Redaktor Maciej Makselon o feminatywach: "Dlaczego nam tak przeszkadza, że kobieta będzie mogła określać się w języku tak, jak ma ochotę?" [WYWIAD]
"Czemu przeszkadza nam to, że więcej kobiet będzie widocznych w języku? Czy my mężczyźni czujemy się przez to zagrożeni? Bo jeżeli tak, pokazuje to jakąś naszą słabość". Dlaczego feminatywy to temat, który u niektórych wzbudza oburzenie, u innych śmiech, a jeszcze inni nie wyobrażają sobie bez nich języka polskiego? - rozmowa z redaktorem Maciejem Makselonem.
Dlaczego feminatywy, według Ciebie, wzbudzają tyle kontrowersji?
Myślę, że z dwóch powodów. Pierwszy jest prosty i prozaiczny, mianowicie do części z nich nie jesteśmy przyzwyczajeni, a rzeczy, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni, po prostu budzą w nas opór. Ale jeszcze nie tak dawno temu nie mieliśmy takich określeń jak „cringe”, „social media”, czy „smartfon”, a jednak je zaadoptowaliśmy, ponieważ są przydatne do jak najbardziej precyzyjnego oddawania rzeczywistości.
Feminatywy pomagają nam w tym samym – w precyzyjnym oddawaniu rzeczywistości. To są formy, które pozwalają w sposób jasny i klarowny określić jakiej płci jest dana osoba bez dodawania kolejnych słów. Na takiej samej zasadzie jak przyswoiłyśmy sobie „smartfon”, stanowisko „menedżera”, czy „leadera”, tak samo te „nowe” feminatywy również możemy sobie przyswoić. Ale tutaj wchodzi nam druga rzecz i to jest upolitycznienie.
I rozumiem, że to kwestia tego upolitycznienia jest tutaj tak problematyczna?
Feminatywy stały się – jak mawia Martyna Zachorska – pewnego rodzaju markerem przynależności politycznej. Jeżeli korzystam z feminatywów, to znaczy, że od razu jestem „lewakiem”. Nawet jeżeli jestem po prostu polonistą, który lubi, jak mu się rzeczy w zdaniu zgadzają.
W mojej ocenie to nie powinien być temat polityczny, ideologiczny. To jest temat językowy. I kwestia feminatywów powinna być banalnie prosta – chcesz korzystać z feminatywów? Korzystasz z feminatywów. Nie chcesz z nich korzystać? Nie korzystasz. Przy tym zawsze szanujesz wolę osoby, której dana forma dotyczy. Jeżeli pani prezes chce być „panią prezes”, to mimo tego, że mnie jako polonistę ta forma może boleć w ucho, bo jest dla mnie niespójna z logiką naszego systemu językowego, to nie mam żadnego prawa jej narzucać „pani prezeski”. I analogicznie: jeżeli kobieta chce być prezeską, to nie mamy żadnego prawa narzucać jej formy „pani prezes”.
Czym są właściwie feminatywy i jaka jest ich historia w języku?
Feminatywy to są po prostu żeńskie formy rzeczowników osobowych. Mamy trzy kategorie – feminatywy, maskulatywy i formy neutralne. Ale dwie są podstawowe, właśnie feminatywy i maskulatywy. I one w języku polskim, obie, były od zawsze.
Polski, jak każdy język słowiański, jest fleksyjny i mocno opiera się na podziale płciowym. Zawsze było tak, że jeżeli tylko kobieta miała dostęp do jakiejś funkcji, zawodu, to istniał osobny rzeczownik osobowy do tego określenia. Dlatego w Biblii znajdziemy „prorokinię”, u Mickiewicza „zbójczynię”, a w aktach miejskich sprzed kilkuset lat znajdziemy „hersztkę”, która dowodziła bandą okradającą kupców na szlakach handlowych wokół Krakowa.
Ich zwiększoną frekwencję [feminatywów – red.] możemy zaobserwować w momencie, w którym doszło do procesu emancypacyjnego, czyli mówiąc wprost – kobiety wywalczyły sobie większy udział w życiu publicznym i zawodowym. Bo „tego różnica płci wymaga od logiki językowej”– Poradnik Językowy 1907 rok.
Większą liczbę feminatywów widzieliśmy aż do końca lat 40., bo na początku lat 50. „zmieniło się” w PRL podejście do równouprawnienia. Zmieniła się też wtedy polityka rodzinna, wedle której lepiej, żeby kobieta siedziała w domu i zajmowała się dziećmi. I przez to część zawodów poznikała, a z zawodów bardziej zmaskulinizowanych kobiety wykluczono w sposób dość kategoryczny, np. przez wydanie rozporządzenia Rady Ministrów z roku 1951 o pracach zabronionych kobietom. Nie mogły być już naprzykład kierowczyniami samochodów komunikacji miejskiej czy samochodów dostawczych. A język służy nam do opisywania rzeczywistości - jeżeli nie mieliśmy tych kierowczyń, to po co nam było słowo „kierowczyni”, które wcześniej w języku zdążyło się całkiem ładnie osadzić?
Natomiast w roku 1956 została wydana rekomendacja prof. Klemensiewicza dotycząca form rodzajowych, wedle której nazwy żeńskie mogą zostać w języku albo mogą być tworzone nawet nowe, ale tylko w odniesieniu do zawodów uznawanych za niższe. I tak właśnie do końca PRL-u obecność kobiet w języku zawodowym, zwłaszcza tym związanym z funkcjami prestiżowymi, zdecydowanie się zmniejszyła. Dopiero po upadku komuny zauważyć możemy systematyczny wzrost frekwencyjny feminatywów w języku.
Skąd u ciebie zainteresowanie, może już nie niszą, ale jednak tą kategorią?
Przede wszystkim bym chciał, żeby tego tematu nie było. Dlaczego nam tak przeszkadza to, że kobieta będzie mogła określać się w języku tak, jak ma ochotę? Czemu przeszkadza nam to, że więcej kobiet będzie widocznych w języku? Czy my mężczyźni czujemy się przez to zagrożeni? Bo jeżeli tak, pokazuje to jakąś naszą słabość.
U mnie to zainteresowanie feminatywami wzięło się tak naprawdę z głębokiej irytacji. Kilka lat temu, kiedy byłem świadkiem kolejnej bezsensownej „inby” internetowej dotyczącej feminatywów. I kiedy po raz kolejny czytałem o tym, że to jest wymysł współczesnych feministek, to coś mi w głowie zaświtało. Przypomniała mi się ta z „zbójczyni” Mickiewicza – a przecież Mickiewicz nie był współczesną feministką. Okazało, że jest to temat bardzo skomplikowany, a z perspektywy procesu historycznego również bardzo ciekawy. Tego wynikiem był w którymś momencie mój TEDx.
Idea była taka, że nagram pigułkę z rozmontowaniem tych najczęstszych zarzutów i już nigdy nie będzie trzeba o tym mówić… Ale jakoś nie wyszło.
Jeszcze raz w takim razie dziękuję, że zgodziłeś się na ten wywiad.
Wspomniałeś, że feminatywy przeszkadzają mężczyznom, ale co z kobietami, które również chcą być tytułowane męską formą?
Myślę, że mamy tutaj kilka aspektów. Trudno jest mi się wypowiadać w imieniu kobiet i nie mam zamiaru tego robić.. Ale przede wszystkim nie zaryzykowałbym dzisiaj stwierdzenia, że większość kobiet chce się tytułować męską formą. Badania, do których mamy dostęp pokazują, że jest inaczej.
Zresztą przed wojną była niewielka grupa feministek, która nie chciała używać feminatywów, lecz postulowała, aby w języku polskim był jeden rodzaj. Tylko wtedy na poziomie językowym mielibyśmy pełne równouprawnienie. Pomysł tyleż ciekawy, co niemożliwy do zrealizowania. Język polski jest fleksyjny, więc to jak próba zaimplementowania zasad gry badmintona do wyścigów Formuły 1. Byłaby to bardzo dziwna gra, prawda? To jednak pokazuje, że motywacje potrafią być bardzo różne.
Pracując w redakcji spotkałam się również z tym, że są redaktorki, ale naczelna często jest redaktor. Czy taka rozbieżność nie razi?
Myślę, że do tej niekonsekwencji musimy się przyzwyczaić. Przynajmniej na chwilę ją jeszcze akceptować.
Jest widoczna niekonsekwencja, która dla mnie jest odrobinę śmieszna. Bo jak się wejdzie na Wikipedię i wpisze się Angelę Merkel, to jest ona posłanką, ale już kanclerzem. Ta piękna i morfologiczna niekonsekwencja jest o tyle zabawniejsza, że nawet w języku niemieckim, w którym również funkcjonują feminatywy, nigdy nie była kanclerzem. Ona zawsze była "Kanzlerin".
„Zwykłe” redaktorki, mogą być redaktorkami, ale naczelna to już jest zbyt poważna funkcja, żeby używać żeńskiej formy? Zakładamy, że żeńskość nie przystaje z powagą. Żeby być odpowiednio poważnym, to przynajmniej na poziomie gramatycznym trzeba stać się mężczyzną. Posłanką Angela Merkel mogła być, ale kanclerką już nie. Kobiecie wolno jest być studentką, asystentką, sekretarką. Ale członkinią zarządu czy prezeską?
Argument „co brzmi bardziej poważnie?” wciąż się pojawia. A my nie mamy takiej kategorii językoznawczej. Brzmi bardziej poważnie, bo my ustaliliśmy, że męskość równa się powaga i prestiż. I tak długo jak będziemy ugruntowywać ten stan rzeczy, to faktycznie tak będzie. To jest kwestia naszych ruchów.
Czy feminatywy to pewnego rodzaju przejaw feminizmu?
Mogą być elementem walki o widoczność kobiet w przestrzeni publicznej. Pytanie, czy to zawsze jest kwestia feminizmu? Czy to może być po prostu kwestia tego, że chcielibyśmy pokazywać świat w pełnej jego złożoności.
Kobiety stanowią mniej więcej 51% naszego społeczeństwa. To dlaczego, mimo tego, że jest ich drobna, ale jednak większość, na poziomie mają być mniej widoczne? To nie oddaje rzeczywistego stanu rzeczy.
Z punktu widzenia polonisty, eksperta, ale również osoby, która działa prężnie na Instagramie, skąd w ostatnich latach wziął się „trend” na feminatywy? Gdzie był początek rewolucji?
Ja bym nie powiedział, że nie pojawił się jakiś wielki zryw feminatywny. Od początku lat 90. Zauważyć możemy systematyczny wzrost frekwencyjny feminatywów, co pokazuje jasno, że w momencie, w którym ustał językowy ucisk PRL-u, feminatywy oddolnie zaczęły wracać. No i oczywiście im większa była ich frekwencja, tym więcej emocji związanych z nimi się pojawiało. Dlatego, że były coraz bardziej zauważalne, a to, było wynikiem powrotu języka na naturalne tory. Potem mieliśmy taki punkt zwrotny w roku 2005, kiedy Izabela Jaruga-Nowacka objęła ministerstwo i określiła się mianem ministry. Ta forma wzbudziła wielkie dyskusje. Mnie ona też się nie podoba, ponieważ jest utworzona w sposób niezgodny z naszą tradycją słowotwórczą. Zgodnie z rodzimą tradycją słowotwórczą powinna być ministerka. Ale to już jest moje zboczenie polonistyczne.
Później doszło do kolejnego zaognienia dyskusji, kiedy pojawiła się nowa ministra sportu, czyli pani Joanna Mucha, która przez część osób była również postrzegana jako osoba niekompetentna w materii sportu. I trzeba przyznać, że zdarzały jej się wypowiedzi świadczące o tym, że nie do końca „ogarnia” temat, o którym mówi. „Ministra” była wtedy używana prześmiewczo przez oponentów’ „jak się nie zna, to ministra".
Czy jest jakaś grupa wiekowa, w której według pana obserwacji feminatywy są popularniejsze?
U ludzi młodszych są one zdecydowanie bardziej naturalne niż u osób starszych, ale najbardziej naturalne są u dzieci w wieku przedszkolnym, które naturalnie podążają z logiką języka. Potem idą do szkoły, gdzie nauczanie pod kątem rodzaju jest sformatowane czasami PRL-u i oducza się dzieciaki korzystania z tych feminatywów. One potem czytają o Marii Skłodowskiej-Curie, że była naukowcem.
Wspomniałeś, że ministra nie do końca jest poprawnie zbudowanym feminatywem. Gdzie właściwych form? Widzę, że w komentarzach na twoim profilu (@maciejmakselon) przewijają się pytania „jak będzie wyglądał feminatyw od x zawodu?”
Zostało stworzone takie narzędzie przez BNP Paribas, które zamienia męską formę na żeńską.
Jeżeli ktoś woli korzystać z głowy, to również nie jest najtrudniejsze. Najłatwiej jest szukać prostych analogii – feminatywu do drukarza szukamy od zawodu, w którym mamy zarówno feminatyw, jak i maskulatyw już ustalone – drukarz jak dziennikarz. Czyli jeżeli dziennikarz-dziennikarka, no to drukarz-drukarka. To, że słowo „drukarka” oznacza dzisiaj również urządzenie do drukowania, w niczym nam nie powinno przeszkadzać. Homonimia w języku jest czymś zupełnie naturalnym. Pilot służy do przełączania kanałów, ale pilot też steruje samolotem. No nie mówiąc już o tym, że drukarka w słownikach akurat pojawiła się jako kobieta zajmująca się drukarstwem, na długo przed tym, jak pojawiły się domowe drukarki.
Czy jest jeszcze jakiś aspekt, który jest istotny, a który nie został poruszony?
Dodałbym tutaj jedną ciekawą rzecz, bo mówiliśmy o tym, że te feminatywy wiążą się z brakiem prestiżu.
Jest jeden zawód, dosłownie jeden, w którym mamy właściwie same formy feminatywne. I to jest zawód, którego nazwy często używamy jako obelgi. W sex worku mamy całą gamę określeń feminatywnych: „dziwkę", „k*rwę”, „prostytutkę", „bladź" itd. Właściwie wszystkie te formy mogą być używane jako obelgi – a maskulatyw związany z sex workiem mamy właściwie jeden – żigolaka, który też nie ma tak pejoratywnego wydźwięku. Historycznie to była osoba, która musiała być oczytana, obyta kulturalnie, , powiedzielibyśmy, że to była prawie taka męska odmiana gejszy.. Przez mówiliśmy o mężczyźnie wykonującym ten zawód, „męska prostytutka" lub „męska k*rwa”. Dochodzimy tutaj do zupełnie odwrotnej sytuacji. Zwykle mówimy pani prezes, czyli forma męska uzupełniana o formę żeńską. A tutaj robimy żeńską formę i dodajemy męska „prostytutka".
I uważam, że jest to symptomatyczne. Funkcje prestiżowe zachowujemy dla siebie, równocześnie jak kogoś trzeba obrazić, bo podkreślę, że wyżej wymienione określenia związane z pracą seksualną są formami obraźliwymi (formy nieobraźliwe to jest pracownica/pracowniczka seksualna czy seksworkerka), to sięgamy po feminatyw, który jest podwójnie obraźliwy, bo jeszcze oczywiście mężczyznę „obraża” swoją kobiecością.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Maciej Makselon – komparatysta i redaktor literacki, wykładowca akademicki, popularyzator wiedzy o języku polskim, nauczyciel pisania. Na Instagramie obserwuje go ponad 50 tys. osób, a swoją serią o feminatywach rozzłościł sporą część Polski.