i czasem coś potrafi przytłoczyć. Kiedy jestem w domu, czasem wyłączam i się odkładam telefon. Korzystam wtedy z chwil ciszy. W przygotowaniu się do ważnych momentów głowa jest równie ważna jak ciało. Kiedy masz dość, bardzo ciężko się trenuje. W sprincie układ nerwowy jest superważny i trzeba o niego dbać.
A konkretnie: jak wygląda to dbanie o układ nerwowy? Jakie masz swoje rytuały poza treningami?
Generalnie dwa. Wkręciłam się ostatnio mocno w self-care, pielęgnację. Nie wyobrażam sobie dnia bez pielęgnacji twarzy. Każdy etap po kolei, rano i wieczorem. Nie chodzi o make-up, tylko właśnie o odpowiednie mycie twarzy, stosowanie dobranych kremów, delikatny masaż. Nie umiem się bez tego obejść. Druga sprawa to… poranna kawa. Wiadomo, przeżyłabym bez niej, ale to jest taki fajny moment po śniadaniu, spacer, kawa w ręku, na spokojnie.
Igrzyska Olimpijskie właśnie się zaczęły, wciąż czekasz na swój bieg. Czujesz presję?
Oczekiwania są duże, nie będzie mi łatwiej bliżej Igrzysk Olimpijskich. Mam swoje cele sportowe, ale najważniejsze jest dla mnie to, żeby zawody skończyć bez kontuzji i bym była zadowolona z tego, co osiągnęłam. Zawsze jadę na zawody z myślą o wygranej, ale zależy to od wielu czynników poziomu naszych rywalek, ogólnej kondycji. Na pewno dam z siebie wszystko, bo wtedy nie będę miała podstaw do robienia sobie wyrzutów i będę naprawdę z siebie dumna.
Życzę Ci, Natalio, złotego medalu, ale też trzymania się swojej codziennej rutyny, z chwilą na kawę i dobry krem. Wspaniale, że zaczęłaś mówić o miesiączce, temacie bliskim każdej z nas, a jednocześnie często zamiatanym pod dywan. Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję.