Bez randek, małżeństwa, dzieci i s****. Ruch 4B to chwilowy trend, czy dowód na eskalującą wojnę płci?
Koreański ruch 4B wywodzi się z szerszej idei „Bihon” (비혼), oznaczającej „życie bez małżeństwa”. Jego popularność wzrosła na fali frustracji młodych kobiet wobec nierówności płciowych, toksycznych norm kulturowych oraz szkodliwych oczekiwań dotyczących tradycyjnych ról kobiet jako żon i matek.
Początkowo ruch 4B funkcjonował tylko w Korei Południowej, gdzie mimo rozpędzonej gospodarki, kobiety nadal są traktowane przedmiotowo i muszą żyć według surowych patriarchalnych zasad. 4B to radykalna, feministyczna forma oporu, która zakłada zerowe kontakty z mężczyznami. Niespodziewanie jednak trend zdobywa coraz większą popularność w USA, gdzie po zwycięstwie Trumpa kobiety także mówią „dość”.
4B - radykalne zasady kontra toksyczna męskość
W ostatnich miesiącach wyszukiwanie hasła „4B” na TikToku wzrosło o 450 proc. Wynika to z tego, że kobiety interpretują wybór Trumpa jako próbę ograniczenia praw kobiet. Zwolenniczki 4B uznają, że skoro mężczyźni chcą je trzymać na krótkiej smyczy, one będą robić, co im się podoba. Wiralami stają się filmiki, na których kobiety golą głowy, by stać się nieatrakcyjne dla konserwatywnych mężczyzn i tym samym zaprotestować przeciwko presji idealnego wyglądu.
„Bez względu na to, jak ładna, urocza, troskliwa i taktowna jesteś, mężczyźni i tak będą cię nienawidzić” - słyszymy w filmikach.
Radykalne feministki uznają, że to jedyna możliwa skuteczna forma ukarania szowinistów i zmuszenia ich do zmiany poglądów na równouprawnienie. 4B to jednak nie najbardziej ekstremalna forma ruchu – najbardziej wkurzone dziewczyny proponują opcję 7B, czyli ograniczenie kontaktów z płcią przeciwną do minimum, w realnym życiu i w Internecie.
To wszystko brzmi jak wyjęte z „Seksmisji”, ale Amerykanki po wyborze Trumpa naprawdę czują się zagrożone – i nie mówimy tylko o pierwszych, niepokojących ruchach, jak ułaskawienie działaczy antyaborcyjnych (skazanych za utrudnianie wejścia do klinik), ale także o całej szowinistycznej atmosferze, jaka zapanowała za oceanem.
Już w listopadzie, podczas jednego z wieców wyborczych, Donald Trump ogłosił, że będzie obrońcą kobiet, „czy im się to podoba, czy nie”. Kilka tygodni temu Mark Zuckerberg w jednym z podcastów wspomniał, że:
„Męska energia to dobra rzecz. [...] Kultura, w której trochę bardziej docenia się agresję, ma swoje zalety”.
Dla kogo? Na pewno nie dla kobiet, które i tak całe życie muszą walczyć z męską agresją w obszarze prywatnym i zawodowym.
Ruch 4B - chwilowy trend, czy eskalująca wojna płci?
Ruch 4B to tak naprawdę lustrzane odbicie rozhulanego amerykańskiego ruchu MGTOW (Men Going Their Own Way), który zakłada różne stopnie zdystansowania wobec kobiet – w tym rezygnację ze związków romantycznych, seksu, małżeństw i posiadania dzieci. Mężczyźni MGTOW uważają, że problemy społeczne wynikają z tego, że żyjemy w społeczeństwie gynokratycznym, jawnie dyskryminującym mężczyzn. Podobnie jak w wypadku ruchu 4B, wyznawcy MGTOW nie angażują się w aktywizm, tylko podejmują indywidualne, życiowe decyzje.
Pewne jest to, że przepaść między liberalnymi kobietami a konserwatywnymi mężczyznami będzie się pogłębiać (i nie musimy daleko szukać, wystarczy spojrzeć, na kogo głosują w Polsce kobiety, a na kogo mężczyźni). Wygląda na to, że wybór Trumpa staje się dla tych separatystycznych ruchów paliwem atomowym i tylko czekać na iskrę, która spowoduje wybuch.