Jolanta Kwaśniewska: Wiedziałam, że muszę zapracować i zasłużyć na miano pierwszej damy [Kobiety 30-lecia]
To będzie historia o tym, jak stać się ikoną stylu, zaczynając od zbyt krótkiej spódnicy. To opowieść o kobiecie, która chciała pomagać, potrafiła namówić do tego najważniejsze małżonki głów państw i zebrać miliony dla potrzebujących. W końcu to ballada o miłości, partnerstwie, szacunku i nadziei. I tylko mały wyimek biografii, która jest najbardziej wyczekiwaną książką tego roku.

Dobry mąż w małżeństwie nie narzuca się z obecnością” – powiedział Aleksander Kwaśniewski podczas tegorocznej konferencji Impact w Poznaniu. Przez salę przetoczyły się brawa i salwy śmiechu. Wystąpienie byłego prezydenta i jego żony zostało uznane za jedno z najlepszych. Nie wszyscy wiedzieli, że państwo Kwaśniewscy są tak naturalni, szczerzy, zabawni, z dystansem. Nie opowiadali o wielkiej polityce, tylko dzielili się historiami ze swojego życia, w którym odgrywała ona pierwszoplanową rolę. Cała sala żegnała ich owacją na stojąco. Rok temu wyszła biografia Aleksandra Kwaśniewskiego „Prezydent”. Od kilku miesięcy nad swoją pracuje pierwsza dama. Książka będąca zapisem rozmowy przeprowadzonej przez Emilię Padoł ukaże się w drugiej połowie października nakładem wydawnictwa W.A.B. Pani prezydentowa przegląda kalendarze, notatki, listy, pamiątki. Wracają wspomnienia. I od nich zaczynam naszą rozmowę.
W lutym 1998 roku pojawiła się Pani na okładce ELLE. Rok po wygranych przez męża wyborach. Jak Pani wspomina tę sesję?
JOLANTA KWAŚNIEWSKA: Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia ze światową, fantastyczną ekipą. Przylecieli z Paryża, z rewelacyjnymi stylizacjami z najlepszych domów mody: Dior, Max Mara, Armani, Chanel. Kreacje były wyszukane, ale naturalne. Zdjęcie okładkowe w beżowym golfie i camelowych spodniach to cała ja. Dziś też bym się tak ubrała. Lubię taki sportowy look. I było to coś innego, niż styl ówczesnych pierwszych dam, które pokazywały się głównie w kostiumach. Moda była tu prosta, wysublimowana, a ja czułam się we wszystkim, jakby to była moja druga skóra. Bardzo lubię tę sesję. Jedno ze zrobionych wtedy zdjęć po dziś dzień stoi na biurku mojego małżonka.
Zgodziła się Pani podciąć włosy.
Pamiętam to do dziś, bo nigdy wcześniej nie byłam tak strzyżona. Za tą zmianą stała Lucia Hierachi. Przed sesją poprosiła mnie, żebym pochyliła głowę do przodu i w tej pozycji podcinała mi włosy. Na zdjęciach wyglądało to ciekawie, ale samodzielne ułożenie włosów następnego dnia nie było już takie proste. Kilka dni później mieliśmy z mężem wizytę prezydenta Litwy. Nie mogłam okiełznać tej fryzury. Pomogła mi fryzjerka, na początku była trochę zdziwiona tym kształtem.
A makijaż? Przygotował go Jacques Clements z Estée Lauder.
To był najszybszy make-up w moim życiu. Poza tym Jacques zaproponował mi coś, co przypomina naciąganie oczu. Przypiął gumki przy skroniach, które umiejętnie zakrył włosami. To było dość bolesne, ale moje oczy od razu nabrały kociego wyglądu. Efekt był świetny.
Jak została odebrana ta sesja w ELLE?
Większość osób mówiło: „Wow! Piękna”. Świat mody przyjął ją entuzjastycznie. Zaskoczyło mnie jednak wiele głosów krytyki. „Dlaczego Kwaśniewska ubiera się w Valentino i Diora?” – czytałam w mediach. Zadziwiające było to oburzanie się, że pierwsza dama ma na sesji takie stylizacje. Ale do fali krytyki na temat moich strojów przywykłam niestety podczas pierwszych lat prezydentury męża.
Za krótka spódnica podczas oficjalnych wizyt?
W pierwszym etapie prezydentury mojego małżonka nie miałam nikogo do pomocy. Żałuję, że nie mogłam skorzystać wtedy ze wsparcia stylistki. Stroje wybierałam sama, np. w Domach Towarowych Centrum. W marcu 1996 roku, trzy miesiące po naszym zaprzysiężeniu, gościliśmy królową Elżbietę. Pożyczyłam wtedy rzeczy od przyjaciółek i sióstr. Przed każdym wyjazdem układałam sobie zestawy na łóżku. Proszę sobie wyobrazić tygodniową podróż do Ameryki Południowej, kiedy w Polsce było –10 st. C, a ja dobierałam stylizacje na 35 st. C. Analizowałam każdy punkt programu wizyty i pod niego dopasowywałam strój. Do tej pory śni mi się koszmar: ochrona przychodzi do mojego pokoju w pałacu prezydenckim i mówi, że pora zabrać walizki. A ja w panice orientuję się, że jeszcze nic nie przygotowałam na wyjazd. Inne pierwsze damy miały wielki komfort. Kreacje Bernadette Chirac pochodziły z francuskich domów mody Dior czy Chanel. Pierwszą damę Ameryki ubierał Oscar de la Renta. Stylistki wybierały im dodatki i biżuterię. Wtedy u nas nikomu nawet nie przyszło do głowy, że żona prezydenta powinna mieć wokół siebie ludzi, którzy by jej pomogli. Bo to jest full time job.
Stworzyła Pani wszystko od początku…
Pierwszą damą zostałam, mając 40 lat. Byłam młodsza niż moja córka obecnie. Od samego początku czułam na sobie ciężar tej roli. Musiałam ją ukształtować – od gabinetu pierwszej damy, którego wcześniej nie było, po plan mojej pracy. Chciałam też stworzyć ciepły dom dla naszej rodziny, a także zmienić i doposażyć wszelkie pomieszczenia reprezentacyjne pałacu prezydenckiego. Wiedziałam, że muszę zapracować i zasłużyć na miano pierwszej damy.
Dlaczego?
Tak się wtedy czułam. Prosiłam, by zwracano się do mnie „małżonka prezydenta”. To mój mąż został wybrany na ten urząd, a ja byłam tylko żoną Aleksandra Kwaśniewskiego. Dopiero po kilku latach złapałam się na tym, że już wszyscy do mnie mówią „pierwsza damo”, „pani prezydentowo”, „first lady”. To przyszło naturalnie, moja pozycja stała się ugruntowana, szanowana zarówno dzięki projektom krajowym, jak i międzynarodowym, w których uczestniczyłam. Byłam doradczynią Kofi Annana, stałam się członkinią organizacji Center for Missing and Exploited Children z siedzibą w Nowym Jorku, zaproszono mnie do współpracy z fundacją Jimmy’ego i Rosalynn Carterów, co było dla mnie zaszczytem.
Ale chyba najtrudniej było zyskać sympatię tu, w Polsce.
Zaczynałam w trudnym momencie. Mówiono o mnie „żona komucha Kwaśniewskiego”. Mój mąż wygrywał wybory z legendą Solidarności Lechem Wałęsą, ale ciągle był postrzegany jako człowiek poprzedniego reżimu. Mówiono, że jak Kwaśniewski zostanie prezydentem, to cały świat się odwróci od Polski. Było wiele gróźb wobec nas. W drodze na zaprzysiężenie płynęły mi łzy. Przed nami ze względów bezpieczeństwa jechał samochód z oficerami BOR-u z bronią. Podczas uroczystości część osób nie wstało. To było traumatyczne. Ale wiedziałam, że muszę zacisnąć zęby, zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Zawsze byłam aktywna. Byłam druhną drużynową, przewodniczącą klasy.
Od samego początku czułam na sobie ciężar tej roli. Musiałam ją ukształtować – od gabinetu pierwszej damy, którego wcześniej nie było, po plan mojej pracy.
Taki gen społecznika.
Gen pomagania, brania na siebie odpowiedzialności. Sprawczość jest dla mnie niezwykle ważna. Jeśli coś postanawiam, doprowadzam to do końca. I tak było z rolą pierwszej damy – musiałam wymyślić się na nowo. A strój był tego częścią. Inspirowała mnie Jackie Kennedy. Uwielbiałam jej styl, te rękawy trzy czwarte, kostiumy. Ikona mody. Była taka classy. Ale dla mnie to nie był naturalny sposób ubierania się. Wcześniej nosiłam się bardziej sportowo, casualowo. Prowadziłam swoją agencję nieruchomości, pokazywałam klientom domy, mieszkania, więc wybierałam wygodne rzeczy, dżinsy, płaskie buty. I nagle znalazłam się w sytuacji, która wymagała ode mnie wielkiej zmiany. Zdałam sobie sprawę z tego, że każdy mój strój będzie komentowany, udokumentowany na zdjęciach. Poprosiłam moją przyjaciółkę, Malinę Sobiech, właścicielkę firmy Caterina, by na zaprzysiężenie uszyła mi granatowy kostium z kremową lamówką i pięknymi guzikami. Klasycznie i elegancko. A spódnicę miałam przed kolano, bo zawsze chodziłam w takiej długości.
Jak to mówi Pani mąż: najpiękniejsze nogi świata.
Kochany mąż (śmiech). Mam taką ulubioną fotografię z czasów zaprzysiężenia. W pałacyku na Foksal usiadłam w fotelu z różą, a nasz fotograf, pan Damazy, zrobił mi zdjęcie, które potem funkcjonowało całe lata jako moje oficjalne. Ale niezależnie, co na siebie włożyłam, wszystko było sprowadzane do długości mojej spódnicy. Podczas wizyty królowej Elżbiety szokowałam, bo zdaniem dziennikarzy miałam mini. Na inne spotkanie włożyłam przepiękną suknię, którą ręcznie haftowały i wyszywały perełkami krawcowe z Lublina. Ale komentarz był jeden: za duży dekolt. Jeszcze inna wizyta – za głębokie wycięcie na plecach. Jeśli ktoś nie lubił mojego męża, zawsze mógł mnie skrytykować.
Jednak tymi „wpadkami” zyskała Pani sympatię Polek. Dla milionów jest Pani ikoną stylu od prawie trzech dekad.
Z czasem tak się stało, ale na początku ta medialna krytyka była dla mnie bolesna. Jak w przypadku dezaprobowanej przez niektórych fryzury. Z mojej perspektywy dobrze w niej wyglądałam. Chętnie bym do niej wróciła. Bo patrzę na Annę Wintour, Brigitte Macron – bob zawsze jest w modzie. Zresztą moja fryzjerka, pani Iza, mówiła mi, że klientki przychodziły do niej i prosiły o fryzurę na Kwaśniewską. Tak samo było z ubraniami. Malina, która szyła mi kostiumy, śmiała się, że cokolwiek włożę, to najlepiej się jej sprzedaje. To było dla mnie miłe.
W ELLE w 1996 roku powiedziała Pani: „Boję się o młodych ludzi, żyjemy w coraz większym stresie, coraz mniej czasu poświęcamy naszym dzieciom”. Dziś to nadal aktualne.
Żyjemy w nieporównywalnie większym stresie niż prawie 30 lat temu. Codzienne problemy powodują, że nie możemy poświęcić naszym dzieciom tyle czasu, ile powinniśmy. Młodym ludziom często brakuje rozmów i wsparcia ze strony bliskich. Słyszymy, choćby w naszej fundacji, od młodych osób o ich obawach, o tym, że żyją z dnia na dzień.
Fundację założyła Pani ponad 28 lat temu. Skąd wziął się ten pomysł?
Miałam setki spotkań, na których ludzie opowiadali mi swoje historie. Dostawałam prośby, żebym pomogła np. w zebraniu 100 tysięcy dolarów na przeszczep szpiku kostnego w Stanach Zjednoczonych. Chciałam działać w sensowny sposób, zbierać pieniądze na konkretne cele. Jestem zwolenniczką rozwiązań systemowych. Ale było wiele osób, które mówiły, że moja decyzja o założeniu fundacji to populizm. „Kwaśniewska chce się przypodobać Polakom” – pisali. Jednak szybko się okazało, że ludzie docenili moją pracę. Bardzo ważna była dla mnie pomoc osobom z niepełnosprawnościami. Stąd nazwa fundacji: Porozumienie bez Barier. Dla wielu było zadziwiające, że gdy skończyła się prezydentura Aleksandra Kwaśniewskiego, moja fundacja działała dalej. Ciągle rodzą się nowe potrzeby, nowe pomysły. Przez lata dbaliśmy o dzieci, ale po 2012 roku zwróciłam uwagę na grupę całkowicie niezaopiekowaną. To osoby starsze, których standard życia jest bardzo często przerażający. Zainicjowaliśmy programy skierowane do nich. Powinni cieszyć się jesienią życia. Za rok sama skończę 70 lat. Nie zamierzam rezygnować z najmodniejszych spodni i sportowych butów. Chcę być sobą. I namawiam do tego innych. Prowadziłam projekt o oswajaniu starości. Zaprosiłam do niego wspaniałych gości. Ula Dudziak powiedziała: „Mam 70 lat. Mam superseks. Serce nie siwieje”. Każdy z nas ma prawo do szczęścia, wyrażania siebie. Patrzę z zachwytem na kobiety z siwymi włosami, sama chciałabym takie mieć. Podziwiam dojrzałe Włoszki i Francuzki, które chodzą na plaży w strojach dwuczęściowych, ubrane w biżuterię i piękne kapelusze. Ta ich pomarszczona skóra jest piękna. One żyją, jak chcą.
Jak zachowuje się taką pewność siebie, urodę i odwagę?
Moja maksyma brzmi: „Nieważne co, tylko kto o mnie mówi”. Istotne jest dla mnie to, co mówią i myślą o mnie ci, na których mi zależy. Wiem, że jest grupa osób, która mnie nie lubi. Zawsze będzie mnie krytykować. Miałam też dużo szczęścia, że w czasie prezydentury męża nie było social mediów, internetu. Tam naprawdę można przeczytać straszne rzeczy. A żyjemy tu i teraz. Najważniejsze, to otaczać się niewielką grupą, ale naprawdę prawdziwych przyjaciół. Odcinajmy od siebie wampiry energetyczne. To nas uwalnia od złej energii, jesteśmy w stanie rozłożyć skrzydła i lecieć wysoko. Spotykam się z kobietami w całym kraju i słyszę, że daję im moc. To również mnie dodaje skrzydeł. Co często powtarzam, jest to formuła win-win. Po takim wydarzeniu wszystkie czujemy się wygrane. Mówię im, że każda z nich ma w sobie coś wyjątkowego, unikatowego, jakąś umiejętność, ukryty skarb. Ale widzę, jak bardzo Polki nie doceniają siebie. Mimo że młode dziewczyny wydają się o wiele silniejsze niż my ze starszych pokoleń, są introwertyczne i zbyt surowe dla siebie. Nie potrafią zobaczyć, że są piękne, wykształcone, zdolne. Dlatego wciąż powinniśmy je wzmacniać. Kiedy słyszę komplementy na swój temat, często czuję się zawstydzona. Wiem, jak to jest być najbrzydszą z sióstr. Najmłodsza Ala urodziła się jak laleczka. Piękna, z długimi, czarnymi włosami. Wandeczka – blondyneczka, kręcone włosy z kokardkami. A ja? Łobuz
z chłopięcą figurą. Coś takiego jak malowanie się, modne stroje w ogóle mnie nie interesowało. Dostrzegłam w sobie kobiecość dopiero na studiach, jak zapuściłam włosy, a koledzy zaczęli mnie adorować.
Ale Pani pokochała, jak mówi, Olka.
Kiedy mąż oznajmił swoim rodzicom, że bierze ze mną ślub, byli zdziwieni, bo nie słyszeli wcześniej o mnie. Jego mama zapytała: „Czy ona nie jest zanuda?”. Chodziło o to, czy mam nos na kwintę i myślę, że szklanka jest do połowy pusta. Wyjaśnił, że odwrotnie – jestem optymistką. Mama Olka powiedziała: „No to cudownie, pobierajcie się!”. Od pierwszego spotkania bardzo i szczerze przypadłyśmy sobie do serca.
Inspirowała mnie Jackie Kennedy. Uwielbiałam jej styl, te rękawy trzy czwarte, kostiumy. Ikona mody. Była taka classy. Ale dla mnie to nie był naturalny sposób ubierania się.
Od którego momentu życia zaczyna Pani swoją opowieść w książce?
Od dzieciństwa. Piszę o sytuacjach, które mi się przytrafiły przez 10 lat prezydentury mojego małżonka. Wspominam setki spotkań, w których miałam szczęście uczestniczyć. Choćby wczoraj znalazłam swoje listy, do których nie zaglądałam 25 lat. Korespondowałam wtedy z całym światem: królowymi, Paulo Coelho, Szimonem Peresem, Chrisem de Burghiem. Czasem mam wrażenie, że to mi się przyśniło. Jolanta Kwaśniewska z Gdańska-Wrzeszcza, kraju z marnym PKB, który nie był w Unii Europejskiej, zakłada fundację i zbiera pieniądze dzięki wsparciu wspaniałych ludzi. Cudowne czasy. Do dziś wspominam spotkanie z Rosalynn i Jimmym Carterami w Finlandii, gdzie rozmawialiśmy o naszych działaniach charytatywnych. Moja praca była coraz bardziej zauważana – mówili o mnie: Hillary Clinton ze Wschodu. To, co mnie cieszyło, kiedy miałam już fundację, to dzielenie się doświadczeniami. Przyjechała do mnie Alma Adamkiene˙, żona prezydenta Litwy Valdasa Adamkusa, by się dowiedzieć, jak założyć fundację. Kateryna Juszczenko, jak zobaczyła, że otwieram klinikę onkologii dziecięcej, powiedziała: „Jolanta, zrobię to samo, powiedz, jak zebrać sześć milionów”. I to pomaganie tak niesie mnie przez lata, ładuje moje akumulatory, pozytywna energia ludzi, kobiet po prostu uskrzydla.
Jak Pani sobie radzi z tymi dramatycznymi historiami?
To bardzo trudne, bo jestem nadwrażliwa. Przeżywam każdą historię. Fundacja to podziękowanie za mój dobry los. Mam wspaniałą rodzinę. Mąż jest moim największym przyjacielem, Olusia osobą, której mogę bardzo dużo powiedzieć, co mnie oczyszcza. Mam tak cudnego partnera, że radość z nim się mnoży, a problemy dzielą się na pół. Idziemy na spacer, słuchamy dobrej muzyki, oglądamy film. Spotykam się z grupą dziewczyn, które uwielbiam od lat, są mi bardzo bliskie. Zobaczymy nową wystawę, rozmawiamy, często pojawiają się pomysły na nowe projekty. Czerpię z tego energię. Dla mnie dziś jest najważniejsze tu i teraz, to, jak spędzamy każdy dzień, nienawidzę bylejakości. I to jest chyba odpowiedź na pytanie, jak sobie radzić z trudnościami – najbliżsi ludzie wokół.
Co Panią niepokoi w dzisiejszym świecie?
Jak przez ostatnich 30 lat zmieniły się kobiety w Polsce?
Są o wiele bardziej świadome. Moje pokolenie ulegało lękom, nie walczyło o swoje. Pamiętam, jak właściciel jednej z firm zaproponował mi, żebym została jego pełnomocniczką. Odmówiłam, bo Oleńka była mała, trzeba było zająć się domem, robić zakupy, sprzątać. Mąż zawsze bardzo dużo pracował. Do mnie należały wywiadówki, odrabianie lekcji, ogarnianie całego domu. Nie przyjęłam tej oferty i to był błąd. Powinnam wynegocjować zasady, dzięki którym mogłabym to zrobić. Teraz widzę, że kobiety potrafią stawiać warunki – jeden dzień wolny w tygodniu, żeby mieć czas dla dziecka, albo krótsze godziny pracy. Myślę, że mężczyźni dojrzeli do tego, że wychowanie dzieci to nie poświęcenie, lecz radość. Zauważam, że dziewczyny potrafią dogadywać się ze swoimi partnerami, wspólnie prowadząc dom, dzieląc się obowiązkami, także rodzicielskimi. Polki są też coraz lepiej wykształcone. Jednak ciągle jest nas za mało w tych wszystkich miejscach, gdzie są prestiż i duże pieniądze, czyli w zarządach, radach nadzorczych. To wciąż męski świat.
Sama zrezygnowała Pani z pracy w Ministerstwie Sprawiedliwości, kiedy okazało się, że jest Pani w ciąży.
Dziecko było dla mnie najważniejsze. Te trzy pierwsze lata były cudowne. Bardzo cieszyłam się, że mogę Oleńce objaśniać świat. Wspaniale wspominam ten czas. Dziecko jest jak komoda z głębokimi szufladami. To, co za młodu włożysz, będziesz wyjmować przez całe życie. Na przykład Oleńka świetnie gotuje, bo kiedy była mała, robiłyśmy to razem.
Wciąż nurtuje mnie jedno pytanie: czy w 2005 roku naprawdę rozważała Pani start w wyborach prezydenckich po kończącej się drugiej kadencji męża?
Moja popularność w drugiej kadencji rzeczywiście była duża. Mówiono, że dałam się poznać jako osoba pochylająca się nad każdym. To prawda, objechałam Polskę wszerz i wzdłuż. Do tej pory ponad 50 proc. Polaków uważa, że byłam najlepszą pierwszą damą. Zastanawiano się, że skoro nie Aleksander Kwaśniewski, to może Jolanta. Przypomnę, że to mój mąż był orędownikiem umieszczenia w konstytucji zapisu o maksymalnie dwóch kadencjach prezydenta. Ale dla mnie kandydowanie nie wchodziło w grę nawet przez sekundę. Wiedziałam, czym była 10-letnia kadencja. To mój mąż podpisał kontrakt z Polakami, wygrywając wybory, i tę funkcję sprawował najlepiej, jak potrafił. Moim obowiązkiem było wspieranie go i rola, którą sama sobie narzuciłam, wymyśliłam. Czułam się spełniona, ale też przemęczona, nie wiem, czy nie warto nawet użyć słowa „wypalona”. Kiedy byłam w Stanach Zjednoczonych, a zaraz potem jechałam do Chin, mój organizm odmówił mi posłuszeństwa. Położyłam się do łóżka i nie mogłam wstać. Byłam wyczerpana, musiałam dostać kroplówki, żeby się spionizować. Więc po 10 latach miałam poczucie dobrze spełnionego obowiązku i nie wyobrażałam sobie, że teraz ja będę frontmanką, a mój mąż będzie stał dwa kroki za mną. Nie było wątpliwości, kto jest numerem jeden w tej rodzinie.
Po 10 latach miałam poczucie dobrze spełnionego obowiązku i nie wyobrażałam sobie, że teraz ja będę frontmanką, a mój mąż będzie stał dwa kroki za mną. Nie było wątpliwości, kto jest numerem jeden w tej rodzinie.
A czy Polska jest teraz gotowa na pierwszą prezydentkę?
Gdybym miała powiedzieć, na którą kobietę bym zagłosowała, to byłaby to prof. Ewa Łętowska. Wspaniała postać, z wielką kulturą osobistą, erudytka, pracowita, nikogo niedeprecjonująca. Taka powinna być głowa państwa. Problem polega na tym, że bardzo trudno jest wygrać wybory bez wsparcia całego aparatu partyjnego. Trzeba sobie zdać sprawę z tego, że kampania to długa i ciężka praca. Hillary Clinton się nie udało. Przegrała z Trumpem. Przyznam, że dla mnie to bardzo smutne, że kobiety jej nie poparły. Trzymam teraz kciuki za Kamalę Harris, wierzę, że zwycięży.
Czym Pani nas zaskoczy w swojej książce?
Zaskakująca jest przede wszystkim dla mnie samej. Dzięki przeglądaniu tysięcy zdjęć i dokumentów odtworzyłam historie, o których już nie pamiętałam, a o wielu nigdy nie mówiłam. Długo też odkładałam jej powstanie. Miałam taki pomysł zaraz po zakończeniu prezydentury męża, ale zawsze były ważniejsze sprawy w fundacji, praca w telewizji. Ale kiedy mąż wydał swoją książkę, pomyślałam, że gdybym nagle odeszła, to mojej historii nikt nie opowie, bo w wielu sytuacjach byłam sama. Kiedy o tym mówię, muszę się uszczypnąć, by sprawdzić, czy to zdarzyło się naprawdę. Ta książka mnie zadziwia i mam nadzieję, że zadziwi również czytelników. To będzie moja historia, cała ja.
1 z 3

Jolanta Kwaśniewska dla ELLE Polska
2 z 3

Jolanta Kwaśniewska dla ELLE Polska
3 z 3

Jolanta Kwaśniewska dla ELLE Polska