Jedz, módl się i kochaj... Włocha. Czy polsko-włoskie związki to bajka z happy endem czy zderzenie ze stereotypami?
Polsko-włoskie pary po włosku mówią i żyją – także w Polsce. A przy okazji obalają stereotypy, które wciąż trzymają się mocno. Czy mit o włoskim kochanku ma coś wspólnego z prawdą i kto ma większy temperament?
- Anna J.Dudek
W tym artykule:
- Rozmowy: po włosku
- Dlaczego Włosi kochali Berlusconiego?
- „Cena” na mieście
- Różnice i kody kulturowe
- Włoch gestykuluje, Polka się opiekuje
Kiedy w 2003 roku do kin trafił bijący rekordy popularności film Audrey Wells „Pod słońcem Toskanii”, a wkrótce w wielu biblioteczkach znalazły się książki Tessy Capponi-Borawskiej czy Marleny de Blasi, te produkty popkultury nie tylko nawiązywały do zainteresowania, którym od lat cieszy się Italia jako cel wakacyjnych podróży, lecz także adresowały tęsknotę za odrobiną oswojonego nieznanego. Ta polsko-włoska sympatia od dawna utrzymuje się na stałym poziomie, a efektem wzajemnych fascynacji jest wiele mieszanych związków, stworzonych głównie przez Polki i Włochów. Ile jest ich w naszym kraju? Nie wiadomo. To dlatego, że część par żyje za granicą. Ze statystyk wynika, że rocznie zostaje zawieranych 3–4 tysiące takich małżeństw.
Rozmowy: po włosku
– Większość par, które znam, rozmawia wyłącznie po włosku, bo polski jest zbyt trudny, a skoro partnerka czy żona mówi w dwóch językach, to po co się wysilać? – opowiada dr Dorota Kozakiewicz-Kłosowska, italianistka z UW, związana z wydawaną w Polsce od ponad dekady „Gazzetta Italia”. Podkreśla, że to, jak związek funkcjonuje, zależy i od tego, z którego regionu Włoch pochodzi jedna z osób, bo te między sobą bardzo się różnią, i od tego, gdzie mieszka na stałe. – Oczywiście Polce będzie łatwiej w jej rodzinnym kraju, a Włochowi w jego. Wtedy zawsze druga strona stara się dopasować, wtopić. Kiedyś większość takich par zostawała we Włoszech. Ten trend teraz się odwrócił i często mieszkają w Polsce, bo tu jest praca, podczas gdy tam coraz trudniej o zatrudnienie. Jak w każdej relacji jej powodzenie zależy od umiejętności zawierania kompromisów, dogadania się i dostosowania do sposobu funkcjonowania drugiej strony. A te wynikają bardzo często z odmiennego wychowania, tradycji, kodów kulturowych. To nieuświadomione – dodaje.
Dlaczego Włosi kochali Berlusconiego?
Doktor Dorota Kozakiewicz-Kłosowska podkreśla, że istotne znaczenie ma fakt, iż włoskie społeczeństwo jest głęboko patriarchalne i choć zaczyna się to zmieniać, to miasteczka i wsie wciąż są zakorzenione w tradycji maczystowskiej. – Dlaczego Silvio Berlusconi cieszył się tak szaloną popularnością? Był bajecznie bogaty, miał swój klub piłkarski, organizował „bunga-bunga” i jeszcze potrafił się odmłodzić operacjami plastycznymi. W dodatku nie płacił podatków! Dla Włochów był wzorem, większość po prostu mu zazdrościła – mówi italianistka. Patriarchat we Włoszech trzyma się mocno. Wielu włoskich mężczyzn chce dominować w związku, a partnerstwo traktuje jako egzotyczną opowieść z daleka. Rolę kobiety postrzegają w zgodzie z tą tradycją, mocno obecną i w Polsce, wiążącą kobiety ze sferą domową, prywatną, w której mogą się realizować jako matki i żony – strażniczki domowego ogniska. Paulina, jak mówi, głównie z tego powodu rozwiodła się po pięciu latach. Męża, już byłego, poznała we Włoszech podczas Erasmusa. – U mnie to nie zadziałało. Mam zupełnie inne podejście do życia. Mój eks próbował być panem i władcą, ale to się nie mogło sprawdzić. Ja też mam mocny charakter. Dla mnie równość jest oczywista, więc próby sprowadzenia mnie do roli ozdobnika kończyły się dzikimi awanturami. A w końcu rozwodem – zdradza. Po latach uważa, że te niezgodności i inne postrzeganie związku wynikały właśnie z głęboko zakodowanych różnic kulturowych i tych przyzwyczajeń, które wynosi się z domu. Istotne znaczenie ma też różnica temperamentów, choć podkreśla, że te klisze, które znamy ze „Słodkiego życia” Felliniego czy z „Rozwodu po włosku” Germiego wcale nie oddają pełnego obrazu. – Legendy krążą o włoskim temperamencie południowców, ale prawda jest taka, że Włoch z Lombardii, czyli z północy kraju, ma więcej wspólnego z Niemcem czy Austriakiem niż z Sycylijczykiem – mówi Paulina. Według niej różnice w zależności od regionu, wynikające z kultury i ze sposobu życia, są ogromne. – Dla mojego byłego męża najważniejsze było „pokazywanie się”. Przez trzy lata od naszego przyjazdu do Polski (wcześniej przez kilka lat mieszkaliśmy w Lombardii) nie znalazł pracy, ale lubił się lansować, wychodzić na imprezy, oczywiście z innymi Włochami. W tym czasie utrzymywał go ojciec. Uważałam, że tak nie da się planować rodziny. Kłótnie były coraz częstsze. I tak, zdarzało się, że rzucałam podczas nich talerzami. Z nas dwojga to ja mam bardziej włoski temperament.
„Cena” na mieście
Andżelika też studiowała we Włoszech i to właśnie podczas wymiany poznała męża. – Jest anglistą, więc ma wiele możliwości pracy, dlatego podjęliśmy decyzję, że będziemy mieszkać w Polsce – tłumaczy. Jak to się zaczęło? Najpierw zakochała się w Italii, a potem w nim. – Myślę, że to częsty model, choć zdarza się pewnie i na odwrót. Żyjemy mocno po włosku. Bardzo często spotykamy się ze znajomymi. To takie pary jak my – polsko-włoskie. Często jemy na mieście, cena kolacji w restauracji to coś oczywistego w każdy weekend, a zdarza się, że i częściej. Dla mojego męża było szokiem, że w Polsce śniadania jada się głównie w domu. Zdezorientowany najpierw szukał baru, w którym może wypić kawę i zjeść cornetto. Ale to są takie drobiazgi, w fundamentalnych kwestiach jesteśmy podobni. Mamy zbliżone poglądy dotyczące polityki, religii, rodziny. Każde z nas ma swoją przestrzeń – dodaje Andżelika. Zofia po 20 latach życia w Neapolu, gdzie przyjechała do pracy tuż po rozwodzie, przyznaje, że jest już bardziej Włoszką. – Po kilku latach poznałam Vincenzo. On też jest rozwodnikiem. Obydwoje byliśmy po czterdziestce, każde z nas po przejściach, już wiedzieliśmy, czego potrzebujemy. To nie był żaden wielki romans, tylko przyjaźń, troska. W końcu – miłość. Ale nadal mieszkamy oddzielnie, co zresztą bardzo polecam – opowiada. Czy odnalazłaby się w Polsce? – Wątpię. Wsiąkłam we Włochy i tu mi dobrze. Teraz szok kulturowy przeżywam, gdy wracam do Polski.
Różnice i kody kulturowe
Katarzyna Kucewicz, znana jako Psycholog na Insta, zwraca uwagę, że w parach mieszanych wyzwania związane z próbami dostrzeżenia i zaakceptowania, a może pogodzenia różnic kulturowych mogą być trudniejsze, niż początkowo się wydaje. – W pierwszym etapie związku różnice postrzegamy jako egzotyczne wyzwanie, coś fascynującego, co nęci, by to zgłębiać. Są płaszczyzną wielkiego zainteresowania. Widzimy je jako wyzwalacz, który podkręca relację, bo przecież jesteśmy tacy różni: pochodzimy z odmiennych szerokości geograficznych, środowisk, mamy własne zapatrywania na wiele spraw wynikających z kultury, w której wyrośliśmy. Inne rzeczy nas pobudzają, denerwują, inaczej reagujemy nawet na prozaiczne, życiowe sytuacje. Dlatego początkowo działamy w myśl zasady, że przeciwieństwa się przyciągają. Inaczej wyrażamy emocje. Przykładowo Włosi jako południowcy są postrzegani jako osoby o ogromnym temperamencie, ze skłonnością do dużej ekspresji, artykułowanej również w gestach. Po czasie jednak może się okazać, że te różnice naprawdę są wyzwaniem. – Mój partner potrafi godzinami mówić o jedzeniu. Dosłownie. Ze swoim przyjacielem może spędzić wieki, rozmawiając o tym, co jedli. Przyzwyczaiłam się do tego, chociaż dla mnie życie nie kręci się wokół kuchni. W sumie to nawet urocze – przyznaje Andżelika. Paulina wspomina, że u byłego męża Włocha doceniała bliską relację z rodziną. – Nie było dnia, żeby nie rozmawiał z mamą. Dla mnie taki związek z najbliższymi to było akurat coś wspaniałego. Zawsze mi tego bardzo brakowało, ponieważ sama nie mam rodzeństwa. Lubię we włoskiej kulturze to, że rodzina jest na pierwszym miejscu, blisko siebie, spędza razem czas przy jedzeniu, dużo rozmawia – dodaje. Psycholożka Katarzyna Kucewicz podkreśla, że nad tymi różnicami trudno zapanować. – To automatyzmy. Każdy zachowuje się według swojego kodu kulturowego. Początkowo to fascynuje, ale po czasie – męczy. Można pomyśleć: OK, ale ja to już bym chciała normalnie, czyli po swojemu. Podkreśla jednak, że ocenianie przez pryzmat stereotypów, zwłaszcza tych związanych z narodowością, jest skazane na porażkę. – Zawsze, kiedy stwierdzamy, że Włosi są ekspresyjni, a Polacy chłodni, mówimy wyłącznie o fragmencie rzeczywistości. To nigdy nie jest opis tego, jacy wszyscy jesteśmy.
Włoch gestykuluje, Polka się opiekuje
Zgadza się z tym dr Dorota Kozakiewicz-Kłosowska, również związana kiedyś z Włochem. Podkreśla, że zarówno w Polsce, jak i w Italii stereotypy funkcjonujące na temat obu narodowości wciąż są żywe. – Przez lata Polki były postrzegane we Włoszech jako kobiety, które świetnie sprzątają i opiekują się starszymi osobami oraz dziećmi. Teraz powoli się to zmienia, ale głównie w dużych miastach. W małych ośrodkach wciąż patrzy się na nie przez ten pryzmat, który przeplata się z innymi, np. niezbyt pochlebnym wizerunkiem swobodnych obyczajowo dziewczyn ze Wschodu, które chcą tego Włocha sobie upolować i ustawić się w życiu – wyjaśnia. Sama też zmagała się z tymi i podobnymi pokutującymi w Italii stereotypami. – Rodzina mojego byłego męża, który pochodzi z Turynu, przy czym są to wykształceni ludzie z klasy średniej, miała podobne zdanie. O Polsce nie wiedzieli nic, więc wszystkie te sztampowe teorie obalałam jedną po drugiej. Jednak one wciąż wielokrotnie padają na podatny grunt, a wielu Włochów ma przeświadczenie, że podczas gdy oni są kolebką wszelkiej kultury i sztuki, Polska dopiero uczy się od Zachodu. A to może budzić rodzaj pewnego poczucia wyższości, który ma wpływ na relacje – wyjaśnia dr Dorota Kozakiewicz-Kłosowska.
Dodaje, że jako italofilka w jakimś sensie to rozumie. – Włochy to wspaniały kraj. Nie tylko ze względu na klimat, krajobrazy, sztukę czy kuchnię. To kombinacja wszystkich tych czynników. Myślę, że w wielu takich mieszanych parach sekretem jest po prostu wspólna miłość do Włoch, a więc do piękna i prostoty. I to jest prawdziwe „la dolce vita”. Nawet jeśli codzienność nie zawsze przypomina „vacanze romane”.
Artykuł ukazał się w numerze ELLE 8/2024