Koniec ery hipstera
Młodzi gniewni z pokolenia Y dorastają. Ścinają brody, wyjmują tunele z uszu, modne knajpy zamieniają na korporacje. Chęć bycia innym ustępuje normalności. Tylko iPhone’ów nie zmieniają.
Wszyscy wyglądają podobnie: conversy, ultrarurki, koszule w kratę. Dzień mija im na siedzeniu w knajpach (koniecznie z laptopem), wieczór to zabawa na domówkach i w klubach. Jeśli w Warszawie, to w Planie B, Delikatesach TR, 5-10-15 albo 1500 m2 do Wynajęcia. Hitem jest dubstep, muzyka oparta na głębokim basie i połamanym rytmie” (fragment tekstu „Lanserzy i hipsterzy z placu Zbawiciela”, ELLE 09/2010).
Od czasu, gdy cztery lata temu pisałam o hipsterach, wiele się zmieniło. Po pierwsze, nie ma już klubu 5-10-15 w zrujnowanej kamienicy przy ul. Mokotowskiej. Po drugie, dziś w muzyce rządzą „czarne” rytmy: hip-hop, R&B. Wreszcie po trzecie: hipsterzy, którzy jeszcze kilka lat temu tworzyli najsilniejszą subkulturę miejską, dziś coraz częściej są obiektem kpin.
MODNY CZY BEZDOMNY
Zmierzch „hipsteryzmu” ogłosiły najbardziej opiniotwórcze światowe gazety, m.in. brytyjski „The Guardian” i amerykański „New York Times”. Prezes uchodzącej za hipsterską marki American Apparel Dov Charney już rok temu stwierdził, że hipsterzy się skończyli. Z hipsterów, a zwłaszcza ich celowo niechlujnego stylu: długich bród à la leśni drwale, niemytych od paru dni włosów i podartych dżinsów, śmieją się też internauci. Na Facebooku działa fanpage „Myślałem, że to hipster, a to menel”. Furorę robi też gra online Hipsterorhomeless.com, w której trzeba wybrać, czy przedstawiona na zdjęciu osoba to hipster, czy bezdomny. W niektórych przypadkach naprawdę łatwo o pomyłkę.
JESZCZE BĘDZIE NORMALNIE
Jeśli więc nie hipsterstwo, to co? Według nowojorskiej agencji K-Hole, zajmującej się przewidywaniem trendów, teraz najbardziej na czasie jest... normalność. Jej pracownicy wymyślili nawet termin „normcore” (połączenie słów „normal” i „hardcore”), który definiuje ten styl i sposób myślenia. Normcore to luz, antymoda i „no logo”. Twórcy tego pojęcia wierzą, że normcore jest ścieżką do bardziej udanego życia, wolnego od pogoni za ciągle zmieniającymi się trendami. „Nie chodzi o to, aby być kimś, tylko by być kimkolwiek” – piszą w swoim manifeście. Normcore to jednak żadna nowość. Jego prekursorem w latach 90. był grunge. Od kilku lat lansują go też top modelki, m.in. Freja Beha Erichsen i Magda Frąckowiak, które zamiast markowych ubrań na co dzień noszą sprane dżinsy, luźne T-shirty i znoszone trampki. Męskimi ikonami normcore są zaś Steve Jobs, Bill Gates i Mark Zuckerberg. O ubranych w golfy, wyciągnięte swetry i klapki informatycznych geniuszach można było powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są stylowi. Jak widać do czasu. Modę na normalność widać też na pokazach. Najmodniejszymi butami lata 2014 okrzyknięto birkenstocki, które pojawiły się na wybiegu u Céline. Ulubione sandały niemieckich emerytów pokochały czołowe blogerki i fashionistki.
HIPSTER IDZIE DO PRACY
– Moda na hipsterstwo się zdezaktualizowała – mówi Bartek Magoch, jeden z bohaterów tekstu o hipsterach sprzed czterech lat, kiedyś organizator imprez modowych The Fame Hamster, dziś właściciel warszawskiego pop-up store’u TFH Tymczasowy Butik. – Wokół słowa „hipster” powstała negatywna otoczka. Nadużywały go też media, nazywając tak wszystkich kreatywnych młodych ludzi z dużych miast – dodaje.
Nie jest jednak tak, że hipsterzy zupełnie przepadli. – Dalej trzymają się razem i wyglądają podobnie, ale jest ich mniej i przestali tak się nazywać. Ci, którzy byli hipsterami parę lat temu, dorośli, wzięli się do roboty, nie siedzą już w knajpach ani nie rozmyślają, co mogliby zrobić ze swoim życiem. Wielu pozakładało rodziny, ja mam syna. Poza tym dużo pracują, cały czas coś robią. Ale też wciąż znajdują czas na zabawę właśnie dzięki hipsterskim doświadczeniom.
Wiedzą, że można to wszystko połączyć i uczestniczyć w tym, co się dzieje – tłumaczy Bartek. Przyznaje, że z wiekiem zmienia się jednak profil imprezowicza. Sam od wielkich imprez i festiwali woli dziś kameralne koncerty w klubach, np. w Basenie.
BUNT WIRTUALNY
Bartek zauważa też, że młodzi ludzie, którzy mogliby się nazywać hipsterami, są bardziej zblazowani. Nie chce im się studiować ani pracować, bo wiedzą, że rodzice i tak za wszystko zapłacą. – Subkultury, które miały ideologię, jak punk, odchodzą do lamusa. W przypadku hipsterów mamy do czynienia z ideologiczną wydmuszką, gdzie główny nacisk kładzie się na „stylówę”. Młodzi ludzie się nie buntują. Kontestacja przeniosła się do internetu. Choć niekiedy media społecznościowe, np. Facebook, angażują młodzież do wyrażenia niezadowolenia na ulicy, jak w trakcie protestów przeciwko ACTA, to zwykle ów bunt zatrzymuje się na poziomie przestrzeni wirtualnej – dodaje dr Piotr Zańko z Zakładu Animacji Kultury przy Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego.
TARGOWISKO RÓŻNORODNOŚCI
Ale hipsterzy mają też swoje zasługi. To w dużej mierze dzięki nim zaczęła się moda na młodych projektantów i małe butiki. Dziś kupują tam nie tylko nastolatki z wygolonymi głowa- mi, lecz także panie w średnim wieku, którym znudziły się sieciówki, i obecni 30-latkowie, czyli dawni hipsterzy. – Część przerzuca się na korporacyjne mundurki, ale wielu dalej nosi brody, koszule w kratę i rurki – dodaje Bartek. Zmieniły się teŻmiasta. Dawna mekka hipsterów, plac Zbawiciela, ma poważną konkurencję. Teraz w Warszawie bywa się nad Wisłą i w knajpianym zagłębiu na Parkingowej. – Ludzie częściej wychodzą do restauracji, umawiają się na śniadania. Hitem są ekotargi, żywność bio. Miasta zaczynają żyć dzielnicami. Tak jak w Berlinie, gdzie nie trzeba jechać do centrum, bo wszędzie są ciekawe miejsca. Hipsterstwo ewoluowało. Jesteśmy coraz bardziej świadomi, nawet jeśli jest to udawana świadomość – mówi Bartek. Bo jednak wciąż chodzi trochę o lans. Nawet jeśli zamienia się klub na biobazar, tatuaże wyblakły, a dżinsowe rurki są już przyciasne.
Tekst Marta Krupińska