Bo w nich jest seks, czyli najbardziej stylowe seksbomby ekranu
Nic nie przykuwa naszej uwagi tak jak nagość. Trudno się więc dziwić, że niezwykłą sławę zdobyły akurat te aktorki filmowe, które podnosiły rąbek spódnicy zawsze odrobinę wyżej. Ich bezwstydność hipnotyzowała, a cudownie wyeksponowane ciała potrafiły przyciągnąć do kina tłumy i znacznie pomnożyć zyski. W wyrażaniu seksualności pomagały ekranowym seksbombom ubrania. Odpięte guziki, głębokie dekolty, niby przypadkowo podwiewane sukienki podkreślały brak przywiązania do konwenansów i frywolność, która dla wielu konserwatystów mogła wydawać się zagrożeniem. Nie bez powodu. Ich wolność obyczajowa nęciła i zachęcała do łamania zasad, a styl inspirował nowe trendy. Które z aktorek były w stanie uwieść i namieszać w głowie swojej publice?
- Ida Marszałek
Marilyn Monroe – zaszywana w sukienkach
Marilyn Monroe nie była wprawdzie pierwszą ekranową seksbombą w historii, ale z pewnością to właśnie po jej wizerunek popkultura sięga najchętniej. Burza blond loków, czerwona szminka i zmysłowy pieprzyk nad ustami (który ponoć poprawiała ciemną kredką). No i te mityczne wymiary – 90/60/90. Idealna klepsydra. Wprawdzie według dzisiejszych standardów aktorka mogłaby niesłusznie zostać określona mianem „plus size”, ale jej słynne krągłości idealnie wpisywały się w oczekiwania lat 50. i ówczesną modę. Zazwyczaj sięgała po doskonale podkreślające jej wcięcie w talii kopertowe bluzki, ołówkowe fasony, sukienki na ramiączkach. No i nie zapominajmy też o szalenie popularnych wówczas obcisłych sweterkach z pociskowymi stanikami w kształcie stożka do kompletu. Aktorka należała przecież do grona tak zwanych sweater girls. Sweter skrojony tak, by nie odsłaniając za wiele wyraźnie zarysować kształt obfitego biustu – tak została sfotografowana dla magazynu Life w 1953 roku. Ale na ekranie mogła pożegnać się z tak zachowawczymi stylizacjami.
W „Jak poślubić milionera” (1953), „Mężczyźni wolą blondynki” (1953) czy w „Pół żartem, pół serio” (1959) Marilyn paradowała z niezwykłą gracją w sukienkach, w których zapewne niełatwo było oddychać. Ale jakie to były suknie! Ciężkie od cekinów, nierzadko prześwitujące, wydekoltowane w kształcie głębokiej litery V, czasem odsłaniające również plecy. Niby dla wyobraźni pozostawało niewiele, ale kino było przecież światem fantazji do którego uciekało się przed prozą dnia codziennego. Jeśli ktoś ma ochotę na dodatkową szczyptę pikanterii: ponoć pod idealnie przylegającymi sukniami aktorki rzadko kiedy kryła się bielizna, a krawcowe musiały zaszywać suknie wprost na jej ciele, by wyglądały jak druga skóra.
Odpowiednio skrojone kostiumy były ważną częścią ekranowego look’u Marilyn, który pomagał budować je karierę, ale jednocześnie zawężał jej repertuar do ról szczebioczących i niezbyt inteligentnych kokietek. Potrafiły wpływać także na jej życie osobiste. Chyba każdy kojarzy słynną scenę ze „Słomianego wdowca” (1955), w której powietrze z metra podnosi lekką, rozkloszowaną sukienkę zdecydowanie (jak na tamte czasy) za wysoko. Pierwotnie kręcono ją na ulicy w Nowym Jorku, możemy więc sobie wyobrazić jaki szum i skrajne emocje wywołało takie widowisko. Najbardziej wzburzony był jednak Joe Dimaggio, drugi mąż aktorki, który przyjechał zobaczyć się z nią na planie. Marilyn bez końca powtarzała tą samą scenę na oczach tysięcy gapiów, a biała suknia bez pleców odsłaniała więcej, niżby sobie tego życzył jej konserwatywny partner. Ich małżeństwo nie wytrzymało zranionej dumy Dimaggio, ani wielkich ambicji Marilyn. Rozpadło się po 9 miesiącach.
Brigitte Bardot – dziewczyna bez zasłon
To oczywiste, że najbardziej ikoniczna seksbomba musiała urodzić się akurat w ojczyźnie Hollywood, ale inne części świata też mogły pochwalić się godną reprezentacją. Kiedy w 1956 roku na ekrany kin wszedł film „I Bóg stworzył kobietę” (1956) nie było już wątpliwości kto otrzyma ten tytuł we Francji. Choć nie był to pierwszy występ Brigitte Bardot, to właśnie on sprawił, że aktorka o dziecięcej buzi stała się uosobieniem seksapilu. Tak się składa, że reżyserem filmu był Roger Vadim, mąż aktorki i on już wiedział, co zrobić, by wykorzystać jej potencjał. Wschodząca gwiazda zagrała nonszalancką i uwodzicielską Juliete, która buntuje się przeciw normom społecznym i owija sobie mężczyzn wokół palca. Moralnie dyskusyjne zachowania i nieokiełznany charakter bohaterki idealnie dopełniała jej niechęć do obuwia, zamiłowanie do wylegiwania się nago w pościeli oraz obcisłe, zapinane na guziki sukienki i spódnice. Mogły rozpiąć się przy każdym gwałtowniejszym ruchu i pod koniec filmu, gdy aktorka wygina się w rytm bębnów w dzikim tańcu, tak właśnie się dzieje.
Sprzeciwiająca się zaściankowej mentalności bohaterka poruszyła filmowym Saint-Tropez, wywołała oburzenie w Ameryce, ale i zapoczątkowała modę na wiele obecnie uwielbianych części garderoby. Odtąd wszyscy pożądali balerinek, które Juliete z roztargnieniem wsuwała na stopy. Marzyli o łatwych do noszenia i (co najważniejsze) zdejmowania kardiganach i szmizjerkach. „I Bóg stworzył kobietę” nie był jednak jedynym filmem Bardot, który wzbudził sensację. Cztery lata wcześniej miała premierę, „Manina, dziewczyna bez zasłon” (1952). Zasłon faktycznie nie było, bo aktorka zaprezentowała się na ekranie ubrana jedynie w kontrowersyjne bikini. Trzeba zaznaczyć, że wówczas ten rodzaj stroju kąpielowego był zakazany w niektórych krajach europejskich.
Brigitte Bardot była tak wyzwolona, jak jej bohaterki i zawsze o jeden krok przed wszystkimi. To ona nauczyła nas, że marynarskie pasy doskonale komponują się z cygaretkami, że do ślubu można iść w sukni w kratkę Vichy, że opalać można się topless i że przerwa między zębami jest bardzo seksowna. Wylansowała też unoszący i eksponujący biust stanik, który dziś wszyscy znamy jako „bardotkę”. Jak powiedział prezydent Francji, Charles de Gaulle Brigitte: Bardot była „francuskim artykułem eksportowym równie ważnym, jak samochody Renault”. I nadal jest – jej styl okazał się ponadczasowy. Kto nie wierzy, niech zerknie na kolekcję rozchwytywanej marki Rouje.
Kalina Jędrusik – oskubana z kolorowych piórek
„Bo we mnie jest seks” – śpiewała Kalina Jędrusik. I miała rację, seksapilu nie można jej było odmówić. Polska czasów PRL’u miała mało wspólnego z wolnościową Francją i o skandal nie było trudno, ale ta seksbomba z pewnością nie zamierzała dopasowywać sposobu bycia do propagowanego przez władze kobiecego typu. Śpiewała omdlewającym głosem, mrużąc obrysowane czarną kreską oczy i prowokowała głębokimi dekoltami, ostentacyjnie podkreślając swoją seksualność. Tymczasem ustrój socjalistyczny stawiał przede wszystkim na funkcjonalność i uniformizm. Legenda głosi, że gdy w drugiej połowie lat 60. aktorka przestała pojawiać się w telewizji, stało się tak na skutek zakazu samego Władysława Gomułki.
Pomimo że posłuszeństwo wobec norm społecznych nigdy nie było mocną stroną Kaliny – choćby dlatego ze szkoły wyrzucono ją za brak stanika – to jej niepokorna natural rozkwitła dopiero, gdy poznała Stanisława Dygata. Pisarz i przedstawiciel intelektualnej elity zakochał się w Kalinie dosłownie od pierwszego wejrzenia, kiedy zobaczył ją podczas spaceru z ówczesną żoną. I to właśnie on zajął się kreowaniem naładowanego erotyzmem artystycznego wizerunku aktorki. Przez ich mieszkanie na warszawskim Żoliborzu przewija się cała śmietanka polskiej bohemy. Ponoć drzwi nigdy nie były zamknięte, wystarczyło nacisnąć klamkę, by znaleźć się w miejscu rodem z najgorszego koszmaru każdego konserwatysty. Kalina przyjmowała gości leżąc nago w łóżku ze swoim aktualnym kochankiem. Wierność z pewnością nie była fundamentem tego ekscentrycznego małżeństwa i oboje otwarcie spotykali się z innymi osobami. Jednocześnie trwali jednak mocno przy sobie, aż śmierć Stanisława Dygata rozłączyła ich w 1978 roku.
Kalina była zbyt zachodnia jak na polskie realia. Jej fascynację Marylin Monroe manifestował nie tylko sposób bycia, ale także portret amerykańskiej aktorki na ścianie mieszkania czy sweter kupiony na aukcji pamiątek po słynnej seksbombie.
Znamienne było też to, że Jędrusik zagrała Holly w teatralnej adaptacji „Śniadania u Tiffany’ego” (1965) – rolę, do której sam Truman Capote, autor książki, wyznaczył właśnie Marylin. Polskiej seksbombie nie udało się jednak spełnić swoich aktorskich ambicji. Obcisłe spódnice, zmysłowy, szepczący głos i swoboda obyczajów zamknęły jej drogę do ról, o których marzyła. Nikt nie chciał angażować kobiety, której przyklejono łatkę „tej nieprzyzwoitej”. „Nie chciano mnie, nie umiano wykorzystać mojej urody i zdolności. Wyskubana zostałam z kolorowych piórek.” – żaliła się. Swoje miejsce znalazła w kabarecie, którego konwencja przyzwalała na odrobinę więcej, w ramach żartu. Bezpowrotnie straciliśmy okazję, by poznać inne, z pewnością fascynujące, oblicza Kaliny.
Sophia Loren – włoska mamma
Gdy Sophia Loren w filmie „Wczoraj, dziś jutro” (1963) leniwie zsuwała pończochy w rytm piosenki „Abat-Jour” udało się skupić pełną uwagę nie tylko jej ekranowego partnera, Marcella Mastroianniego, ale całego świata. Scena striptizu ugruntowała jej pozycję seksbomby włoskiego kina, na którą pracowała od lat 50. Loren udało się jednak wyjść poza ramy narzucanych jej etykietek. Nie rezygnując z eksponowania seksualności, sięgnęła po wybitne role i w swojej bogatej karierze filmowej otrzymała aż dwa Oscary. Jeden z nich, za „Matkę i córkę” (1960), był pierwszym w historii wyróżnieniem Akademii za film nieanglojęzyczny. Choć wręczono jej już także statuetkę za całokształt twórczości, wcale nie zanosi się na to, że w najbliższym czasie aktorka zwolni tempo. Jej najnowszy film miał premierę na Netflixie w zeszłym roku.
W wieku 16 lat w konkursie piękności przyznano jej tytuł Miss Elegancji, a to zobowiązywało. Sophia Loren zawsze prezentowała się nieskazitelnie i była uosobieniem włoskiego wyrafinowania. Nosiła przepiękne, bogato zdobione, rozkloszowane suknie z metką Christiana Diora i bogatą biżuterię. Wyraźnie zaznaczała perfekcyjną talię osy, a swoim oczom nadawała koci kształt. Biust eksponowała za pomocą charakterystycznych dekoltów w kształcie serca i zapięć typu halter. Lecz jej look nigdy nie był przesadzony. Kojarzycie zdjęcie zrobione na przyjęciu studia Paramount w 1957 roku? Sophia ubrana w dość skromną, czarną sukienkę spogląda krzywo w ogromny dekolt Jayne Mansfield. I jak sama przyznała, to ujęcie idealnie oddawało jej myśli.
Choć gorszenie opinii publicznej prawdopodobnie nie było w przypadku Sophii Loren przemyślanym zabiegiem marketingowym, atmosfera skandalu nie opuszczała jej praktycznie od urodzenia. Przyszła na świat jako nieślubne dziecko w czasach, kiedy samotna matka była społecznym wyrzutkiem. Jej wybór miłosny również był poddany szerokiej krytyce. Sophia zakochała się ze wzajemnością w żonatym producencie Carlu Pontim. Rozwód we Włoszech nie wchodził w grę, ponieważ był tam wówczas nielegalny. Dlatego Ponti, przeprowadził go w Meksyku, by móc poślubić ukochaną. Niestety po czasie okazało się. że papierek był nieważny wobec włoskiego prawa, a para żyła jakiś czas w bigamii. O czym nie omieszkała napisać watykańska prasa. Kochankowie zostali zmuszeni, by zrezygnować z włoskiego obywatelstwa i przyjąć francuskie. Jakby tego było mało, na życiorysie Loren pojawiła się kolejna rysa – 17 dni, które aktorka spędziła w więzieniu za przekręty podatkowe.
Prawdziwa natura gwiazdy jest jednak daleka od afer, które toczyły się w prasie wokół jej osoby. Jak powiedziała w jednym z wywiadów: „Moje życie to było, jak się mówi po włosku, «dom i kościół». Mąż i praca. A potem cud dzieci, ponad wszystkie inne radości.” Jak na prawdziwą włoską mammę przystało, uwielbia dokarmiać swoich bliskich. I ponoć typowo „gwiazdorskie” zachowanie jest jej bardzo dalekie. Dla znacznie starszego od siebie producenta seksbomba odrzuciła oświadczyny samego Carry'ego Granta. Na przekór plotkom o jej licznych romansach, trwała przy Carlu Pontim aż do końca jego życia.
Joan Collins – pierwsza silna kobieta w telewizji
W 1981 Sophia Loren odrzuciła rolę Alexis Carrington w serialu „Dynastia”. Wówczas przyjęła ją inna seksbomba lat 50. Dla Joan Collins telewizyjna produkcja miała okazać się punktem zwrotnym. Brytyjska aktorka przyjechała do Hollywood jako młodziutka dziewczyna z wielkimi nadziejami. Miała być odpowiedzią wytwórni 20th Century Fox na zakontraktowaną z MGM Elizabeth Taylor. Jej kariera nie potoczyła się jednak tak, jakby sobie tego życzyła. Na prawdziwy sukces musiała czekać niemal do 50-siątki.
Seksapilu jej nie brakowało, zagrała w licznych produkcjach (w tym kilku pornograficznych) i wplątała się w wiele nieudanych związków, jednak nic nie przysporzyło jej takiej popularności, jak rola antagonistki w kultowej operze mydlanej. I pomimo tego, że duża część publiczności nienawidziła Alexis, właśnie ta kreacja była jej ulubioną. Jak podkreśliła Collins w jednym z wywiadów, była to pierwsza silna kobieca postać w telewizji. Mocny charakter oraz społeczny status bohaterki podkreślały stylizacje, na punkcie których oszalał cały świat. Dzięki dopasowanym garsonkom, mocno wypchanym ramionom, ekstrawaganckim kapeluszom i pełnych przepychu tkaninom, Alexis – a wraz nią również Joan – stała się ucieleśnieniem kobiety lat 80., która nie musi rezygnować z kobiecości, by odnieść sukces. Szkoda, że nie każda ekranowa seksbomba miała taką szansę.