Reklama

Dzięki Bogu za Petrę Collins

…czyli artystkę i reżyserkę znaną ze swojej zmysłowej, sennej wizji w duchu „female gaze”, która nadała ton całej estetyce albumu. Collins jest odpowiedzialna za okładkową sesję i teledysk do „Sunset Blvd” – najpiękniejszego klipu, jaki Gomez wypuściła od lat, a z którym rywalizować może tylko „Fetish”, także w reżyserii Collins. Kto chce podpisać moją petycję, żeby te dwie współpracowały przy każdym projekcie?

Reklama

„I Said I Love You First” wcale nie odsłania tak wiele, jak twierdzi

Jak na album reklamowany ze wszystkich stron jako „pamiętnik” i intymny wgląd w związek Seleny i Benny’ego – znajdziemy tu mało szczegółów. Więcej dowiedziałam się z wywiadów promujących cały ten rollout – jakimś cudem Selena i Benny są bardziej otwarci nawet w odcinku internetowego show opartego na jedzeniu ostrych skrzydełek, ale lirycznie powstrzymują się od konfesjonału, rysując bardziej kontury ich relacji niż wyraźny obraz. Wyjątki – np. „You Said You Were Sorry” – podkreślają tylko, jak daleko w tyle są pozostałe piosenki, których oszczędne teksty trzymają słuchacza na dystans. Może gdyby utwory trzymały się tematu ich relacji, narracja albumu byłaby silniejsza? Ale o tym później.

„Bluest Flame” brzmi jak „Brat 2.0” w najlepszym możliwym sensie

Jako fanka Charli XCX od razu rozpoznałam jej charakterystyczny dźwięk na (w mojej ocenie) najciekawszej piosence albumu. To nie pierwszy raz, kiedy Brytyjka współpracowała z Gomez – lata temu stworzyły kawałek „Same Old Love”, także współprodukowany przez Benny’ego Blanco – ale pierwszy od czasu fenomenu „Brat”, kiedy hyperpopowe brzmienie Charli na zawsze zmieniło muzyczny mainstream. Od czasu premiery „Bluest Flame” był u mnie zapętlony prawie do przegrzania Spotify.

Niespójny, ale każda piosenka z osobna działa

Benny Blanco to jeden z najbardziej wpływowych producentów muzycznych ostatnich dwóch dekad, a jego książka adresowa pęka w szwach od kontaktów – nic więc dziwnego, że wiele piosenek powstało we współpracy z artystami takimi jak J Balvin, wschodząca gwiazdka pop Gracie Abrams, The Marias czy wspomniana Charli XCX. Efekt to mnóstwo dobrych i odrębnych kawałków, ale to miecz obusieczny: całościowo albumowi brakuje trochę własnej tożsamości. Szepto-śpiew Gomez to najbardziej stały element na płycie, która sama nie do końca wie, jakie ma przesłanie i brzmienie.

Reklama

To nie będzie mój ostatni odsłuch

Czy brak spójności przeszkadza na tyle, żebym usunęła go z zakładki „Zapisane”? Absolutnie nie. Może i „ISILY” nie dowozi swojej obietnicy intymnego wglądu w najgłośniejszą obecnie relację show-biznesu, ale to nadal kompilacja bardzo chwytliwych kawałków.

Reklama
Reklama
Reklama