Reklama

Kobiety często próbują się dopasować, dostosować, spełniać oczekiwania innych. Miałaś w swoim życiu zawodowym takie sytuacje, że ktoś Cię próbował ulepić, ulepszyć, zmienić?
Kiedy jesteś osobą publiczną, stale narażasz się na oceny innych. Pracując w telewizji, dotyczy to także twojego wyglądu, fryzury, wypowiadania się. Przychodzą kolejni szefowie i chcą, byś była bardziej agresywna na ekranie, bo to ich zdaniem przyciągnie widzów. Mówiono też, że mam niemikrofonowy głos. Przysłuchiwałam się nagraniom i zauważyłam, że gdy byłam stremowana, głos stawał się wyższy, więc zaczęłam nad nim pracować. W początkowym okresie pracy przejmowałam się tym, co mówią inni. Ale nigdy nie podążałam ślepo za sugestiami i wskazówkami. Dużo mnie to kosztowało, bo pewności siebie uczysz się latami i najczęściej na własnych błędach. Były uwagi krytyczne, które analizowałam, i takie, które odrzucałam. Zawsze jednak najważniejsze dla mnie w pracy przed kamerą było to, żeby pozostawać sobą.

Reklama

Jak na początku Twojej kariery wyglądało przygotowanie strojów na antenę?
Nie było wówczas stylistów, same musiałyśmy kombinować. To samo zresztą działo się w czasach pracy mojej mamy. Ona była w jeszcze trudniejszej sytuacji, bo ówczesne prezenterki miały najczęściej jedną bluzkę i tylko zmieniały do niej kołnierzyki, dopinały broszkę albo kwiatek, żeby wyglądało inaczej. W latach 80. i 90. było łatwiej. Odkąd pamiętam, lubiłam proste fasony i zdecydowane kolory. W czasach, gdy Nina Terentiew była szefową Dwójki, chciałam nawet zrobić z innymi prezenterkami taką „buntowniczą” akcję, która zwróciłaby uwagę na to, że powinnyśmy mieć zapewnioną stylizację, a nie wydawać na nią własne pieniądze. Zaproponowałam dziewczynom, żebyśmy wszystkie występowały w szarych podkoszulkach. Na znak protestu. Nie dały się namówić, szkoda.

Dziś sama się ubierasz, czy masz kogoś, kto Ci pomaga? Po sesji stylistka Maja Naskrętska zdradziła, że powiedziałaś: „Ubieram wszystko, byleby nie było nudy”.
To prawda. Lubię klasykę, ale zawsze z ciekawym detalem. I nadal ubieram się sama. Korzystam z pomocy cudownej Doroty Williams na duże wydarzenia, wyjścia na festiwale czy gale. Ona patrzy nie tylko na ubranie, lecz także na osobę – co sobą reprezentuje, jaki ma styl. Ostatnio zachwycam się kreacjami Magdy Butrym – miałam ją na 30. urodzinach ELLE. Bardzo ją podziwiam jako projektantkę. Nie promuje się, jest z boku, a osiąga spektakularne sukcesy na świecie.

A jak wygląda Twoja garderoba, kiedy nie jesteś w pracy? Nasz szef działu mody powiedział, że jesteś kobietą w stylu Armaniego.
Dobre porównanie, pasują mi właśnie takie rzeczy. Mistrzostwo krawieckie, prostota. Na co dzień lubię wyglądać tak jak dziś – czarny golf i dżinsy. W ogóle dobrze skrojone dżinsy to podstawa wszystkiego, ratują mnie w każdej sytuacji. To samo dotyczy żakietu, muszę mieć pewność, że mam w szafie kilka dobrych marynarek. Przywiozłam sobie jedną z Paryża, wygląda, jakby nie była dokończona, ma przetykane nitki jak
z krawieckiej pracowni. Lubię niedosłowność ubrań. Nie włożę nigdy falbanek, nie lubię pasteli. Moje kolory to biel, czerń, szary, ewentualnie czerwony, ale tylko ognisty, wyrazisty. Kiedy jestem na scenie, prowadzę wydarzenie na żywo, muszę dobrze czuć się w tym, co wkładam, nie chcę być przebrana. Wtedy mogę się skupić na tym, co mam do zrobienia.

A czy wśród gwiazd światowego kina masz jakąś modową idolkę?
Najbardziej podziwiam Tildę Swinton. Jest bardzo konsekwentna w tym, co nosi. Ma ogromną świadomość budowania swojego wizerunku.

Czy stylu uczyłaś się od swojej mamy, Krystyny Loski?
Pewnie dużo się od niej uczyłam, ale mama ma jednak inny styl niż ja. Zresztą kiedy była młoda, dominowały mocne makijaże, które teraz znów wracają: grube, czarne kreski, sztuczne rzęsy. Ja tego nigdy nie lubiłam. Dla mnie naturalność była najważniejsza. I dżinsy. Moja mama chyba nigdy nie miała pary w szafie. Ale np. szpilki – kochamy je obie. Mama powiedziała mi kiedyś, że jak masz dobrą fryzurę i dobre buty, to jesteś ubrana. I to się sprawdza: włosy i dobre buty.

Co najważniejszego jej zawdzięczasz?
Bardzo dużo, więc trudno wymienić jedną rzecz. Ale to, co jest absolutnie fundamentalne, to optymizm. Ten rodzaj stosunku do życia, że nawet w trudnych sytuacjach zawsze trzeba szukać jasnej strony i myśleć pozytywnie. Nie przejmować się drobiazgami. To umiejętność szybkiego otrząsania się z błędów, nierozpamiętywania.

Moja mama mówi, że pozytywne myślenie to sposób na zachowanie urody.
Coś w tym jest. Mama ma dziś 87 lat, wygląda wspaniale. Sama mieszka, jeździ autem. Sukienki Magdy Butrym wyglądałyby świetnie i na niej.

Jak Wasza relacja zmienia się z wiekiem?
Mamy teraz wspaniały wspólny czas. Jak jesteś nastolatką, zawsze jest konflikt pokoleń. Potem nadchodzi czas wyjścia z domu, bycia osobno, bo kiedy ja rozpoczynałam pracę zawodową i ją rozwijałam, mama też była czynna zawodowo, więc szłyśmy swoimi drogami. A teraz jest czas fajnego bycia razem, radości, śmiechu.

Obie macie podobny zawód. Czy mama potrafiła być dla Ciebie ostrym krytykiem?
Tak. Do dzisiaj, jak coś robię, szczerze mówi, co myśli. Cenię to, bo wiem, że to z miłości.

Spotykamy się dziś na wywiad z okazji 30-lecia ELLE. Ty też masz okrągły jubileusz.

Tak? Jaki?

Skończyłaś 65 lat.
No tak, nawet nie policzyłam (śmiech). Bo ja ogólnie przestałam się zastanawiać nad swoim wiekiem. Jak masz 65 lat, to inaczej patrzysz na świat. A ja nie chcę na ten świat patrzeć inaczej. Chcę patrzeć tak samo jak wtedy, gdy miałam lat 40. Z taką samą świeżością, radością, zażenowaniem czy oburzeniem. W związku z czym wyrzucam metrykę. Rozmawiałam z wieloma artystami, którzy byli po 80, a nawet po 90, i zaskakiwali mnie swoją witalnością, uśmiechem osoby, która cieszy się życiem i wierzy, że dużo jeszcze jest przed nią. Wiele lat temu z mężem stwierdziliśmy, że będziemy żyć według zasady: w sylwestra odejmujemy sobie lat. Polecam.

Reklama

Cały wywiad w grudniowym numerze ELLE Polska

Reklama
Reklama
Reklama