Czy powiedzieć koleżance, że jej chłopak jest na Tinderze?
Co robi stały partner koleżanki napotkany w aplikacji randkowej? Dobre pytanie. Życzliwość podpowiada: „trafił tam przez przypadek”. Intuicja na to: „nie sądzę”. Bo co, jeśli przyłapałaś go właśnie na zdradzie? Czy zachować tę wiedzę dla siebie?

- Agata Jankowska
Na forach internetowych pod wpisem „Czy powiedzieć koleżance, że jej chłopak jest na Tinderze?” setki komentarzy: „Sama też chciałabym wiedzieć”, „Lepiej nie wtykać nosa w cudze sprawy”, „Zrób screen ekranu i wyślij z anonimowego konta”, „Odpuść, to tylko zdjęcie”. Wachlarz „dobrych” rad jest szeroki i obejmuje skrajnie różne rozwiązania – od szczerości po milczenie. Łączy je jedno: bez względu na to, na co się zdecydujemy, pozostaje ryzyko zniszczenia: czyjegoś związku albo relacji z koleżanką. A problem stał się powszechny, bo z najpopularniejszej aplikacji randkowej korzysta już 75 milionów osób na świecie, z czego w Polsce 2,3 miliona, choć to Badoo jest u nas na pierwszym miejscu z oszałamiającą liczbą trzech i pół miliona polskich internautów. To tak, jakby cała Warszawa i Kraków zamieszkały w aplikacji. Z najnowszych danych („Tinder Statistics 2023”, ale można założyć, że proporcje w innych aplikacjach są podobne) wynika, że blisko 80 proc. użytkowników to mężczyźni, a co trzeci jest żonaty. Demaskować go czy nie? To pytanie od zawsze towarzyszy tym, którzy przyłapali na zdradzie czyjegoś partnera. Ale czy widziana na własne oczy scenka, kiedy przy stoliku w kawiarni on czule całuje obcą dziewczynę, jest tym samym co zdjęcie znalezione w telefonie?
– Dylemat moralny pozostaje ten sam. Zmieniła się tylko scenografia w tle – uważa Kasia Malinowska, life coacherka i psycholożka pomagająca kobietom w budowaniu pewności siebie. – Z jednej strony aplikacje randkowe służą, jak sama nazwa wskazuje, do randkowania. A więc skoro ktoś się tu pojawia, to jasny znak, że szuka towarzystwa, a nie rozmówczyni do dyskusji o literaturze angielskiej. Z drugiej nie można wykluczyć, że założył konto z nudów i zależy mu jedynie na flircie online lub chwilowej odskoczni od rutyny. Sama obecność na portalu randkowym nie musi oznaczać czegoś szczególnie złego – twierdzi psycholożka.
Tylko czy partnerka, z którą mężczyzna dzieli życie, nie powinna wiedzieć o tym drobnym szczególe? Odpowiedź brzmi: to zależy. Na przykład od stopnia waszej zażyłości. Jeśli sprawa dotyczy bliskich – siostry lub przyjaciółki – raczej nikt nie ma wątpliwości, że zasługują na szczerość. Ale jeśli w grę wchodzą dalsze znajomości, czasami lepiej przemilczeć. – Wybór zawsze jest trudny, bo nie mamy pewności, jakie konsekwencje spowodujemy w czyimś życiu. Zanim podejmiemy decyzję, warto zadać sobie pytania: jak będę się czuła, nosząc tajemnicę w sobie, a jak w roli posłańca, który przekazuje złe wieści? Czy prawda rzeczywiście pomoże koleżance? Czy jedynie ukoi moje sumienie? Dlatego zanim zdecydujemy się zabrać głos, upewnijmy się, że ktoś właśnie tego sobie życzy – radzi psycholożka. W jaki sposób? – Można wybadać grunt mimochodem i odwrócić pytanie: czy gdybyś ty znalazła konto mojego chłopaka, to byś mi powiedziała? Czy chciałabyś wiedzieć, jeśli twój partner chciałby cię zdradzić w sieci? – podpowiada Kasia Malinowska.
Dla wielu mężczyzn tinder jest jak koktajl z hormonów. Wchodzą, piją, zapominają. No, chyba że trafią na przyjaciółkę żony. Ona nigdy im tego nie zapomni.
CO JA TUTAJ ROBIĘ?
JESTEŚ MOJĄ DOPAMINĄ
Uzależnienie to powód, dla którego użytkownicy wracają do korzystania z aplikacji, choć są w stałych związkach i nie planują zdrady. W zasadzie sami już nie wiedzą, po co im konto, wchodzą na nie trochę bezwiednie, a trochę z przyzwyczajenia. Léo Favier, reżyser francuskiego filmu dokumentalnego „Dopamina: Tinder” (Arte.tv) udowadnia, że aplikacja działa tak samo jak kokaina. Mechanizm „losowej nagrody”, na którym jest oparta apka, powoduje, że mózg wydziela dopaminę – hormon oczekiwania przyjemności – za każdym razem, gdy trafimy na ciekawy profil. Mechanizm jest doskonale znany: któż euforycznie nie reaguje na czerwone serduszko na Instagramie?Ale czy można usprawiedliwić to, że wiele osób zamiast relacji jest nastawionych na seks, a dokładnie seksting, czyli wysyłanie intymnych zdjęć online, choć nie mają w planach spotkań? Ostatecznie trudno mówić wtedy o klasycznej zdradzie, bo dla nałogowca to bardziej przerywnik dnia w porze na lunch. Wchodzisz, karmisz mózg hormonalnym koktajlem, uciekasz, zapominasz. I nie myślisz o konsekwencjach. Zdaniem Nancy Jo Sales, autorki „American Girls: Social Media and the Secret Lives of Teenagers”, która śledzi Tindera od czasu jego powstania w 2012 roku, kultura aplikacji randkowych ewoluowała w złym kierunku. Zdrada to tylko wierzchołek góry lodowej. „Najbardziej oburzające i obraźliwe zachowania zostały znormalizowane – od gróźb dotyczących gwałtu, przez niestosowne komentarze na temat wyglądu, po ghosting (od angielskiego słowa „duch”, bo osoba się ulatnia bez słowa – przyp. red.)” – pisze na łamach „Vanity Fair” dziennikarka. – Dziś nawet nikt nie kryje się z tym, że zdradza. Już nie dziwi mnie, że spotykam tam mężów lub chłopaków koleżanek – przytakuje Sylwia Borowska, autorka e-booka „Jak korzystać z Tindera (i nie zwariować)”. Sama podczas spacerów po aplikacji trzykrotnie natknęła się na czynne konta życiowych partnerów koleżanek i znajomych. – Za pierwszym razem natychmiast chwyciłam za telefon, żeby dziewczynie z pracy opowiedzieć o tym, co odkryłam. Ślepy strzał, bo okazało się, że kilka tygodni wcześniej się rozstali, a ja nie byłam na bieżąco. Przez chwilę poczułam się jak wścibska plotkara, która podgląda sąsiadów zza firanki. Za drugim razem się wahałam, ale wygrał głos sumienia. Wysłałam screena ze zdjęciem ekranu. Koleżanka odpowiedziała bez krępacji, że oboje mają konto na Tinderze, bo są w fazie walki z rutyną i otwierają się na nowe przygody. Trzecim razem zagryzłam zęby i milczę do dziś. W końcu to daleka znajoma i nie moja sprawa – kwituje.
Jeśli czyjś mąż jest aktywny w aplikacji randkowej, to jasny znak, że szuka towarzystwa, a nie rozmówczyni do dyskusji o literaturze.
NAJPIERW PRZEŚWIETLENIE
Skoro odpowiedź na pytanie „mówić czy milczeć?” jest uzależniona od tylu zmiennych, to może chociaż dałoby się jakoś uniknąć oglądania mężów koleżanek w aplikacjach? Płonne nadzieje. – Decydują algorytmy, a nie my – ucina Leszek Kurowski, programista IT. – I chociaż są chronione ścisłą tajemnicą, możemy przypuszczać, że nagradzają zaangażowanie, regularność, promują atrakcyjność i prawdopodobnie podpowiadają profile ludzi z tej samej branży lub z podobnymi zainteresowaniami. A może nawet sugerują osoby, które już gdzieś w sieci spotkaliśmy, np. w mediach społecznościowych.To stąd na przyjęciach podczas wspólnego przeglądania aplikacji wysypują się z telefonów zdjęcia znajomych twarzy. Zagadnięty o to, co sam by zrobił, gdyby natknął się na konto narzeczonej kolegi, informatyk prezentuje podejście zerojedynkowe. Powiedziałby o tym kumplowi. Ale wcześniej zebrał jak najwięcej danych: czy to na pewno ta sama osoba co w realu, czy dane personalne się zgadzają, czy konto nie jest fejkowe, jak często ktoś się loguje. Słowem, poszperałby, żeby mieć dowody. Choć jemu zapewne nigdy się to nie zdarzy, bo jako świadomy użytkownik nie zamierza instalować Tindera ani Badoo: – Nie łudźmy się, że twórcom jakiejkolwiek aplikacji chodzi o to, by łatwiej nam się żyło. Za taką przygodę słono płacimy, sprzedając swoje dane i duszę, a dokładnie emocjonalne przywiązanie do narzędzia. Od lat powtarzam użytkownikom, niestety wciąż bez zrozumienia: internet nie zapomina. Ten fakt sprytnie wykorzystują użytkowniczki, które mają dość kłamstw na portalach randkowych. Podobnie jak żonatych randkowiczów, matrymonialnych oszustów i tych, którzy stawiają kuriozalne wymagania w stylu „obwód talii 60, miseczka D i śnieżnobiałe zęby”. Pod osobliwą nazwą „Bękarty Tindera” kryje się 40-tysięczna zamknięta grupa na Facebooku, dzięki której coraz więcej kobiet, zanim umówi się na spotkanie, prześwietla potencjalnego kandydata. Bezduszne? No cóż. Zamiana spontanicznej randki w grę typu „jednoręki bandyta” nigdy nie jest romantycznym pomysłem. Jak mówił współzałożyciel Tindera Jonathan Badeen w filmie dokumentalnym „Kciukiem w prawo. Randkowanie w erze cyfrowej” (HBO Max), aplikacja działa trochę jak automat. Użytkownicy pokładają w niej takie same nadzieje jak miliony graczy, którzy zastawiają ostatnie pieniądze, a i tak zawsze wygrywa kasyno. Szczęśliwy numerek rzadko pada. Prędzej wylosujesz seksoholika, mizogina lub męża koleżanki.