Reklama

Jest kwiecień. Dzwonię do Moniki Olejnik i zapraszam ją na wywiad. Opowiadam, że chciałabym porozmawiać o sile kobiet, o tym, jak się zmieniły przez trzy ostatnie dekady, jak wygląda ich życie w Polsce. O jej karierze, książkach, ukochanych podróżach i programie „Monika Olejnik. Otwarcie”, do którego zaprasza ludzi kultury, nauki, sportu. Mamy ustalony plan, ale mija kilka tygodni i na jej koncie instagramowym pojawia się wpis: „#RakNIEwyrok. W jednym z prawie słonecznych miesięcy 2024 roku usłyszałam diagnozę: nowotwór piersi. Potem jeden z weekendów spędziłam
w szpitalu. Po operacji jest lepiej, podejmuję nowe wyzwania i czuję się dobrze”. Nasza rozmowa staje się rozmową o jej sile, zdrowiu, walce z chorobą. I nie ma przypadków, że październik to miesiąc różowej wstążki.

Reklama

Jak dowiedziałaś się, że jesteś chora?
MONIKA OLEJNIK: Badam się regularnie. Do tego mój Tomek pasjonuje się medycyną i ciągle wymyśla nowe badania (śmiech). Rutynowo, jak co roku wiosną, poszłam do mojej pani doktor. Zobaczyła coś niepokojącego w USG i skierowała mnie na rezonans. Byłam przekonana, że to nic wielkiego. Gdy zobaczyłam wynik, nie mogłam uwierzyć, że jest mój. Pomyślałam, że może to pomyłka. Przecież nie mogę mieć raka.

Co wtedy poczułaś?
Mój świat się zawalił. Wszystko działo się szybko, musiałam wziąć się w garść. Same badania określające rodzaj i miejsce nowotworu, a potem wykluczanie przerzutów były wykańczające. Jak zawsze polecieliśmy do Wenecji na otwarcie biennale sztuki – dookoła wspaniałe malarstwo, spotkania z artystami, a ja myślami byłam gdzie indziej. Operacja, ostateczny wybór jej rodzaju, to było dla mnie, Tomka i mojej rodziny wielkie przeżycie. Potem oczekiwanie – jaki to będzie rak, jak złośliwy… – najgorszy czas w moim życiu. Pomogła mi dobroć, którą dostałam od ludzi. Spotkałam fantastycznych lekarzy, świetne pielęgniarki, ale przede wszystkim podtrzymywali mnie na duchu ci, którzy odzywali się po tym, jak opisałam swoją historię w mediach społecznościowych. Dostałam mnóstwo pozytywnej energii. Ale niezgoda na chorobę została. Żyję higienicznie. Od 15 lat nie jem mięsa, nie palę papierosów, cztery razy w tygodniu chodzę na siłownię, biegam, pływam, czasami tenis, rower, a zimą narty. I kiedy tak dbasz o siebie, to myślisz, że choroba cię nie dotyczy. A okazuje się, że może dotknąć każdego, bo jest cywilizacyjna, związana z genetyką albo innymi aspektami.

Dlaczego zdecydowałaś się opisać swoją historię w mediach społecznościowych?
Nie chciałam opowiadać o szczegółach operacji – to był mój apel do ludzi, żeby się badali! Bo trzeba iść do lekarza, zadawać pytania, nie bać się, walczyć o siebie. Wcześnie wykryty rak to większe prawdopodobieństwo wyleczenia. Poza tym sport! Systematyczne treningi od ponad 20 lat dały mi ogromną siłę, żeby się nie poddawać. Wiem od lekarzy, że przyniosło to rezultaty. Mówili mi, że nastąpiło coś niesamowitego, nagły szturm na gabinety. Ja w ciągu kilku dni otrzymałam ponad 30 tysięcy wiadomości od osób, które zaczęły się badać. Jedna z dziewczyn napisała, że jak jej chory tata zobaczył mnie po operacji w telewizji, to następnego dnia rano ogolił się i poszedł na spacer. Niestety, do dziś nie jestem w stanie odpisać każdemu. Dlatego przy każdej okazji powtarzam: dziękuję wam bardzo.

Twoje życie zmieniło się po diagnozie?
Od strony fizycznej – bardzo. Przez wiele miesięcy nie mogłam uprawiać sportu. To było dla mnie trudne, bo od lat jestem w ruchu. Na szczęście wróciłam już do biegania. Nie mogę pływać, co było ciężkie na wakacjach, bo kocham wodę. Ograniczeń było więcej, ale na szczęście z dnia na dzień jest ich coraz mniej. Bardzo walczyłam, żeby od zawodowej strony nic się nie zmieniło. Miałam operację w piątek, a w poniedziałek poszłam do pracy. Wiele osób uważało, że za wcześnie. Zrobiłam to, żeby się nie poddać, nie beczeć nad własnym losem, pokazać siłę. Zarówno innym, jak i sobie. Dzisiaj, po miesiącach od operacji, myślę, że na nowotwór nie ma silnych, ale ważne, żeby się nie poddawać. W pewnej chwili czułam, jakbym żyła w dwóch postaciach. Byłam ja – Monika – i obok ta druga osoba, która ma raka. Więc żeby nie rozmyślać, poszłam do pracy. Mój szef Michał Samul i Brygida Grysiak, wicenaczelna TVN24, zapewnili mi tak ważny dla mnie komfort – powiedzieli, że jeśli nie będę się czuła na siłach nawet na 15 minut przed programem, to nie muszę prowadzić „Kropki nad i”. Wspierając mnie, byli profesjonalnie przygotowani na każdy wariant. Wchodzę do garderoby, a tu Anita Werner: „Monia, super, że już jesteś”. Chwilę potem podobnie Grzesiek Kajdanowicz i pan w recepcji. Moja operacja skończyła się późno i jeszcze po północy Tomek odpowiadał na pytania o stan mojego zdrowia. Byłam wzruszona, jak po kilku dniach zobaczyłam ten ogrom wiadomości. Od każdego dostałam wsparcie, za które jestem wdzięczna. Na końcu programu podziękowałam wszystkim za to.

Oceny ludzi były różne. Porównuję to do dyskusji, która rozpętała się wokół polskiej siedmioboistki Adrianny Sułek-Schubert. Nie mogłam uwierzyć w falę krytyki, która ją spotkała, gdy ogłoszono, że bierze udział w tegorocznych igrzyskach pół roku po porodzie. Dlaczego ktoś ocenia decyzję zawodniczki, która kocha swoją pracę, jest przygotowana, dokonuje dorosłego wyboru? Podobnie było z Tobą.
To indywidualna sprawa. Nikt nikogo nie namawia, żeby po operacji czy porodzie szedł do pracy. Ja tego potrzebowałam. Przez lata przyzwyczaiłam się do krytyki – jak premierem był Leszek Miller, zwolennicy lewicy uważali, że jestem za bardzo prawicowa, a potem prawicy, że lewicowa. Za czasów PO też wiele osób potrafiło się na mnie obrazić po moim wywiadzie z Donaldem Tuskiem. Nie wszyscy chcą zrozumieć, że jestem dziennikarką, a nie politykiem, i dopiero po latach przyznają mi rację. Nawet gdybym „była bielszą od śniegu, czystszą od łzy”, zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie niezadowolony. Polacy mają to w sobie. Wiele ludzi hejtuje w sieci, bo są tam anonimowi. Na tegorocznym festiwalu w Sopocie wygłosiłam manifest: „W każdej chwili w dzień, w każdej chwili w nocy #StopHejt #StopPrzemocy!”. To ważne, żeby przeciwstawiać się takiej agresji. Hejt zaczyna się od szkoły podstawowej, właściwie już od przedszkola. Od dziecka pozwalamy sobie na to, by obrażać innych. Podziwiam Igę Świątek, jest naszą genialną bohaterką. Widziałam wiele razy na turnieju Roland Garros w Paryżu, jak jest doceniana przez kibiców z całego świata. A mimo to, kiedy przegra, w Polsce są tacy, którzy dla klikalności hejtują, zamiast szanować. To straszne. Na szczęście „ludzi dobrej woli jest więcej”. Przecież na tym polega sport, że ktoś ma lepszy lub gorszy dzień. Ktoś musi czasem przegrać. Ona jest bardzo młodą dziewczyną i się nie poddaje! Potrafi wygrywać największe światowe turnieje, ma 23 lata i ciągle wszystko przed nią, będą kolejne igrzyska. Zdobyła dla nas brązowy medal i cieszmy się z tego – to wielki sukces. Iga ma wspaniałego trenera, Tomek Wiktorowski jest skromny i wybitny.

Masz marzenie, które dopiero po chorobie postanowiłaś spełnić? Coś, na co nie miałaś czasu albo odwagi?
Jestem szalona, tak jak byłam, nic się nie zmieniło. Moim marzeniem jest podróż do Japonii, byłam tam krótko, kiedy Lech Wałęsa był prezydentem, ale chciałabym wrócić na dłużej. W wielu inspirujących miejscach we Włoszech czuję się jak w domu, teraz chciałabym znaleźć choć jedno takie w Japonii. Po chorobie na pewno czuję solidarność z ludźmi, którzy przeszli to samo co ja. Bo zadajesz sobie pytania, co będzie dalej, co zrobisz, jeśli okaże się, że to nieuleczalne. Bałam się, co powiedzą lekarze po operacji, ale odpychałam od siebie czarne myśli. Starałam się być optymistką. Nie poddaję się! Obiecałam sobie, że teraz w moich treningach czas na padla.

Skoro mówisz o kobiecej solidarności – od kilku lat słyszymy, że mamy przestać być grzeczne.
Nadal mamy w Polsce piekło kobiet, o którym pisał w esejach ponad 100 lat temu Tadeusz Boy-Żeleński. Nic się nie zmieniło. Wtedy kobiety walczyły o swoje prawa i teraz też muszą. Protestowałyśmy po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego zakazującym aborcji. Miało się to zmienić, ale w Sejmie nie ma większości. Bo ktoś właśnie takich wybrał posłów. W tym wszystkim jednak nie odpowiada mi to, co robi Marta Lempart. Uważam, że można być niegrzecznym, ale nie wulgarnym. To nie przystoi ani kobiecie, ani mężczyźnie. Po co wulgaryzmy? Spójrzmy na gubernatora Tima Walza, który jest kandydatem na wiceprezydenta u Kamali Harris. Walczy o prawa kobiet i mówi pięknym językiem. Kiedy opowiada o tym, jak starali się z żoną o dziecko, które mają dzięki metodzie in vitro, to aż się wzruszam. Podobnie wypowiada się o aborcji. To jest zupełnie inny język. Chamstwem nie da się tego załatwić, tylko wyborami.

Skąd masz w sobie taką siłę, żeby mówić to, co myślisz?
Staram się, by podstawą moich myśli była wiedza – bez tego nawet najgłośniejszy krzyk jest pusty. Zawsze mówię to, co myślę. Jeżeli prawicowcy upokarzają kobiety, nie można na to pozwalać. Ale walczmy odpowiednimi środkami. To, co mówi Jarosław Kaczyński – że kobieta nie może być prezydentem, bo są czasy wojny – to jakieś dziaderstwo. Czy on nie wie, że Margaret Thatcher rządziła Wielką Brytanią, kiedy była wojna o Falklandy, królowa Elżbieta walczyła w czasie II wojny światowej, a Kamala Harris jest kandydatką do urzędu prezydenta USA, mimo że jest wojna? To, jak postrzega kobiety, wynika z tego, jakie miał wokół siebie. Beata Szydło? Mówiła do górali, że są odważni, bo sprzeciwiali się ustawie antyprzemocowej. Tak jakby nie wiedziała, że na Podhalu też zdarzają się mężowie, którzy tłuką swoje żony. Prawicowe podejście do kobiet: „Nawet ciąże, które są poważnie uszkodzone, należy doprowadzić do porodu, byleby ochrzcić” – mówił Jarosław Kaczyński. Z tak szkodliwym traktowaniem warto walczyć. Udowadniać, że kobiety nie są przedmiotami. Ale nie tylko. Był 1998 rok, dostałam nagrodę Tęczowy Laur – za tolerancję, pierwsza edycja. Wtedy jeszcze nie wszyscy walczyli o prawa gejów i lesbijek. 26 lat temu! I nagle słyszymy w XXI wieku, jak prezydent Andrzej Duda mówi, że to są inni ludzie, że to jest ideologia. Gdzie oni wszyscy żyją? Przecież prezydent ma żonę, córkę, która jest nowoczesną, młodą kobietą. Dlaczego tak wielu polityków boi się Kościoła? Niech lepiej się zastanowią, co ten Kościół wyprawiał przez lata, ukrywał księży pedofilów. To, co robią, obraża tych przyzwoitych.

Ostatnio jeden z kolegów mnie zapytał, po co tyle piszemy i mówimy o feminizmie. Jak to ujął, „przecież życie kobiet nie jest takie ciężkie, jak pokazują media”.
Gdyby nie było parytetów, nie wiem, ile kobiet byłoby w Sejmie, biznesie. Kiedy to się zaczęło, przyszedł do mnie jeden z polityków i zapytał, czy mam koleżanki, które chciałyby brać udział w wyborach. Bo muszą mieć kobiety. To było fantastyczne! Potem walka o płace. Wydaje się śmieszne, ale ta nierówność na rynku jest do tej pory. Nie uważam, że każda kobieta jest mądra, a wszyscy mężczyźni są głupi. Są różni ludzie. Chodzi
o to, że są wciąż miejsca, w których kobiety są dyskryminowane.

Jak zmieniły się kobiety przez ostatnie 30 lat?
Młode kobiety są wyzwolone, twarde, pełne ambicji. Walczą o swoje prawa. Pamiętam obrazki ze strajków z całej Polski. To była odwaga w malutkim miasteczku wyjść i protestować. Ale muszę przyznać, że osiem lat poprzedniego rządu bardzo zmieniło Polskę. W 1989 roku naprawdę z dużo większym szacunkiem traktowano kobiety. Pamiętam koło kobiet w Sejmie: prof. Zofia Kuratowska, Olga Krzyżanowska. Fantastyczne osoby. Izabela Jaruga-Nowacka, ministra ds. równości – niezwykła postać. Walczyła o nasze prawa, miała konflikty z Kościołem, ale nie poddawała się biskupom. Bardzo doceniam dziewczyny, które osiągają sukces dzięki temu, że chcą się uczyć, mają talent, ambicje, i chcą pracować nad sobą. Podziwiam Justynę Kowalczyk w sporcie i wiele kobiet w biznesie, medycynie, kulturze, edukacji.

Mówiłaś u Kuby Wojewódzkiego, że mężczyźni wielokrotnie próbowali Cię zdominować.
W radiowej Trójce uważano, że dziewczyny nie powinny prowadzić programów, bo głosy kobiece nie są dobre. Ale ja nie dałam się zdominować. Byłam uparta od dziecka, mam mocny charakter. Bardziej chłopczyca niż grzeczna dziewczynka. To dotyczy też języka. Z jednej strony nas ogranicza, bo chcemy być poprawni politycznie, ale z drugiej musimy się edukować, wyrażać swoją opinię.

I nosić to, co chcemy. Moda zawsze była dla Ciebie ważna?
Jako dziewczyna nosiłam koszule i marynarki dziadka. Lubiłam spodnie. Zawsze fascynowały mnie dziwaczne buty. Kiedy zaczynałam pracę, to od rana do wieczora biegałam z mikrofonem po Sejmie i nie ubierałam się jakoś specjalnie, raczej w to, co wyciągnęłam z szafy. I powiem nieskromnie, że chyba mam coś w sobie, bo ten mój styl się przebił.

Jak kupujesz? Przywozisz rzeczy z podróży, masz stylistkę?
Robię zakupy online, lubię sieciówki, można mnie spotkać w butikach, galeriach handlowych, ale najczęściej w księgarniach. W sprawie mody polegam na sobie, nie mam stylistki. Za pierwsze honoraria w radiu kupiłam sobie wełniany sweter z jabłkiem na środku zrobiony na drutach. Lubię odwiedzać sklepy vintage w Neapolu i we Florencji, czasami odkrywam nieznanych jeszcze artystów mody. Doceniam też polskie projektantki i projektantów.

Słyszałam, że sama pożyczasz swoje rzeczy?
Lubię pożyczać sukienki. Mam taką czerwoną, która zwiedziła kawał świata na różnych przyjęciach. Sukienka globtroterska. Nie jest tak, że wciąż kupuję coś nowego. Często chodzę w tych samych rzeczach, tylko światło w studiu jest tak skierowane, że wyglądają inaczej. Dla mnie moda jest czymś fascynującym, ale to dodatek do tego, co robisz, kim jesteś. Ważne są dla mnie książki, kino, teatr, wystawy. Kiedyś wymyśliłam, że lepiej zamiast torebki nosić książki Olgi Tokarczuk. Więc lepsza od torebki jest książka.

Kiedy znajdujesz czas na czytanie?
W nocy, rano, w samolocie. Od zawsze pochłaniam książki, czytam wszystko, bardzo szybko. Sprawia mi to wielką przyjemność. Ostatnio u fryzjera usłyszałam od jednej pani, że jej córka kupuje wszystkie tytuły, które polecam, czyta i potem jej przekazuje. Usłyszeć coś takiego to prawdziwa radość.

Skąd pomysł na przegląd #książkiMoniki na Instagramie? Obejrzało je już trzy miliony ludzi!
Zaczęło się od Olgi Tokarczuk, gdy dostała Nobla. Tak powstała akcja „Książka zamiast lub obok torebki”, z której narodziły się następnie moje seriale internetowe #książkiMoniki oraz #MonikaKsiążkiMuzyka. Pomyślałam, że lubię czytać i może warto podzielić się tym z innymi. Chwyciło, ludzie to polubili.

Od lat wspierasz polską kulturę, teatr, artystów. Jak sztuka zmieniła się w Polsce przez ostatnie 30 lat?
Piękne jest to, że ludzie chodzą do teatru, a na gallery weekend lub w czasie Nocy Muzeów są kolejki. Na takie przedstawienia jak „Rok 1989” w Słowaku (Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie – przyp. red.) nie można było kupić biletów miesiącami, bo było tak oblegane. Świetne miejsce – Teatr 6. piętro – stworzył Michał Żebrowski. Podziwiam Krystynę Jandę, która zbudowała Teatr Polonia od zera. Jest aktorką, reżyserką, bizneswoman. Publiczność ją kocha, do jej teatru przychodzi mnóstwo ludzi. A teatr nas zmienia, rozwija. Krzysztof Warlikowski został uznany przez „The New York Times” za jednego z najwybitniejszych reżyserów operowych i teatralnych na świecie. Nie opuszczę żadnej jego premiery, a czasami kilka razy oglądam jego spektakle. Ostatnio mogłam znowu podziwiać „Elizabeth Costello”. Tym razem na festiwalu teatralnym w Awinionie. Geniusz, stworzył świetny zespół. Podobnie Paweł Mykietyn. Jego muzyka to arcydzieło sztuki. Kiedyś popłakałam się na jego koncercie, a nie jestem skora do łez. Kocham muzykę Kilara, Góreckiego, Koncerty Chopinowskie. Festiwal Beethovena w Warszawie zbliża nas do Europy. Do dziś wspominam koncert Krystiana Zimermana na otwarcie, przed laty. Zachwycam się Jakubem Józefem Orlińskim. Wybitny kontratenor i breakdancer. A operator filmowy Dariusz Wolski? Kolejny geniusz. Mieszka w Los Angeles. Zrobił „Piratów z Karaibów”, „Napoleona”, „Dom Gucci”. Kiedy przygotowywałam się do rozmowy z nim, nie mogłam znaleźć żadnego wywiadu w Polsce. Jak to możliwe, że nikt o nim nie pisał? Chwała za festiwal Camerimage w Toruniu. To wielkie święto kina i operatorów filmowych z całego świata. Poznałam tam wielu wybitnych artystów, w tym Darka. Tak samo fantastycznym operatorem jest Paweł Edelman. Ostatnio pracował z Kate Winslet przy „Lee. Na własne oczy”. To niesamowita historia fantastycznej kobiety, która była modelką, potem fotografką „Vogue’a” i pojechała na front w czasie II wojny światowej robić zdjęcia. Uwielbiam wracać na festiwale filmowe do Wenecji, Cannes, Berlina, ale też do Matery, Gdyni i na Nowe Horyzonty do Wrocławia. Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu organizuje od 15 lat wystawy wyjątkowe na tle Europy. Teraz czas na równie ciekawe Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Fantastycznie zmienia się Łódź, która wraca do lat świetności.

Czego dziś potrzebuje polska kultura?
Przede wszystkim edukacji, która musi być dofinansowana. Bo w szkołach i na uczelniach rodzą się talenty. Banalne, ale pieniądze są potrzebne, żeby naukowcy mogli prowadzić badania, a twórcy pisać dobre scenariusze, reżyserzy mogli się realizować, spełniać marzenia. I żeby kultura nie była traktowana jak coś obok, bo jest bardzo ważna. Od najmłodszych lat. Jak byłam w Muzeum Barberini w Poczdamie, obserwowałam wycieczkę sześcio-, siedmiolatków. Oglądali obrazy Modiglianiego. To była niezwykła ekspozycja. Pokazywała, jak on patrzył na odwagę kobiet. Małe dzieci z otwartymi buziami słuchały nauczyciela, który opowiadał im o kolorach, głębi obrazów, o tym, jak malarz tworzył. Kobieta w krawacie, kobieta w marynarce, kobieta w krótkich włosach. Fascynujące, że mogą tego doświadczać.

Jaką jesteś babcią? Pokazujesz wnukom świat przez kulturę?
Mam dwoje wnucząt: Jagna ma sześć lat, Jeremi dziewięć. Staram się, żeby edukacja i sztuka otaczały ich od małego. Z Jeremim byliśmy w zeszłym roku w Wenecji. Był zachwycony, chodził po Muzeum Peggy Guggenheim, robił zdjęcia, przyglądał się obrazom. Razem z Jagną uwielbia malować, oczywiście w przerwach między zajęciami sportowymi. Tomek stara się przekonać Jagnę i Jeremiego, żeby nauczyli się grać na fortepianie „Child in Time” Deep Purple.

Masz wyrzuty sumienia, że dużo pracujesz i nie zawsze masz tyle czasu dla najbliższych, ile byś chciała?
Nie mam wyrzutów. Moi najbliżsi rozumieją, że sukcesy i nagrody nie spadają z nieba. Żeby dzielić się swoim szczęściem, na wszystko musiałam i muszę sama zapracować. Kiedy mój syn był mały, pracowałam bardzo dużo. Ale myślę, że potem oddałam i cały czas oddaję mu to, czego nie dostał, gdy był dzieckiem. Mam też to szczęście, że znalazłam miłość. Z Tomkiem jesteśmy dłużej, niż istnieją media społecznościowe, ale unikamy wspólnych sesji i wywiadów. Nasze życie zostawiamy dla siebie. Żyjemy intensywnie, a nasze krótkie podróże poza wakacjami są w większości częścią pracy Tomka. Dzięki temu od lat odwiedzamy najciekawsze wystawy w europejskich muzeach.

Reklama

Za co tak kochasz swoją Warszawę?
Jestem stąd, urodziłam się na Karowej. Kocham to miasto za to, że tętni życiem, ludzie na ulicach są fantastycznie ubrani, dziewczyny mają przedziwne makijaże i tatuaże. Szkoda, że tak niewiele miejsc zachowało się po II wojnie światowej. Warszawa bywa kolorowa, młoda, nowoczesna, czasami szalona. Fascynują mnie teatry, mają twórczą energię. Lubię koncerty. Byłam ostatnio na Taylor Swift i uważam, że jest bardzo ciekawą artystką. To dzięki książce Karoliny Sulej, bo na początku byłam sceptyczna, ale później zachwyciłam się „Miss Americana”. W Warszawie mam fantastycznych przyjaciół, z którymi pomagaliśmy potrzebującym ludziom z Ukrainy. Mieliśmy dyżury na Dworcu Zachodnim, gdzie w środku nocy poznawałam cudownych ludzi. Takich, którzy nie są obojętni. To wspaniałe, że ta silna energia pomocy wraca, kiedy wspieramy tych, którzy przeżywają tragedię po powodzi. Jestem pod wielkim wrażeniem, widząc, jak ludzie z całej Polski potrafią się szybko zjednoczyć, żeby pomagać. Takie obrazy dają nadzieję. Nie poddajemy się!

Reklama
Reklama
Reklama