Reklama

Wszystko zaczęło się od wrażliwości. Na muzykę, piękno, kobiece potrzeby. Bo kiedy w 1982 roku na polskim rynku pojawił się pomarańczowy krem AA, niewiele osób wiedziało, czym jest skóra wrażliwa i alergiczna. Ale ona – młoda absolwentka akademii muzycznej, córka lekarza, mieszkająca w Brukseli – razem z mężem wyczuła światowy trend. Od tego czasu trwa nieprzerwanie boom na kosmetyki specjalistyczne. Dorota Soszyńska, współwłaścicielka firmy Oceanic, jako pierwsza wprowadziła do sprzedaży płyn do higieny intymnej, podzieliła pielęgnację na kategorie wiekowe, stworzyła z zespołem produkty dla kobiet w okresie menopauzy. Sama jest przykładem na to, że metryka liczy się przy wyborze kremu, a nie przy wyborze stylu życia.

Reklama

Jak stać się gwiazdą Instagrama w dojrzałym wieku?
DOROTA SOSZYŃSKA: Nie wiem, czy gwiazdą (śmiech). Moje konto powstało, bo chciałam go zrozumieć i mówić szeroko o swoich produktach i pracy. Zdaję sobie też sprawę z tego, że social media są świetnym nośnikiem dla marki. Lubię robić zdjęcia, a Instagram jest dla mnie obrazkowym pamiętnikiem – miejsc, ludzi, przeżyć, odkryć. Fotografia to moja wielka pasja i zawsze się śmieję, że gdybym miała zmienić zawód, to byłabym fotografką lub florystką. Od dziecka zachwycało mnie piękno – przyrody, architektury, sztuki i muzyki. Przez lata przygotowań w firmie kampanii reklamowych miałam przyjemność pracy ze zdolnymi grafikami. Nauczyłam się od nich wiele, a przede wszystkim wyczucia estetyki. Dlatego dziś sama prowadzę swoje konto, piszę posty, robię reelsy, instastory. Tworzę kontent codziennie rano, kiedy mam wypoczętą głowę, co sprzyja kreatywności. Wszyscy pytają, czy mam na to czas, czy mnie to nie męczy, a jest wręcz przeciwnie – to mnie relaksuje.

Liderka w biznesie musi być na czasie.
Trzeba być zawsze dwa kroki przed konkurencją, podążać za innowacją. W biznesie, nauce, we własnym rozwoju. Kiedy social media zaczęły być popularne, czułam, że to będzie ważny element strategii marketingowej. Ostatnio na Instagramie słuchałam wywiadu, którego udzielił Bernard Arnault, prezes Louis Vuitton Moët Hennessy. Zapytany o rolę marketingu w firmie, odpowiedział, że dzisiaj najważniejsze dla dobrego marketera jest to, by słuchać i rozumieć, czego oczekują od niego konsumenci, i odpowiadać na ich potrzeby. Ta wiedza przekłada się na nasze działanie i produkty.

Jest Pani częścią rewolucji, która dokonuje się od lat – kobiety zarządzają wielkimi spółkami.
Podziwiam i cenię kobiety, bardzo lubię z nimi pracować. Są lepiej wykształcone od mężczyzn, odpowiedzialne, wielozadaniowe, potrafią pielęgnować swoje pasje. Mają potrzebę stałego rozwoju. Bez względu na wiek. Dbają o rodzinę, dom, dzieci, co buduje u nich większą empatię, która jest wyjątkowym faktorem, przez lata niedocenianym w biznesie. Kobiety świetnie współpracują, bo rozumieją codzienne trudności innych. Przedstawienie dziecka w przedszkolu, choroba kogoś bliskiego, problemy prywatne. Mężczyzna często jest wobec takich sytuacji bezwzględny, powie, że najważniejsza jest praca. A w dobrze zarządzanej firmie empatia jest równie ważna co wyniki. Buduje zgrany zespół, a to przekłada się na sukces.

Jak utrzymać biznes przez tak wiele lat?
To dla mnie esencja sukcesu – wieloletnia obecność na rynku i tworzenie portfolio produktów, które z sobą nie konkurują, ale się uzupełniają. Miałam szczęście, że na początku swojej drogi spotkałam swojego męża, jesteśmy małżeństwem 42 lata. Współtworzymy firmę. Trafiłam na partnera, który całe życie mnie mobilizuje do rozwoju. To naprawdę rzadkie. Cieszy się z każdego mojego sukcesu, jest ze mnie dumny. A przy tym pozostawia mi bardzo dużo swobody. Wspólna praca sprawia, że nigdy nie ma między nami nudy. Śmieję się, że będę staruszką, która z laską maszeruje do biura. Bo naprawdę to lubię, to mnie napędza. Wierzę, że jeśli to, co robimy zawodowo, jest naszą pasją, to nigdy nie jesteśmy w pracy. Mam to szczęście. Ale ta droga wcale nie była łatwa. Bo wielu udaje się szybko odnieść sukces i zdobyć szczyt, ale prawdziwym wyzwaniem jest zostać na nim przez wiele lat. Wymaga to ciężkiej pracy, determinacji i konsekwencji. Czuję się nieustannym maratończykiem, który nie może się zatrzymać nawet na chwilę. Bo jeśli stanie i zacznie się rozglądać, to wszyscy go miną.

Branża kosmetyczna w naszym kraju jest niezwykle wymagająca. Polska jest najbardziej konkurencyjnym rynkiem na świecie zaraz po Korei.
W żadnym supermarkecie we Francji czy w Anglii nie znajdziemy tylu lokalnych marek co u nas. I są to firmy z bardzo silnym DNA. Utrzymanie się na rynku nie było proste. Po wielkich sukcesach lat 80. znaleźliśmy się w kryzysie. Polacy kupowali wszystko, co było z zagranicy, nie liczyła się jakość, tylko kolorowe opakowanie z tekstem w obcym języku. My to przetrwaliśmy, znaleźliśmy miejsce na rynku. I jestem z tego dumna. Dziś widzę, że nasi klienci idą w tym samym kierunku co klienci z wielu krajów Unii Europejskiej. Cenią rodzime marki. Dlatego tak ważny jest nasz zespół o wysokich kompetencjach, inwestycje w technologie, badania, laboratoria i fabrykę. Dzięki temu posiadamy wszystkie najważniejsze międzynarodowe certyfikaty, które potwierdzają najwyższą jakość kosmetyków, dermokosmetyków i ich produkcji.

Polskie marki odnoszą sukcesy nie tylko w Europie. Odżywka Long for Lashes jest światowym bestsellerem.
Tak, to hit w swoim segmencie, lider w sprzedaży e-commerce na świecie. Mówiąc uczciwie, w branży nie mam żadnych kompleksów. Firma Oceanic ma silną pozycję na polskim rynku, a na świecie nasze produkty są dostępne w ponad 50 krajach. 40 lat temu obraliśmy drogę: dbałość o skórę wrażliwą. Zgodnie z nią budujemy markę, której ufają kolejne pokolenia Polek: mama sięga po AA, córka po AA LAAB i AA Wings of Color, a nastolatka po nasze najnowsze „dziecko” makijażowe It Girl. Dziś w portfolio mamy około tysiąca produktów i kilka marek, m.in. More4Care to pielęgnacja o wysokich stężeniach i skuteczności działania, dermokosmetyki L’biotica Estetic Clinic – odpowiedź na zabiegi medycyny estetycznej, Oillan – emolienty, Biovax Glamour – pielęgnacja włosów, Biovax Trychologic – zaawansowane technologicznie produkty do włosów i skóry głowy.

Jak zmieniły się Polki przez te lata jako klientki?
Są niesłychanie wyedukowane, szczególnie w temacie kosmetyków. To także zasługa takich tytułów jak ELLE – od lat wpływacie na świadomość beauty. Duże znaczenie ma też w tym Wizaż.pl, który stworzył platformę do opinii kosmetycznych, tak ważnych dziś podczas zakupów w drogerii. I to się przyczyniło do tego, że poprzeczka dla nas jest dzisiaj bardzo wysoko postawiona.

W dobrze zarządzanej firmie empatia jest równie ważna co wyniki. To buduje zespół, przekłada się na sukces.

Pamięta Pani pierwszy numer ELLE?
Oczywiście, jestem z wami od 30 lat, to było wielkie wydarzenie – pierwszy zagraniczny magazyn trafił do Polski. Powiew Zachodu i prawdziwego luksusu, na który mogła sobie pozwolić każda Polka. To był też okres, kiedy nasza firma pracowała ze światowymi markami: mieliśmy licencje m.in. na produkcję kremów Heleny Rubinstein.

Artystyczne wykształcenie i miłość do sztuki pomogły Pani w biznesie?
Sporo artystów, szczególnie ze świata muzyki klasycznej, sprawdza się w biznesie. Akademia muzyczna i gra na instrumencie wymaga systematycznej pracy i determinacji. Od piątego roku życia codziennie ćwiczyłam po kilka godzin na fortepianie. Uczyłam się też języków, uprawiałam różne sporty. Byłam zajętym dzieckiem, ale to mnie nauczyło organizacji pracy, co w prowadzeniu firmy jest bardzo ważne. Poza tym muzyka klasyczna jest jak matematyka i wymaga analitycznego myślenia. Świetnym przykładem są fugi Jana Sebastiana Bacha, w których trzeba umiejętnie prowadzić temat. To myślenie pomaga w budowaniu strategii. Moja wrażliwość artystyczna z kolei sprawdza się w pracy kreatywnej.

I w Pani strojach. Kocha Pani modę.
Minimalizm, kolor, nakrycie głowy, piękna biżuteria… Najważniejsze jest znalezienie swojego stylu. Niech to będzie jedna rzecz, ale taka, która przykuwa uwagę: pierścionek lub piękne kolczyki. Przez lata nosiłam efektowną biżuterię Christiana Lacroix, ale dziś zamieniłam ją na projekty mojej córki Nicole, która ma własną markę NS Bijoux. Jestem z niej bardzo dumna, że rozwija się samodzielnie, buduje swój biznes. Lubię kolor, odejmuje lat. Znam swoje mocne i słabe strony. Chciałabym nosić szorty i mini, ale nie mam nóg do nieba. Warto wykorzystywać swój potencjał, żeby dobrze wyglądać. Liczą się też osobowość, uśmiech, pogoda ducha. Takim przykładem jest Catherine Deneuve – moja ikona – czy Carolina Herrera, która zawsze jest uczesana na gładko, chodzi w spódnicach, białych koszulach, szpilkach i wygląda jak milion dolarów.

Czym się Pani kieruje, kupując ubrania?
Nie jestem zwolenniczką noszenia wyłącznie markowych ubrań. Dobrze jest mieć rzeczy dobrej jakości, ale nie trzeba epatować metką i logotypem. Na przykład we Francji wiele kobiet stać na najlepsze marki, a nie obnoszą się z nimi. Francuzki wbrew pozorom nie pędzą tak za modą jak Polki. Nie chodzą też od rana do wieczora w szpilkach – takie sceny to tylko w serialu „Emily w Paryżu”. Zgadzam się z Coco Chanel, która powiedziała, że moda przemija, a styl pozostaje. Francuzki kupują mądrze, inwestują w markowe okulary, szale, apaszki, torby, buty. Ja kocham marché aux puces, czyli pchle targi. Kiedy mieszkałam w Brukseli, w każdą niedzielę byłam na placu Sablon, bo nigdzie indziej nie było takiej biżuterii z drugiej ręki, torebek i… restauracji z mulami.

Najważniejsze jest znalezienie swojego stylu. Minimalizm, kolor, nakrycie głowy czy piękna biżuteria? Niech to będzie jedna rzecz, ale taka, która przykuwa uwagę.

Skąd u Pani miłość do Francji?
Wyjazd do Paryża był moją pierwszą zagraniczną podróżą. Miałam 12 lat, pojechałam odwiedzić brata swojej mamy. I Francja mnie zauroczyła. Wtedy po raz pierwszy zwiedziłam Luwr, Musée d’Orsay, Ogród Luksemburski. Po powrocie od razu zaczęłam uczyć się francuskiego. Wiedziałam, że muszę poznać język i kulturę tego kraju. To bardzo się przydało, kiedy spotkałam później swojego męża. Jego ojciec, założyciel firmy Inter-Fragrances, był inżynierem chemii, studiował na Sorbonie, pracował w Grasse. Potem przez 30 lat żył w Maroku i mój mąż razem z nim prowadził firmę. Kiedy zamieszkaliśmy w Brukseli, często jeździliśmy do Paryża. Do dziś uważam, że to najpiękniejsze miasto świata. Kocham dzielnicę Saint-Germain-des-Prés z urokliwym La Place de Furstenberg oraz wspaniałą Café de Flore, w której bywali Sartre, Picasso czy Hemingway, Deux Magots czy Le Procope, którą odwiedzał sam Bonaparte, oraz starą żydowską Marais z malowniczymi patiami, licznymi galeriami sztuki i urokliwymi restauracjami. Francja i jej kultura całe życie jest mi bliska. Cenię ją za ogromny szacunek do własnej kultury narodowej.

Od kilku lat żyjecie z mężem na dwa domy – jeden w Warszawie, drugi w Prowansji.
Po latach intensywnej pracy doszliśmy do wniosku, że czas zwolnić. Miejscem mojego relaksu i odpoczynku jest Francja. Dlatego zamieniliśmy deszczową Brukselę na słoneczne Lazurowe Wybrzeże. Kiedyś bez względu na samopoczucie, szłam do pracy. Dziś wiem, że zdrowie jest najważniejsze. Kocham morze, pochodzę z Sopotu, więc ważny był dla mnie wybór miejsca, które jest blisko wody. Lazurowe Wybrzeże zachwycało mnie od lat. Lubię klimat i architekturę Nicei, bulwar nadmorski Cannes, port i malownicze uliczki Saint-Tropez, urokliwe miasteczka Prowansji – wypielęgnowane, w których powoli płynie czas. Cenię francuskie rzemiosło, liczne galerie sztuki, antykwariaty i tamtejszą kuchnię. Mieszkamy w Mougins, 800 metrów od domu Picassa, gdzie tworzył i spędził ostatnie 15 lat życia. Mamy z mężem ulubione miejsca, knajpki, czujemy się tam jak lokalni mieszkańcy.

Reklama

Zmienia się Pani, gdy mówi o Francji.
Ze względu na moje obowiązki zawodowe w Polsce noszę buty na obcasach, we Francji tylko tenisówki i japonki. To wiele mówi o tym, jak się tam czuję. Absolutna swoboda. Kocham tę przyrodę, ciepły, łagodny klimat, słońce, błękitne niebo i zachwycające światło. Nigdy nie sądziłam, że będę mieć warzywniak, hodować pomidory, zioła, pomarańcze, cytryny, figi i oliwki. W tym roku był wyjątkowy urodzaj. Kiedy w domu mieliśmy awarię i wezwałam hydraulika, nie chciał pieniędzy. Zapytał, czy może zerwać kilka kilogramów cytryn w naszym ogrodzie. W Polsce nie gotuję, bo nie mam czasu, we Francji lubię to robić. Zresztą kocham wszystko, co francuskie: kino, muzykę. Moje ulubione filmy to oczywiście „I Bóg stworzył kobietę”, „Indochiny” i „Nietykalni”. Zachwycam się szykiem i klasą Catherine Deneuve, Carole Bouquet czy Sophie Marceau. Francuskie sztuka i muzea nie mają sobie równych. Zamierzam niedługo znów odwiedzić Paryż. Cel – wystawa Rothko.

Reklama
Reklama
Reklama