Reklama

Chopper to koń, którego uratowałeś. Drugi bohater tej sesji. Na planie nie mogliśmy wyjść z podziwu, jak jesteście sobie bliscy. Skąd w Tobie taka potrzeba?
BORYS PRZYBYLSKI: Z okazji moich urodzin narzeczona zorganizowała wyjazd na ranczo Rosochacz. Byliśmy we czworo: Roksana, mama, babcia i ja. Zabrakło dziadka. Zmarł w styczniu, a dla mnie, chłopaka wychowanego bez ojca, to istotna postać. Zobaczyłem, jak wygląda śmierć. Do dziś nie mogę pogodzić się z jego odejściem. Na ranczu bardzo dużo o tym myślałem. Poszedłem na spacer do koni. Kiedy przebywałem z nimi w ciszy, zacząłem w myślach rozmawiać z Bogiem. W zasadzie były to raczej pretensje i pytania, dlaczego odebrał mi dziadka, nie dał czasu, żeby się pożegnać. Swego rodzaju ukojenie odnalazłem w rozmowach z końmi. Marcin i Kuba, którzy prowadzą ranczo, zgodzili się, żebym trochę pomagał przy zwierzętach. Uczą mnie, jak z nimi postępować, a także zasad jeździectwa naturalnego. W tym zobaczyłem sens.

Reklama

Przypomina mi się film „Zaklinacz koni”. W jego tytułową rolę wciela się Robert Redford, który zajmuje się straumatyzowanymi końmi, ale pomaga też ludziom.
Kuba jest właśnie zaklinaczem koni. Oswaja je. Mówi, że mają psychikę trzylatka. Świat rancza bardzo mnie wciągnął. Do tej pory próbowałem wielu rzeczy, wiecznie szukam dopaminy. Pochodzę z takiego środowiska, gdzie ciągle coś się działo, niekoniecznie dobrego. Potem adrenaliny szukałem w grach komputerowych, podczas trasy koncertowej, w jeździe na motocyklach, ale wciąż było mi mało. Kiedy trafiłem na ranczo, zobaczyłem prawdziwe życie, ilość pracy, którą tu fizycznie trzeba wykonać. Kiedyś szarpałem się ze sznurem i Kuba mi powiedział: „Przed nim się nie popiszesz, ile masz lajków na Instagramie i wyświetleń na YouTubie, co?”. To prawda. Popularność dużo ułatwia – ludzie traktują cię inaczej. Ale jak przerzucasz siano, karmisz konie i sprzątasz po nich, to na nikim nie robi wrażenia, ile masz pieniędzy. Koń cię bierze takim, jakim jesteś. Więc jakaś siła wyższa mnie na to ranczo zaprowadziła. Tak samo było z Chopperem. Szukaliśmy z fundacją Centaurus konia, którego mógłbym adoptować i zapewnić mu życie, na jakie zasługuje. Gdy usłyszałem historię Choppera, poczułem, że muszę go uratować.

Skąd w Tobie taka wrażliwość?
Wychowały mnie kobiety, bo dziadek, emerytowany wojskowy, jeździł na tirach, by utrzymać rodzinę. One nauczyły mnie rozmawiać. Babcia jest aniołem, głęboko wierząca, nikomu nie zrobi krzywdy. Mama ma temperament. Dziś mam z nią relację jak z siostrą. Właśnie ten miks osobowości dwóch kobiet tak na mnie wpłynął. Kiedy zaczynałem robić muzykę, dużo osób się ze mnie śmiało. A ja postanowiłem śpiewać o tym, co wtedy czuję, o słabościach, braku taty. I nagle okazało się, jak wielu ludzi się z tym utożsamia. Pisali do mnie, że też tego doświadczają, ale nie umieli tego nazwać.

Dlaczego zacząłeś rapować?
Jestem chłopakiem z osiedla w Bydgoszczy. Zwykłe bloki, wszyscy się znają, mówią sobie „dzień dobry”, a na ławkach siedzą ludzie, piją piwo. Szukałem sposobu na wyrażenie siebie. Nie potrafiłem składać rymów jak Góral, Sokół czy Peja, którego dużo słuchałem, ale z czasem byłem coraz lepszy. Nie miałem planu, że zostanę raperem, ale to mi dawało energię, która mnie nakręcała. A kiedy jesteś młodym chłopakiem, szukasz siebie, chcesz zaimponować kumplom, różnie to się kończy. Alkohol, narkotyki, problemy z prawem, kłopoty w szkole. Wszystko to przeżyłem za wcześnie. Przez cztery lata wypiłem i wypaliłem tyle, że wystarczy mi na kilka żyć. Dlatego odkąd skończyłem 18 lat, nie piję. Mama ciężko pracowała fizycznie w Anglii, żeby wynagrodzić mi brak ojca i zapewnić lepszą przyszłość. Miałem lekcje perkusji, bejsbol, koszykówkę. Nie poszedłem do technikum. Rapowałem, robiłem muzykę tak, jak czułem. Ale nie myślałem o tym, jaki wpływ na środowisko mają moje teksty. I bardzo za to oberwałem. Po jednym z koncertów, gdzie atmosfera zrobiła się naprawdę gęsta, Kali (polski raper – przyp. red.) powiedział mi: „Musisz zacząć brać odpowiedzialność za swoje słowa. To, co mówisz do dzieciaków, traktują na serio”. Z czasem zdałem sobie sprawę z tego, że słowo może zrobić nie tylko dużo dobrego, ale też bardzo dużo złego. Dochodziłem do tego stopniowo, bo zacząłem rapować, mając 14 lat, kontrakt z wytwórnią podpisywałem z legitymacją szkolną. Zanim wydałem pierwszą legalną płytę jako osoba pełnoletnia, popełniłem wiele błędów. Bo kiedy idziesz na miasto z kumplami, napijesz się, dasz komuś w mordę, to są to błędy młodości, każdy z nas to przeżył. Tylko o moich wiedzieli wszyscy i zostałem z nich publicznie rozliczony. Mama kiedyś mnie zapytała: „Synu, po co w tej muzyce tyle agresji? Przecież fani Maryli Rodowicz nie biją fanów Krzysztofa Krawczyka”.

Dobre pytanie.
Z wiekiem to zrozumiałem, przemoc była zbędna. Ale niczego nie żałuję. Mam za to dużo wdzięczności, bo mogło być różnie. Przecież to nie przypadek, że wszystko tak się ułożyło. To zasługa moich bliskich, a także Boga. I nie jest tak, że teraz jestem święty. Ale jestem winny światu, by nie gadać i nie robić głupot, być dobrym człowiekiem. Dostałem kredyt, który spłacam.

Pieniądze, popularność, kobiety, imprezy. Życie rapera rzeczywiście tak wygląda?
Moje życie nie przypomina życia rapera. Mój przyjaciel White jest jak 50 Cent – ma pięć samochodów i dom z basenem. To bardzo dobry człowiek, zawsze można na niego liczyć, ma serce na dłoni. On właśnie żyje życiem rapera, jest takim z prawdziwego zdarzenia, o czym wszyscy mogliśmy kiedyś tylko marzyć. Ja obecnie jestem trochę z boku – jeżdżę motocyklem, zajmuję się końmi, prowadzę wytwórnię muzyczną. Mnie jara ta droga, wieczne poszukiwanie. Na początku celem była płyta w empiku. Marzyłem, żeby mama tam weszła i mogła ją kupić. Potem chciałem mieć złoto, podwójną platynę, diament. U mnie ta droga się nie kończy. Założyliśmy własną wytwórnię, nagraliśmy płytę z kumplami, teraz wydajemy przyjaciół,
a w przyszłości planujemy wydawać młodych. I chciałbym, żeby oni też mieli złoto, diament itd. Ale jest jedno marzenie, które mam od dziecka i myślę, że kiedy się spełni, to otworzy nowy rozdział w moim życiu, osiągnę wewnętrzny spokój. Od pewnego czasu szukam idealnego domu dla mojej mamy i babci. Chcę dać im bezpieczeństwo i życie, na które zasługują.

Hirek Wrona w dokumencie Netfliksa „Cały ten rap” powiedział: „Raper powinien nagrywać płytę, kiedy ma coś do powiedzenia”. Zgadzasz się z tym?
Jest wielu raperów, którzy są popularni i nie mają wiele do powiedzenia, ale ludziom ich muzyka się podoba, więc bywa różnie. Jednak zgadzam się z Hirkiem. Dlatego nie nagrałem płyty już długi czas. Muszę zebrać myśli, nie interesuje mnie tworzenie kawałka za kawałkiem, rap powinien być treściwy. To emocje, które zbierasz i w odpowiednim czasie wiesz, jak chcesz o nich opowiedzieć. Nie jest dziś sztuką kogoś wypromować. Bierzesz młodego chłopaka, ma napisany przez kogoś tekst, podany beat. Teoretycznie gotowy przepis na sukces, ale potem okazuje się, że jeśli nie ma prawdziwych słuchaczy, zdobytych organicznie, to szybko znika. Ludzie pokochali ten gatunek za prawdziwość. Nie można kłamać, jak się rapuje – taka jest moja zasada.

A czy rap to nadal muzyka ludzi wykluczonych?
To na pewno jego korzenie. Zawsze to był przypał powiedzieć rodzicom dziewczyny, że jest się raperem, bo to brzmi niepoważnie. Tak, rap wywodzi się ze środowisk ludzi wyjętych spod prawa, którymi kierował bunt. Taka jest jego historia, wykluczenie jest jego częścią. Sam tego doświadczyłem. To był paradoks, że mój kawałek miał miliony wyświetleń, a nie występowałem w telewizji. Ten świat był zarezerwowany dla innych. Zbigniew Hołdys wrzucił na Facebooka mój numer i napisał post w 2019 roku: „Ta piosenka ma ponad 42 milionów wejść na YouTubie, więcej, niż jest Polaków, więcej, niż ma Kortez czy Podsiadło. Wynik nie jest sfałszowany, nie nakręcał mu licznika Kurski z TVPiS czy Wojewódzki z TVN. To po prostu jest, żyje obok nas, ma miliony fanów i pogarda wyniosłych nic tu nie zdziała. Zwłaszcza że w songu są emocje”. Ale dziś to się zmieniło.

Wystarczy spojrzeć na 10 najlepszych odtworzeń na Spotify w Polsce – siedem to rap.
Tak jest na całym świecie. Dziś, jak ktoś chce nagrać kawałek, to zaczyna rapować. Youtuberzy, influencerzy, aktorzy. Można się zastanawiać, czy to nadal jest rap, a ja uważam, że ten gatunek stał się gitarą naszych czasów. Można na niej zagrać i romantyczną balladę, i punkowy numer. Śpiewać o miłości, wykrzyczeć ból, robić poezję albo totalny bełkot. Jest tyle odmian rapu, ilu ludzi, którzy chcą go słuchać.

Wizerunek raperów też bardzo się zmienił. Już nie tylko gangsterka, ale i kolorowe włosy i różowe stylizacje. Już nie tylko łańcuchy, lecz także biżuteria z perłą.
Sam byłem jednym z pierwszych raperów, którzy ufarbowali włosy. Na różowo, potem na zielono. I zrobiłem warkoczyki. Wiesz, jak mnie gonili na osiedlu? Ale ta granica zaczęła się przesuwać, a dziś jak debiutant nie ma włosów blond, to nie ma szans. Teraz raperem może być każdy niezależnie od środowiska, bo to jest forma ekspresji. Jeśli ktoś z bogatego domu, z pełną rodziną i luksusowym samochodem łapie za mikrofon i śpiewa, że jego rodzice nie mają dla niego czasu, że wszyscy myślą, że ma zajebiste życie, a tak naprawdę ma problemy psychiczne, z którymi nie może sobie poradzić, to jest to ważny sposób wyrażania siebie. Ludzie mają dosyć sztucznej napinki, gangsterki, chcą emocji. Jak ktoś robi z siebie twardziela, śmierdzi mi to brakiem pewności siebie. Ale trzeba pamiętać o korzeniach tej muzyki, o jej estetyce. Obowiązkiem każdego, kto zajmuje się rapem, powinna być elementarna wiedza o tej kulturze, szacunek do klasyków.

Kto jest Twoim idolem?
Wychowałem się na stacji muzycznej Viva Polska. Dużo dobrego rapu. Jednym z moich idoli jest 50 Cent. Doceniam drogę, którą przeszedł jako artysta i człowiek. To jest gość, który zaczynał od zera, a dziś jest biznesmenem. Słucham Post Malone. Mamy też wielu świetnych rodzimych artystów. To dla mnie wielka sprawa, że teraz razem z Sokołem – legendą rapu w Polsce – będę w jury programu Netfliksa.

Jakiego talentu będziesz szukał?
Kogoś prawdziwie utalentowanego, komu będę mógł pomóc odmienić życie. Ale nie chodzi o łzawą historię dziecka z biednej rodziny, tylko o osobę, która będzie inspirować.

A gdyby to była dziewczyna?
Byłoby świetnie. Jest dużo fajnych artystek, ale chciałbym zobaczyć taką, która pociągnie ludzi osobowością, historią.

Czego słuchasz poza rapem?
Moja narzeczona uwielbia jazz, dużo go w naszym domu.

A jakieś guilty pleasure?
Muzyka z lat 2000–2010: Avril Lavigne, Green Day, Nickelback. Przeboje z „MTV Top Hits”. Fajne czasy.

Śpiewasz: „Wybacz, mamo, nie wrócę dziś na noc, muszę podbić świat jak Michał Anioł”. Podbiłeś już?
Jeszcze nie. W planach mam wyprawę do Ameryki. Chciałbym tworzyć po angielsku.

Nikomu z Polski to się nie udało.
Tam, skąd jestem, też wydawało się, że nikomu się nie uda. To plany przyszłościowe. Nie za wszelką cenę, nigdy po trupach.

„Bedoesiara” to współczesny hymn kobiet. „Ty nie potrzebujesz typa, co nie umie zrobić prania. Nie umie zrobić ci obiadu, kolacji i śniadania. Ty nie potrzebujesz typa, który po sobie nie zmywa. (…) Bedoesiara wie, co chce i będzie to miała”. Skąd pomysł na piosenkę z kobiecej perspektywy?
Pomyślałem, że chciałbym nagrać taki kawałek, jakiego mogłaby posłuchać moja córka, gdyby zwątpiła w siebie. Najtrudniej było przekonać chłopaków, że pięciu facetów z brodami w salonie piękności to fajny pomysł na klip, ale się udało. Jeśli ta piosenka choć jednej kobiecie pomogła uwierzyć w siebie, to misja tego utworu została spełniona.

Nie pierwszy raz poruszasz tematy tabu. Poseł Trzeciej Drogi cytował Twój kawałek z mównicy sejmowej: „Jestem dumny, że jestem Polakiem, nie przeszkadza mi chłopak z chłopakiem. I nie jestem z lewej czy prawej. Po prostu za miłość nikt nie powinien płacić płaczem”.
Powiedzieć publicznie w rapie, nawet – wydawałoby się – tak błahą rzecz, że nie przeszkadza mi chłopak z chłopakiem, to było podjęcie ryzyka. Ale zdecydowałem się to zrobić, bo znów, jeśli choć jedna osoba poczuje, że dzięki temu nie jest sama, to udało mi się choć trochę zmienić świat. Całego nie dam rady, ale jeśli takie treści podajesz dorastającym ludziom, to może komuś pomożesz.

Z Taco Hemingwayem w piosence „Chłopaki nie płaczą” śpiewacie, że nie zawsze trzeba być twardzielem. W końcu otwarcie mówi się o męskiej depresji.
Przez pokolenia wmawiano facetom, że mają być silni. Tylko co to znaczy? Wierzę w męskość rozumianą jako odpowiedzialność za rodzinę, zadbanie o jej bezpieczeństwo. To dotrzymywanie słowa, przyjaźń na dobre i na złe. Ale to nie wyklucza bycia wrażliwym. Najmądrzejsi i najbardziej męscy goście, których poznałem, na pierwszy rzut oka to twardziele. Chodziłem jakiś czas na tajski boks i pracowałem z trenerem Grzegorzem Sobieszkiem z Academii Gorila. Łysy, wielki, mięsień na mięśniu – budzi respekt, ale ma niesamowicie dobre serce. Rozmawialiśmy o rodzinie, relacjach z mamą, problemach. Wbrew pozorom w takich miejscach można znaleźć facetów, którzy płaczą. Bo jak ktoś jest pewny siebie, swojej męskości, to nie będzie się wstydził mówić o emocjach. Nie chodzi o to, by być rozmemłaną kluską, ale nie zawsze trzeba zaciskać zęby. To odwaga, żeby powiedzieć, że coś mnie boli, umieć przeprosić. Jednak wciąż jest to odbierane przez społeczeństwo jako słabość.

Problemem jest depresja wśród młodzieży. Wziąłeś udział w projekcie fundacji Unaweza „Młode głowy. Otwarcie o zdrowiu psychicznym”. Martyna Wojciechowska musiała Cię namawiać, żebyś wystąpił w spocie?
Zadzwoniła i powiedziała, że chce mnie zaprosić do akcji, ale jej córka nie wierzy, że jej się uda. Więc byłem wyzwaniem (śmiech). Zgodziłem się od razu. A wiesz dlaczego? Bo to, co powiedziałem w kampanii, chciałbym usłyszeć od swojego idola, jak byłem młodszy. Może wtedy nie uciekłbym w narkotyki i nie krzyczał w zamkniętym pokoju do komputera, ale poprosił kogoś o pomoc. Jak już powiedziałem, spłacam kredyt za to dobro, które dostałem. Szkoła to była dla mnie trauma, więc naprawdę wiem, co czują te dzieciaki. Jak ktoś obejrzy spot, pójdzie do mamy i opowie, że jest mu źle, wyśmiewają go rówieśnicy, wszystko go przytłacza, to jest to warte każdych pieniędzy. A w końcu pomaganie nic nie kosztuje, prawda? Choć niektórzy mogą zarzucić mi populizm, chętnie angażuję się w różne akcje społeczne. Czuję, że to ma realny wpływ na świat, który nas otacza, na realia, w których będą dorastały nasze dzieci. Dlatego razem z kumplami wziąłem udział w kampanii Anji Rubik #Sexedpl.

O czym jeszcze trzeba mówić głośno, śpiewać?
Przemoc domowa. To trauma, która z tobą zostaje. Bo gdzie masz czuć się bezpiecznie, jeśli nie w domu? Masz ojca zgłosić na policję? Czy mamę, bo ciągle pije? A jak się przyznasz w szkole, to zrobi się afera. Zamiast pomóc, będą cię ciągać po pedagogach. Największą ofiarą awantur domowych są dzieci, a to je trzeba najbardziej chronić.

Reklama

Jakiego domu, związku chcesz dla siebie?
Chodzi o to, żeby przed sobą nie udawać. Kiedy poznałem Roksanę, na nowo uwierzyłem w miłość. Jest ode mnie siedem lat starsza, jej dojrzałość dużo mi daje. W innych związkach ciągle były kłótnie, a my po prostu rozmawiamy. Jesteśmy przyjaciółmi. Pierwszy raz mam obok siebie partnerkę, która o mnie dba. Bo od dziecka to ja dbam o innych. Jak masz tatę, to możesz na niego liczyć. Ja tego nie doświadczyłem. Sam jestem kimś, do kogo ludzie przychodzą po pomoc. Ciężko ciągle czuć taką presję. Dlatego uważam, że miłość to sens życia. Roksana codziennie mi to pokazuje, a ja staram się pokazywać to jej. To osoba, z którą chcę się zestarzeć.

Reklama
Reklama
Reklama