Grażyna Torbicka jest z mężem od 43 lat. "Mogę śmiało powiedzieć, że to związek partnerski" - mówi dziennikarka
Jaką cenę kobiety płacą za spełnianie swoich zawodowych marzeń? Wcale nie musi być wysoka. Pod jednym, najważniejszym warunkiem: partnerstwa w związku. Tylko tyle i aż tyle – mówi Grażyna Torbicka.
Czy wy też należycie do widzów, którzy w środowe poranki mieli problem, żeby wstać do pracy, szkoły, na uczelnię? Bo program „Kocham kino” prowadzony w TVP2 przez Grażynę Torbicką z Tadeuszem Sobolewskim przez dekady wychował całe pokolenia miłośników filmów. Ludzi wytrwałych (chodziliśmy spać po drugiej w nocy), kochających kawę (hektolitry wypijane podczas seansów), ambitnych (to tam pierwszy raz zobaczyłam filmy Jima Jarmuscha) i wiernych kinu (do dziś przyjeżdżających na festiwal Dwa Brzegi). Dlatego kiedy spotykam się z Grażyną Torbicką, finałową bohaterką cyklu wywiadów „Kobiety 30-lecia ELLE”, zaczynam od elektryzującego newsa, który pojawił się ostatnio w mediach.
Czy to prawda, że „Kocham kino” wraca do TVP?
GRAŻYNA TORBICKA: Nie planuję tego. Cieszę się, że TVP to znowu telewizja publiczna, i przyjęłam zaproszenie do współpracy ze strony redakcji Teatru Telewizji. Będą to wywiady z twórcami po premierowych pokazach. Bo cała moja miłość do sztuki zaczęła się właśnie od teatru.
Skończyłaś wiedzę o teatrze w szkole teatralnej.
Przeprowadziłam się z rodzicami do Warszawy, mając 14 lat. Już wtedy lubiłam oglądać poniedziałkowe spektakle Teatru Telewizji. I nagle okazało się, że ci wszyscy aktorzy z ekranu są „żywi”, można ich zobaczyć na scenie, w prawdziwym teatrze. Miałyśmy zresztą z koleżankami z liceum Batorego paczkę i wspólnie chodziłyśmy na wszystkie premiery w Teatrze Współczesnym, Ateneum, Studio, Dramatycznym. Dlatego z radością przyjęłam zaproszenie od Teatru Telewizji, jednak nie zamierzam wrócić do Telewizji Polskiej na stałe.
Dlaczego?
Odeszłam w 2016 roku, bo ówczesna ekipa zaczęła zachowywać się tak, że żaden z niezależnych dziennikarzy nie mógł się zgodzić na taki sposób pracy. Bez wiedzy autora zaczęto zmieniać mój program. Pewnego dnia pojawiła się rozmowa – nie moja i bez konsultacji ze mną – jak złym i szkodliwym filmem jest oscarowa „Ida” Pawła Pawlikowskiego. Nie mogłam w to uwierzyć… Tym bardziej, że pamiętam czasy TVP sprzed 1989 roku i nawet wtedy było to nie do pomyślenia. Podjęłam więc decyzję z dnia na dzień i odeszłam. Przyjaciele pytali, czy mam plan B. Nie miałam żadnego, ale szybko się okazało, że to najlepsza dla mnie decyzja i motywacja, bo musiałam sobie poradzić sama. Dostałam propozycję współpracy i zatrudnienia w stacji TVN, Edward Miszczak od razu się ze mną spotkał, ale czułam, że chcę spróbować, co to znaczy praca freelancerska. I te osiem lat potwierdziło, że miałam rację. Wspólnie ze świetnym zespołem ludzi obroniliśmy Festiwal Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi” w Kazimierzu Dolnym, choć ówczesny zarząd TVP wycofał się ze współpracy. Znalazłam innych sponsorów, a stacja TVN zaproponowała nam patronat medialny. I ponieważ sobie poradziłam, nie chcę mieć już żadnych przełożonych. Cenię sobie tę niezależność. Robię to, co lubię.
Jestem trochę zawiedziona, że „Kocham kino” nie wraca. W końcu jesteś najpopularniejszą w Polsce edukatorką
filmową, a dziś mało jest miejsc, gdzie można obejrzeć klasyków. Kiedy przygotowywałam się do rozmowy, pytałam innych dziennikarzy, na czym polega Twój fenomen. I kilka razy usłyszałam to samo: „Grażyna o filmach mówi storytellingowo”. Zgadzasz się z tym?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale rzeczywiście jest tak, że moja opowieść o kinie, a także literaturze, fotografii, malarstwie, które na sztukę filmową się składają, zawsze była przekazywana prostym językiem. Staram się nie używać akademickich form, rzadko robię analizę krytyczną, raczej
zwracam uwagę na to, co w nich inne, ciekawe, po prostu dobre. To pozwala mi dotrzeć do bardzo szerokiego grona odbiorców.
Druga rzecz, którą usłyszałam na Twój temat, to że jesteś zawsze perfekcyjnie przygotowana.
Najważniejsze to sprawiać dobre wrażenie! Cenię czas tych, którzy chcą mnie słuchać, więc z szacunku do widza muszę mieć coś do powiedzenia. Na pewno ważne jest, żeby mówić o tym, do czego jestem przekonana. Zresztą zarzucano mi, kiedy tworzyłam „Kocham kino”, że nie mówiłam o filmach źle, nie robiłam rankingu najlepszych i najgorszych. Mam zasadę, że jeśli coś jest bardzo złe, to o tym nie mówię. Prowadzę od lat cykliczny program w Radiu Zet „Kocham Cię, kino” i jeżeli nie opowiadam o jakimś filmie, który wchodzi w piątek na ekrany, to nie zwrócił mojej uwagi. Nie mam potrzeby mówienia: „Nie oglądajcie tego”. A wiesz dlaczego? Bo sztuka, nie tylko filmowa, to emocje i trzeba zaakceptować fakt, że ktoś inny, o innej wrażliwości niż moja, zinterpretuje ją na swój sposób.
W przyszłym roku festiwal w Gdyni obchodzi swoje 50-lecie. Znasz go doskonale, bywasz tam co roku. Czym różni się od festiwali światowych?
To zawsze wyjątkowy czas. Od innych festiwali różnią go zasady selekcji filmów. W Gdyni w konkursie nie muszą być wyłącznie premiery. To zrozumiałe, bo trudno byłoby czekać z dystrybucją wielu filmów aż do jesieni, ale to sprawia, że konkurs raz jest bardziej emocjonujący, raz mniej, bo to o premierach mówi się najwięcej. Można byłoby się też zastanowić nad obcokrajowcami w jury konkursu. Mają inne spojrzenie
i to mogłoby być cenne. Jednak bez wątpienia Gdynia jest ważnym spotkaniem środowiska filmowego i w tym roku po raz pierwszy, oglądając galę festiwalową, zobaczyłam wyraźnie zmianę pokoleniową. Pojawili się nowi aktorzy i aktorki, ale przede wszystkim reżyserzy i reżyserki. Ich pierwsze filmy, choć niedoskonałe, pokazują, że mogą to być bardzo ciekawi artyści. Pytanie, jak sobie poradzą, gdy dostaną duży budżet.
Czy można już dziś powiedzieć, że kino w Polsce to też kobiecy świat? Myślę tu o reżyserkach, scenarzystkach. Szlak przetarły Agnieszka Holland, Małgorzata Szumowska, Maria Sadowska, Agnieszka Smoczyńska.
Rzeczywiście ta zmiana w kinie już się zadziała, kobiet jest dużo i będzie ich coraz więcej. Do zawodów, które wymieniłaś, dodałabym producentki, bo mamy znakomite! Klaudia Śmieja-Rostworowska, Ewa Puszczyńska, Natalia Grzegorzek, Aneta Hickinbotham i wiele innych. Dla reżysera producent czy producentka to postać kluczowa. Musi skonstruować cały plan filmowy, zabudżetować go, zdobyć pieniądze. Potem przeprowadzić produkcję do szczęśliwego końca. Jestem pełna podziwu, przez lata uważano, że reżyseria jest zawodem typowo męskim, bo to ciężki wysiłek fizyczny, więc dla producentki panowanie nad machiną jest niewiarygodnie wykańczające. I trzeba pamiętać, że kobiety wykonują po kilka zawodów, to się nie zmieni. Prowadzą dom i tu już mają kilka ról społecznych, a jednocześnie znajdują czas, by realizować swoją pasję. Agnieszka Smoczyńska, która ma dwie dorastające dziewczyny w domu, robi film za filmem. To trudne. Mężczyzna jest przyzwyczajony, że domem zajmuje się kobieta, więc kiedy zaczyna się film, po prostu wyrusza w swoją nową podróż, a rodzina funkcjonuje jak zawsze. Kobieta w świecie filmu nigdy całkowicie nie „wyrusza”, bo jeśli dzieci będą chore albo coś się stanie w szkole, nie ma spokojnej głowy do pracy.
Pytanie, jaką kobieta płaci za to cenę?
Cena wcale nie musi być wysoka. Pod jednym warunkiem: partnerstwa w związku. Chodzi o to, by nie dzielić tzw. prac domowych na damskie i męskie. Ktoś powie: „Ale córka ma gorączkę i chce, żebym to ja była przy niej”. A dlaczego nie tata? Pewne role, które w domu są do zrobienia, przejmie ojciec albo partner. O ile rzeczywiście jest ułożony ze swoim ego, nie traktuje tego jako ujmę albo rolę przejściową. Partnerstwo jest fundamentem. Często rozmawiamy o sile kobiet, o siostrzeństwie, a mnie to nie wystarcza. Nie chodzi tylko o wzajemnie wsparcie kobiet. Ale o to, żeby współistnienie kobiet i mężczyzn na gruncie rodzinnym czy zawodowym miało charakter partnerski.
Czy Twój związek właśnie taki jest? Jesteście z mężem razem od 43 lat.
To długa perspektywa i mogę śmiało powiedzieć, że to związek partnerski. Jedna i druga strona realizuje się w swoich dążeniach, marzeniach, potrzebach. Ale jeżeli decydujemy się założyć rodzinę, to wiadomo, że powinniśmy się przygotować też na drobne kompromisy i czasem, co może nam się wcale nie podobać, na zrobienie kilku kroków wstecz. Istotne jest też szanowanie swoich pasji. Nie próbujmy kształtować drugiej osoby na swój wzór i podobieństwo. To ważna umiejętność – otwartości na siebie i pozostawianie wolności.
Spoiwem relacji na lata musi być wspólna pasja?
Wspólne zainteresowania są ważne, ale wcale nie musi być tak od razu. Uczymy się siebie. Jedna osoba zaraża się czymś od drugiej albo pokazuje świat z innej strony. Naszą wspólną pasją jest muzyka, literatura, film. My po prostu lubimy spędzać czas razem i rozmawiać o tym, co nas pasjonuje, zachwyca albo irytuje. Jeszcze jedna ważna rzecz: kryzysy. Są w każdym związku nieuniknione. Liczy się umiejętność spojrzenia, czy rzeczywiście to kryzys, z którego nie da się wyjść.
Kobiety często próbują się dopasować, dostosować, spełniać oczekiwania innych. Miałaś w swoim życiu zawodowym takie sytuacje, że ktoś Cię próbował ulepić, ulepszyć, zmienić?
Kiedy jesteś osobą publiczną, stale narażasz się na oceny innych. Pracując w telewizji, dotyczy to także twojego wyglądu, fryzury, wypowiadania się. Przychodzą kolejni szefowie i chcą, byś była bardziej agresywna na ekranie, bo to ich zdaniem przyciągnie widzów. Mówiono też, że mam niemikrofonowy głos. Przysłuchiwałam się nagraniom i zauważyłam, że gdy byłam stremowana, głos stawał się wyższy, więc zaczęłam nad nim pracować. W początkowym okresie pracy przejmowałam się tym, co mówią inni. Ale nigdy nie podążałam ślepo za sugestiami i wskazówkami. Dużo mnie to kosztowało, bo pewności siebie uczysz się latami i najczęściej na własnych błędach. Były uwagi krytyczne, które analizowałam, i takie, które odrzucałam. Zawsze jednak najważniejsze dla mnie w pracy przed kamerą było to, żeby pozostawać sobą.
Jak na początku Twojej kariery wyglądało przygotowanie strojów na antenę?
Nie było wówczas stylistów, same musiałyśmy kombinować. To samo zresztą działo się w czasach pracy mojej mamy. Ona była w jeszcze trudniejszej sytuacji, bo ówczesne prezenterki miały najczęściej jedną bluzkę i tylko zmieniały do niej kołnierzyki, dopinały broszkę albo kwiatek, żeby wyglądało inaczej. W latach 80. i 90. było łatwiej. Odkąd pamiętam, lubiłam proste fasony i zdecydowane kolory. W czasach, gdy Nina Terentiew była szefową Dwójki, chciałam nawet zrobić z innymi prezenterkami taką „buntowniczą” akcję, która zwróciłaby uwagę na to, że powinnyśmy mieć zapewnioną stylizację, a nie wydawać na nią własne pieniądze. Zaproponowałam dziewczynom, żebyśmy wszystkie występowały w szarych podkoszulkach. Na znak protestu. Nie dały się namówić, szkoda.
Dziś sama się ubierasz, czy masz kogoś, kto Ci pomaga? Po sesji stylistka Maja Naskrętska zdradziła, że powiedziałaś: „Ubieram wszystko, byleby nie było nudy”.
To prawda. Lubię klasykę, ale zawsze z ciekawym detalem. I nadal ubieram się sama. Korzystam z pomocy cudownej Doroty Williams na duże wydarzenia, wyjścia na festiwale czy gale. Ona patrzy nie tylko na ubranie, lecz także na osobę – co sobą reprezentuje, jaki ma styl. Ostatnio zachwycam się kreacjami Magdy Butrym – miałam ją na 30. urodzinach ELLE. Bardzo ją podziwiam jako projektantkę. Nie promuje się, jest z boku, a osiąga spektakularne sukcesy na świecie.
A jak wygląda Twoja garderoba, kiedy nie jesteś w pracy? Nasz szef działu mody powiedział, że jesteś kobietą w stylu Armaniego.
Dobre porównanie, pasują mi właśnie takie rzeczy. Mistrzostwo krawieckie, prostota. Na co dzień lubię wyglądać tak jak dziś – czarny golf i dżinsy. W ogóle dobrze skrojone dżinsy to podstawa wszystkiego, ratują mnie w każdej sytuacji. To samo dotyczy żakietu, muszę mieć pewność, że mam w szafie kilka dobrych marynarek. Przywiozłam sobie jedną z Paryża, wygląda, jakby nie była dokończona, ma przetykane nitki jak
z krawieckiej pracowni. Lubię niedosłowność ubrań. Nie włożę nigdy falbanek, nie lubię pasteli. Moje kolory to biel, czerń, szary, ewentualnie czerwony, ale tylko ognisty, wyrazisty. Kiedy jestem na scenie, prowadzę wydarzenie na żywo, muszę dobrze czuć się w tym, co wkładam, nie chcę być przebrana. Wtedy mogę się skupić na tym, co mam do zrobienia.
A czy wśród gwiazd światowego kina masz jakąś modową idolkę?
Najbardziej podziwiam Tildę Swinton. Jest bardzo konsekwentna w tym, co nosi. Ma ogromną świadomość budowania swojego wizerunku.
Czy stylu uczyłaś się od swojej mamy, Krystyny Loski?
Pewnie dużo się od niej uczyłam, ale mama ma jednak inny styl niż ja. Zresztą kiedy była młoda, dominowały mocne makijaże, które teraz znów wracają: grube, czarne kreski, sztuczne rzęsy. Ja tego nigdy nie lubiłam. Dla mnie naturalność była najważniejsza. I dżinsy. Moja mama chyba nigdy nie miała pary w szafie. Ale np. szpilki – kochamy je obie. Mama powiedziała mi kiedyś, że jak masz dobrą fryzurę i dobre buty, to jesteś ubrana. I to się sprawdza: włosy i dobre buty.
Co najważniejszego jej zawdzięczasz?
Bardzo dużo, więc trudno wymienić jedną rzecz. Ale to, co jest absolutnie fundamentalne, to optymizm. Ten rodzaj stosunku do życia, że nawet w trudnych sytuacjach zawsze trzeba szukać jasnej strony i myśleć pozytywnie. Nie przejmować się drobiazgami. To umiejętność szybkiego otrząsania się z błędów, nierozpamiętywania.
Moja mama mówi, że pozytywne myślenie to sposób na zachowanie urody.
Coś w tym jest. Mama ma dziś 87 lat, wygląda wspaniale. Sama mieszka, jeździ autem. Sukienki Magdy Butrym wyglądałyby świetnie i na niej.
Jak Wasza relacja zmienia się z wiekiem?
Mamy teraz wspaniały wspólny czas. Jak jesteś nastolatką, zawsze jest konflikt pokoleń. Potem nadchodzi czas wyjścia z domu, bycia osobno, bo kiedy ja rozpoczynałam pracę zawodową i ją rozwijałam, mama też była czynna zawodowo, więc szłyśmy swoimi drogami. A teraz jest czas fajnego bycia razem, radości, śmiechu.
Obie macie podobny zawód. Czy mama potrafiła być dla Ciebie ostrym krytykiem?
Tak. Do dzisiaj, jak coś robię, szczerze mówi, co myśli. Cenię to, bo wiem, że to z miłości.
Spotykamy się dziś na wywiad z okazji 30-lecia ELLE. Ty też masz okrągły jubileusz.
Tak? Jaki?
Skończyłaś 65 lat.
No tak, nawet nie policzyłam (śmiech). Bo ja ogólnie przestałam się zastanawiać nad swoim wiekiem. Jak masz 65 lat, to inaczej patrzysz na świat. A ja nie chcę na ten świat patrzeć inaczej. Chcę patrzeć tak samo jak wtedy, gdy miałam lat 40. Z taką samą świeżością, radością, zażenowaniem czy oburzeniem. W związku z czym wyrzucam metrykę. Rozmawiałam z wieloma artystami, którzy byli po 80, a nawet po 90, i zaskakiwali mnie swoją witalnością, uśmiechem osoby, która cieszy się życiem i wierzy, że dużo jeszcze jest przed nią. Wiele lat temu z mężem stwierdziliśmy, że będziemy żyć według zasady: w sylwestra odejmujemy sobie lat. Polecam.
1 z 2
Grażyna Torbicka
2 z 2
Grażyna Torbicka