Reklama

Końcówka maja. W Kinogramie w Warszawie prawie 400 osób. Premiera dokumentu o Jerzym Antkowiaku, wyprodukowanego przez projektanta Tomasza Ossolińskiego i wyreżyserowanego przez niego i Annę Więckowską, była świętem polskiej mody. W pięciu salach kinowych, w których wyświetlano „A jak Antkowiak”, pojawiły się pokolenia, które przez ostatnie 50 lat budowały tę branżę. Projektanci, styliści, modelki i modele, dziennikarze i sam mistrz. 89-letni projektant nie krył wzruszenia. Wśród gości spotykam Lidię Popiel. Fotografka zaczynała karierę w modelingu w latach 70. Ubrana w cekinową, białą suknię Deni Cler wygląda zjawiskowo. Włosy związane w koczek to u niej rzadkość. Na sesjach zdjęciowych, w których od dwóch lat pojawia się ponownie jako zawodowa modelka, najczęściej widzimy ją z rozwianymi, gołębimi włosami. To jej znak rozpoznawczy i komunikat, że wiek to jej atut. Ta odwaga zasługuje na wyróżnienie. To nasza Kobieta 30-lecia.

Reklama

Co czułaś, kiedy oglądałaś film „A jak Antkowiak”?
LIDIA POPIEL: Byłam wzruszona. Film pokazuje, że nasz rynek mody mimo trudnej sytuacji politycznej i opresyjnego ustroju istniał dzięki takim ludziom jak Jerzy. Jego pasja torowała drogę innym, była nowoczesną autostradą, która wyrosła z wiejskiej ścieżki. Zdjęcia archiwalne przywołały też wspomnienia z lat młodości w otoczeniu przyjaciół związanych z Modą Polską.

Skąd się wzięła Twoja miłość do mody?
Wszystko zaczęło się od… ELLE. Naprawdę! Jako młoda dziewczyna (mogłam mieć 13–14 lat) przesiadywałam w empiku. Wówczas w takich klubach czytało się gazety i książki nigdzie indziej niedostępne. Jeździłam tam wieczorami i wertowałam ELLE i „Marie Claire”. To był piękny, ale abstrakcyjny dla nas świat. Czułam, że jest dla mnie, o mnie, o tęsknocie, która się we mnie rodzi w szarej rzeczywistości. Tę miłość do mody mam po mamie. Uwielbiała się wystroić, miała świetny styl, sama szyła sobie ubrania. Miała sporo amerykańskich sukienek z lat 50. i je przerabiała. Któregoś dnia sama zaczęłam się do nich dobierać. Też je przerabiałam. Byłam zbuntowana i nikt nie mógł mi narzucić, jak mam wyglądać, a mama dawała mi wolną rękę. Jedynie byłam niecierpliwa przy realizacji tych „projektów”.

Jako 17-latka trafiłaś do modelingu. Ale nie byłaś nigdy oficjalnie modelką Mody Polskiej.
Nie sądziłam, że to będzie moja droga. Myślałam o studiach ekonomicznych. Ale jako młoda dziewczyna miałam wielu znajomych fotografów, więc jeśli kogoś brakowało do sesji, byłam na zastępstwo. Chciałam też znaleźć dorywczą pracę, żeby finansowo odciążyć mamę. Zaczęłam robić kolekcje dla galerii Grażyny Hase, pomagałam przy jej pokazach w Interpresie czy domu kultury na Ursynowie. Uwielbiałam wtedy postpunkowy styl Vivienne Westwood. To były superczasy, bo Grażyna pozwalała nam eksperymentować. Moje ubrania miały być nie tylko eleganckie, lecz także odważne. Z najlepszych tkanin: jedwabiów z Milanówka czy materiałów z odzysku wyszperanych w Rembertowie. I tak od 18. roku życia pracowałam zawodowo razem z tymi wszystkimi ludźmi, których znamy z Mody Polskiej: Małgosią Niemen, Ewą Wajnert, później z Bogną Sworowską. Kiedy dziewczyny nie mogły, zastępowałam je na wybiegu, w filmie czy w stylizacji Antkowiaka na sesji. Swoje pierwsze kroki na pokazach stawiałam w Instytucie Wzornictwa Przemysłowego.

Jak wyglądały ówczesne pokazy mody?
Trzeba było umieć zrobić sobie fryzurę i makijaż, a kosmetyków brakowało. W Peweksie były potwornie drogie, a podkład Barrandov, zdobywany ze studia filmowego, miał konsystencję ciężkiej maski. Kreacje, które wówczas szyto, były przepięknie zaprojektowane. Często używano lnów i innych wspaniałych materiałów. Jerzy Antkowiak starał się to załatwiać w każdy możliwy sposób. Był konsekwentny. Nie zrażał się, miał wizję. Świat mody na szczęście daje taką przestrzeń dla ludzi, którzy mają inną wrażliwość. Są bardziej kolorowi, mają szersze spojrzenie, większą akceptację dla inności. Dlatego powstawały środowiska przenikające się muzycznie, plastycznie, modowo.

Czy na przełomie lat 70. i 80. byłaś narażona na sytuacje, o których usłyszeliśmy dzięki #MeToo?
Nie zdawaliśmy sobie sprawy z takich nadużyć. Brakowało wiedzy i dystansu. Wobec mnie nikt nie przekroczył granicy, nie mam ekstremalnych, traumatycznych wspomnień. Dopiero z wiekiem przyszła refleksja: „Co tu się dzieje?” i „Dlaczego jest mi tu tak dziwnie i niewygodnie?”. Czasy mojego dzieciństwa to lata 70., które były wyzwolone. Nosiło się platformy, odsłaniało brzuchy, wkładało skąpe bikini. Króciutkie mini było na porządku dziennym. Ludzie mieli świadomość, że mogą powiedzieć „nie”.

„Feministka” to dla wielu nadal obraźliwe słowo. Kobiety powinny się jeszcze bardziej wspierać i nawzajem edukować.

Pamiętasz moment, kiedy pomyślałaś, że może lepiej być po drugiej stronie aparatu i robić zdjęcia?
Po aparat sięgałam od zawsze. Pożyczałam go – sprzęt był drogi. Miałam koleżanki modelki, które zaczęłam fotografować do „Mody”, „Przyjaciółki”. Pierwszym własnym aparatem zrobiłam swoją pierwszą komercyjną pracę z Bogną. Miałam szczęście, bo kiedy zaczęłam, wkrótce Andrzej Pągowski potrzebował zdjęcia aktorek na okładki „Sceny”. Tam też dostałam rubrykę o modzie – w ruch poszły nożyczki – wycinałam zdjęcia np. z ELLE. Dużo nauczyłam się też od fotografów, którzy mi robili zdjęcia. Pokazywali, jak co działa, obserwowałam ich pracę podczas sesji, gdzie pomagałam przy stylizacji lub makijażu.

Od 20 lat jesteś fotografką, wykładasz w Warszawskiej Szkole Filmowej. Masz swoje ulubione zdjęcia?
Czasem wracam do tego, co zrobiłam, na potrzeby wykładów czy warsztatów, żeby pokazać trochę studentom swojej pracy. Ale chyba najbardziej lubiłam robić zdjęcia dziewczynom, które czują fotografię. Małgosia Niemen była geniuszem w pozowaniu, prawie każda ujęcie to była gotowa okładka. Lubię portretyswojego męża albo te do wywiadów: Stuhra, Grochowskiej, Maleńczuka, Szapołowskiej, Sojki, Więdłochy, Kuleszy…

Czego dziś uczysz o fotografii swoich studentów?
Staram się ich wspierać, by mówili swoim głosem. Techniki można się nauczyć z internetu czy książek. Proponuję im, by inaczej patrzyli na świat, schodzili z utartych ścieżek, oglądali wystawy, nie mówiąc, czy coś im się podoba, tylko żeby czerpali z obrazu, poszukiwali pytań i odpowiedzi. Fotografia daje wiele możliwości, rozwija przez obserwację, analizę, ale i odczuwanie.

Czy studenci zmienili się przez ostatnie 20 lat?
Są bardziej obciążeni. Ciągle im się coś wytyka, mówi negatywnie o ich pokoleniu. Przez powszechność i szybkość komunikacji to dla nich przygnębiające i obezwładniające. Niczego nie uczy, tylko pogarsza przepaście między ludźmi.

Mówiąc o pokoleniach – wróciłaś do pracy w modelingu w wieku dojrzałym. Nie bałaś się ocen innych?
Podskoczyłam z radości, gdy dostałam propozycję pracy od Marcina Cejrowskiego jako modelka w agencji. To pokazuje, jak zmienia się rynek, jaka jest otwartość firm i branży. To nowość, ale pierwsze ruchy w tym kierunku zaobserwowałam kilkanaście lat temu. Kiedy Ania Kuczyńska zaprosiła mnie na zdjęcia do swojej kampanii, byłam po pięćdziesiątce. Potem wystąpiłam w reklamie Pantene i zauważyłam, że biznes modowy oderwał się od nacisku na wieczną młodość.

Czyli nie czekałaś na emeryturę?
Miałam tak zorganizowane życie, że w dużej mierze wypełniały je moje sprawy: praca, wyjazdy, potrzeby. Rodzina nie ucierpiała na tym, potrafiłam znaleźć dla niej dużo czasu. Więc to nie było tak, że jestem na emeryturze, dziecko odchowane, pielę ogródek. Ale rzeczywiście, z biegiem lat robiłam mniej sesji foto. Kiedy dostałam propozycję pracy agencyjnej, skoczyłam na główkę. Przynależność do agencji z powodu wieku i siwych włosów dała mi jeszcze więcej pewności siebie. To był sygnał, że nie muszę majstrować przy zmarszczkach, mam 65 lat i to jest normalne. Starzenie się przynosi pewien rodzaj wolności i harmonii, co wiąże się pewnie z hormonami, ale jest też w nim niezgoda na to, że czas rzeźbi w naszej skórze szramy, i nie jest to fajne. Jednak jeśli ktoś zatrudnia mnie z powodu wieku, to znaczy, że nie muszę wyglądać młodziej. Chcę być zadbana, fajnie się ubrać, bo sprawia mi to przyjemność. Ale nikt nie może mi mówić, że mam obciąć włosy, ufarbować siwe albo odrosty, nie dam się wepchnąć w schematy. Trzeba uczyć ludzi, że mogą robić, co chcą, nie krzywdząc nikogo. Zapuszczam włosy, bo lubię. Cieszy mnie, kiedy falują swobodnie na wietrze. I tyle.

Nikt nie może mi mówić, że mam ufarbować włosy. Nie dam się wepchnąć w schematy. Powrót do pracy w modelingu dodał mi tylko pewności siebie, że nie muszę majstrować przy zmarszczkach.

Bycie modelką to dyscyplina. Kiedy stawiasz się w drugiej części świata na umówiony termin, po prostu musisz być gotowa, wyspana. Po sześćdziesiątce to nie jest takie proste. Jak dbasz o siebie, żeby tak świetnie wyglądać?
Podstawą jest komfort psychiczny. Kiedy ktoś wchodzi na casting, widać, czy ma ten błysk, pewność siebie, energię. Mój sposób na dobry wygląd to… nie narzekać. Cieszyć się z każdego dnia. Lubić ludzi. Dbać o swoją przestrzeń, być blisko natury. Spędzać przynajmniej godzinę w samotności i ciszy. Mądrze jeść. Już jako dziecko zbierałam kwiaty lipy i parzyłam herbatę. Jeździłam na wieś, zrywałam owoce z sadu. Nie było tych ohydnych batonów i słodkich napojów. Nie przyzwyczaiłam się do nich. Jem roślinne rzeczy, trochę mięsa, słodkie od czasu do czasu, lubię kawę. A gdy skończyłam 50 lat, uratował mnie pilates. Po dwóch miesiącach czułam się inaczej. Nie uprawiałam ekstremalnych sportów. Ale pamiętam, jak po urodzeniu Aleksandry graliśmy z Bogusiem w badmintona rakietami tenisowymi (śmiech).

Kiedy mówisz o córce i mężu, mam wrażenie, że do tej listy zasad, które wpływają na Twoją urodę, dodałabym jeszcze szczęście, które masz w domu.
To prawda. Ale nie jest tak, że się nie kłócimy. Po prostu nie rzucamy się sobie do gardła, nie ma takich sytuacji, które byłyby upokarzające, przemocowe. Dogadujemy się, bardzo się lubimy, przyjaźnimy, możemy zawsze na siebie liczyć.

Często słyszysz od nich, że jesteś piękna?
Tak i to jest super. Taki turboładunek, który się dostaje. Pełna akceptacja, czasem rzucą, że mam fajną stylówkę.

Czego uczysz się od córki?
Żebym nie była taką kontrolującą mamą. Ale jak opiekujesz się kimś od małego, to trudno odpuścić, prawda? Jednak trzeba dać dziecku odetchnąć. To chyba najważniejsza sprawa. Dziś Aleksandra jest moją doradczynią w sprawach muzyki, ubrań, technologii. Uwielbiamy razem zwiedzać. Kiedyś wybrałyśmy się do Pragi na wystawę Davida Cˇernego. Kiedy miałyśmy już wracać do Warszawy, usłyszałam: „Mamo, w Berlinie też jest fajna wystawa do obejrzenia”. Więc pojechałyśmy.

Twoja córka ma dziś 32 lata. Jak Twoim zdaniem zmienił się świat dla kobiet w Polsce w ciągu tych trzech dekad?
Ta droga ku wolności wydaje mi się za długa. Nie chciałabym narzekać, bo jest progres, ale szkoda mi czasu na coś, co nie powinno istnieć. Tak wiele kobiet miało skomplikowane życie. Były bite, wykorzystywane. Nie mogę uwierzyć, że te schematy, układy, to skopywanie nas z naszych krzeseł trwały latami. W końcu dodrapujemy się do pozycji, ale ciągle wymaga to walki i ofiar. Niestety, nawet same kobiety często nie wspierają się nawzajem. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, ile złego się dzieje, a może nie chcą wiedzieć. Dawno powinno się zmienić podejście w docenianiu kobiet i ich stanowisk. Pamiętam, jak wyzywano kobiety od feministek, bo walczyły o siebie. „Feministka” to do dziś dla wielu słowo obraźliwe. To przerażające. Zawsze mówiłam, że jestem feministką, bo skoro się urodziłam kobietą, to trudno, żebym nią nie była, żebym nienawidziła siebie. To bardzo dobre słowo.

A jaki jest świat, o którym marzysz?
Taki, który nie lekceważy z powodu płci. Akceptuję niebinarność. Przez lata kobiety tylko czuły, nie wiedziały, że mogą się wspierać. Po prostu wbito nam w głowę, że nie możemy się przyjaźnić, zwalczałyśmy się wzajemnie. A my przecież lubimy siebie, możemy cudownie razem współpracować. I sobie nie zazdrościć. Idealny świat to zjednoczenie, zrozumienie i poszanowanie między wszystkimi ludźmi.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama