„Faceci zarabiają więcej i stać ich na gest, dlatego nie wyjmuję portfela na pierwszej randce”. Nowe pokolenie, stare zasady
Choć coraz częściej w relacjach szukamy równości, na randkach gramy według zasad naszych rodziców. Nawet progresywne „zetki” uważają, że facet powinien płacić na randce. W tym miejscu przywołują gender pay gap i wysoki koszt bycia kobietą (np. różowy podatek).
- Marta Kutkowska
W tym artykule:
- „Dla mnie to jest oczywiste, że facet płaci, jak go nie stać, to niech spada”.
- „Tindereats” — randkowy koszmar facetów
- Eksperci nie mają wątpliwości
Dyskusja o tym, kto powinien płacić na randce, co roku wraca jak bumerang. I choć zarabiamy coraz więcej, wcale nie uważamy, że rachunek powinien być podzielony na pół. Dlaczego? Bo mamy coraz większą świadomość nierówności płacowych i kosztu, jaki ponosimy, będąc kobietą. A co na to faceci? Badania Shanhonga Luo, profesora Fayetteville State University, wykazują, że za pierwszą randkę zapłaciło 90 proc. ankietowanych mężczyzn.
„Dla mnie to jest oczywiste, że facet płaci, jak go nie stać, to niech spada”.
Postanowiłam kiedyś o płacenie na randkach zapytać dziewczyny w moich social mediach. Grupa docelowa to głównie singielki z dużych miast, dla których priorytetem jest znalezienie związku równościowego, wyłamującego się z zasad, jakie panowały w relacjach naszych rodziców. Dlatego byłam zaskoczona, że większość z nich woli, żeby to facet zapłacił za pierwszą randkę.
„Faceci zarabiają więcej i stać ich na gest” — napisała jedna z nich.
„Mężczyźni w wieku 30 lat są nauczeni takich zawodów, które przynoszą więcej pieniędzy. Od nas się oczekuje, że będziemy wydepilowane, że będziemy płaciły za tampony, za tabletki antykoncepcyjne. I do tego po randce muszę zamówić ubera ze względów bezpieczeństwa”.
„To nie musi być droga restauracja, ale też nie falafel z budki na ulicy. Chcę się na randce poczuć wyjątkowo, a to nie jest jakiś duży koszt. Ja ponoszę większy, szykując się na spotkanie, bo kobiet wciąż dotyczą restrykcyjne normy dotyczące wyglądu”.
Dziewczyny coraz częściej przywołują więc argumenty o nierównościach, a rzadziej mówią, że facet ma płacić, „bo tak”, i to ma mieć także kontynuację w rozliczeniach w potencjalnym związku.
„Tindereats” — randkowy koszmar facetów
Ale są i takie dziewczyny, które wykorzystują swoją atrakcyjność i apki, żeby za darmo jeść na randkach. Rozmawiałam z facetami, którzy w sieci szukają prawdziwego, uczciwego związku, a spotykają się ze zjawiskiem „tindereats”.
„Zdarzało mi się, że dziewczyna proponowała drogą knajpę, nie płaciła za siebie, a potem zwyczajnie mnie ghostowała” — wspomina Maciek, informatyk z Warszawy.
Chłopaki dodają, że w dłuższej perspektywie płacenie za każde spotkanie to ogromny koszt, ale proponowanie, żeby dziewczyny partycypowały w rachunkach, może zostać odebrane jako skąpstwo.
„Potrafiłem wydać miesięcznie na randki ok. 2500 zł. Zawsze proponuję, że zapłacę, ale w wielu wypadkach one same sugerowały, że tego oczekują”.
Eksperci nie mają wątpliwości
Specjaliści od savoir-vivre w jednym zdaniu rozstrzygają te wątpliwości — płaci zawsze ten, kto zaprasza. A także sugerują, żeby rozmawiać o tym otwarcie. Żeby nie skończyło się kłótnią, jak w pamiętnej scenie z filmu „W trójkącie”, gdzie grany przez Harrisa Dickinsona bohater wyrzuca swojej dziewczynie, że zawsze się miga, gdy kelner przynosi rachunek.