Anja Rubik: Jesteśmy tym, co nosimy. Taka świadomość kształtuje przyszłość [Wywiad ELLE]
Anja Rubik ma dziś wszystko: pozycję w branży, świadomość własnego stylu i pomysły na przyszłość. W naszej sesji z 2020 roku przedstawia jeden z nich: modę na vintage.
Właśnie jedzie Pani na festiwal do Cannes. Czy takie okazje są dla Pani jeszcze czymś ekscytującym?
Anja Rubik: To magiczne przeżycie, uwielbiam być w Cannes. Kocham kino i to, że mogę być w tym samym czasie i miejscu z wielkimi twórcami. Zawsze w Cannes oglądam filmy, nie kończę pobytu tylko na czerwonym dywanie (co w samo w sobie jest niezłą adrenaliną). Zresztą to właśnie jeden z obejrzanych w Cannes filmów, „120 uderzeń serca”, zainspirował mnie, żeby zacząć ruch #sexedPL. W Cannes spotykam też wielu dobrych znajomych ze świata filmu, który uwielbiam. Czas festiwalu to zdecydowanie chwila relaksu, inspiracji i trochę odcięcia się od rzeczywistości.
Wszyscy śledziliśmy niedawno Galę Met i Pani piękną sukienkę Saint Laurent. Ale też wielogodzinne przygotowania do tego wyjścia. Taka gala to dla Pani bardziej zabawa czy praca?
Zabawa zaczyna się, kiedy się już przejdzie przez czerwony dywan. Przedtem jest lekki stres. Ale w tym roku wydarzyło się coś fajnego. Z miejsca, w którym się przygotowujemy, jedzie się do Met, w którym odbywa się gala, około godziny, bo robi się spory korek. W tym roku nie jechałam tam sama jak zazwyczaj, tylko z Miley Cyrus, Liamem Hemsworthem i moją znajomą Amber Vallettą. Świetnie się bawiliśmy – Miley puściła nam swoją najnowszą płytę, która jeszcze się nie ukazała. Jechaliśmy busem, żebyśmy wszystkie mogły stać, bo w naszych sukienkach nie dało się usiąść. Dzięki dobremu towarzystwu nikt z nas nie myślał o stresie, galowej presji i tym, że za chwilę nasze zdjęcia będzie oceniać cały świat.
Pani na tym etapie kariery jeszcze przejmuje się ocenami?
Coraz mniej, ale trzeba pamiętać, że pracuję w takiej branży, w której lepiej jest wyglądać dobrze. Od tego zależy los wielu zawodowych propozycji i dalszych projektów.
Czyli ciągle trzeba trochę stać na baczność?
Ale też nie wpadać w obsesję.
Gdzie Pani spędza najwięcej czasu: w Nowym Jorku, Często-chowie, gdzie mieszkają Pani rodzice, czy w Warszawie, gdzie ostatnio była Pani widziana?
W Częstochowie najmniej. Ostatnio więcej czasu spędziłam w Warszawie, bo pracowałam nad książką, fundacją i jej kolejnymi projektami, np. współpracą #sexedPL z Netflixem. Dużo podróżuję, często bywam w Paryżu ze względu na mój kontrakt z Saint Laurent.
Udaje się Pani gdziekolwiek przemknąć ulicami anonimowo? Wsiąść na rower i pojechać nad Wisłę?
W Warszawie nie. Ale też nie jest tak, że gonią za mną paparazzi. Ludzie mnie po prostu rozpoznają, nie jestem anonimowa. W Nowym Jorku zdecydowanie łatwiej mi być incognito. Chociaż tak naprawdę w Warszawie też zdarza mi się rano wyjść na spacer z psem jeszcze w piżamie.
A zabiera go Pani, kiedy leci w świat?
Charlie jest malutka i w ogóle się nie stresuje podróżami. Często ją z sobą zabieram, chociaż nie wszędzie. Kiedy mam napięty grafik i dużo jeżdżę, Charlie zostaje u rodziców. To byłoby dla niej zbyt męczące. Najczęściej zabieram ją do Nowego Jorku i do Paryża – mam tam wielu znajomych, którzy ją uwielbiają, kiedy mam sesję, zawsze ktoś się nią chętnie zajmie.
Do naszej sesji w ELLE zaproponowała Pani ubrania vintage. Dlaczego to ważne i co uważa Pani za vintage?
Dla mnie ważne to mieć własny wizerunek, taki prawdziwy, zgodny z osobowością, niekoniecznie z trendami. Na przykład nie wkładać czerwonego tylko dlatego, że jest teraz modny. Największe ikony mody przez lata są wierne swojemu stylowi, tworzą w ten sposób swoisty uniform. Patti Smith, Debbie Harry, Brigitte Bardot, Kate Moss – kiedy je wymieniam, widzi pani konkretne sylwetki. A one do tego często pozują w tych samych ubraniach. Ja przede wszystkim hołduję idei bycia oryginalnym, a to dla mnie oznacza ciągłe poznawanie siebie i po prostu bycie sobą. Na tym bazuje też DNA perfum Original, które stworzyłam kilka lat temu. To uniseksowy zapach, który dodaje pewności siebie każdemu. Poza tym w modzie dużo rzeczy się powtarza, a ciuchy i akcesoria z czasem nabierają tożsamości, zyskują charakter. Mam wielką frajdę, kiedy uda mi się znaleźć w sklepie vintage coś unikatowego, w jednym egzemplarzu, tylko w moim rozmiarze. Jestem też przeciwna wyrzucaniu ubrań – powinniśmy je oddawać lub sprzedawać. Vintage to dla mnie rzeczy mające 10 lat i więcej. Ciuchy poniżej tego wieku to second-hand i w takich sklepach też chętnie kupuję. Zależało mi też, żeby wszystkie materiały, z których są uszyte rzeczy pokazane w naszej sesji, były pochodzenia naturalnego: z bawełny, wełny, jedwabiu. Za dużo ubrań ma w składzie sztuczne tworzywa, bierzmy odpowiedzialność za to, co nosimy. Lubię to zdanie: „We are what we wear” – jesteśmy tym, co nosimy. Taka świadomość kształtuje przyszłość. Moda jest najszybciej zmieniającą się branżą, więc powinniśmy wykorzystać ją jako platformę do wprowadzania ekoinnowacji. Dlatego musimy wspierać projektantów i marki, które zwracają uwagę na problem ochrony środowiska naturalnego i zrównoważonego rozwoju. Nie możemy traktować rzeczy bezmyślnie.
Pani ma dużo rzeczy?
Pyta pani o ubrania? Wszyscy się dziwią, że tak mało. Dużo rzeczy dostaję od marek, ale niewiele kupuję.
Podróżowanie uczy minimalizmu, prawda?
Zdecydowanie. W Nowym Jorku mam więcej rzeczy, bo tam jest mój dom. Moje warszawskie mieszkanie jest o wiele bardziej minimalistyczne, nie tylko jeśli chodzi o ubrania. Kiedy przyjeżdżam do Nowego Jorku, mam wrażenie, że się uduszę! W mojej garderobie wiszą rzeczy z czasów, kiedy nie miałam jeszcze takiej świadomości. Z niektórymi na razie nie potrafię się rozstać, inne szykuję, żeby oddać.
Polskie ELLE kończy w tym roku 25 lat, więc przyglądamy się, jak zmieniała się rzeczywistość i my same. Jak ewoluował Pani styl w ostatnich latach, pomijając słynną zmianę fryzury?
Uprościłam swoją garderobę. To dlatego, że z czasem coraz lepiej zaczęłam rozpoznawać i rozumieć swój styl. Dziś nie lubię rzeczy przerysowanych i przekombinowanych, mogę je docenić, ale nie włożyć. Bardziej jest mi po drodze z modą klasyczną, choć z rockowym zacięciem. Dawniej kombinowałam, dziś już wiem, w czym będę się czuła dobrze. Przed chwilą z myślą o czerwonym dywanie w Cannes przymierzałam body z koronki Saint Laurent – podobało mi się na zdjęciu, choć wiedziałam, że to nie ja. I miałam rację: piękna kreacja, ale nie dla mnie.
Jest Pani aktywistką. Szczególnie angażuje się w walkę o prawa kobiet, szerzenie edukacji seksualnej, promocję wolności sztuki w Polsce, popiera nauczycieli i ochronę środowiska naturalnego mórz i oceanów. Myśli Pani, że świat można jeszcze uratować?
Nie wiem, ale trzeba próbować, zwłaszcza, jeśli ma się głos i można to wykorzystać. Poza tym czuję dużą odpowiedzialność – sporo osób mnie śledzi i słucha. Mogę mieć wpływ na świadomość, poruszyć coś w ludziach, którzy przedtem nie interesowali się takimi kwestiami. Mogę zmienić ich podejście do świata. Ja też uczę się od innych, obserwuję i czytam, co robią. Paul Watson, jeden z założycieli Greenpeace, często publikuje przerażające statystyki. Spytałam go, jak mając taką świadomość, znajduje w sobie siłę, by działać. Powiedział, że nie myśli o tym, czy uratuje świat, tylko że jeśli może zrobić cokolwiek, żeby zmienić sytuację, to musi spróbować. Podoba mi się to podejście. Trzeba robić, co można. I wolę określenie „społecznica” od „aktywistki”. Ważne, by za wsparciem werbalnym i postami w mediach społecznościowych mój wpływ miał realny wydźwięk. Nie chcę tylko mówić o zmianie świata, ale rzeczywiście go ulepszać choćby w małym procencie.
Ale czy w świecie, w którego obronie trzeba walczyć, jest jeszcze miejsce na drobne przyjemności, na intymność, czułość, spokój? Kiedy Pani bywa beztroska?
W towarzystwie przyjaciół, rodziny – zawsze. Albo kiedy uda mi się rano nie przeczytać najświeższych wiadomości, bo czasem po ich lekturze tracę siły, by z czymkolwiek walczyć, i wydaje mi się, że nic nie da się już zrobić. Czasem zostawiam telefon w domu i idę z psem na spacer do parku – od razu inaczej oddycham. Odpoczywam też w kinie, w teatrze, przy dobrej książce.
A seriale?
Oglądam je, podróżując. Zawsze ze sporym opóźnieniem – serial, który jest teraz modny, interesuje mnie najmniej, trochę z przekory. Dopiero niedawno skończyłam oglądać „House of Cards”, a w planach mam „Special” o życiu seksualnym osoby z niepełnosprawnością.
Za kilka dni ma Pani urodziny. Co chciałaby dostać w prezencie?
Chciałabym przeżyć fantastyczny dzień. Taki, kiedy nie będę pracować ani nigdzie lecieć. W gronie przyjaciół. Lubię dostawać książki, świece i winyle – to moje ukochane trzy rzeczy. Drogie prezenty mnie zawstydzają.
Rozmawiała Anna Luboń
1 z 4
Anja Rubik
2 z 4
Anja Rubik
3 z 4
Anja Rubik
4 z 4
Anja Rubik