Szafa ELLE: Karla Gruszecka: „Jeszcze nie wybieram się na emeryturę”
W tym roku świętuje dwie ważne rocznice – 18-lecie pracy w świecie mody i 40. urodziny. Jedna z czołowych stylistek, współtworząca magazyn ELLE w latach 2015–2017, w szczerej rozmowie z dziennikarką Angeliką Warlikowską mówi o zamiłowaniu do mody, wzlotach i upadkach, ścieżce kariery, branży i zawartości swojej szafy.

- Angelika Warlikowska
Angelika Warlikowska: Chciałam się Ciebie zapytać o sam początek...
Karla Gruszecka: Mojej pracy?
Tak, jak to się stało, że zostałaś stylistką?
Od dziecka wiedziałam, że chcę pracować w modzie, tylko nie wiedziałam, jak to zrobić i czy może być to sposób na życie. Wychowywałam się w Lublinie, miałam z siostrą duże wsparcie w realizowaniu nawet najbardziej szalonych pomysłów. Po mamie odziedziczyłyśmy zdolności plastyczne i artystyczne. Na zdjęciach z dzieciństwa wspinam się na drzewo w plastikowych sandałach i garsonce z poduszkami z Hanoweru albo stoję w przedszkolu w kostiumie kąpielowym i różową walizką pod pachą. Szybko odkryłam, jaką moc ma strój, burza blond loków i duże niebieskie oczy były dobra zmyłką. Jako nastolatka co wakacje byłam kuratorką wystaw i aukcji prac moich i moich kuzynek, reżyserowałam i wymyślałam przedstawiania, na które sprzedawałyśmy rodzinie bilety. A potem to już poszło lawinowo. Miałam duży problem z wyborem studiów i w zasadzie żałuję, że nie poszłam na historię sztuki lub architekturę. Myślę, że człowiek, wybierając studia w wieku 19 lat, w ogóle nie ma zielonego pojęcia, w czym jest dobry, w czym nie.
Nie poszłaś na artystyczne studia?
Zanim poszłam na studia, wyjechałam do Londynu pracować jako asystentka wróżki i niania, to miasto miało na mnie gigantyczny wpływ. Spodobał mi się sposób wyrażania siebie i wolność. Marzyłam, by iść do London College of Fashion, ale był poza moim zasięgiem finansowym. Wróciłam na europeistykę do Lublina, przeniosłam się studia na eksternistyczne i magistra z historii obroniłam, mieszkając już w Warszawie.
Te kierunki studiów pomogły Ci w karierze?
Uważam, że studia humanistyczne są świetną bazą, ponieważ dają wiedzę ogólną o świecie. Ale to nie studia pomogą ci dostać pracę w świecie mody, lecz determinacja i pracowitość. Jestem przykładem na to, że jak się bardzo o czymś marzy i bardzo czegoś chce, to się to osiągnie. Trzeba być wytrwałym w swoich marzeniach. Mam notes z 2007 roku, w którym m.in. napisałam, że moim marzeniem jest praca przy sesjach zdjęciowych i w ELLE. Te marzenia wtedy brzmiały abstrakcyjnie, a po czasie wszystkie się spełniły.
„Harper’s Bazaar”. Otwierałam ten magazyn. I jeszcze… ELLE Man, tak! ELLE Man był dla mnie ważny, kocham męską modę i stylizować mężczyzn. Bardzo żałuję, że nie ma w Polsce ani jednego tytułu modowego dla mężczyzn.
Jak wyglądały Twoje pierwsze kroki w świecie mody, miałaś plan?
Ja szłam na żywioł. Muszę tutaj zaznaczyć, że od po początku mam szczęście do ludzi, którzy zawsze mnie motywowali i bardzo we mnie wierzyli. Moim wytrychem były nieskończone pokłady energii, zapał do pracy i dyspozycyjność. Długie dni zdjęciowe i weekendy na planie nie miały znaczenia. Zaczynałam jako asystentka Magdy Jarosz przy kostiumach do reklam i filmu. Później poszło lawinowo! Potem była „Viva!”, w której totalny brak edytorialowego doświadczenia i wiedzy nadrabiałam zaangażowaniem. Marcin Świderek, szef działu mody ELLE, z którym pracowałam w „Vivie!” i przyjaźnię się od 15 lat, i Filip Niedenthal, dyrektor mody w „Harper’s Bazaar”, a później redaktor naczelny polskiego „Vogue’a”, od początku wiedzieli, że w tym szaleństwie jest metoda i to współpracy z nimi zawdzięczam najwięcej. Myślę, że zdobyłam ludzi szczerością i entuzjazmem, który wielu onieśmielał… W tym roku obchodzę 18-lecie pracy. Do pracy podchodzę ciągle z takim samym zapałem i entuzjazmem. Nie toleruje zblazowania, znudzenia i chimeryczności – przecież jest tyle innych rzeczy, które można robić dziś w życiu, a które mogą nas uszczęśliwiać.
Czyli networking i budowanie znajomości okazały się bardzo pomocny. Co jeszcze?
W pracy w modzie oprócz talentu, wyczucia estetyki trzeba mieć dużo zdolności psychologicznych, organizacyjnych i umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach. Trzeba podkreślić, że w pracy stylistki (szczególnie w Warszawie) oprócz kreacji musisz mieć z tyłu głowy kwestie logistyczne, pozyskiwanie ubrań, wyszukiwanie lokacji, negocjowanie z całą ekipą, pilnowanie budżetu i postprodukcji zdjęć – co nie jest łatwe. Kluczowe jest planowanie z wyprzedzeniem. Filarem mojej pracy jest współpraca z zespołem i moja asystentka, która jest złotą osobą do zadań specjalnych i najtrudniejszych. Ludzie z założenia wolą piętrzyć trudności, niż rozwiązywać zadania! Uważam, że nie ma spraw i rzeczy, których nie da się jakoś załatwić. A powodzenie projektu jest zasługą zaangażowania całego zespołu. Dobra stylistka jest nie tylko psychologiem, lecz także cukiernikiem, który osładza prozaiczną codzienność.
W latach 2015–2017 byłaś stylistką ELLE, jak wspominasz ten czas?
Masz swoją ulubioną sesję, którą wystylizowałaś w ELLE?
Lubię mocna okładkę z Moniką Brodka – która dostała nagrodę Grand Press. Sesje z Zuzą Krajewską zawsze gwarantują dużo wrażeń i nowe spojrzenie na bohatera. Modelka Ola Rudnicka w obiektywie Agaty Pospieszyńskiej i zdjęcia w centrum Warszawy są jedną z moich ulubionych sesji modowych do ELLE. Tutaj pracowała po raz pierwszy z Sonią Szostak, w której zdjęciach zakochałam się od momentu, kiedy przyszła do redakcji z portfolio, dzisiaj mamy na koncie wiele świetnych wspólnych projektów. Kocham storytelling, lubię sesje, gdzie wpuszczamy bohatera w jakąś rolę. Opowiadanie historii o jakieś wymyślonej dziewczynie jest bardzo twórcze. Pewnie dlatego marzę o zrobieniu kostiumów do filmu. Byłam asystentką kostiumografki przy filmie, który nigdy nie wszedł do kin. To była niesamowita frajda. Ruchomy obrazek daje jeszcze więcej możliwości i niesamowicie mnie inspiruje.

A które doświadczenie najwięcej Cię nauczyło?
Każda redakcja dała mi inne szlify. Praca w poradniku „Hot Moda & Shopping” totalnie zaprawiła mnie w pracy. Razem ze stylistką Alicją Werniewicz przekopywałyśmy się przez tony dostępnych w galeriach handlowych ubrań i udowadniałyśmy, że w modzie walutą jest kreatywność, a nie pieniądze. To, że masz nielimitowany dostęp do rzeczy z najwyższej półki, wcale nie gwarantuje, że jesteś stylowy i dobrze się ubierasz. Ta praca dała mi gigantyczne zaplecze. Stylizowanie sesji z total looków marek high fashion jest dużo łatwiejsze, ale też masz dużo nakazów i zobowiązań. A ja bardzo lubię mieć margines na spontaniczny obrót wydarzeń na sesji, dać ponieść się kreatywności, włożyć spódnicę jako pelerynę, ze spodni zrobić szal – to detale dodają charakteru całości i czynią ją oryginalną.
Czy ta branża i jej hermetyczność kiedykolwiek Cię przerażała?
Branża mody i show-biznesu ma dwa oblicza. Pierwsze dosyć brutalne, niedostępne i drugie, w którym jesteś zaprawiony w bojach i zawiązujesz przyjaźnie na całe życie. Do mojego najbliższego kręgu od lat należą te same przezdolne, kreatywne osoby, od których się dużo uczę i które mnie inspirują – jak Zuzka Kuczyńska (projektantka Le Petit Trou – przyp. red.), Alicja Werniewicz (stylistka – przyp. red.), Sonia Szostak (fotografka – przyp. red.) Zosia Chylak (projektantka akcesoriów – przyp. red.) i Michał Bielecki (stylista fryzur – przyp. red.). Lubię pracować z Zuzą Krajewską która zręcznie otwiera najbardziej zamkniętego bohatera. Z Marcinem Kempskim, którego skromność i kreatywność onieśmiela. Gosia Baczyńska, która po krótkiej rozmowie w środku nocy jest w stanie uszyć powalająca na kolana kreację na czerwony dywan – dokładnie taką, jak opisałam. Showroom MMC zawsze jest dla mnie dostępny niezależnie, czy chodzi o szycie sukni ślubnej dla mojej siostry, czy zagraniczny edytorial. To są relacje budowane latami na zaufaniu, wspólnej misji i poszanowaniu pracy. Ja nie wchodzę w układy, nie zabiegam ani nie kalkuluję. Co ma też swoją cenę! O tej branży mówi się, że jest hermetyczna, a ogólnie poznaje się ludzi, którzy tworzą, chcą się dzielić, dawać, mają dużo do powiedzenia, totalnie otwarte głowy i dużą wrażliwość na drugiego człowieka. Jestem dumna, że jestem czynną częścią tego od 18 lat. Niezależnie, czy pracuję w „Hot Moda & Shopping”, ELLE czy w „Vogue’u”. Chociaż zmiany redakcji zweryfikowały wiele przelotnych interesownych znajomości.
Śledzi Cię 76 tysięcy osób na Instagramie, prowadziłaś programy telewizyjne, jesteś stylistką kilku bardzo popularnych celebrytek. Jak radzisz sobie z hejtem, który – jak wiem – Cię nie omija?
Jaka jesteś na planie zdjęciowym?
W pracy staram się być profesjonalna, na planie jestem bardzo skupiona i zadaniowa. Nie jest to przestrzeń do spijania sobie z dzióbków. Bardzo cenię w ludziach zaangażowanie i pracowitość. Robię bardzo dużo różnych rzeczy naraz i nikt nie może poczuć, że jest mniej ważny. Moja asystentka jest idealnym buforem i mistrzynią dyplomacji – bardzo to szanuję. Lubię się uczyć od innych i wzajemnie inspirować, pracuję z ludźmi pełnymi pasji i zaangażowania. Nieważne, czy robię sesję komercyjną, edytorial do zagranicznego magazynu, czy projekt artystyczny – zaangażowanie i entuzjazm są podobne. Oczy mi się świecą i pojawiają się dołki w policzkach. Moim największym przywilejem jest to, że od 18 lat pasją jest moja praca.
Nie miałaś nigdy ochoty się wyprowadzić i spróbować rozwijać karierę za granicą? Jesteś bookowana do wielu zagranicznych zleceń. Robiłaś edytoriale z Rosie Huntington Whiteley czy Paris Hilton.
Miałam kilka razy pomysł, żeby się stąd wyprowadzić, ale mam w sobie poczucie misji. Takich dziewczyn jak ja za granicą są tysiące. Teraz spełniam się w prowadzeniu warsztatów ze stylizacji, kreatywnej pracy dla marek modowych, konsultuję kolekcje, więcej pracuję z samym produktem niż edytorialową formą jego prezentacji. Lubię marketing i psychologię w modzie.
W mojej szafie jest absolutnie wszystko. Dużo printów, kolorów i materiałów. Szafa kapsułowa nie jest dla mnie. Strój oddaje mój nastrój i musi sprostać moim aktywnościom. Jednego dnia jestem na planie w jakościowych dresach z The Love Love Life, wełnianej marynarce i wygodnych butach. Innego chcę być zauważona w piżamie Sleeper i gigantycznych sandałach. Mam dość ekstrawagancką szafę, dlatego uziemiam ją dobrymi klasykami.
Jakimi?
Mam megadużo marynarek, o tym kiedyś był nawet artykuł w ELLE, a moje ulubione marka to Raey. Niestety, już nie istnieje. Kocham płaszcze, skórzany Loewe nigdy mi się nie znudzi. Zaczynam je nosić już w sierpniu z gołymi nogami. Denim z Levis’a – kolekcja Made and Crafted i vintage kupione w LA – są nie do zdarcia. Kowbojki vintage noszę cały rok. Dużo w mojej szafie jest polskich marek. Z jedwabnymi setami Moye nie mogę się rozstać latem. Koszule One Shirt mam w każdym możliwym kolorze. Całodzienne piżamy Le Petit Trou i ukraińskiej majtki Sleeper. Mam pokaźną kolekcję butów i torebek Chylak.
Dżinsy od Łukasza Jemioła, płaszcze i marynarki od Magdy Butrym, basic i koronki od Ani Kuczyńskiej, trencze i płaszcze Le Brand, sukienki i koszule od MMC, T-shirty i bluzy Muuv, swetry Bereniki Czarnoty – jeden z nich jest nazwany Karlita.
A jakie marki high fashion polecasz?
Wardrobe NYC. Potrafi sprostać oczekiwaniom najbardziej wymagających klientek, ujmuje prostotą i jakością. Mam płaszcz, marynarkę i legginsy, które są game changerem. Bottega Veneta robi najwygodniejsze buty na świecie. Kocham sukienki w printy Loewe, denim Prady, kaszmir i skóry Toteme. Sukienki Khaite są czarnym koniem, jeżeli chodzi o eleganckie wyjścia.
Jakimi zasadami zakupowymi się kierujesz?
To dobre pytanie. Buduję garderobę i nowy sezon w oparciu o to, co już mam w szafie. Pokazy mnie inspirują, ale nie gonię ślepo za trendami. Nie tworzę listy rzeczy do kupienia, wszystko dzieje się u mnie intuicyjnie. Inwestuję w jakościowe rzeczy, sprawdzam skład na metce, wymiar praktyczny.
Mówisz, że nie podążasz za trendami, a ja widzę u Ciebie najmodniejsze bikery Miu Miu i kurtkę „polową” Prady. Nosiłaś je zaraz, jak pokazały się na wybiegu, zanim przyszedł na nie szał. Masz łatwość wyłapywania hitów.
Mam świetną intuicję. Kozaki Miu Miu kupiłam dwa lata temu i wszyscy się łapali za głowę, że chodzę w zimowych butach. Podobnie jest z piżamami. Noszę je trzeci rok, wzbudzały ogromną kontrowersję, a teraz, jak widzę szał na wyprzedaży Le Petit Trou, to się z Zuzą obydwie uśmiechamy do siebie. Dla mnie luksusem jest to, co limitowane, jakościowe i niedostępne, np. niewielkie kolekcje albo rzeczy z poprzednich sezonów. Lubię robić zakupy na Vestiaire Collective i w outletach, np. tym pod Florencją. Mam bardzo dużo rzeczy z drugiej ręki, promuję butik Crush na Mokotowie. Gdzie najbardziej cool dziewczyny z całego miasta wstawiają swoje rzeczy. Bardzo lubię kolekcję H&M Studio, mam z niej kilka rzeczy w szafie, z którymi nie mogę się rozstać.
Co myślisz o powiedzeniu, że coś jest modne albo niemodne?
Niemodne jest... niechlujstwo, wulgarność, efekciarstwo, za małe i zniszczone rzeczy. Mam brązową torebkę pouch Bottega Veneta, w której chodzę non stop od kilku lat. Kocham ją ciągle tak samo. Cieszę się, że blogerki się już nią znudziły. Przekonuję swoje klientki, że powtórzenie tej samej stylizacji, w której się wygląda świetnie, jest bardzo na tak!
Jakie cool rzeczy vintage upolowałaś?
Torebki i buty Celine z czasów Phoebe Philo – kocham szczególnie kolekcję 2017/2018.
Małą, brązową torebkę Miu Miu z 2014 roku kupiłam za mniej więcej 700 złotych zaraz przed boomem na tę markę i kolor roku. Ukochany granatowy męski płaszcz Prady wypatrzyła moja była asystentka. Mam jeszcze biszkoptową skórę z frędzlami ze sklepu vintage na Melrose w LA. W Elektrowni Powiśle udało mi się upolować dwie niesamowite skórzane kurtki, do których mam słabość.
Czy masz system porządkowania swojej garderoby?
Mam. Mama i siostra czynnie mi w tym pomagają, jak tylko przyjeżdżają w odwiedziny.
Gdybyś dostała możliwość skompletowania garderoby w jednym domu mody, jaki by to był?
Wybieram trzy! Jil Sander – dostojna, piękna moda. Bottega Veneta to proste rzeczy z twistem i te kolory! Khaite zaś to nowoczesny romantyzm.
Czy nie chce Ci się czasem ubrać?
Wiadomo, ale wtedy mam takie bezpieczne sety jak dzisiaj – jedwabną, czarną piżamę. Albo dżinsy vintage Levi’sa i prostą niebieską koszulę. Kluczem u mnie są zawsze dobre akcesoria – torba i buty, których mam naprawdę dobrą selekcję. I czarne okulary, za którymi lubię się schować.
Kogo ze świata mody chciałabyś poznać?
Na maksa cenię Lottę Volkovą. To, co ona zrobiła z Miu Miu, jak przywróciła Blumarine… niebywałe. Kocham ludzi wizjonerów.
Jaki pokaz mody był dla Ciebie najbardziej emocjonalny?
Versace z 2018 roku, z którego wszyscy wyszli, płacząc. To był hołd dla Gianniego Versace, gdzie w finale wyszły supermodelki, a ja zdążyłam w ostatniej chwili, siedziałam między fotoreporterami. Był jeden gigantyczny szloch. Drugi to Dries Van Noten w tym roku – pokaz który zamykał jego karierę. Stałam sama w kącie, piłam szampana i chlipałam.
Kto jest Twoją ikoną mody?
Tilda Swinton. Szczególnie w filmie „Jestem miłością”, kocham włoskie wnętrza i lata 70. Widziałam ją kilka razy na pokazie Haidera Ackermanna i odebrało mi mowę. Myślę, że też Sienna Miller. Bardzo lubię jej starą garderobę. Cieszę się, że została nową ambasadorką Chloé i bardzo się cieszę na powrót neoboho. Nie lubiłam Chloé za czasów Gabrieli Hearst. Nie lubię ciężkiej, topornej mody. Lubię, jak coś jest figlarne i lekkie. Moda powinna mieć więcej poczucia humoru.
Zmieniłabyś coś w swojej karierze?
W ogóle nie. Mało tego – uważam, że wszystkie najgorsze sesje i najgorsze doświadczenia nauczyły mnie najwięcej. Porażki i zakręty są niezbędne.
W tym roku skończyłam 40 lat i myślę, że jest to idealny moment na ułożenie na nowo list swoich priorytetów i marzeń. Za 10 lat będę dobrą stylistką, a może kostiumografką? Uważam, że mam szczyt przed sobą, spokojnie. Jeszcze nie wybieram się na emeryturę.
1 z 6

Karla Gruszecka Szafa ELLE
2 z 6

Karla Gruszecka Szafa ELLE
3 z 6

Karla Gruszecka Szafa ELLE
4 z 6

Karla Gruszecka Szafa ELLE
5 z 6

Karla Gruszecka Szafa ELLE
6 z 6

Karla Gruszecka Szafa ELLE