Reklama

Zaskakujący, prawdziwy, zabawny, a do tego niezwykle klimatyczny - „High Fidelity” z Zoë Kravitz w roli głównej to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Niedoceniana perełka opowiadająca o wszystkich stronach randkowania po trzydziestce to kolejny po „Fleabag” przykład na to, że potrzebujemy więcej historii o nieidealnie idealnych kobietach.

Reklama

O czym jest niepozorny serial „High Fidelity”?

Rob to fanka muzyki, popkultury i listy „Top Five”. Lata temu po kolejnym nieudanym związku postanowiła rzucić studia i zacząć pracę w niedochodowym sklepie z winylami, który w końcu udało jej się przejąć na własność. Dziś ma trzydzieści parę lat, wciąż sprzedaje płyty w swoim rodzinnym mieście i leczy złamane serce po zerwanych zaręczynach i wyprowadzce byłego narzeczonego na drugi kraniec świata. Wraz z kolejnymi odcinkami poznajemy lepiej główną bohaterkę, jej poprzednie związki i razem z nią odkrywamy trudy romantycznych, ale też przyjacielskich i rodzinnych relacji.

Fiński serial kryminalny wciąga od 1. odcinka
Serwis prasowy

Serial z Zoë Kravitz doceni każda singielka

„High Fidelity”, które w Polsce oglądać można na Disney+, to adaptacja powieści Nicka Hornby'ego z 1995 r. o tym samym tytule. Podobnie jak w książce, główna bohaterka zdaje się równie zraniona, co przerażona i być może odrobinę podekscytowana. Próbując dowiedzieć się, co poszło nie tak w jej życiu, wyrusza w drogę do samopoznania i zabiera nas razem z nią. Zabawna, uniwersalna i głęboko poruszająca historia szczególnie do mnie przemówiła. Problemy Rob znane są większości z nas i jest w tym fakcie coś kojącego.

Reklama

Czym jeszcze ujęła mnie produkcja? Amerykański serial przenosi do Nowego Jorku, obrazując przy tym jego podwójne standardy, obłudę, ale też wolność i możliwości, jakie oferuje. Nie mogę także nie wspomnieć o świetnej ścieżce dźwiękowej, za którą zresztą została nagrodzona statuetką Guild of Music Supervisors Awards.

Reklama
Reklama
Reklama