Reklama

Zrealizowany w Polsce przez platformę MAX serial „Lady Love" od początku zapowiadany był jako historia branży filmów dla dorosłych. Jednak scenarzystki: Ewa Popiołek i Dorota Jankojć-Poddębniak nie pozwoliły sprowadzić jej do płaskiej rozrywki. Anna Szymańczyk w roli Lucyny Lis zrywa z uprzedmiotowieniem i zaczyna sama dyktować warunki. Silna, czy złamana? Zmysłowa, czy zakompleksiona? Głodna sukcesu, czy miłości? Aktorce udało się w sobie pomieścić wszystkie te sprzeczności, a nagość była jedynie środkiem do budowania postaci. „To postać pełna wewnętrznej pustki, która musi ciągle błyszczeć" — mówi w wywiadzie dla ELLE.pl aktorka.

Reklama

Marta Kutkowska, ELLE.pl: Lucyna Lis to niezwykle silna kobieta, która nie boi się społecznej stygmatyzacji i śmiało wykorzystuje swoją seksualność, by czerpać z życia to, co chce. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest jedną z najmocniejszych postaci we współczesnym polskim kinie. Ale jej przyjęcie wymagało dużej odwagi. Miałaś wątpliwości?

Anna Szymańczyk: Oczywiście. Gdy dostałam propozycję udziału w castingu i dowiedziałam się, że chodzi o bohaterkę związaną z branżą filmów dla dorosłych, uznałam to za ryzykowne. Mam sporo kompleksów, a w tej roli wiele scen wymaga odsłonięcia ciała. Przekonał mnie jednak scenariusz. Lucyna to postać złożona, pełna wewnętrznych konfliktów, a wątek branży filmów dla dorosłych stanowi jedynie katalizator jej historii. Oczywiście obawiam się, jak widzowie to odbiorą – nasze społeczeństwo wciąż jest bardzo konserwatywne. Wierzę jednak, że ci, którzy zdecydują się dać tej produkcji szansę, zrozumieją, że nie chodzi tu o sensacyjne epatowanie nagością ani o idealizowanie tej branży.

To wielowątkowa opowieść o kobiecie, która walczy o siebie, płacąc za to ogromną cenę.

W jaki sposób budowałaś postać Lucyny?

Wiele osób uważa, że Lucyna jest inspirowana Teresą Orlowsky, ale ja szukałam inspiracji raczej w takich postaciach jak Jenna Jameson, Pamela Anderson czy Marilyn Monroe – kobietach uwielbianych za urodę, które nieustannie próbowały zerwać z przypisaną im seksualną i medialną personą. To postaci pełne wewnętrznej pustki i ciemności, a jednocześnie zmuszone do ciągłego błyszczenia. Przeprowadziłam szeroki research na temat pracy sexworkerek, choć brałam poprawkę na to, że Lucyna działała w zupełnie innych czasach, gdy stygmatyzacja była znacznie bardziej dotkliwa niż dziś. Konsultowałam się także z pewną dominą, ponieważ w serialu pojawia się kilka scen związanych z dominacją. Opowiadała mi o tajnikach branży, pokazywała, jak się poruszać i co uchodzi za atrakcyjne, a co nie. Przede wszystkim jednak uświadomiła mi, jak ogromnej siły wymaga taka droga życiowa i jak trudne bywa łączenie jej z innymi rolami w codziennym życiu.

Właśnie analogie z Marilyn Monroe czy Pamelą Anderson przyszły mi do głowy podczas seansu. Lucyna to dziewczyna uprzedmiotowiana przez mężczyzn ze względu na urodę i temperament, która postanawia odzyskać sprawczość i wyemancypować się, ale los, patriarchat, wystawia jej za to ogromny rachunek.

Tak, Lucyna nieustannie wykorzystywana przez mężczyzn, w pewnym momencie tupie nogą i postanawia odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Ma dosyć bycia obiektem i decyduje się wykorzystać swoją seksualność do realizacji marzeń. Lucyna jest postacią wielowymiarową: jest córką, matką, nie definiuje jej jedynie branża, którą wybrała.

Jak poradziłaś sobie z kompleksami, w serialu jest sporo śmiałych scen.

Nie mam 20 lat, tylko 37, więc musiałam trochę powalczyć, żeby to ciało „zebrać”. Ale przede wszystkim do rozbieranej roli trzeba dojrzeć. Doszłam do etapu, że jestem ze swoim ciałem pogodzona. Wiem, że nie wydłużę sobie nóg ani nie wytnę żeber. Mogę jedynie zadbać, żeby było w dobrej formie. Bałam się, że na planie będę mieć blokadę, ale gdy zrozumiałam tę postać, wszystkie opory zniknęły. W przypadku „Lady Love” bardzo chronił mnie kostium, makijaż oraz scenografia.

Na planie był także obecny koordynator scen intymnych.

Tak, nad wszystkim czuwała Marta Łachacz. Te sceny były bardzo dobrze przemyślane i przećwiczone – nie było miejsca na improwizację. Od zaplecza było to mało podniecające. Miałam różne wyobrażenia na temat pracy z koordynatorem i wydawało mi się, że to ktoś, kto będzie mnie głównie rozpraszał. Nic bardziej mylnego. Marta wykonała ogrom pracy przed planem. Rozmawiała z aktorami i określała ich granice, pilnując, żeby nie doszło do żadnych przekroczeń. Przygotowywała mnie też psychicznie na poszczególne sceny, bo w tym serialu intymność odgrywa ogromną rolę. Staraliśmy się pokazać te sceny ze smakiem i zbudować między bohaterami napięcie, bo przecież to ono jest najbardziej podniecające.

Miałaś swoje „safe word”, czyli hasło sygnalizujące przekroczenie twoich granic?

Tak, ale nie pamiętam już jakie, bo ani razu nie musiałam go użyć – moi partnerzy także nie. Przeprowadziliśmy wiele rozmów w towarzystwie Marty, tłumacząc sobie nawzajem, co sprawia nam dyskomfort, np. gdzie nie trzymać ręki, jak układać ciało. Taka komunikacja tworzy świetną atmosferę i pozwala wyjść z roli bez psychicznego szwanku. Obecność koordynatora powinna być na planie żelaznym standardem, a wiem, że niestety wciąż nie jest.

Paradoksalnie to nie sceny intymności były dla mnie najtrudniejsze. Współcześnie nagość już raczej nikogo nie szokuje. Myślę, że to nie jest najbardziej kontrowersyjny element tego serialu i wcale nie sceny intymne były dla mnie najtrudniejsze.

Które?

Te związane z córką. Ich relacja jest osią serialu. Lucyna zmaga się z wewnętrznym konfliktem, jest rozdarta między rolą matki a realizacją własnych pragnień. W tym może przejrzeć się wiele kobiet, bo żaden lub prawie żaden mężczyzna nie musi rezygnować z ojcostwa, by realizować swoje marzenia. Kobiety są wiecznie rozdarte między macierzyństwem a samorealizacją.

Kiedy widzimy Lucynę, która decyduje się na wyjazd do Berlina, co wiąże się z opuszczeniem córki, odzywają się w naszych głowach zinternalizowane komunikaty: „jak ona może zostawić dziecko?’. Czy mężczyzna w tej samej sytuacji zostałby tak osądzony? Nie wydaje mi się.

Tak, mężczyzna na jej miejscu zostałby łagodniej potraktowany. A przecież ona jest niejako postawiona pod ścianą, to jest dramat jej całego życia. Nie chciałam jej jednak malować jako ofiary, ona jednak wszystkie decyzje podejmuje świadomie, chce za tę córkę wziąć odpowiedzialność i jednocześnie zawalczyć o siebie.

Myślisz, że ten serial ma szansę przełamać tabu wokół kobiecej seksualności?

Bardzo bym chciała. Cieszę się, że jest dostępny na platformie streamingowej, bo dzięki temu może dotrzeć także do kobiet z mniejszych miejscowości, gdzie ta rewolucja seksualna jeszcze nie jest tak rozpędzona.

Chciałabym, żeby wszystkie kobiety mogły śmiało czerpać ze swojej seksualności, eksplorować ją, a nie tylko spełniać cudze potrzeby. Uważam, że ogromnym walorem jest to, że ja nie jestem filigranową blondynką, aktorką, którą stereotypowo ‘by się rozbierało’.

Mam nadzieję, że kobiety zrozumieją, że seksapil jest niezależny od wieku czy rozmiaru. Chociaż spodziewam się też komentarzy typu: „co za pasztet wybrano do tej roli’”.

Grasz Lucynę na przestrzeni kilkudziesięciu lat. To było dla ciebie wyzwanie?

Reklama

Tak, bo to właściwie trzy role. To nieszablonowe zadanie, które wymaga dużej siły i głębokiej psychicznej analizy. Cieszę się, że producenci uwierzyli, że dam radę emocjonalnie unieść tę postać. Mam nadzieję, że widzowie również zobaczą we mnie tę „iskrę”.

Reklama
Reklama
Reklama